06 lipca 2015
Jak posłanka Urszula Augustyn "wspiera" politykę MEN
Najpierw zacznę od podstawowych faktów.
Urszula Augustyn mgr filologii polskiej po WSP w Krakowiejest już trzecią kadencję posłem Platformy Obywatelskiej, a zatem ponosi pełną odpowiedzialność za politykę swojej formacji w koalicji z PSL w zakresie edukacji, którą się zajmuje. W sensie organizacyjnym jest wiceprzewodniczącą Klubu Parlamentarnego Platforma Obywatelska, co zapewne sprzyjało temu, by koleżanka premier Ewy Kopacz wraz z koleżanką Joanną Kluzik-Rostkowską zapewniły koleżance Augustyn dodatkową "fuchę" w postaci mianowania jej pełnomocniczką p. premier w Ministerstwie Edukacji Narodowej. Zna się na wszystkim, jak każdy poseł. Może zatem referować w Parlamencie sprawy oświaty, jak i szkolnictwa wyższego, a w trakcie kampanii wyborczej wypowiadać się na wszystkie inne tematy związane z programem własnej partii. To oczywiste.
Należy dementować błędnie, a ustawicznie podawane także przez media, informacje, jakoby pani poseł U. Augustyn była wiceministrem edukacji. Nie była i nie jest. Została mianowana 7 stycznia 2015 r. przez premier E. Kopacz Sekretarzem Stanu w MEN, Pełnomocnikiem Rządu ds. bezpieczeństwa w szkołach. Dlaczego? Jak wyjaśniały to wcześniej media, z prozaicznego powodu. Gdyby była wiceministrem, musiałaby zrezygnować z pensji poselskiej, a jako pełnomocnik... może mieć podwójne dochody. Z czegoś kredyty trzeba spłacać. Ja to rozumiem. PAni poseł swojej misji publicznej jednak nie rozumie właściwie.
Do tej kwestii pośrednio nawiązuje w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" red. Robert Mazurek:
Wszyscy składają się na pani pensję.
(UA)- Ja też się składam na pensje innych, proszę mi wierzyć.
A w jaki sposób?
(UA)- Płacę podatki w tym kraju.
Dostaje pani pensję z pieniędzy podatników i część pani oddaje. Obieg wtórny.
(UA)- Pan też dostaje pieniądze od podatników.
Ja?! Nigdy w życiu nie zarabiałem w budżetówce.
(UA)- Ale dostaje pan pensję z pieniędzy, które funkcjonują w obiegu w tym kraju.
Litości! To, że dostaję pensję w legalnej walucie, nie znaczy, że funduje mi ją państwo. Proszę się nie gniewać, ale to absurd i kompromitacja.
(UA)- Dobrze, proszę pozwolić mi skończyć. Pan tak szybko zadaje pytania, że ja nie tylko nie zdążę odpowiedzieć, ale i pomyśleć. (...)
Wywiad kończy się następującą konstatacją pani poseł: Obłuda, hipokryzja strasznie mnie odpychają i jak coś mówię, to tak robię, zawsze. Taka jestem.
Pochwalam takie stanowisko. Ganię jednak, kiedy okazuje się, że wypowiadająca ten sąd sama jest hipokrytką. Wystarczy zderzyć ze sobą opinie pani poseł z lipca 2015 r. z tymi, jakie wygłaszała w Sejmie (już nie sięgam do innych źródeł).
Najpierw fragment z wywiadu w "Rzepie":
Red. Mazurek: Dziś czytam, że 30 proc. sześciolatków z Krakowa nie pójdzie we wrześniu do szkoły – mają orzeczenia z poradni.
(UA) - Tak samo było w ubiegłym roku i wiele z tych dzieci poszło do szkoły. Rodzice masowo brali orzeczenia, ale z nich niekoniecznie korzystali. Jednak każdy taki głos traktujemy niezwykle serio i to, co mówią rodzice, jest przez nas analizowane i bardzo uważnie słuchane.
Zauważyłem. Milion podpisów z wnioskiem o referendum zmieliliście.
(UA)- Ja też tego referendum nie chciałam, bo reforma była poprzedzona wieloma analizami i poszła już daleko. Pamięta pan te pytania z projektu referendum: sześciolatki, ale też gimnazja, program nauczania i cały system edukacji. Mielibyśmy to wszystko wywracać do góry nogami, bo komuś się przypomniało?
Komuś? Milionowi Polaków!
(UA)- Ależ należy na ten temat debatować i my to cały czas robimy. Wielokrotnie rozmawialiśmy ze społeczeństwem, na wniosek rodziców zmieniliśmy ustawę...
Pani mówi „podjęto działania", specjaliści coś ustalili. Ale nos dla tabakiery czy tabakiera dla nosa? Spytajmy rodziców.
(UA)- Referendum powinno się rozpisywać w sprawach dotyczących wszystkich.
Co dotyczy wszystkich bardziej niż szkoła? Każdy w niej był, miał, ma lub będzie miał w niej dzieci...
(UA)- I co, teraz ma się wypowiadać na podstawie wspomnień? Głos powinni zabierać tylko ci, których to dotyczy.
Czyli kto? Dzieci? Według pani logiki MEN-em powinien rządzić Król Maciuś I, bo jego dotyczy szkoła.
(UA)- O tym, jaki panuje model szkolny, decyduje ministerstwo, a społeczeństwo dało nam mandat, byśmy w jego imieniu podejmowali decyzje. I nie wyssaliśmy tego z palca, bo taki model panuje w wielu krajach Europy. Są nawet pomysły, by do szkoły posyłać pięciolatki. Postulują to Finowie, którzy mają świetne osiągnięcia edukacyjne...
...i do niedawna najwyższy w Europie wskaźnik samobójstw.
(UA)- Pan sądzi, że to dlatego, że wcześniej poszli do szkoły? Dziwne wnioski.
Rodzice wam nie ufają. Wystarali się o orzeczenia...
(UA)- O, dobrze pan to ujął! Wystarali się.
Bo znają swoje dzieci lepiej niż urzędnicy.
(UA)- Pan mówi o jakimś miejscu, gdzie jedna trzecia rodziców zaprowadziła swoje dzieci do poradni.
Nie mówię o jakimś miejscu, tylko drugim co do wielkości mieście Polski.
(UA)- No dobrze, ale mogę panu pokazać miejscowości, gdzie 100 procent sześciolatków poszło do szkoły. Dlaczego? Bo są rodzice i tacy, i tacy.
Jakoś dziwnym trafem poseł Augustyn nie doczytała, że w Finlandii dzieci idą do szkoły w 7 roku życia. Rodziców postrzega jak oszustów, którzy chcą obejść przymus szkolny. Kończyła studia w PRL, więc powinna pamiętać z tego okresu, że prawidłowości rozwojowe dzieci i młodzieży nie zmieniają się pod wpływem ustaw, a zatem powinno być odwrotnie - to prawo powinno uwzględniać naturę rozwoju psychofizycznego i społecznego dzieci w wieku wczesnoszkolnym.
Przyjrzyjmy się zatem temu, jak pani poseł Augustyn wypowiadała się na temat roli rodziców w systemie szkolnym. Oto w trakcie posiedzenia Sejmu nr 8 w dniu 15-02-2012 mówiła:
jak wygląda wprowadzanie sześciolatków do pierwszych klas. Każdy z tych elementów, o których mówiłam, a więc rodzice, nauczyciele, samorządy i państwo mają tutaj swoją rolę do odegrania. Rodzice, zgoda, decydują o tym, czy dziecko posyłają do szkoły czy nie. Tylko, proszę państwa, system, a więc państwo, samorząd i mądrzy nauczyciele powinni rodzica wspierać, powinni mu pomóc w podejmowaniu decyzji, bo decyzja samego rodzica jest słuszna tylko w momencie, kiedy mówimy o rodzinie, która działa wzorowo, a sami doskonale wiemy o tym, że nie zawsze jest tak różowo.
W wywiadzie dla red. Mazurka z "Rzeczpospolitej" (PLUS-MINUS 4-5 lipca 2015) już wyraziła inny pogląd w tej kwestii:
* Kiedy w Sejmie obniżano wiek obowiązku szkolnego, posłowie PO powoływali się bardzo często na to, że w Wielkiej Brytanii dzieci rozpoczynają szkołę w wieku 5 lat. Poseł Augustyn jednak nieco wcześniej podważała wartość edukacji na Wyspach, a chwaliła polską szkołę, w której dzieci rozpoczynały obowiązek od 7 roku życia. Mówiła bowiem w czasie posiedzenia nr 15 w dniu 24-05-2012, którego przedmiotem był dyskutowany wniosek opozycji o wyrażenie wotum nieufności wobec ministra edukacji narodowej Krystyny Szumilas, co następuje:
Prasa z przedwczoraj. W Wielkiej Brytanii prof. Sandra McNally przeprowadziła badania, z których wynika, że obecność dzieci polskich emigrantów w szkołach ma pozytywny wpływ na ich rówieśników Brytyjczyków. Co to oznacza? Jako źródło tego trendu badaczka wskazuje wyższy poziom kształcenia w szkołach polskich niż w szkołach brytyjskich i bardzo pozytywny wpływ Polaków na Brytyjczyków.
W trakcie tej samej debaty wprowadzała w błąd parlamentarzystów, ale i społeczeństwo twierdząc: O sześciolatkach w zasadzie była już mowa, ale chcę jeszcze przypomnieć, że w ponad 90% polskich szkół są uczniowie, którzy mają 6 lat. Moim zdaniem drugorzędną sprawą jest to, jak nazywa się oddział, w którym te dzieci są. Jeżeli to jest I klasa, super, jeżeli to jest oddział przedszkolny, też świetnie. To oznacza, że ponad 90% polskich szkół to placówki przygotowane do tego, żeby sześciolatki mogły się spokojnie w nich znaleźć. (Oklaski) Są przygotowane od wielu lat i są przygotowane dzisiaj. Niczego tutaj nie zmieniamy.
Poseł U. Augustyn już w 2012 r. formułowała demagogiczne sądy na powyższy temat. I zebrała oklaski.
* Kiedy w Sejmie przedkładana była 21-06-2013 Informacja rzecznika praw dziecka o działalności za rok 2012 oraz uwagi o stanie przestrzegania praw dziecka (druk nr 1244) wraz ze stanowiskiem Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz Komisji Polityki Społecznej i Rodziny swoje wystąpienie zakończyła następująco:
"Moje dzieci, panie marszałku, Wysoka Izbo, są w takim wieku, że już nie mogą zwrócić się w potrzebie do rzecznika praw obywatelskich, ale mam nadzieję, że moje wnuki będą korzystały z dorobku tego rzecznika i że świat, który im przygotujemy, będzie światem lepszym niż ten, w którym my żyjemy."
Co za różnica - rzecznik praw dziecka czy obywatelskich. Ważne, że w Facebooku promuje się jej dyletanctwo.
Na zakończenie stwierdzam: pani pełnomocnik i Podsekretarz Stanu z chwilą mianowania na to stanowisko - nie wypowiedziała się w Sejmie w żadnej sprawie, która wchodzi w zakres jej rzekomych obowiązków. W 2015 r. nie odnotowujemy wypowiedzi poseł Urszuli Augustyn na posiedzeniach Sejmu.
05 lipca 2015
Oświatowe reminiscencje
Reminiscencje to «wspomnienie rzeczy, spraw minionych i refleksje z nimi związane". Przypominam zatem, przeglądając prasę sprzed ponad dwudziestu trzech lat co bardziej odważne jeszcze, bo szczere informacje na temat polskiej transformacji ustrojowej. Doskonale pamiętam rok 1992, bowiem zaczynał się radykalny odwrót w polskiej oświacie od dobrostanu, od nauczycielskiej wolności, od praw rodziców i uczniów do współstanowienia o jakości edukacji szkolnej, od suwerenności kadr przedszkolnych i szkolnych na rzecz przywracania centralizmu, autorytaryzmu i arogancji władzy. Ministerstwo Edukacji Narodowej było wówczas sterowane przez prawicowego polityka Andrzeja Stelmachowskiego.
Tak, tak, niektórzy zapewne pamiętają jeszcze ten okres, kiedy pod koniec maja 1992 r. przyjechali do Warszawy nauczyciele, by protestować przeciwko radykalnym obniżkom standardów kształcenia, płac i autorytarnej, centralistycznej polityce oświatowej. To był ten minister oświaty, który w telewizji publicznej groził laską nauczycielom, że jeśli nie skończą z protestami, zapowiedziami strajków, z krytyką resortu i jego ministra, to muszą liczyć się ze zwolnieniami z pracy.
