07 maja 2013
Najlepsze kasztany są na placu ... państwowych matur
Mamy za sobą już 10 lat od wprowadzenia pierwszych egzaminów zewnętrznych, jakie powszechnie obowiązują w polskim systemie szkolnym. Ich wdrożenie nie miało nic wspólnego z troską o jakość edukacji, tylko z uzyskaniem niby porównywalnych wyników kształcenia w całym kraju na podstawie jednorodnych testów z zakresu zaakceptowanych przez polityków i opinię publiczną wybranych przedmiotów (dyscyplin wiedzy). Niestety, wszędzie i zawsze tam, gdzie polityka i ideologia rządzących stają się nadrzędnymi w stosunku do procesu uczenia się i socjalizacji młodych pokoleń, musi dojść do gry pozorów, manipulacji i powierzchownych sukcesów. Z czego się bowiem mamy dzisiaj cieszyć? Z tego, że w polskich szkołach tresuje się dzieci i młodzież jak szczury pod ustanowiony przez urzędników klucz, dekoder znaczeń, jedynie słusznych wyników?
Chcemy, by polska młodzież konkurowała w świecie oryginalnością, twórczością, niezależnością, wyobraźnią, poziomem krytycyzmu, a zmuszamy ją do uczenia się "pod sznurek" , odtwórczo, sztampowo, skrótowo (brykowo), poprawnie politycznie (submisyjnie, ulegle). Wierzymy, że z każdym rokiem polska młodzież uzyskuje coraz wyższe wyniki, bo takie są dane statystyczne z obliczeń, jakie przekazują komisje egzaminacyjne do centrum. Nie przyjmujemy do wiadomości towarzyszącej temu procesowi politycznej manipulacji, bo sądzimy, że egzaminy państwowe są obiektywne, wymierne, a więc i sprawiedliwe. Ba, wyrównują szanse edukacyjne dzieci i młodzieży z różnych środowisk.
Wystarczy jednak, że układający testy "przykręcą śrubę" wbrew politycznemu zamówieniu, a wszystko się rozsypuje. Co roku okazuje się, że egzamin maturalny z któregoś przedmiotu był za trudny. Każdego roku, któreś z zadań zostało błędnie skonstruowane. Co jakiś czas procedury okazują się nieszczelne, bo czasy pozorowania wiedzy i umiejętności wyzwalają skłonność do cwaniactwa, oszustw, pasożytnictwa. Uczniowie doskonalą się, ale w ... technikach ściągania, załatwiania, "strzelania na chybił trafił", a organizatorzy egzaminów cieszą się, że im więcej jest w nich zadań zamkniętych, tym mniejsze będą koszty ich sprawdzania.
Już była przecież mowa o tym, jakby to było dobrze, gdyby wszystkie zadania w testach były zamknięte, a poprawność wyników weryfikował skaner. Po co nam do tego są nauczyciele? To tylko niepotrzebnie obciąża budżet państwa. Lepiej mieć tandetę, bo przecież wiadomo, że najzdolniejsi i tak sobie poradzą z pomocą własnych rodziców. To oni byli i będą elitami kraju, do czego nie są im zupełnie potrzebne te egzaminy, gdyż i tak wygrywając olimpiady czy przedmiotowe konkursy mogą przebierać w dostępie do szkół wyższych, jak w ulęgałkach. Pozostałym pozostaje szczaw i mirabelki, czyli zadania politycznie skalibrowane przez podległą MEN - Centralną Komisję.
Każdego roku maturę mają zdać politycy będący u władzy. To oni decydują, jaki odsetek młodzieży może być poza granicą sukcesu. Gra w chowanego toczy się na całego a my wierzymy, że to służy kulturze, narodowi, społeczeństwu i cywilizacji. Niestety, to tak zdemoralizowane pokolenie przejmie za kilkanaście lat po nas władzę w tym kraju, także w MEN i CKE. To dopiero będzie jazda... bez trzymanki, na hulajnodze nędzy i prymitywizmu.
A teraz kilka cytatów z wypowiedzi znacznie ode mnie mądrzejszego w tym temacie profesora pedagogiki (a nie psychologii) Krzysztofa Konarzewskiego (b. dyrektora CKE):
1) Teraz każdy test ma własną skalę, niewspółmierną z testami z lat ubiegłych. Wskutek tego nie można odpowiedzieć na wiele interesujących pytań. Na przykład chciałbym wiedzieć, czy wzrost liczby nauczycieli dyplomowanych w systemie oświaty przekłada się na lepsze wykształcenie dzieci i młodzieży. Nie dowiem się jednak tego, bo corocznie test buduje się tak, by jego średnia pokryła się ze średnią z roku ubiegłego.
2) Ale wygrywa klasówka! Wydawanie świadectw kosztem 200 mln zł rocznie! Wygrywają testy podporządkowane nie tyle wymogom teorii pomiaru, ile wyobrażeniom polityków o sprawiedliwych pytaniach. Sprawiedliwych, czyli niebudzących oburzenia wśród nauczycieli i rodziców. To dlatego resort edukacji bez przerwy zmienia reguły gry. Jestem przekonany, że przy takim nakładzie pieniędzy i wysiłku ten system powinien służyć oświacie narodowej, a nie będzie służyć, jeśli usytuujemy go za nisko, bo wtedy stanie się igraszką bojaźliwych i żądnych władzy urzędników. (tamże)
3) Egzaminy służą selekcji uczniów w obrębie systemu. O samym systemie nie mówią nic. Jest tak dlatego, że każdy egzamin musi być dostosowany do średniego poziomu egzaminowanych. Budowę testów egzaminacyjnych otwiera decyzja polityczna w sprawie pożądanego odsetka porażek (powiedzmy - między 10 a 20 proc. abiturientów). Następnie dobiera się progowy wynik (powiedzmy - 30 proc. możliwych punktów) pozwalający uzyskać założony odsiew. Jeśli chcemy ocenić jakość wykształcenia Polaków i pracę szkół, powinniśmy się włączać w międzynarodowe badania porównawcze. Dają one znacznie szersze, rzetelniejsze i bardziej miarodajne informacje o naszej oświacie, a kosztują sto razy mniej. (http://www.rzeczpospolita.pl/gazeta/wydanie_050722/publicystyka/publicystyka_a_9.html)
4) Nowa matura miała dawać wyniki porównywalne. Zapomniano jednak, że każdy test ma własną skalę. Wynik odzwierciedla nie tylko wiedzę egzaminowanego, ale i poziom trudności testu. Trudnością testu jednokrotnego użytku można sterować jedynie w grubym przybliżeniu. Boleśnie przekonali się o tym kandydaci na warszawską AGH: 50 proc. z geografii nie równa się 50 proc. z historii.
W przyszłym roku na maturze będą inne testy o innych poziomach trudności. Co zrobi resort, jeśli odsetek porażek skoczy do 20 proc.? Obciąży winą uczniów czy przyzna, że CKE źle skalibrowała testy? Uczelnie będą musiały brać pod uwagę nie tylko wynik na świadectwie, ale i rocznik świadectwa - jak koneserzy rocznik wina. W przeciwnym razie będą pozywane przed sąd pod zarzutem nierównego traktowania kandydatów. Jedyne wyjście z tej sytuacji polega na zdefiniowaniu wyniku względem średniej krajowej, zamiast maksymalnej liczby punktów. Z niepojętego powodu jest ono jednak zakazane rozporządzeniem ministra edukacji. Widać, ile jeszcze musimy się nauczyć, zanim zyski z nowej matury zrównoważą jej koszty. (tamże)