Z treści okładki recenzowanej przeze mnie w 1997 r. książki doktora nauk humanistycznych Herberta Kopca pt. "Rozumiejący wgląd w wychowanie" dowiemy się, że był wykładowcą teorii wychowania na wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jest absolwentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, który ukończył w dobie socjalizmu w 1965 r. Nie odnotowano wówczas jego walki z ówczesnym reżimem.
Pracę doktorską napisał pod kierunkiem znakomitej profesor Romany Miller na temat "Osiedle akademickie jako środowisko wychowawcze", w samym szczycie epoki Edwarda Gierka, bo w 1976 r. Pisał też ekspertyzy dla podlegającego polityce oświatowej KC PZPR Instytutu Problemów Badań nad Młodzieżą, a więc uzyskał w tamtym okresie nie tylko finansowe gratyfikacje swoich pracodawców, ale i poznał mechanizmy sprawowania przez nich władzy. Może dlatego mógł ją krytykować w czasach III RP? Nie wiadomo mi, by działał w podziemiu czy też publikował w drugim obiegu. Odwagi nabrał wraz z ze zmianą transformacji ustrojowej mając 52 lata.
Nie znam jego rozprawy habilitacyjnej, którą napisał w 1987 r. i wydał pod tytułem "Wychowawcza funkcja studenckiego ruchu naukowego". Nie była to moja problematyka badawcza. Musiał jednak pisać o socjalistycznym ruchu naukowym, którym zapewne się zachwycił. To zdumiewające, że można było pisać o wychowawczej funkcji osób, które były już osobami dorosłymi. No tak, ale jak chciało się habilitować w czasach PRL, to zapewne trzeba było wpisywać się w tę indoktrynację, która panowała w szkolnictwie wyższym.
Czy to spowodowało, że ów doktor nie uzyskał habilitacji? Może nie zdał kolokwium? Może miał negatywne recenzje? Nie wiem. Jakiś powód jego porażki musiał być, ale o tym nigdzie nie pisze. Może badacze szkolnictwa wyższego dokonają kiedyś analizy także tego przewodu habilitacyjnego. Nie ulega wątpliwości, że w czasach PRL szykanowano osoby o odmiennych od marksistowskich poglądach.
Herberta Kopca poznałem na początku lat 90. XX w., a więc w okresie transformacji ustrojowej, w czasie jednej z ogólnopolskich konferencji naukowych teoretyków wychowania w Zaciszu (obecnie woj. kujawsko-pomorskie), którą zorganizował wraz z WSP w Bydgoszczy prof. Heliodor Muszyński. Tylko nieliczni zabrali głos w dyskusji na temat stanu polskiej teorii wychowania w czasach PRL. Jak to na początku transformacji, w której sukces niewielu jeszcze wówczas wierzyło, młodzi uczeni nabrali wody w usta lękając się o swoją pozycję w uczelni.
Jedynymi, którzy przeciwstawili się podtrzymującym wartość pedagogiki socjalistycznej tezom prof. Heliodora Muszyńskiego (ten będąc jeszcze przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN twierdził, że "jeśli się ześwinił w czasach PRL współpracując z ówczesnym reżimem, to w dobrym towarzystwie, bo wraz z kard. Stefanem Wyszyńskim") byli - piszący ten blog, dr Herbert Kopiec, dr Józef Górniewicz i dr Andrzej Płukis. Pozostali uczestnicy konferencji woleli milczeć.
Nic dziwnego, że starszy ode mnie, ale już negatywnie doświadczony niepowodzeniem awansowym dr H. Kopiec szukał kogoś, kto go zrozumie i wesprze. Poprosił z mojego Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ prof. Irenę Lepalczyk, by napisała pozytywną recenzję jego kolejnej rozprawy, ale ta ... odmówiła. Owszem, serdecznie go przyjęła, poczęstowała herbatką i ciasteczkami, porozmawiała utyskując wspólnie na socjalistycznych reżimowców w uniwersytetach i zaproponowała, by recenzję napisał B.Śliwerski, bo on się nie boi.
Tak też się stało. Kiedy profesor poprosiła mnie o wsparcie dra H. Kopca, nie odmówiłem, bowiem przedłożony mi do recenzji maszynopis jego rozprawy był - jak na 1997 r. - niesłychanie ważnym upomnieniem się o rozliczenie polskiej pedagogiki z jej socjalistyczną historią i zaangażowaniem, także w szkolnictwie wyższym. Warto pamiętać, że w 1997 r. ministrem edukacji był ortodoksyjny ideolog, socjolog marksizmu-leninizmu prof. Jerzy Wiatr. Książka zatem idealnie wpisywała się w moralną wręcz konieczność oprotestowania obecności byłych marksistów w polskiej edukacji, skoro niszczyli swoją polityką rozwój także polskiej pedagogiki.
