12 grudnia 2014

Wyższe szkółki prywatnego interesu










Mamy za sobą kampanię wyborczą do wyższych szkół prywatnych, która polegała na pozyskaniu przez najbardziej kiepskich właścicieli rzekomo edukacyjnych firm biznesowych jak najwięcej kandydatów. Trzeba było im dużo obiecać tak, jak czynią to politycy w wyborach wszelkiej maści. To, że owe obietnice staną się w realu fikcją, jest oczywiste, ale jeszcze nie dla naiwnej młodzieży, którą uczono w szkołach średnich etyki, wiedzy o społeczeństwie, matematyki itp.

Jak spojrzałem na strony internetowe wyższych szkółek prywatnych, to dostrzegłem, że KICZ bije z nich po oczach. A kicz to pseudos, pozór, zaprzeczenie jakości, to antyestetyka, antyetyka, antyedukacja. To jawienie się nie takim, jakim się jest. Trzeba bowiem wejść nieco głębiej w strukturę domen tych firm, by przekonać się, że ta rzekomo wybitna szkoła wyższa jest taką tylko z nazwy. Nie ma w jej kadrze kształcącej ani jednego profesora, doktora habilitowanego - specjalisty w zakresie prowadzonych wykładów czy seminariów. Tam wykładać może każdy, jak przysłowiowy kafelkarz. Wczoraj pracował w szatni, a dzisiaj, z braku laku, prowadzi zajęcia z zarządzania czy socjologii. Co za różnica. Kto to sprawdzi?

Rektorem może być ktokolwiek, byle miał stopień doktora, a nie jest ważne to, jak zarządza. Wielu w istocie niewiele ma do powiedzenia. Raczej musi trochę odsiedzieć, przyjąć klientów na dyżurze i udawać, że spełni ich osobiste problemy. Nie spełni, bo właściciel tzw. WSP informuje, jaka firma będzie ściągać od nich długi.

Oczywiście, na stronach znajdują się informacje o zrealizowanych grantach badawczych czy współpracy międzynarodowej, ale wystarczy badawcze spojrzenie, by przekonać się, że ci, którzy owe granty realizowali, już dawno w tych szkołach nie pracują. Współpraca międzynarodowa polega na wyjazdach na wycieczki do hipermarketów. Tajemnicą Poliszynela jest to, że nie tylko łódzkie środowisko pseudoakademickie zaczyna rywalizować w zakresie niepłacenia przez właścicieli nauczycielom akademickim należnej im pensji, zalegania z płatnościami na rzecz ZUS-u czy ukrywania warunkowych lub nawet negatywnych ocen z tytułu bylejakości kształcenia.

Niektórzy nie pochwalą się tym ile mają już w Sadzie Pracy rozpraw z tego tytułu. Żaden prywaciarz nie pozwoli na opublikowanie na stronie jego firmy, że wprawdzie szkoła uzyskała pozytywną ocenę PKA, ale w wyniku odwołania. To zaś zostało uwzględnione przez PKA, które zobowiązało władze szkoły do wprowadzenia koniecznych zmian. To, że właściciel takiej WSP ich nie wprowadzi, to już inna kwestia.

Współczuję zatem studentom, którym przyszło doświadczyć już na progu swojej dorosłej drogi uczenia się fikcji, która przykryta jest technikami public relation. Z drugiej strony nie powinni się dziwić temu stanowi rzeczy, skoro władze niektórych resortów na PR budują swoją pozycję. Te jednak zawsze mogą się w porę ewakuować, podać do dymisji, został odwołanymi, ale w przypadku szkół prywatnych nie ma czegoś takiego. Ktoś ostatnio pytał, czy MNiSW może odwołać rektora-oszusta akademickiego, bo wiadomo, że jest plagiatorem? Nie może. Ot, polska impotencja prawna, która znakomicie sprawdza się m.in. w szkolnictwie wyższym i oświacie.

Dla podniesienia wskaźnika optymizmu - wśród ponad 340 wyższych szkół prywatnych mamy 8 najlepszych: