Osoba, która ukończyła inżynierskie studia i ma za sobą podyplomowe kwalifikacyjne studia pedagogiczne (3 semestry w tym 270 godzin zajęć i 150 godz. praktyk w szkole lub w przedszkolu) może być zatrudniona w szkole branżowej jako nauczyciel zawodu.
Natomiast, jeżeli taki inżynier czy magister inżynier chce podjąć studia podyplomowe na kierunku "Nauczanie przedszkolne i wczesnoszkolne", by pracować w szkole podstawowej, to w świetle nowych wymagań i standardów kształcenia nauczycieli nie będzie to dla niego możliwe.
Pracować w szkole podstawowej jako nauczyciel lub asystent nauczyciela przedszkolnego może osobna po pięcioletnich studiach kierunkowych. Nareszcie skończy się degradacja jakości wychowania przedszkolnego i kształcenia zintegrowanego w szkołach podstawowych w wyniku obniżenia kwalifikacji i kompetencji od nauczycieli, do którego doprowadziła formacja polityczna PO i PSL pod przewodnictwem Katarzyny Hall i jej następczyń.
Na pytanie zatem, czy po studiach podyplomowych z "wychowania przedszkolnego i kształcenia wczesnoszkolnego" inżynierowie nabędą prawa do nauczania w szkole? - muszę odpowiedzieć, że nie. Proszę nie ulegać zapewnieniom rektorów czy kanclerzy wyższych szkół prywatnych, że tak uzyskane potwierdzenie kwalifikacji będzie wystarczające do pracy w szkole podstawowej. Nie będzie.
Słusznie zatem stwierdza jeden z czytelników bloga, że "z wielu stron płyną do niego opinie, iż idzie złą drogą i nic mu te studia nie dadzą". Warto jednak przy tej okazji odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były edukowane w przedszkolu i szkole podstawowej przez osobę bez pełnych kwalifikacji pedagogicznych, w tym metodycznych i odpowiedniego doświadczenia metodycznego?
Trzeba wreszcie docenić ogromną wiedzę - często deprecjonowaną, jaką powinien mieć dobry pedagog. I nie jest to "lanie wody", że wystarczy coś tam "popitolić" dzieciom, jak to myślą inżynierowie, którzy uważają się za ścisłych i konkretnych. Tyle, że często tym technokratom ciężko pojąć, iż obsługa maszyn nie jest wystarczająca do zrozumienia, wychowania i wykształcenia człowieka. Chociaż owszem, we współpracy z pedagogami mogą na przykład konstruować różne przydatne urządzenia do pracy z dziećmi. I tu użyteczność ich wiedzy i umiejętności jest nieoceniona.
OdpowiedzUsuńPanie Profesorze, od kiedy wchodzi ten przepis w życie? Jak na razie to brak rozporządzenia w tej kwestii. Czy to oznacza też likwidację studiów podyplomowych z edukacji przedszkolnej I wczesnoszkolnej oraz pedagogiki specjalnej?
OdpowiedzUsuńDziekuje Panie Profesorze za ten niezwykle ważny i potrzebny głos. Czy są już nowe wymagania i standardy kształcenia?
OdpowiedzUsuńDlaczego nadal na studia podyplomowe "Nauczanie przedszkolne i wczesnoszkolne" przyjmuje się osoby ,które są np.po bibliotekoznawstwie,kosmetologii,pracy socjalnej,filologii,resocjalizacji,profilaktyce i terapii pedagogicznej,ekonomii,technologii żywienia i różnych kierunkch politechnicznych? I nie są to odosobnione przypadki.Te osoby bez problemu są zatrudnianie później na stanowiskach nauczyciela przedszkola czy w kl.I-III.
"czy chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były edukowane w przedszkolu i szkole podstawowej przez osobę bez pełnych kwalifikacji pedagogicznych?"
OdpowiedzUsuńTak! Tzn. w wieku przedszkolnym, bo nie koniecznie w przedszkolu. Nikt się nimi nie zajmie lepiej i nie nauczy ich więcej i skuteczniej, niż ich własna babcia po politechnice i bez najmniejszego formalnego wykształcenia nauczycielskiego.
