17 listopada 2014
Patologiczna marketolatria, neoprymitywizm i jurydyzacja szkolnictwa wyższego
Nawiązuję ponownie do dwudniowej debaty naukowej , jaka miała miejsce w dn. 14-15 listopada 2014 r. na Uniwersytecie w Białymstoku, której czynni uczestnicy zastanawiali się także nad tym, jakie są źródła kryzysu uniwersytetu w Polsce i co z tym czynić? Czy rzeczywiście jest tak, że nie ma z kim zmieniać toksycznej polityki państwa, która jest zorientowana na nieprzystający do polskich uwarunkowań model anglo-amerykańskiego uniwersytetu?
Prof. dr hab. Maria Czerepaniak–Walczak (wiceprzewodnicząca Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN) sięgnęła w krytyce polityki państwa wobec uniwersytetów do metafory starcia między akademickim Dawidem z Goliatem, który jest uosobieniem etatystycznego systemu szkolnictwa wyższego. To właśnie w wyniku reform z 2005 r. a następnie z 2011 r. i reformy tych reform w 2014 r. polskie szkolnictwo wyższe toczy choroba grantowa, punktowa, ankietowa, rankingowa.
Generuje ona groźny model fordyzmu akademickiego, którego wskaźnikiem jest parametryzacja i standaryzacja. Niska kosztochłonność kształcenia sprzyja tym chorobom, skoro edukację traktuje się na zasadach ulepszania procesu "produkcji" absolwentów na rynek pracy. Dla rządu jest to możliwe dzięki skracaniu czasu i kosztów owej "produkcji". Zmuszanie zatem uczelni publicznych do samofinansowania ogranicza możliwości rozwoju nauki i szanse na ich międzynarodową konkurencyjność, ale i redukuje kultywowanie tradycji, szkół badawczych itp.
Na jakiej podstawie - pytała profesor M. Czerepaniak-Walczak ustalane są punkty ECTS? Dlaczego jeden przedmiot ma 2 pkt. a inny 6? Ramowe efekty kształcenia nie prowadzą do podwyższania jakości kształcenia, ale do podrażania jego kosztów, jeżeli chcemy rzeczywiście zatroszczyć się o jakość wykształcenia, a ta wymaga przekraczania obowiązujących limitów. Wymuszanie gromadzenia w ramach oceny parametrycznej jednostek punktów za publikacje sprzyja zabieganiu nie o ich jakość, ale ilość, o "kombinowanie", tworzenie spółdzielni wzajemnie cytujących się autorów. W uniwersytetach obowiązuje zatem hasło: "Publikuj lub giń".
Koncentracja polityki szkolnictwa wyższego na przekształcaniu uniwersytetów w miejsca przygotowywania "taniej, lojalnej i dyspozycyjnej siły roboczej" dla potrzeb rynku pracy sprawia, że za ten eksperyment społeczny zapłaci całe społeczeństwo. Troska tylko i wyłącznie o wymierne korzyści ekonomiczne niszczy kulturę narodową, polski język (publikować bowiem mamy w języku angielskim). Kierowanie się wskaźnikami rentowności i antagonistycznej rywalizacji skutkuje marketolatrią, a więc krzewieniu bałwochwalstwa konkurencyjności i rynkowości. Tymczasem człowiek nie jest tylko konsumentem, ani też tylko producentem. Ma jeszcze inne potrzeby, potrzeby wyższego rzędu, by móc godnie żyć i służyć ponadczasowym wartościom.
Nauczycielami akademickimi - mówiła profesor - nie stajemy się w dniu 1 października z chwilą zatrudnienia w uniwersytecie, ale jest to długotrwały proces dochodzenia do kariery akademickiej solidnym przygotowaniem merytorycznym, metodologicznym i dydaktycznym. To swoisty sposób bycia w drodze, ustawicznego przygotowywania się do profesji jako tej, która ma służyć dobru wspólnemu przez dociekanie prawdy o badanych fenomenach. Potrzebna jest zatem desocjalizacja i derutynizacja dotychczasowych wzorów funkcjonowania szkolnictwa wyższego w Polsce.
Prof. dr hab. Jerzy Nikitorowicz (sekretarz naukowy KNP PAN) podkreślał w swoim referacie, że nie ma znaczenia to, kim jesteśmy, jakiej narodowości, jeśli chcemy zbudować lepszy świat. W ponowoczesnym społeczeństwie musimy budować globalną wspólnotę, ale zarazem uniwersytety zobowiązane są do bronienia kultury ogólnoludzkiej i narodowej. Profesor apelował, byśmy byli niejako w wietrze myśli, w dialogu, otwarci na twórczość i innowacyjność. Pozostawił nas z wieloma pytaniami, które pojawiają się na konferencjach także rektorów uniwersytetów czy akademii, a mianowicie:
Jak stawać się obywatelem świata bez zatracania swoich korzeni? Jak budować społeczeństwo XXI w. na dobrej pamięci? Jak niwelować stereotypy, by zarazem nie niszczyć relacji społecznych? Czy nasz system kształcenia nie niszczy innowacyjności? Czy nie uczymy się życia w kłamstwie? Czy powinniśmy kształcić osoby policzalne? Czy chcemy elitarny uniwersytet, uniwersytet jakości zastąpić uniwersytetem biurokracji, anonimowymi biurokratami?
