27 października 2015

STANOWISKO Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej w sprawie przewodów naukowych z pracy socjalnej prowadzonych na Słowacji


Ze Szczecina dotarło do Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN Stanowisko w zawartej w tytule tego wpisu sprawie. Przywołuję je w tym miejscu, gdyż wielokrotnie podejmowałem tę problematykę wskazując zarazem, że każde postępowanie habilitacyjne w kraju czy poza jego granicami jest przedmiotem akademickiej oraz publicznej krytyki lub afirmacji. Każdy, kto zdecydował się na pracę naukowo-dydaktyczną lub tylko naukowo-badawczą ma w swoją rolę i misję wpisaną ustawicznie ocenę zewnętrzną. Naukowiec, nauczyciel akademicki musi liczyć się z tym, że jego aktywność dydaktyczna i twórczość naukowa nie są tylko jego sferą prywatną, skoro zdecydował się na nią w szkolnictwie wyższym, placówkach czy instytutach naukowych, w organach władzy państwowej, samorządowej, oświatowej itd.

Czy tego zatem chcemy, czy nie, czy nam się to podoba, czy nie, czy mamy tego świadomość, czy też nie - jesteśmy monitorowani, oceniani z różnych stron, przez różne osoby, instytucje, środowiska, gdyż pełnimy służbę na rzecz państwa, społeczeństwa, nauki i kultury. Proces ten ma miejsce nie tylko "tu i teraz", ale także będzie się toczył "tam i kiedyś", z naszym lub/i bez naszego udziału. Taki jest los osób wykonujących wolny zawód.

Sądziłem, że powoli zbliżamy się w naszym kraju do rozwiązań w dojrzałych demokracjach, w których nikt nikomu nie musi patrzeć na ręce, bo obowiązują zasady moralne i profesjonalne w podejmowaniu szeroko pojmowanej aktywności akademickiej. Poziom kapitału społecznego jest jednak w Polsce jednym z najniższych wśród państw OECD. To oznacza, że rządzący mogą regulować działalność szkolnictwa wyższego i nauki w takim kierunku, by środowiska mogły jak najszybciej przejść na samoregulację, albo nieustannie dyscyplinować je za brak samosterowności i autoodpowiedzialności.

W jednych kwestiach rozwiązania są przeregulowane, w innych mamy do czynienia z ewidentnymi zaniedbaniami czy zaniechaniami po stronie rządzących lub wykonawców. Tak też stało się z zawarciem przez polski rząd Umowy dwustronnej z Republiką Słowacji (podpisał ją prezes PAN prof. Michał Kleiber), w wyniku której postanowiono umożliwić Polakom uzyskiwanie stopni naukowych i tytułu naukowego profesora w kraju naszych południowych sąsiadów, mimo że oba nasze państwa były już w Unii Europejskiej i tak, jakby ów proces nie był możliwy w Polsce. Umowa miała zatem z góry ukryty zamiar, który został zrealizowany przez niejawnych dla polskiego społeczeństwa lobbystów, ich celów i beneficjentów.

Efekt tego jest taki, że mamy kolejne STANOWISKO Polskiego Stowarzyszenia Szkół Pracy Socjalnej w sprawie przewodów naukowych z pracy socjalnej prowadzonych na Słowacji następującej treści:

Polskie Stowarzyszenie Szkół Pracy Socjalnej, grupujące 40 Szkół wyższych prowadzących kształcenie do pracy socjalnej wypełniając wolę członków Stowarzyszenia zgromadzonych na jubileuszowym Zjedzie XXV-lecia działalności, w dniu 22 października 2015 roku w Warszawie wyraża protest wobec nasilającego się zjawiska uzyskiwania stopni i tytułów naukowych z pracy socjalnej na Słowacji, w wyniku nadal (od 2005 r) obowiązującej pomiędzy Polską i Słowacją umowy o uznawalności stopni i tytułów naukowych.

PSSPS już 25 czerwca 2009 r. wystąpiło, w tej ważnej dla środowiska akademickiego sprawie, z listem otwartym w którym zwracano uwagę na intensywny przyrost kadry pracowników uczelni polskich, którzy mało znani w środowisku, nie dysponujący znaczącym dorobkiem w zakresie pracy socjalnej uzyskali dyplom doktora habilitowanego poza krajem. Osoby te nabyły prawo do promowania dysertacji doktorskich oraz prowadzenia kształcenia na kierunku praca socjalna. Stowarzyszenie, w związku z powyższym apelowało o ochronę wartości akademickich, a szczególnie prawdy, która jest kierunkowskazem pracy akademickiej.

Stanowisko Stowarzyszenia, w przedmiotowej sprawie, w kolejnych latach poparły także Komitety Naukowe PAN zaniepokojone rozwojem sytuacji; wielokrotnie alarmował Komitet Nauk Pedagogicznych (od 2011, ostatni protest składny 3.07.2015); Komitet Nauk Filozoficznych (2013); Komitet Socjologii (2014); Interpelację poselską do Pani Leny Kolarskiej- Bobińskiej, Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego 8 kwietnia 2014 r skierowała pani Poseł Anna Bańkowska. Wszyscy zgodnie żądali, (nadal to czynią) podjęcia działań w celu zmiany obowiązującej umowy. Pomimo tych licznych protestów oraz nieustannie składanej przez MNiSW deklaracji dokonania zmiany, umowa nadal obowiązuje, a kolejne rzesze docentów pracy socjalnej oraz osób z tytułami naukowymi zasilają kadrę uczelni wyższych, z wszystkimi związanymi z tym przywilejami. Fakt ten podważa fundamentalne zasady rozwoju naukowego oraz zaburza atmosferę rzetelności i obiektywności w pracy naukowej i dydaktycznej.

Czujemy się, zatem zakładnikami obwiązujących procedur, które obniżają wartość uzyskiwanych stopni naukowych, a tym samym deprecjonowany jest status samodzielnych pracowników nauki, a tym samym i jakość kształcenia kadr do pracy socjalnej.

Polska praca socjalna jako dyscyplina, która jeszcze nie ma uprawnień do nadawania stopnia doktora, szczególnie jest zagrożona, gdy do grona wykładowców oraz zarządzających jednostkami organizacyjnymi na różnych uczelniach, a co więcej gremiów decydujących o jakości kształcenia przedostają się osoby o nieznanym dorobku naukowym z zakresu pracy socjalnej, lecz legitymizujących się dyplomem samodzielnego pracownika z tego obszaru wiedzy. Polska Komisja Akredytacyjna - nominuje taką osobę do rangi państwowego kontrolera jakości kształcenia i prowadzonych w uniwersytetach badań naukowych.