Podobnie jak ta babcia zrobi im dużo lepszy obiad, niż dyplomowana kucharka ze stołówki.
Pracuję ze studentami tego kierunku i staram się naprawdę w tej pracy. Jednak nie chciałbym, aby większość z nich, gdy już będzie miała dyplom, a będzie miała, opiekowała się, wychowywała i uczyła moje dzieci. I tyle.
OdpowiedzUsuńPodobno żyjemy w dynamicznym świecie, w którym każdy będzie zmieniał zawód kilkukrotnie w ciągu swojego życia. Tymczasem tworzy się kolejną enklawę średniowiecznej cechowości, zamkniętej za formalnym wykształceniem, do której jeśli się nie weszło we wczesnej młodości, to wstęp będzie zamknięty. I gdzie liczyć się będzie nie obiektywna skuteczność i zadowolenie klientów, bo konkurencja będzie skrajnie ograniczona, ale posiadane dyplomy. Bariery, jakie maję pewien sens w odniesieniu do lekarzy (od wieków będących doktorami) usiłuje się tworzyć w zawodzie przedszkolanki, który bez szkody dla jej podopiecznych był pełniony przez kobiety po SN, liceach pedagogicznych, albo i bez żadnego wykształcenia. Jakoś nie widać ani trochę wyższości skuteczności opieki nad dzieckiem przez przedszkolankę po pięcioletnich studiach nad opieką przez dziewczynę po maturze. Wyższości, jaką widać pomiędzy leczeniem chorych przez wysoko wykształconych lekarzy nad umierającymi na banalne choroby pod opieką szamanów.
OdpowiedzUsuńAle na wszelki wypadek wymagajmy od przedszkolanek doktoratu! Czy w końcu nie wolelibyśmy, żeby naszymi dziećmi opiekował się ktoś z pełnymi kwalifikacjami pedagogicznymi? W końcu dopiero doktorat to zapewnia!
Ignorantia nocet - Myślę, że ktoś kto na co dzień pracuje z dziećmi i zna zakres wyzwań, jakie stają przed nauczycielami w przedszkolu i najmłodszych klasach szkoły podstawowej czegoś takiego nie napisze. Pracuję w tej branży i widzę, co może zrobić nauczyciel, który ma wiedzę i np. pani opiekunka, która nie ma wiedzy, a chce ustawiać po swojemu dzieci i jak w gruncie rzeczy często psuje cały wysiłek nauczycieli. Po prostu im głębsza wiedza, tym mniejsza omnipotencja.
UsuńNauczyciel, który chce ustawić dzieci po swojemu (wykształcony mniej czy bardziej) z kolei psuje wszystko rodzicom. A z wynajętą opiekunką zazwyczaj łatwiej uzgodnić im po czyjemu mają być ustawiane dzieci. Żadna wiedza czy wykształcenie nie powoduje, żeby ktoś o autorytarnych zapędach nagle zaczął być usługowy względem rodzica. Raczej wprost przeciwnie, bo dla swojego autorytaryzmu ma podpórkę "ja wiem lepiej, więc to ja będę decydować co jest dobre dla dziecka, a nie jego niedouczony rodzic".
UsuńPo pierwsze chodziło o panią opiekunkę bez wykształcenia pedagogicznego.
UsuńPo drugie w szkole panuje regulamin, który jest konieczny, aby każde dziecko mogło być w szkole bezpieczne i aby była dyscyplina, bez której nie da się nikogo niczego nauczyć.
Po trzecie bywa, że w placówce oświatowej panują inne zasady niż w domu rodzinnym. Nauczyciel często w odpowiedzi na to, że czegoś w szkole nie wolno robić słyszy "ale mama, tata mi pozwala". Owszem szkoła ma wspierać rodziców, ale to nie oznacza, że ma się do każdego rodzica indywidualnie dopasowywać. Jeżeli komuś nie odpowiada szkoła to niech zorganizuje sobie edukację domową. Moje doświadczenie jest takie, że zdecydowanie wolę szkolnictwo państwowe, bo w szkołach prywatnych właśnie niektórzy rodzice mają zdecydowanie za dużo do powiedzenia - to, co chcą najbardziej wpływowi rodzice niekoniecznie jest w interesie całej szkoły i wszystkich dzieci. Owszem jest to w ich interesie i ich dziecka (dzieci). Przy czym wszyscy rodzice za przedszkole czy szkołę płacą tyle samo, więc nie rozumiem dlaczego tylko niektóre dzieci mają być traktowane w szczególny sposób?
