29 sierpnia 2015

Ministerstwo stresu, dyspozycyjności, czyli wzorzec celów polskiej edukacji


Nigdy nie ubiegałem się o pracę w Ministerstwie Edukacji Narodowej, ale jestem też z tego powodu niezmiernie szczęśliwy. Biorąc pod uwagę wymagania stawiane dzisiaj kandydatom do pracy w tym urzędzie, nie byłbym w stanie ich spełnić.

Jak się okazuje, trzeba mieć określone predyspozycje do pracy w takiej instytucji. Może pokolenie młodych dorosłych zostało już tak przećwiczone w szkole powszechnej, ogólnodostępnej, że jest gotowe do pracy w radykalnie odczłowieczonych warunkach? Może też i one uzasadniają powody niektórych nonsensownych decyzji, jakie podejmują w gmachu na Szucha 25 niektórzy decydenci?

Kiedy ukazało się ogłoszenie o potrzebie zatrudnienia w MEN głównego specjalisty w Wydziale Specjalnych Potrzeb Edukacyjnych Departamentu Zwiększania Szans Edukacyjnych, zrozumiałem, że jestem bez szans. Trzeba przejść niezłą edukację, by zajmować się zwiększaniem innym czegoś, czego się zwiększyć nie da. Doskonale o tym wiedzą nie tylko urzędnicy MEN, ale także badający te procesy socjolodzy, psycholodzy i pedagodzy, nie wspominając już o studentach pedagogiki czy socjologii.

Wydział w MEN powołano chyba tylko po to, by pozorować ideologiczną troskę władzy o rzekome zwiększanie szans edukacyjnych. Ciekaw jestem, jakie są operacyjne wskaźniki efektywności pracy osób zatrudnionych w takim wydziale? Jakie są wskaźniki zwiększenia komuś owych szans edukacyjnych? Z nazwy wydziału nie wynika, o czyje tu szanse chodzi? Zapewne dzieci i młodzieży, co opisuje kolejny akt normatywny tego urzędu. Dzięki temu może on trwać wiecznie, nie mając żadnych efektów.

Zostawiam jednak te kwestie na boku. W końcu żaden z wydziałów MEN nie rozlicza się publicznie z efektywności swojej pracy, z własnej wydajności, skuteczności. Nikt nie ocenia ich pracy według stopniowalnej skali od A do E. Z opinii środowiska naukowego i oświatowego wynika, że MEN ma kategorię "beee", bo tak toksycznych decyzji w oświacie żaden rząd nie wprowadził w życie, jak właśnie koalicyjny - PO i PSL. Poprzednie wcale nie były lepsze. Społeczeństwo zapewne wkrótce rozliczy rządzących także za te procesy.

A teraz, jeśli ktoś chciałby jednak zatrudnić się w Ministerstwie Edukacji Narodowej, to niech pamięta, że musi zgodzić się na pracę:

1. pod presją czasu.

2. dyspozycyjną.

3. w stresie związanym z prowadzeniem kontroli zewnętrznej.


Ministra edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska zapewnia takiemu pracownikowi następujące miejsce i otoczenie organizacyjno-techniczne stanowiska pracy:

1. Narzędzia i materiały pracy: komputer i inne urządzenia biurowe

2. Możliwość poruszania się po budynku: budynek wyposażony w windy, toaleta dostosowana dla osób niepełnosprawnych, schodołaz do ewentualnego wykorzystania


Wymagania niezbędne związane ze stanowiskiem pracy

1. wykształcenie: wyższe (zapewne może być I stopnia)

2. doświadczenie zawodowe/staż pracy: 2 lata stażu pracy w obszarze oświaty lub 1 rok stażu pracy w nadzorze pedagogicznym

Pozostałe wymagania niezbędne:

(...)

9. kreatywność

10. komunikatywność, w tym umiejętność argumentowania

11. umiejętność współpracy

12. odporność na stres.


Współczuję MEN-skim pracownikom, którzy są skazani na pracę w takich warunkach. Jeśli jeszcze niektórzy pracują na umowy śmieciowe, to ... dramat. Przyglądając się swojej szefowej zobaczą, że jest totalnie odporna na stres, mało komunikatywna, nie potrafi współpracować ze społeczeństwem i cechuje ją zerowa kreatywność. W jednym spełnia się w 100%, a mianowicie jest dyspozycyjna.

Teraz już wiemy, jakie standardy pracy obowiązują w resorcie edukacji. Ku takim zmierza polska edukacja publiczna, której ministra nie powierzyła swoich dzieci.