W związku z powyższym status rzetelnie budowanej dyscypliny opartej na bogatym dorobku naukowym wielu w ten proces zaangażowanych pracowników naukowych, zostaje zdeprecjonowany, a proces kształcenia do pracy socjalnej, na tym niezmiernie wymagającym kierunku pozostaje w rękach kadry nie posiadającej udokumentowanego dorobku naukowego z tego zakresu. Zaskakujące dla Stowarzyszenia, które od ćwierć wieku dba o jakość badań i rozwoju poziomu kształcenia do pracy socjalnej w Polsce, jest wspominany wyżej rozwój karier naukowych osób o dorobku niezwiązanym z pracą socjalną.

Wobec powyższego żądamy:

• Po pierwsze, nostryfikacji stopni naukowych uzyskanych na Słowacji (Raport Przewodniczącego KNP PAN prof. dr hab. Bogusława Śliwerskiego ujawnia niepokojące rozmiary zjawiska, osoby z różnych ośrodków akademickich, które legitymują się dyplomem z pracy socjalnej)

• Po drugie, zmiany umowy międzynarodowej pomiędzy Polską a Słowacją, w ślad wielokrotnej deklaracji MNiSW, aby zatrzymać rozwój tego niekorzystnego zjawiska oraz by problem nie powtarzał się w przyszłości.

O tych sprawach pisano w:

K. Klinger, K. Wigura, DO ŚWIATA NAUKI TYLNYMI DRZWIAMI. Słowacka fabryka polskich profesorów, Dziennik: środa 3 września 2008 za: http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article231664/Slowacka_fabryka_polskich_profesorow.

KONIEC Z DYPLOMAMI ZE SŁOWACJI. WYWIAD Z BARBARĄ KUDRYCKĄ, DZIENNIK piątek 5 września 2008 za: http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article232744/Habilitacje_beda_wedlug_innych_zasad.html;

K. Klinger, BURZA PO ARTYKULE DZIENNIKA, Musimy zmienić prawo, Dziennik czwartek 4 września 2008 00:35 za: http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article232206/Musimy_zmienic_prawo.html; M. Wroński. Koniec słowackiego eldorado? http://beta.forumakademickie.pl/fa/2010/03/koniec-slowackiego-eldorado/;

J. SADECKI, Do kariery na skróty. Habilitacje bez polskiego sita - ciąg dalszy, Rzeczpospolita,23.05.2001 za: http://new-arch.rp.pl/artykul/337812_Do_kariery_na_skroty.html;

A. Grabek, C. Bielakowski., Naród.Turystyka habilitacyjna.Naukowe szalbierstwo. „WPROST” 9 sierpnia 2015 r
A.Grabek, C. Bielakowski., Naród. Słowaccy docenci, polski wstyd, „WPROST” 4 października 2015 r.

G. Kucharska, J. Sidorowicz., Habilitacja na Słowacji. Szybki sposób na zdobycie tytułu naukowego. „Gazeta Wyborcza” Kraków 16 października 2015 r.

26 października 2015

Kto z kogo zakpił, a kogo doceniono?


W ubiegłym tygodniu miało miejsce pierwsze posiedzenie Rady Dialogu Społecznego , do której składu rząd delegował ministrę edukacji Joannę Kluzik-Rostkowską z Platformy Obywatelskiej. Nie publikowałem komentarza do tego wydarzenia, gdyż trwała akurat cisza wyborcza.

Trzeba przyznać, że nie można było zaproponować z tej ekipy bardziej cynicznej postaci politycznej. Być może jest to potwierdzeniem tego, jak premier rządu traktuje społeczeństwo i Prezydenta III RP. Może też być tak, że ów przydział wynika z rozdzielnika miejsc w RDS? Tego nie wie nikt. Tworzy się u nas gremia, rady, zespoły, które jedynie dopełniają cv ich członków, natomiast nie mają żadnego wpływu na funkcjonowanie instytucji publicznych, do których zaliczają się także przedszkola i szkoły.

Po co członkiem RDS zostaje osoba, dla której dialog jest jedynie propagandowym sloganem? Czyż nie spotka się przy tym samym stole obrad Rady z prezesem ZNP Sławomirem Broniarzem, z którym dialogu nie prowadzi? Dobrze wiemy,jak wyglądał pozorowany dialog tej pani z nauczycielami czy z rodzicami. Flagi ZNP wiszą na budynkach szkolnych. Ciekawy symbol na czas wyborów.

Być może powyższa nominacja jest sygnałem, że ten właśnie resort został po raz kolejny wystawiony na pośmiewisko polityczne? Nie przypuszczam, by ta pani powróciła do swojego gabinetu po utworzeniu nowego rządu. Nie deliberuję na temat tego, kto ten rząd będzie tworzył, bo jesteśmy jeszcze przed ostatecznym rozstrzygnięciem. Nie ma to jednak znaczenia, gdyż resort edukacji od 1993 r. traktowany jest jako okazja dla politycznych ignorantów do spłacania własnych kredytów i zatroszczenia się o wszystko inne, tylko nie o edukację.

Ministra J. Kluzik-Rostkowska zapewne musiała śmiać się w duchu z tej nominacji, bo i ubrała się na uroczystość jak na randkę w ciemno. Rzeczywiście, była widoczna z daleka w zielonej spódniczce. Pewnie pozazdrościła SLD-owskiemu przedsiębiorcy - Włodzimierzowi Czarzastemu, który wyróżnia się w medialnych debatach nie tylko żółtymi, czerwonymi czy zielonymi sweterkami. Ma jeszcze coś do powiedzenia.

W tym samym czasie media poinformowały, że ministra edukacji czyści kasę w "swoim" resorcie. To już typowa strategia ludzi tej formacji, którzy nie potrafią pogodzić się z końcem kadencji. J. Kluzik-Rostkowska przysłowiowym "rzutem na taśmę" przyznała rekordową - w stosunku do rozdawnictwa innych ministrów - liczbę nagród i premii. W końcu płaci nie z własnej kieszeni, tylko podatników. Każda premia, medal i odznaczenie mogły być na wagę "złota". W innych resortach też zapewne szykowane są ekstra premie, kiedy już będzie wiadomo, czy jest jeszcze szansa na ich przyznanie.

Komu i do czego przyjdzie wrócić, a kogo będzie pociągać się do odpowiedzialności za fatalne w skutkach decyzje lub zaniechanie decyzji, które powinny zapaść? Już w powyborczym tygodniu rozpocznie się kolejna faza sporów, przepychanek, dramatów i satysfakcji, oskarżeń i pochwał. Do powołania rządu nie będziemy mieli spokoju, ale też i nadziei na zmianę. Po co bowiem cokolwiek zmieniać, skoro jest tak wspaniale?