Napisałem zatem w swojej rekomendacji do wydania książki co następuje:
"Przedłożona do opinii rozprawa w całej pełni zasługuje na jak najszybsze wydanie, nadrabiając tak bardzo potrzebną w polskiej pedagogice lukę w zakresie studiów krytycznych wobec rzeczywistości wychowawczej oraz nauk pedagogicznych. Już w czasie I Zjazdu Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego w 1992 r. w Rembertowie Autor ww pracy przedstawił - jako jeden z niewielu polskich naukowców - referat, w którym upomniał się nie tylko o wiarygodność elit akademickich, ale i o konieczność szybkiego wyjścia ku metateoretycznym studiom nad podstawowym fenomenem w kształceniu pedagogów jakim jest wychowanie i jego istota. Nie da się bowiem przygotowywać kolejnych kadr dla rodzimej edukacji przez odwoływanie się do jakże skompromitowanej wiedzy i jej autorów.
Opublikowane ostatnio w kraju książki naukowców z WSP w Bydgoszczy i UMK w Toruniu potwierdzają, że niebezpieczeństwo - przed którym tak mocno i wyraziście ostrzega H. Kopiec - a mianowicie odtwarzanie i utrwalanie zdegenerowanej wiedzy przez skompromitowanych naukowców, nie tylko ma nadal w polskich uczelniach miejsce, ale i swoje następstwa w postaci „samoodtwarzającego” się zła i bezwiednego przenoszenia go do środowisk socjalizacyjnych i edukacyjnych.
Jak słusznie podkreśla wybitna socjolog prof. Aldona Jawłowska - W sytuacji zmiany otwierającej wielorakie możliwości kształtowania otaczającego świata, gdy ani teraźniejszość ani przyszłość nie jest zdeterminowana działaniem „obiektywnych” praw, paradygmat pozostaje ten sam. Nadal „budujemy lepszą przyszłość”, „droga do socjalizmu” zmieniła się w „drogę do Europy”, „wartości socjalistycznego humanizmu” zostały zastąpione „fundamentalnymi wartościami kultury chrześcijańskiej” (A. Jawłowska, M. Kempny, E. Tarkowska, Kulturowy wymiar przemian społecznych, IFiS PAN, Warszawa 1993).
O czym, jak nie właśnie o potrzebie pytania o sens w ponowoczesnym (postsocjalistycznym) świecie, pisze H. Kopiec, odwołując się nie tylko do świadectw materialnych w postaci rekonstruowanych przez niego publikacji czołowych w okresie PRL postaci tamtego „świata nauki”, ale i do najbardziej aktualnych wydarzeń społeczno-politycznych, w które - czy chcemy, czy też nie - uwikłana jest pedagogika.
Nie chodzi mu przecież li tylko o moralny wymiar rozliczenia się z nimi, ale o coś znacznie ważniejszego, a mianowicie o uświadomienie wchodzącym do zawodu uzasadnień racjonalności instrumentalnej wśród tych, którzy pełnią dzisiaj znaczące funkcje kierownicze w administracji oświatowej, nadzorze pedagogicznym, w centralnych i terenowych władzach nauczycielskich związków zawodowych itp. To przecież od nich zależy nie tylko możność realizowania misji zawodowej w prawdzie i uczciwości, a nie w lojalnym posłuszeństwie, cynizmie i fałszu. Z tego też względu książka powinna mieć tytuł - Etyczny wgląd w wychowanie.
Mimo, iż tak bardzo broni się H. Kopiec przed postmodernizmem, to jednak sam jemu uległ, korzystając z jego dobrodziejstw, jeśli przyjrzeć się całej pracy z perspektywy stylistyki narracyjnej. Miesza się tu bowiem język nauki (ba, miejscami i metanauki), z publicystyką czy wspomnieniami. Nadaje to rozprawie nietypowego charakteru, tempa, ostrości stawianych hipotez i ich rozstrzygnięć. Autor nie tylko odpowiada na pytanie, jak powinna bronić się współczesna pedagogika przed wewnętrznymi zagrożeniami ze strony syndromu homo sovieticus, ale i poszukuje na nie odpowiedzi, by mogła naprawić swoją reputację.
Skoro wciąż obecni w akademickim życiu profesorowie nie mają odwagi, by zmierzyć się z etycznym wymiarem prawdy swoich czasów i własnej w nich działalności, to ktoś musi to za nich zrobić, ktoś musi wyręczyć te „zniewolone bolszewizmem/komunizmem umysły” w ich „powszechnej spowiedzi” dla dobra przyszłych pokoleń i historycznej prawdy. Ktoś musi oczyścić terminologię nauk o wychowaniu z nowomowy, by przywrócić jej fenomenom ich właściwy sens. Ktoś wreszcie musi zatrzymać się - być może nad detalami tamtych czasów - by nie zamazywano więcej różnic między doktryną a nauką. Nie jest to łatwe studium, ale i niezwykle trudnego zadania podjął się jego Autor. Warto zatem dokonać w nim korekty stylistycznej i błędów literowych, by od strony edytorskiej nie budziło żadnych podejrzeń."
Książka H. Kopca została wydana w 1998 r. w Katowicach - chyba jego własnym sumptem, bo nie przez naukową oficynę. Nie znam rzeczywistych powodów zwolnienia go z Uniwersytetu Śląskiego w 2000 r., ani tego, w jakim stopniu ta postmodernistyczna publikacja, która była metaforycznie to określając "polowaniem na czarownice", przyczyniła się do tego, że osiągnąwszy wiek emerytalny, a nie zrobiwszy habilitacji, szukał dla siebie miejsca w szkolnictwie niepublicznym.