Zdaniem J. Nikitorowicza efektem polityki szkolnictwa wyższego jest coraz większa erozja moralności, także w środowisku akademickim, czego najlepszym przykładem są plagiaty (także osób pełniących funkcje kierownicze w uczelniach publicznych i prywatnych), obniżanie wymogów prac doktorskich (kazus M. Goliszewskiego na UW), ale i poprawność polityczna. Żyjemy w marnych moralnie czasach, toteż nic dziwnego, że rośnie tolerancja dla nacjonalizmu i słabnie zarazem demokracja, którą jesteśmy coraz bardziej rozczarowani. Czyż nie została naruszona harmonia w uniwersytecie, od którego już nie wymaga się humanistycznej mądrości? Ku jakiej kulturze zmierzamy?
Potrzebna jest - zdaniem J. Nikitorowicza - etyka poszanowania życia, gdyż w przeciwnym razie rozwijać się będzie w naszym kraju społeczeństwo neoprymitywizmu. Musimy zwracać uwagę na kompetencje i umiejętności młodych pokoleń. Trzeba przeciwstawiać się człowiekowi neoprymitywnemu, bo jest on niebezpieczny dla siebie, dla innych, gdyż sam kieruje się lękiem, niepewnością lub nadmiernym posłuszeństwem i konformizmem. Jak pobudzać do myślenia dywergencyjnego, do bycia parezjastą, jak dawać odpór na pospiesznie tworzone prawo, konsumeryzm, na niszczenie więzi i uciekać od umysłowości dogmatycznej? Jak prezentować krytycznie wiedzę, informacje, by uczyć w uniwersytecie także wartości humanistycznych?
Dziekan Wydziału Pedagogiki i Psychologii UwB - dr hab. Mirosław Sobecki przypomniał za Robertem Mertonem takie cechy etosu nauki, jak: uniwersalizm, wspólnotowość, bezinteresowność i zorganizowany sceptycyzm. Zagrożeniem dla uniwersalizmu nauki jest pokusa etnocentrycznego jej potraktowania (uczelnie mają ojczyzny, ale nauka nie powinna). Nauka jest w swej istocie efektem współpracy społecznej, ale też jest własnością społeczeństwa, a nie twórcy idei. Nauka nie musi wprost przekładać się na wymierne korzyści. Konieczny jest dla jej rozwoju sceptycyzm. Pytał - Co stanowiło o etosie uniwersytetu? - i odpowiadał: "Prawda, autorytet, wolność wypowiedzi, kultura dialogu, przygotowanie elit intelektualnych, ale to wiąże się z odwagą i pokorą, uczciwością i odpowiedzialnością".
Co gorsza - mówił powyższy socjolog - pojawia się w środowisku akademickim autocenzura (bohaterowie korytarzowi, w kuluarach), polityczna poprawność. Wolność nie jest wewnętrznym regulatorem postępowania w nauce. Na ile jest to zaplanowana destrukcja czy wynikająca z inercji atrofia? Jak długo będziemy tolerować pauperyzację, biurokratyzację, rozmywanie wysokich standardów przez masowość kształcenia, parametryzację, upadek kultury bycia (knajactwo na uniwersytecie, język marginesu), zanik wzajemnego zaufania, mentalną destrukcję fundamentów rzetelności w pracy naukowej (tolerowanie dróg uczenia się i awansowania na skróty)? Nie możemy zaniedbać koniecznych dla rozwoju nauki i ciągłości tradycji relacji Mistrz-Uczeń, gdyż jest ona najtrwalszym i najstarszym elementem etosu. To, że ulega on erozji w wyniku masowości kształcenia i instytucji kojarzonych z uniwersytetem, nie zwalnia nas z odpowiedzialności za naukę i kulturę, sztukę i edukację.
Prorektor Uniwersytetu w Białymstoku - dr hab. Robert Ciborowski prof. UwB wskazywał na to, jak fatalnie skonstruowany jest system finansowania uniwersytetu publicznego czy akademii. Głównym powodem niszczenia publicznego szkolnictwa wyższego jest jego finansowanie głównie w zależności od liczby studentów. Ponadto te dotacje są bardzo niskie. Rzekoma troska o jakość kształcenia i zmuszanie do przyjmowania coraz większej liczby studentów sprawia, że podnosi się w ten sposób bieżące koszty utrzymania akademickiej infrastruktury i kadr. A zatem jedno wyklucza drugie. Nie można przeprowadzać selekcji na każdym roku studiów, gdyż w jej wyniku uczelnie traciłyby finanse.
Kosztem tego systemu ograniczamy fundamentalny kanon wiedzy, jaki powinien być na studiach. Nieustannie podnosi się w debacie publicznej kwestie kształcenia praktycznego na studiach. To jest nic innego, jak zrzucanie na uczelnię odpowiedzialności za to, co powinno realizować państwo, które nie potrafi tworzyć miejsc pracy. To rząd przerzuca ten obowiązek na uczelnie. Wszyscy zatem uzyskują wyższe wykształcenie, ale nie ma dla wszystkich miejsc pracy. To jednak nie uniwersytety wypuszczają bezrobotnych, ale rząd nie tworząc miejsc pracy i umasawiając kształcenie do tego się przyczynia.
Za mało przeznacza się z budżetu środków na naukę. Zobaczmy, jak niewielki odsetek osób uzyskuje dofinansowanie grantów naukowych w Narodowym Centrum Nauki. W takiej sytuacji, to byłoby już lepiej losować zgłoszone wnioski, niż liczyć na wygraną w konkursie. Wskaźnik sukcesu, który wynosi zaledwie 12-13% nie ma żadnego sensu, a przy tym obniża motywację zdolnych naukowców, bez względu na ich wiek i stopnie naukowe. Musi zatem być wola polityczna co do tego, czy kształcić elity czy przechowywać w uczelniach publicznych bezrobotnych? Niech minister określi zatem, ile uczelni ma zostać i jak mają one działać w tak patologicznych warunkach.