Pierwsze sondaże IPSOS wskazują na to, że prawie połowa wyborców PO z 2011 r. nie zagłosowała na tę partię. Zapewne dla trzech pań ministrów edukacji narodowej z PO wystarczyło głosów poparcia, by ponownie znalazły się w Sejmie. Tegoroczne wybory prezydenckie i parlamentarne będą zapewne podstawą kilku doktoratów, a może i habilitacji.

Tymczasem w resortach: edukacji narodowej oraz nauki i szkolnictwa wyższego ruszają w ruch "niszczarki". Jeszcze jest trochę czasu do ukrycia tego i owego, załatwienia "swoim" posad i podwyżek, a może i naprawienia spraw, w których nie chciało się ministrom podjąć stanowczej decyzji. Być może dowiemy się trochę prawdy o tym, jak szastano milionami z budżetu MEN i IBE na bezproduktywne projekty.

Pedagodzy będą teraz mieli o czym pisać - w końcu czeka polską oświatę kolejna reforma ustrojowa wraz z wieloma niespodziankami. O szkolnictwie wyższym nie muszę nawet wspominać, bo tu wprawdzie wielkiego przewrotu nie będzie, ale... , kto wie, w jakim kierunku pójdą prace nad konieczną nowelizacją ustaw o szkolnictwie wyższym oraz o stopniach i tytułach naukowych. Rozkwitnie nam turystyka habilitacyjna na Słowację. O gwiazdach socjometrycznych tego ruchu będzie zatem okazja pisać aż do klęski nauk humanistycznych i społecznych, ekonomicznych, medycznych i technicznych. Przed nami zatem ciekawe i dynamiczne 4 lata, zgodnie z oczekiwaniami narodu.

Z wielką radością informuję, że pani dr Urszula Markowska Manista z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie znalazła się w gronie 15 finalistów i otrzymała Nagrodę Naukową POLITYKI 2015. To kolejny, wspaniały sukces naszej Koleżanki-pedagog, który potwierdza efekty zmian w kształceniu polskich pedagogów i ich znakomitych kompetencji naukowo-badawczych. Wprawdzie Kapituła Nagrody nie wpisała Jej na listę 5 laureatów, gdyż w naukach społecznych zwycięstwo przypadło panu dr. hab, prof. SGH Marcinowi Kolasie, który jest profesorem nadzwyczajnym w Katedrze Ekonomii Ilościowej w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, ale i tak warto przekazać gratulacje naszej pedagog na adres: umarkowska@aps.edu.pl

25 października 2015

(Niedo-)rozwój kompetencji dydaktycznych i badawczych nauczycieli akademickich



To przykre, ale odnoszę wrażenie, że im więcej mamy literatury z metodologii badań naukowych (mnie interesują nauki społeczne i humanistyczne), tym gorszy jest poziom badań młodych naukowców. Starsi coraz rzadziej je prowadzą, więc trudno jest cokolwiek oceniać w ich dorobku. Być może rozkład kompetencji jest zgodny z krzywą Gaussa, ale ta chyba jednak traci na swojej aktualności.

W końcu szkolnictwo wyższe stało się dla wielu osób miejscem pracy, a nie pasji naukowo-badawczej, co - niestety - upełnomocniło jeszcze dodatkowo Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego kreując kampanię "Zawód naukowiec". Im bardziej traktuje się naukowców jako zawodowców, tym szybciej wygasza się w nich lub blokuje to, co powinno być fundamentem ich wielostronnej aktywności, a mianowicie - wolność badania.

Nie ma nic gorszego i bardziej destrukcyjnego dla NAUKI, jak podporządkowanie jej normom (definiowanego przez urzędników) profesjonalizmu, gdyż te ukierunkowują działalność badawczą na zamawiającego "końcowy produkt". Tych nie należy utożsamiać z normami metodologii badań. Ministerstwa, lobbyści, politycy, samorządowcy, przedsiębiorcy itp. jako dysponenci środków finansowych już udowodnili naszemu społeczeństwu, że część naukowców-zawodowców można najzwyczajniej w świecie kupić.

Któż nie chce być młody, piękny i bogaty? Któż pogardzi setkami tysięcy złotych, jakie oferują wyżej wymienione podmioty, skoro te potrzebują empirycznych danych do realizacji własnych celów? Co z tego, że zdaniem części elit naszego państwa warto być przyzwoitym, skoro dla nieprzyzwoitych pecunia non olet?

Zdumiewające jest to, jak dyrektorzy niektórych instytutów badawczych, kierownicy projektów z pełną świadomością prowadzenia nieuczciwej gry, dla zatrudnienia, korzystnego dla nich konsumowania budżetowych środków przyzwalają na pseudonaukowe zawodowstwo.

Cóż z tego, że ktoś w profesjonalny sposób konstruuje projekt badawczy, zgodnie z rygorami statystyki określa próbę badawczą, przeprowadza diagnozę z zachowaniem obowiązujących standardów metodycznych, skoro ... problem tkwi w tym, jakim mają służyć celom, przez kogo i do czego mają być wykorzystane. To w wyniku kierowania się poprawnością (polityczną, ekonomiczną) dochodzi do nadinterpretacji uzyskanych danych tak, by zadowolić zamawiającego je płatnika.

To jest nieetycznie rozumiane zawodowstwo, z którego przejawami i skutkami nie dyskutuje się, nie poddaje ich krytyce, by nie być zablokowanym w dostępie do środków, by ktoś komuś nie zablokował wartościowego naukowo projektu. NAUKA w odróżnieniu od FABRYKI WIEDZY wymaga wolności, czasu, ryzyka, niepewności. Zawodowcy mają zapewnić płatnika, że zgodnie z jego zamówieniem zrealizowali zadane im cele. Naukowcy nie powinni obiecywać, skoro istotą badań jest poszukiwanie prawdy, dociekanie istoty zjawisk, weryfikowanie lub falsyfikowanie hipotez.

Kiedy czytam recenzje niektórych ekspertów z NCN, to włosy stają dęba na głowie, bo oni lepiej wiedzą niż naukowiec, co powinno być przedmiotem jego badań, kogo czy co i w jaki sposób powinien badać. Naukowiec nie wie, toteż dlatego wnioskuje o środki na badania. On chce dopiero coś odkryć, opisać, wyjaśnić, a oni-recenzenci już wiedzą bez prowadzenia badań, czy dać na to środki, czy też nie dać.

Mamy w szkolnictwie publicznym i prywatnym wielu źle wykształconych doktorów, którym wydaje się, że jak już mają dyplom doktorski, to są naukowcami. Część z nich ma jeszcze w sobie trochę pokory, samoświadomości własnej niedoskonałości, bo w nauce trzeba nieustannie się uczyć, bez względu na to, jaki ma się stopień czy tytuł naukowy. NAUKA nie stoi w miejscu, nie jest tworem zamkniętym, skończonym.