A na marginesie - trochę refleksji psychologicznej i pedagogicznej rodzicom nie zaszkodzi. Z tego, co pisze Anonimowy, to raczej wynika, że to właśnie rodzic jest przekonany, że wie lepiej niż nauczyciel.
Jako rodzic nie mam nic przeciwko opienkom bez wykształcenia pedagogicznego, a po prostu podchodzącym do dzieci z miłością, sympatią i zdrowym rozsądkiem. Co uważam za stokroć ważniejsze, niż oczytanie w Deweyu i Piagecie, które w najmniejszym stopniu nie gwarantuje sensownego podejścia do dzieci.
UsuńPo drugie, ani trochę mnie nie obchodzą wewnętrzne regulaminy w placówkach szkolnych, służące ułatwianiu im pracy. I nie widzę wyższości bezpieczeństwa zapewnianego przez przedszkolankę z doktoratem nad bezpieczeństwem zapewnianym przez babysitterkę bez matury. Do zapewnienia bezpieczeństwa potrzebny jest zdrowy rozsądek i mało liczna grupa, a nie dyplomy.
Po trzecie, oczywiście, szkoła/przedszkole nie dostosowuje się do potrzeb i oczekiwań rodziców. Właśnie dlatego wolę prywatnie wynajętą opiekunkę babysitterkę, która albo spełnia moje oczekiwania, albo nie i do widzenia. "Placówka oświatowa" jest tylko chorą namiastką domu rodzinnego - i im dalsza jest od niego, tym dla wszystkich (poza pracownikami tej placówki) gorzej.
Oczywiście, że jestem zwolennikiem edukacji domowej! Do tego tylko muszę wynająć babysitterkę, która zaopiekuje się dzieckiem wtedy, gdy oboje rodzice są w pracy. I ta babysitterka wcale nie musi mieć wykształcenia pedagogicznego.
"to, co chcą najbardziej wpływowi rodzice niekoniecznie jest w interesie całej szkoły i wszystkich dzieci" - oczywiście! Dlatego im szkółka mniejsza i bardziej jednolita, tytm lepiej, w granicy najlepiej, żeby służyła tylko jednemu dziecku. A nie pomysłom nauczyciela, choćby z licznymi dyplomami, wprowadzanym wbrew wszystkim rodzicom (żaden nie ma nic do powiedzenia - to jest ideał sprawiedliwości, bo nikt nie jest traktowany w swzczególny sposób!)
Widzę projekt zmiany rozporządzenia o kwalifikacjach nauczycieli ale nic tam takiego nie ma. Skąd profesor ma taką wiedzę?
OdpowiedzUsuńProfesor? Wiedzę?
OdpowiedzUsuńChyba z książek. Tak mi się wydaje.
A taką wiedzę?
Wygląda na wniosek wysnuty na podst. lektury dowolnego tekstu odnoszącego się do rozporządzenia:
http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20180001861/O/D20181861.pdf
Polecam zajrzeć do rozdziału 3.
pozdrawiam serdecznie,
mgr pedagogiki
Moim zdaniem, nauczyciela powinno przede wszystkim oceniać się według jego predyspozycji. W mojej okolicy spotkałam dużą liczbę nauczycieli, którzy mieli magistra i wykształcenie pedagogiczne (lub przedmiotowe ze spec. nauczycielską). Jednocześnie krzyczą, poganiają i . Najgorsi nauczyciele to nauczyciele z przypadku, którzy tylko wybrali zawód nauczyciela, gdyż żaden inny im nie pasował lub jeszcze mniej nadawaliby się do innej pracy. A są to święte krowy nie do tknięcia. Z kolei moje koleżanki z liceum udzielały korepetycji i opiekowały się dziećmi nawet w trakcie studiów licencjackich. I posiadały dobre opinie.
OdpowiedzUsuń