30 czerwca 2016
Oświatowy falstart
Rozdzwaniają się telefony rozemocjonowanego tłumu w sprawie ogłoszonej przez minister edukacji Annę Zalewską reformy polskiego szkolnictwa. To, co wydarzyło się w Toruniu 27 czerwca 2016 r. potwierdziło tylko, jak niską wagę mają proponowane zmiany dla rządu, skoro zostawiono konstytucyjnego ministra samemu sobie.
Może ktoś nie pamięta, ale jednak kiedy pojawiła się pierwsza tzw. reforma ustrojowa pod batutą Mirosława Handke, to premier rządu stał u jego boku. Nawet w tym fatalnym dla szkolnictwa okresie rządów PO i PSL przy tak prymitywnej i niekompetentnej minister edukacji - czy to K. Hall, K. Szumilas czy J.K-Kluzik-Rostkowskiej stał u boku premier rządu, by podkreślić znaczenie proponowanych rozwiązań.
Ktoś może powiedzieć, że przecież te reformy były beznadziejne, nonsensowne, nieprzemyślane i zapewne będzie miał choć częściowo rację, ale widać było dla nich poparcie pierwszej osoby w rządzie. Dlatego dzisiaj rządzący mogą mówić, że "całe zło, to wina Tuska" przejmując racje krytyków politycznych, akademickich i ludu pozbawionego merytorycznej zdolności do racjonalnej analizy wdrażanych wówczas zmian.
To jednak, co ogłosiła w Toruniu minister edukacji, nie jest jakąś cząstkową, drobną zmianą, korektą, fragmentaryczną naprawą błędów poprzedników, tylko naruszeniem struktur całego systemu szkolnego, z wszystkimi jego elementami i podmiotami, których nie można potraktować jako środka do odreagowania politycznego, gdyż jego ofiarami będą nasze dzieci!
Jak można było ogłosić tak nieprzygotowaną, a fundamentalną zmianę, z fanfarami, która uderza w cały rząd, w całą koalicję idącą do wyborów i do zwycięstwa nie z hasłami odwetu (warto przypomnieć sobie wypowiedzi czołowych polityków tych partii), ale naprawy Rzeczypospolitej. To miała być dobra zmiana, a więc uczynienie wszystkiego, co jest tylko możliwe, by już nigdy więcej nie powtórzyły się banały, arogancja, ignorancja, potoczność, bylejakość, nieprzygotowanie itd., itd.
W moim przekonaniu ministra edukacji wpadła w pułapkę własnego urzędu, bo nie da się naprawiać systemu oświatowego z urzędnikami, którzy podpowiadają jej rozwiązania całkowicie lub częściowo kompromitujące tę formację. Właśnie dlatego od wielu lat piszę o tym, że jeśli rządzący chcą naprawiać edukację, to niech najpierw zaczną od samych siebie. A to, z czym wystąpiła ministra, wygląda mi na sabotaż, na zastosowanie tych samych, tylko w gorszym wykonaniu, rozwiązań, które nie mają żadnego oparcia w najnowszej nauce.
Nawet rozumiem, że w MEN muszą pracować członkowie rodzin czy znajomków polityków wszystkich formacji, bo ich etaty zostały tam zabezpieczone odpowiednimi umowami, by odwdzięczyć się miernością za wierność, tylko po ponad dwudziestu latach tygla skupiania w centrum niekompetentnych urzędników, każdy nowy minister wpada w ich sidła.
Co to bowiem jest za ministerstwo i kto w nim pracuje, skoro jego pracownicy nie są w stanie przygotować ministrowi edukacji twardych warunków funkcjonowania szkolnictwa, a więc takich, których nie tknie żaden minister. Musi jednak być świadom tych uwarunkowań. Tylko wówczas będzie w stanie ogłaszając zmianę ustroju szkolnego nie narazić się na śmieszność i nie da satysfakcji opozycji.
Co mam na myśli? Najprostszą kwestię, jaką jest stan wiedzy o sieci szkolnej. W Polsce mamy jednego z najlepszych ekspertów w tym zakresie, profesora zwyczajnego Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - Rafała Piwowarskiego, którego rozprawy - gdyby tylko któryś z urzędników MEN przeczytał ze zrozumieniem - wyjaśniają fundamentalne kwestie dla wszelkich reform ustrojowych.
Zabrakło naukowych danych z ekonometrii, demografii i polityki społecznej, że nie wspomnę o pedagogice szkolnej i porównawczej, ale pracownicy MEN pobierający pensje chyba nie raczyli nawet wyposażyć ministry edukacji w wiedzę i jej ilustracje do przekazu publicznego z powyższego zakresu. Wszelkie zatem jej sądy prognostyczne nie miały mocy przekonywującej. Za pośrednictwem konkretnych danych liczbowych i wykresów można było pokazać związek między koniecznością wprowadzenia właśnie takiego, a nie innego ustroju szkolnego. To się nie stało. Pozostał banał i ruina.
Przygotowana dla ministry prezentacja, którą każdy może obejrzeć na stronie MEN, jest totalną kompromitacją, także w sensie komunikacyjnym. Trzeba być złośliwym, że zapisać na slajdach tekst zbyt małą czcionką, w związku z czym obecni w Toruniu uczestnicy Podsumowania debat nie byli w stanie tego przeczytać. Pani minister także miała z tym poważny kłopot, co jest widoczne w dostępnej z tego Podsumowania rejestracji filmowej. Widać, że niektórych zdań nie mogła odczytać lub odnaleźć na slajdzie kolejnych do przytoczenia. Za taką prezentację mój student otrzymałby ocenę niedostateczną.
Mam wrażenie, że minister Anna Zalewska zdała sobie sprawę z pustki, której nie da się wypełnić w ciągu kilku miesięcy przy tak silnym oporze i destrukcji w urzędzie. Może dlatego już na kilka dni zaczęła zdradzać pewne pomysły w różnych środowiskach z osobna, by wysondować, jaki może być efekt na ich ujawnienie en block. W efekcie była to najsłabsza z wszystkich dotychczasowych prezentacji reform czy zmian w szkolnictwie, gdyż zupełnie nieprzygotowana treściowo. Tu nie wolno ministrowi nie dać odpowiedzi na kluczowe i studenckie pytania, których brak syci prześmiewców, niezadowolonych czy totalną opozycję.
To był oświatowy falstart, ale - co gorsza - już nikt nie jest w stanie wycofać na linię startu wszystkich zawodników, tak tych z rządu, jak i z opozycji, gdyż wystrzelony raz pistolet w przestrzeni publicznej - w odróżnieniu od sprintu - nie pozwoli na wyzerowanie licznika błędu. Teraz dopiero zacznie się krytyka totalna, bo inna już być nie może. Nawet dobre fragmenciki zmian nic już nie znaczą przy grzechach głównych.
Najgorzej być złym prorokiem we własnym kraju.