Są jednak tacy, którzy wraz z pozyskaniem dyplomu doktora nauk ... nie mają adekwatnej samooceny. Wydaje im się, że już wszystko mogą, bo "mają stopień", mimo że nadal niewiele potrafią. Właśnie trafiło do mnie zaproszenie do udziału w sondażu on-line. Coraz więcej portali oferuje taką możliwość, by zamieściwszy kwestionariusz pozyskać respondentów wśród rzekomo tych, którzy nimi być powinni, ale nie są, bo i być nie muszą.

W naukach społecznych obserwuję ucieczkę od wysiłku. Byle jak skonstruowany kwestionariusz ankiety ma przynieść rzekomo wiarygodne dane. Dla tzw. zawodowca ważne jest to, by ktoś go w ogóle wypełnił. Im więcej respondentów, tym lepiej, tyle tylko że niczego nich nie wie, bo ich nawet o to nie pyta. Na podstawie elektronicznie wypełnionych kwestionariuszy policzy dane, zestawi je w tabelkach i napisze artykuł do punktowanego czasopisma. Kto wie, może nawet wyśle do Harvardu mnożąc dane razy tysiąc, bo przecież i tak tego nikt nie sprawdzi.

Kiedy prowadziłem badania metodą sondażu diagnostycznego, to wypełnione kwestionariusze musiałem archiwizować, by każdy zainteresowany ich weryfikacją, mógł do nich zajrzeć, przeliczyć zgromadzone w nich dane. Dzisiaj on-line'owi badacze/zawodowcy są przekonani, że dysponują prawdą o badanej rzeczywistości. Tymczasem tak nie jest. Wiedzą tylko tyle, ile im ktoś zaznaczył na zdefiniowanej przez zawodowca skali lub co opisał w wyznaczonej ramce (np. max.200 znaków).

Kiedy tzw. zawodowiec (nauczyciel akademicki) pyta w ankiecie on-line: "Jak ocenia Pani/Pan poziom swoich kompetencji dydaktycznych w podanych niżej okresach czasu?" i podaje wyskalowane do wyboru odpowiedzi:
" bardzo niski niski przeciętny wysoki bardzo wysoki

a) tuż przed rozpoczęciem pracy dydaktycznej w uczelni

b) po 2-3 latach pracy dydaktycznej w uczelni

c) aktualnie "

to wiem, że ta diagnoza jest tyle warta, co papier, na którym zostanie wydrukowana tabela z zestawionymi danymi. Co z takich odpowiedzi wynika dla naszej wiedzy o rzeczywistych (nie deklarowanych) kompetencjach nauczycieli akademickich? Skąd badacz wie, czy odpowiedź "aktualnie" nie dotyczy osoby, która wyżej wybrała też odpowiedź "po 2-3 latach pracy dydaktycznej w uczelni" - skoro nie ma metryczki wskazującej np. na staż pracy respondenta?

W takim kwestionariuszu, co pytanie, to błąd (logiczny, a zdarza się, że i merytoryczny).

Mamy też książki profesorów, którzy nie prowadzili żadnych badań, albo - jeśli już - bardzo dawno temu. Wciąż wydaje się niektórym z nich, że rzeczywistość nie uległa zmianie. Jak czytam niektóre prace socjologów czy psychologów (o pedagogicznych już wypowiadałem się w tym miejscu i nadal będę), to mam poczucie straty czasu i pieniędzy. To kto i czego uczy naszych doktorantów?

Jest jednak nadzieja, że przynajmniej niektórzy uczniowie przewyższą swoich "mistrzów".


24 października 2015

Pedagogiczne troski i zmartwienia
















(fot. profesorowie: Jacek Piekarski - UŁ i Jerzy Nikitorowicz - Uniwersytet w Białymstoku)


Powracam do cieszyńskiej debaty, którą zapowiedziałem na początku tego tygodnia, bowiem nie miałem okazji ku temu, by spokojnie zrekonstruować najważniejsze - zdaniem uczestniczących w IV Międzynarodowej Konferencji pedagogów - problemy szkół w środowisku lokalnym. Prof. dr hab. Janusz Gajda z WSP ZNP w Warszawie wskazał na wciąż kluczowe dla edukacji przesłania międzynarodowych raportów oświatowych (Edgara Faure'a - 1972 i Jacquesa Delorsa - 1989), które akcentują rolę szkoły środowiskowej jako współorganizatora naszego życia w dziedzinie kultury. Szczególnie dzisiaj odczuwamy, jakże aktualna jest wartość pokojowego współżycia ludzi różnych kultur, mimo dzielących ich różnic. Kultura jest fundamentem dialogu i współpracy. W izolacji więdnie i ginie.


Konieczne jest zatem poszerzanie współpracy szkoły środowiskowej z instytucjami kultury, ruchem harcerskim, zespołami i stowarzyszeniami artystycznymi, ludowymi. Źle się dzieje - mówił profesor - jeśli
w sferze publicznej i w mediach przeważa populizm i manipulacja. Trzeba budować płaszczyzny wzajemnego zaufania. Ważne jest wychowanie obywatelskie. Nie bez znaczenia jest pragmatyczna edukacja, a więc kształtowanie u uczniów umiejętności menedżerskich, zaradności, bo to byt określa świadomość. Ważne jest dobro państwa i społeczeństwa ponad podziałami partyjnymi. Trzeba zatem czynić wszystko, by możliwe było egzekwowanie odpowiedzialności od wszystkich.

Do międzykulturowości nawiązał prof. Jerzy Nikitorowicz z Uniwersytetu w Białymstoku, akcentując w swoim referacie służbę pedagogiki na rzecz budowania pokoju dialogowego i kulturowego w codziennym świecie naszego życia. Trzeba rewitalizować pedagogikę wyzwolenia Paulo Freire, zwrócić uwagę na zasady Alberta Schweitzera, Barbary Skargi, ks. Józefa Tischnera, Zygmunta Baumana, by wyzwolić nasze społeczeństwo ze stanu oblężenia.


Zdaniem białostockiego Profesora - potrzebne jest myślenie o budowaniu losów człowieka w kontekście wartości, norm i wzorców. Człowiek żyje po to, by poznawać, czynić dobro, czynić piękno. To edukacja międzykulturowa uruchomiła nowy paradygmat człowieka w świecie nieustannych zmian społecznych, skazała go na nowe postrzeganie rzeczywistości, uruchomiła trening wrażliwości wobec niejednoznaczności świata różnic.