I tu zaczęła się jego autodestrukcja. Co bowiem miał uczynić emerytowany doktor, wykładowca, który nosił w sobie nienawiść do wszystkich tych, którzy nie rozumieli jego sytuacji? Oto ten, który tak walczył z komuchami, zabiegał o "oczyszczenie" polskiej pedagogiki z socjalistycznych pedagogów, zatrudnił się w prywatnej Gliwickiej Wyższej Szkoły Przedsiębiorczości, której rektorem był nie kto inny, tylko dr inż. Tadeusz Grabowiecki - tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa TW „JAN”. Chichot historii. Antykomunista na pasku płac TW "Jan".
Jak się brało kasę od TW "Jana" przez wiele lat, to kiedy ten zwolnił wykładowcę z pracy ma skutek skarg studentów skarżących się na pseudonaukowe wykłady z teorii wychowania H. Kopca, trzeba było jakoś sobie z tym poradzić. No i zaczęła się postmodernistyczna walka dra H. Kopca z wszystkimi, którzy stanęli na jego drodze bez względu na to, w jakim to było charakterze.
Mnie się dostało za to, że w swojej rozprawie pt. "Współczesna myśl pedagogiczna" (Kraków 2009) znalazł się akapit, w którym H. Kopiec poczuł się dotknięty za określenie stylu jego pisarstwa ujętego w cudzysłowie jako "polowanie na czarownice". Oto ten fragment:
Niewątpliwie, stoimy u progu koniecznej analizy pedagogiki z okresu PRL, która z tak wielkim lękiem była odraczana przez samych zainteresowanych i głównych jej aktorów, czołowych liderów tego okresu. Nie wiem, dlaczego tak bardzo odchodzące pokolenie Mistrzów stara się ukryć prawdę tamtego okresu, nie chce odsłonić jej rzeczywistego zakresu adekwatnych do warunków ustrojowych, ale przecież pseudonaukowych dokonań i manipulacji? Jak zwykle w swoim życiu naukowym Zbigniew Kwieciński wyprzedził proces analiz i badań, które wymagają jak najszybszej i jak najgłębszej kontynuacji.
Obrażaniem się na konieczną fazę „dekomunizacji polskiej pedagogiki” niczego nie zmieni, a już na pewno nie jest możliwe w sposób, który wręcz zachęca do wyostrzania sądów krytycznych. Oczywiście, można tego dokonać w stylu „polowania na czarownice”, jaki proponuje od lat w swoich rozprawach Herbert Kopiec, „odrzucony” zresztą z tego też powodu poza obszar akademickiej debaty i kształcenia (s. 20).
Gdyby był naukowcem z prawdziwego zdarzenia, to zrozumiałby z tego cytatu, że nie był pierwszym, który walczył z komuną oraz że nie czynił tego w stylistyce języka nauki, mimo iż przywoływał w swojej pracy niektórych uczonych. Tym samym potwierdził, że te jednostki, które odmówiły mu nadania stopnia doktora habilitowanego miały rację. Nie potrafił bowiem czytać i pisać naukowych tekstów ze zrozumieniem, narcystycznie wpatrując się we własną przeszłość, żyjąc żądzą nienawiści do byłego Rektora Uniwersytetu Śląskiego i profesorów Wydziału Pedagogiki i Psychologii tej uczelni. Żadnemu z nich nie dorósł nawet do przysłowiowych pięt, a to go bardzo boli.
Nie może znieść, że młodsi i zdolniejsi od niego naukowo badacze są już dawno profesorami tytularnymi. Trzeba więc wysupłać z ich tekstów tak, jak chcą tego propagandziści czasów stalinowskich, pojedyncze zdania, by ich deprecjonować, ośmieszać czy odreagowywać na nich własne kompleksy i niepowodzenia.
Finansujący pracę wykładowcy H. Kopca w GWSP w Gliwicach rektor-ubek pozbawił go po sześciu latach wygodnego życia wykładowcy (wygodnego, bo bez obowiązku prowadzenia badań naukowych i naukowego rozwijania się) środków do wzmocnienia niskiej emerytury, toteż postanowił dorabiać inaczej. Żadna ze szkół prywatnych nie chciał już go zatrudnić, gdyż podaż rynkowa doktorów przewyższała jego aspiracje. Teraz dorabia publicystyczną "szczujnią" tracąc resztki wiarygodności.
A szkoda, bo od lat marnuje swój talent przyjmując postawę - "po mnie choćby potop". Istotnie, potop zaleje jego publicystyczne manipulacje tekstami, a może i posłuży komuś do analizy tego, jak nie należy wprowadzać czytelników w błąd i to tym bardziej, kiedy opowiada się samemu za chrześcijańskim systemem wartości. No cóż, ale skoro wśród księży zdarzają się zdrajcy wartości i społecznej nauki Kościoła katolickiego, to dlaczego nie miałoby to mieć miejsca wśród świeckich parafian.