Jako pedagodzy powinniśmy angażować się na rzecz poszanowania praw człowieka, nabywania przez młode pokolenia kompetencji międzykulturowych. Konieczne jest przeciwstawienie się człowiekowi neoprymitywnemu, który nie dysponuje kulturą, a kreującemu wrogość, strach czy lęki.

Pierwszym etycznym osiągnięciem ludzkości jest rozszerzenie kręgu solidarności z innymi ludźmi – mówił Schweitzer. Myślenie o tolerancji humanistycznej (za kimś, ze zrozumieniem i porozumieniem), a formalno- prawnej bazuje na granicach, ale zarazem reguluje nasze życie. Bądźmy w dialogu z zachowaniem własnego systemu wartości - apelował Profesor J. Nikitorowicz.

Trzeba wychowywać ku obywatelstwu, a to wiąże się z obowiązkiem zachowania kultury i przekazywania jej następcom. Nadal bowiem mamy problem z rozumieniem innych i świata, z wymianą idei z innymi. Brakuje nam tego w edukacji, toteż w procesie kształcenia należy pobudzać myślenie dywergencyjne. Młodzież powinna być przygotowywana do ustawicznego uprawiania parezji, niegodzenia się z patologią, odstępstwami od prawa i norm moralnych, do przeciwstawiania się niekorzystnym warunkom życia.


Tę problematykę kontynuowali w swoich referatach prof. UW. dr hab. Krystyna Błeszyńska i prof. UwB dr hab. Mirosław Sobecki - dziekan Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku.
Warszawska pedagog krytycznie podeszła do reakcji polskiego społeczeństwa na dramat uchodźców z Syrii czy Iraku mówiąc o tym, jak procesy glokalizacji – wpisują się w życie środowisk lokalnych w naszym kraju.

Zdaniem pani Profesor:

Krajobraz społeczny w społeczności lokalnej zmienia się, ale Polacy zawsze byli społeczeństwem otwartym, pluralistycznym. W przestrzeni społecznej przekształca się jej krajobraz, pojawiają się w niej migracje powrotne. Jakże inni są ci Polacy, którzy przed laty z różnych powodów wyjeżdżali z naszego kraju, ale teraz powracają dlatego, że chcą oś zmieniać. Pojawiają się w grupie migrantów emeryci, którzy
szukają korzystniejszych warunków właśnie w Polsce.

Nowi migranci mają większe doświadczenie, często też wyższe wykształcenie, które zdobywali na obczyźnie.
Uchodźcy stają się nowymi uczestnikami rzeczywistości, w której działa polska szkoła. Często jest to obszar dzielenia się wartościami, ale i ich konfrontacji, Szkoła powinna nauczyć sztuki życia w miejscu zamieszkania. Trzeba umieć żyć razem, dzielić się ze sobą tym, co mamy najlepszego.


Wielokulturowość niesie z sobą ogromny potencjał innowacyjności i przedsiębiorczości, ale także wywołuje konflikty. Polityka lucyferyzmu jest jednak polityką państw Zachodu, a nie powinna być jako taka reprodukowana w naszym kraju. Szkoła powinna być czynnikiem kształtowania otwartej i tolerancyjnej na OBCYCH i odmienionych SWOICH przestrzeni społecznej. Warto zatem wrócić do koncepcji szkoły środowiskowej rozumianej jako typ szkoły obywatelskiej.

Uczący się powinni mieć możliwość identyfikacji z wspólnotą ludzką na bazie podejmowanych działań dla dobra ludzi, bez względu na istniejące między nimi różnice. Musimy zastanowić się nad tym, jak sobie radzić z dominacją kultury, religii? Trzeba budować kapitał społeczny m.in. poprzez nabywanie sztuki prowadzenia negocjacji z innymi, często odmiennymi od nas.

Natomiast Dziekan Wydziału Pedagogiki i Psychologii UwB dr hab. M. Sobecki omówił wyniki badań, które jeszcze nie były publikowane. Dotyczyły one edukacji międzykulturowej na pograniczu, tam, gdzie ma miejsce przenikanie się odmienności kulturowych traktujących siebie jako autochtonów. Interesowały go postawy młodych ludzi wobec odmienności kulturowej (czy rzeczywiście wyrażają się one w postawie typu "wróg, ale swój?").

Profesor badał wszystkie komponenty postaw w powyższym zakresie, a zatem także wiedzę młodzieży o zróżnicowaniu kulturowym. Dociekał, co wiedzą o odmieńcach? Ciekaw był, jak rozkładają się postawy na skali: etnocentryzm vs etnorelatywizm. Czy rzeczywiście cnotą jest unikanie skrajności? Badaniami objął 909 uczniów i studentów z woj. podlaskiego dobierając próbę warstwowo:
a) z różnicami i bez różnic kulturowych
b) o tradycji i bez tradycji regionalnych

Czy są różnice kulturowe? W których gminach jest skład etniczny powyżej progu? Jakie są tendencje migracyjne? Warto poczekać na publikację danych empirycznych, które wskażą na istniejące ukierunkowanie postaw międzykulturowych wśród młodzieży i młodych dorosłych.

Prof. dr hab. Zenon Gajdzica zatytułował swoje wystąpienie: - Szkoła specjalna jako ucząca się organizacja – od zakurzonej koncepcji po aktualne zadania. Przypomniał jakże aktualną myśl Jana St. Bystronia, który ponad 80 lat temu napisał:

Szkoła jest dziś ważnem, coraz ważniejszem zagadnieniem. Myślimy o niej dużo, stwierdzamy jej braki, staramy się o ich usunięcie, chcielibyśmy widzieć ją najlepszą najrozsądniejszą, najowocniej pracującą […]

Szkoła może hołdować skrajnej ideologji indywidualistycznej, może wysuwać na naczelny plan możliwie swobodny rozwój jednostki z zupełnem pominięciem socjalnych uzależnień i ideałów, ale niemniej jednak jako taka jest instytucją społeczną, która powstała w określonych warunkach społecznych i również wyraźny wpływ społeczny wywiera
[…]”. (Szkoła jako zjawisko społeczne. Warszawa – Lwów 1934, s. 3;5)
Panta rei, nihil novi, a szkoła musi działać w środowisku, które stanowi także o jej cechach kulturowych, musi funkcjonować w określonych warunkach ekonomicznych, technologicznych, politycznych, regionalnych itp.

Zdaniem tego pedagoga polska szkoła straciła możliwość wywiązywania się ze swoich funkcji, ponieważ zostały zaprojektowane dla zupełnie innej rzeczywistości. W zmieniających się warunkach konieczna jest ciągła zmiana szkoły, ale tego nie dostrzegają ci, którzy za nią są odpowiedzialni. Łatwiej jest bowiem trwać u władzy pozorując zmiany wtłaczaniem nowej jakości w stare struktury.

W dalszej części referatu Dziekan Wydziału mówił o tym, jak szkoła publiczna:

- w wyniku centralistycznej polityki ogranicza staje się środowiskiem utrudniającym dyrektorom i nauczycielom oddolne wprowadzanie zmian;

- na skutek toczących ją kryzysów jest źródłem także kryzysu obywatelstwa;

- na skutek braku rządowej wizji rozwoju edukacji, nie sprzyja w świadomości społecznej rozumieniu jej powiązań ze sferą polityczną;

- nie nadąża za rozwojem technologii i globalizacją;

- jest poddawana ustawicznie zmienianym modelom i kryteriom ewaluowania jej działalności;

- stała się areną walki politycznej;

- grzęźnie w sporach ideologicznych.

Wypowiedź, którą przywołuję tu tylko fragmentarycznie, profesor Z. Gajdzica zakończył myślą prof. Jana St. Bystronia:

„Nie możemy już dzisiaj pozwolić sobie na politykę szkolną, któraby się nie opierała na znajomości społecznego oddziaływania szkoły. Życie społeczne staje się coraz bardziej skomplikowane, dlatego też coraz to silniej daje się odczuć potrzeba świadomego i umiejętnego kierownictwa, i celowo wypracowanego programu, który musi być oparty na odpowiedniej znajomości stosunków społecznych”. (s. 118).

Niezmiernie interesujący był referat prof. dr. hab. Jacka Piekarskiego z Uniwersytetu Łódzkiego, który dotyczył wiarygodności badań szkoły jako środowiska życia! Łódzki pedagog społeczny postawił kluczowe pytanie o to: - O jakie nam poznanie chodzi w szkole? - skoro:

1. Szkoła jest miejscem konfrontacji idei, poglądów; ale kulturowo jest instancją kreowania obietnic, których nie realizujemy;

2. Jest to jedyna instancja kulturowa, która polega na akceptowanym a kontrolowanym procesie formacyjnym.

Czy jest dobra perspektywa do analizy szkoły? Pytanie czym jest szkołą, trąci nieco fałszem. To nie instytucje wymagają transformacji, ale nasza egzystencja. Zdaniem tego pedagoga dzieje się w szkole więcej rzeczy, których nie rozumiemy, a zatem być może to, o czym mówimy, jest tylko czegoś pozorem, mimo że to się tam dzieje naprawdę. Być może nasza bezradność działaniowa, społeczna ma źródła nie tyle w otoczeniu społecznym, ale w naszym naznaczeniu społecznym z okresu własnego dzieciństwa? To w obrębie naszego zaangażowania kulturowego wypada zastanowić się nad przestrzenią edukacji!


Każdy typ zaangażowania społecznego musi liczyć się z co najmniej trzema warunkami:

1) OBSERWATOR (obecny), który może niektórych rzeczy nie dostrzec, nie zauważać (wizytator, rezydent), Czyż nie ma komfortu zachowania dystansu?

2) WSPÓŁOBECNY ŚWIADEK procesów zachodzących w szkole – nie może się z nich wyłączyć, udawać, że czegoś nie widzi. A zatem - słusznie pytał J. Piekarski - czy ma podjąć działanie czy też nie, jeśli dostrzega jakieś dysfunkcje, patologie?

3) AKTYWNY SPRAWCA świata kultury szkoły staje się autorem własnego czynu, przejmuje odpowiedzialność za własną aktywność. Nie może tu niczego udawać.


Nauka i kultura wymagają wolności, toteż powinniśmy być świadomi tego, że niszczy ją zasada poprawności politycznej, która pojawia się w stosunku do władzy regulującej nasze życie społeczno-zawodowe. Zdaniem łódzkiego pedagoga uchwalanie pozorów jest działaniem, które pozwala nam radzić sobie z władzą normalizującą. Nic dziwnego, że wpadamy, także w szkolnictwie wyższym, w dokumentowanie tego, co jest od nas oczekiwane, a nie tego, co było i jest prawdziwe. Może zatem - pytał J. Piekarski - czas najwyższy zatroszczyć się o odzyskanie edukacji i normy wolności kulturowej, by nie pracować na rzecz ideologicznej fikcji?

Było to niewątpliwie świetne zakończenie tej części debaty.









23 października 2015

Czyżby miał wrócić do edukacji i szkolnictwa wyższego socjalizm z neoliberalno-populistyczną twarzą?


Media już odkryły "czarnego konia" tegorocznych wyborów parlamentarnych. W wyborach prezydenckich miał nim być Kukiz, a tu po debacie tzw. liderów okazała się nim partia Razem.

Wcześniej komentowałem programy edukacyjne innych komitetów wyborczych, ale ten pominąłem, gdyż zawierał zaledwie trzy akapity, jakie łaskawie poświęcono edukacji i szkolnictwu wyższemu.

Po telewizyjnej debacie zajrzałem do programu wyborczego tego środowiska z nadzieją, że choć trochę rozwinęło swoje skrzydła. Widzę, że są zupełnie pozbawieni jakiejkolwiek wiedzy na temat tego, czym jest system oświatowy, czym szkolnictwa wyższego oraz dlaczego oba z nich tak fatalnie funkcjonują w naszym państwie.

Na temat edukacji jest w programie tej "kanapkowej" partii tylko krótki akapit:

Niż demograficzny powinien zostać potraktowany nie jako zagrożenie, ale jako szansa na poprawę warunków i jakości kształcenia. Mniej liczne klasy to więcej czasu i uwagi, jakie każdemu uczniowi może poświęcić nauczyciel. Zapewnimy kadrze nauczycielskiej stabilne warunki pracy i godne wynagrodzenia w oparciu o zapisy Karty Nauczyciela. Razem będziemy dążyć do zwiększenia subwencji oświatowej dla samorządów. Stopniowo podniesiemy nakłady budżetowe na oświatę do poziomu 6-8% PKB." Tyle. KONIEC.

To beznadzieja, co tutaj wypisują. Nie tylko, że ten program w kluczowej dziedzinie funkcjonowania polskiego społeczeństwa jest powierzchowny i populistyczny, to na domiar wszystkiego w ogóle nie dostrzega się jego związku z zupełnie wartościowymi w tym ruchu rozwiązaniami w kwestiach ustrojowych państwa! Co gorsza, autorzy tego programu nie rozumieją, bo zapewne nie mają pojęcia o tym, czym jest szkolnictwo wyższe i nauka. Tę sferę ograniczyli także do powierzchownie określonego w programie wyborczym zamysłu:

Zapewnimy efektywne szkolnictwo w mniejszych ośrodkach. Dla rozwoju regionu niezbędne są dobrze działające lokalne szkoły wyższe, współpracujące z bezpośrednim otoczeniem. Zapewnimy w mniejszych ośrodkach wsparcie dla wiodących kierunków studiów, a także dla kierunków niezbędnych z punktu widzenia regionalnego rozwoju gospodarczego, kulturalnego i społecznego. Dobrze rozwijająca się lokalna gospodarka potrzebuje wykształconych na miejscu specjalistów. Zapewnimy to poprzez rozbudowanie sieci wyższych szkół zawodowych kształcących kadry dla istniejących i nowo powstających zakładów pracy.

Będziemy promować współpracę mniejszych i większych ośrodków naukowych, którą uwzględnimy jako element ewaluacji jednostek naukowych. W tym celu stworzymy program wymiany kadry dydaktycznej oraz system stypendiów studenckich i staży podoktorskich realizowanych poza macierzystą uczelnią. Rozbudujemy socjalne zaplecze uczelni publicznych: mieszkania pracownicze, akademiki, żłobki, przedszkola, stołówki, co przełoży się m.in. na większą mobilność studentów i kadry, a także poprawi warunki pracy w nauce.


Kompletna ignorancja będąca mieszanką neolewicowego programu socjalistów z mieszanką populizmu i skrywanego neoliberalizmu. Widać, że zupełnie nie znają żadnych diagnoz naukowych na temat tzw. lokalnego szkolnictwa wyższego, które zostało opanowane w naszym kraju przez partyjno-samorządowe kliki w przypadku państwowych wyższych szkół zawodowych, a "szwarcbiznesmenów" w dużej części wyższych szkół prywatnych.

Jako pedagog jestem tym "programem" rozczarowany. To jeszcze raz pokazuje, że młode pokolenie nie ma zielonego pojęcia o stanie polskiej edukacji, szkolnictwa wyższego i nauki. Jeśli na takich ideach bazują organizacje pozarządowe czy lokalne ruchy samorządowe, które rzekomo ma reprezentować ta partia, to znaczy, że nie nauczyły się one zbyt wiele w ciągu minionego 26-lecia wolności. Nadal chcą nam serwować "socjalizm" z neoliberalno-lewicowo-populistyczną twarzą.

Sądziłem, że młodzi są przygotowani do wprowadzenia zmiany w państwie. Niestety. Myślą o wprowadzeniu siebie do struktur państwa i kontynuowania etatystycznej ideologii władzy.


22 października 2015

Jacy politycy, taka edukacja, nauka, szkolnictwo wyższe i kultura w tzw. debacie liderów



Ten tydzień kończy okres przedwyborczych walk, sporów o rzekomo jedynie słuszną wersję nowej/starej rzeczywistości. O ile nie wywołała żadnych nowych refleksji czy doznań debata dwóch pań - premier Ewy Kopacz i pragnącej zostać premierem Beaty Szydło, gdyż obie przekreśliły swoimi wystąpieniami szanse na porwanie młodego pokolenia do zaakceptowania którejś z wersji polityki, o tyle ciekawsza już była ta druga debata w TVP, gdyż mieliśmy po raz pierwszy szansę zobaczyć i skonfrontować poglądy liderów stronnictw partyjnych, które zabiegają o głosy wyborców.

Po raz kolejny media i sztaby wyborcze określiły problematykę sporu, która - chłodnym okiem naukowca - kompromitowała kierownictwo stacji telewizyjnej jawiącej się przecież w naszym kraju jako rzekomo publiczna a współtworząca program z równie rzekomo niezależnymi stacjami telewizyjnymi TVN24 i Polsat. Ani z interesem publicznym, ani z niezależnością nie miały te media wiele wspólnego. Być może dlatego, że zaproszono do stacji dziennikarzy mocno zależnych od obecnie rządzących czy pragnących kierować państwem, a dezawuujących istotę sporu politycznego.


Ukrytym programem tej debaty było niedopuszczenie do dyskusji na temat fundamentalnych dla naszego państwa zagadnień. O tym nie mówiono, bo nie pozwolono mówić liderom partii i ugrupowań politycznych:

1. O ustroju państwa - o Konstytucji III RP; o destrukcji samorządności terytorialnej; o immunizacji kontroli publicznej władz i organów państwowych; o patologicznej funkcji ustawodawczej władzy wykonawczej (Sejm i Urząd Prezydenta przedłużonym ramieniem władzy wykonawczej); o niedokończeniu decentralizacji i decentracji władzy w państwie; itd.

2. O edukacji - o anyedukacyjnej i antyobywatelskiej polityce oświatowej Ministerstwa Edukacji Narodowej; od 26 lat brak jest jakiejkolwiek reformy w centrum władzy-MEN jako folwark dla ignorantów i arogantów edukacyjnych; zniszczenie samorządności oświatowej oraz innowacyjnego charakteru pracy nauczycielskiej; marnotrawstwo milionów EURO przeznaczonych na reformowanie edukacji z UE dla realizacji prywatnych i partyjnych interesów rządzących; naruszenie etosu badań naukowych finansowanych ze środków publicznych via IBE i ORE; manipulacje danymi; populistyczne, kompromitujące rząd projekty pseudodydaktycznych podręczników; zajmowanie się przez MEN sprawami marginalnymi dla realizowania propagandowych celów rządzących; wadliwa struktura ustroju szkolnego i sieci szkolnej; komercjalizacja majątku publicznej oświaty (przejmowana przez obecnych lub b. posłów w ramach ich stowarzyszeń i fundacji);

3. O nauce i szkolnictwie wyższym - o administracyjnym niszczeniu polskich szkół naukowych w uniwersytetach i uczelniach przymiotnikowych; o biurokratyzacji i komercjalizacji szkolnictwa wyższego; o dopuszczeniu do destrukcyjnych dla nauki procedur i norm w zakresie uzyskiwania stopni i tytułu naukowego profesora; o upełnomocnieniu przez rząd i MNiSW patologicznej "turystyki habilitacyjnej" na Słowację oraz ustawowej ścieżki uzyskiwania w Polsce habilitacji bez habilitacji; o pozbawionej kontroli środowiskowej parametryzacji jednostek akademickich; o pozoranckiej kontroli Polskiej Komisji Akredytacyjnej w zakresie jakości kształcenia w szkolnictwie wyższym; o nieodpowiedzialnym braku uzgodnień z MEN standardów kształcenia nauczycieli w Polsce i warunkach dopuszczania ich do zawodu itd.

4. O kulturze - któa nie istnieje dla ubiegających się o władzę; o dramatycznym spadku czytelnictwa i wzroście wtórnego analfabetyzmu; o zanikaniu działalności regionalnych zespołów artystycznych; o niskich dotacjach na działalność placówek kultury w małych środowiskach itp.





Mieliśmy też przykład ukrytej dla widzów przemocy strukturalnej, bowiem niewykorzystany przez przedstawicieli komitetów wyborczych czas na odpowiedź na jedno pytanie nie został dodany do możliwego wykorzystania go przy kolejnej kwestii. Ten rodzaj "kradzieży" miał na celu uniemożliwienie rozwinięcia wypowiedzi w temacie, który dla danej osoby był szczególnie istotny.

21 października 2015

Najlepsza rozprawa habilitacyjna z pedagogiki w roku 2015


Nagroda Premier Rządu za najlepszą pracę habilitacyjną z pedagogiki została przyznana pani dr hab. Edycie Zierkiewicz z Wydziału Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Co ciekawe, Laureatka jest z tzw. szkoły naukowej w zakresie poradnictwa, którą od kilkudziesięciu lat prowadzi prof. zw. dr hab. Alicja Kargulowa. To właśnie pod jej kierunkiem tegoroczna laureatka uzyskała w 1994 r. tytuł zawodowy magistra pedagogiki przygotowując pracę magisterską poświęconą pedagogicznej refleksji nad karierami zawodowymi współczesnych kobiet.

Współpracę z prof. A. Kargulową nagrodzona doktor habilitowana kontynuowała w kolejnych latach przygotowując dysertację zatytułowaną „Piśmiennictwo poradnikowe jako forma pomocy w rozwiązywaniu problemów życia codziennego”. Na tej podstawie Rada Wydziału Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego nadała Jej w 2000 r. stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika.

Przedmiotem zainteresowań naukowo-badawczych pani dr hab. E. Zierkiwicz są: 1) wybrane problemy poradnictwa (piśmiennictwo poradnikowe, poradnictwo wielokulturowe, poradnictwo instytucjonalne); 2)Zjawiska i procesy wpływające na kształtowanie się tożsamości rodzajowej kobiet i mężczyzn (socjalizacja pierwotna i wtórna, edukacja nieformalna) i 3) status zdrowia i choroby we współczesnym świecie (problematyka raka piersi, wizerunki chorób onkologicznych w mediach, patografie pacjentów).

Nagrodzona rozprawa naukowa nosi tytuł: "Prasa jako medium edukacyjne". Interesowały ją „kulturowe reprezentacje raka piersi w czasopismach kobiecych. W pełni podzielam opinię prof. zw. dra hab. Tomasza Szkudlarka z Uniwersytetu Gdańskiego, który w recenzji wydawniczej napisał m.in.: „Książka Edyty Zierkiewicz to dojrzałe i wielostronne studium dotyczące ważnego społecznie i bardzo interesującego naukowo fenomenu edukacyjnej funkcji prasy (i szerzej kultury) popularnej, w recenzowanej pracy badanego na przykładzie konstruowania dyskursu choroby (rak piersi). Analizy autorki są wielostronne, interdyscyplinarne, a mimo to udało jej się zachować wyraźną i bardzo klarowną formę narracji, pozwalającą na niezakłóconą i niemal linearną, systematycznie prowadzoną przez strukturę tekstu lekturę” (s. 4 okładki).

Celem projektu badawczego Autorki było „zidentyfikowanie dominujących wizerunków raka piersi w polskich czasopismach adresowanych do kobiet” (s. 78). Poszukiwała odpowiedzi na pytanie - „Jakie ramy wykorzystywane są w tym szczególnym medium do reprezentowania raka piersi i osób żyjących z chorobą nowotworową?” (tamże). Jeden z recenzentów wskazał, że ów cel został zrealizowany z bardzo dobrym efektem, Pani dr E. Zierkiewicz zidentyfikowała ramy wykorzystywane w prasie kobiecej do reprezentowania interesującej Ją choroby.

Niewątpliwe uznanie budzi zarówno zbieranie danych, jak i ich analiza, o czym też sama pisze w autoreferacie: „W sumie więc artykuły poddane analizie pochodzą z 4359 numerów różnych polskich czasopism kobiecych reprezentujących wszystkie półki w segmencie, a także tych, które w powszechnym odczuciu kojarzone są z kobietami (czyli hobbistycznymi pismami o zdrowiu oraz periodykami dla dziewcząt). Każdy numer magazynu był przeze mnie uważnie oglądany, kartka po kartce. Takie podejście było konieczne, ponieważ pojęcie »rak piersi« (»guzki w piersi«, »nowotwór złośliwy piersi«, »mammografia«, »USG piersi«, »Amazonki« itp.) nie zawsze pojawiają się w tytule artykułu, a poza tym redakcje niektórych pism albo w ogóle nie publikują spisów treści, albo zamieszczają w nich tylko wybrane pozycje” (s. 76). (...)

Wybrane podejście pozwoliło jej zidentyfikować konkretne »ramy«, stosowane w przekazie medialnym (tj. w czasopismach kobiecych) i stwierdzić, że są one, jak pisał Robert Entman, śladem władzy: że użyte w mediach ujęcia problemu raka piersi więcej ukrywają/przemilczają niż wyjaśniają, że bardziej sterują wyborami odbiorców niż pozwalają im podjąć właściwą, »doinformowaną«, opartą na rzetelnej wiedzy decyzję, choć jednocześnie wspierają ich w nabieraniu pewności, iż postępują autonomicznie i świadomie itd. Nie chodziło mi jednak o podtrzymanie obiegowego, nieopartego danymi empirycznymi przekonania, że media manipulują czytelnikami/widzami, ale o odkrycie subtelnych (i często niejawnych także dla nadawców, którzy używają »sprawdzonych« strategii komunikacyjnych) sposobów prezentowania kwestii raka, które jednocześnie delegitymizują inne alternatywne ujęcia choroby. Szczegółowa analiza pozwoliła zarysować szeroki kontekst działania »machiny kulturowej«, która nie tyle umożliwia ujrzenie problemu takim, jakim on jest, co kreuje go, a wręcz »wymyśla«” (s. 12). Zacytowany fragment wyraźnie wskazuje, że mamy do czynienia ze studium z pedagogiki.

Nie będę tu omawiał całej rozprawy, gdyż nie jestem specjalistą w tym zakresie, ale odnotowuję za jednym z recenzentów - prof. UKW dr. hab. Romanem Leppertem ,który wnioskował dla Habilitantki o skierowanie Jej dysertacji do nagrody. Dobrze, że władze Wydziału podtrzymały ów wniosek, bo laur trafił do właściwego laureata. Serdeczne gratulacje dla nagrodzonej pedagog!