W roku szkolnym 1991/1992 miały miejsce aż cztery formy protestów nauczycielskich! Na transparentach nauczyciele prezentowali hasła: "Oświata ginie!Ratujcie!", "Germanizacja-Rusyfikacja!", "Chcemy żyć godnie!", "Stelmachowski grabarzem oświaty", "Posłowie, zwalczajcie Lasecznika Złośliwego!" itp. To nauczycielskie protesty, strajki przyczyniły się do upadku postsocjalistycznej formacji rządzącej, w wyniku czego w 1993 r. do władzy wróciła postkomuna. Sprzyjała temu także słynna wojna na górze, czyli wewnętrzne podziały i walki o wpływy, o władzę, o prywatyzację itp. Kto by się przejmował oświatą?
To przypomnijmy sobie, że podczas budapeszteńskiego seminarium CMOPE (Światowa Konfederacja Organizacji Nauczycielskich) został przedstawiony Raport pt. "Bank Światowy i edukacja: kilka aspektów porad dla rządów". Jego autorem był Marc Alain Berberat - Sekretarz Generalny CMOPE. To on ujawnił zalecenia Banku Światowego w kwestiach polityki oświatowej dla rządów państw wychodzących z socjalizmu czy zabiegających o finansowe wsparcie. Ówczesny redaktor naczelny "Głosu Nauczycielskiego" - Wojciech Sierakowski opublikował fragmenty z tego raportu, a są one niezwykle ciekawe i aktualne, nie tylko ze względu na dzisiejsze referendum w Grecji. Oto one:
W związku z tym, że wszędzie 80% budżetu na oświatę pochłaniają koszty płac dla personelu nauczycielskiego, administracyjnego i technicznego, rządy powinny wprowadzić następujące oszczędności:
* powiększenie liczebności uczniów w klasach szkolnych;
* angażowanie do pracy w przedszkolach i szkołach nauczycieli o niższych kwalifikacjach, by mniejsze były wydatki na ich płace;
* zredukowanie okresu nauczania początkowego;
* położenie większego nacisku na kształcenie zawodowe w trakcie praktyki, a tym samym przeciwdziałanie wczesnej specjalizacji zawodowej lub kierunkowej);
* redukowanie kadr pedagogicznych i administracyjnych w szkolnictwie;
* ewentualne pozbawianie nauczycieli funkcji publicznych, aby uniknąć obowiązku przyznawania im tak wysokich uposażeń jak innym funkcjonariuszom publicznym o podobnym poziomie wykształcenia;
* likwidowanie zajęć wyrównawczych;
* modulowanie systemu płac nauczycieli w zależności np. od środowiska ich pracy;
* decentralizowanie, jeśli to możliwe, aż do poziomu szkoły, kompetencji negocjowania zarobków ze związkami zawodowymi;
* zwiększanie trudności w działalności związkowej i narzucanie reguł zmierzających do ograniczania praw negocjowania warunków płacy;
* zwiększanie konkurencyjności i przedsiębiorczości w systemie szkolnym;
* mobilizowanie lokalnych źródeł finansowania oświaty, a czasami zwiększanie w tym współudziału rodziców;
* tworzenie lokalnych systemów podatkowych, które pozwoliłyby władzom gminy stawić czoło wydatkom na oświatę;
* Bank popiera ideę bezpłatnego szkolnictwa podstawowego, proponując jednocześnie zwiększony udział rodziców w kosztach edukacji dzieci w szkołach średnich i
wyższych.
Wówczas cytujący to redaktor naczelny nie chciał komentować "propozycji Banku Światowego jako nie do odrzucenia" twierdząc, że życie oświatowe samo napisze ten komentarz.
Polecam książkę Ireneusza Krzemińskiego, który wprawdzie na oświacie się nie zna i nie zajmował się tą problematyką w swoich studiach socjologicznych, ale za to trafnie odsłonił zdradę solidarnościowych elit doby transformacji.
04 lipca 2015
Z tajnych archiwów polityki - także oświatowej i pseudonaukowej w Polsce
W poszukiwaniu materiałów źródłowych do książki natrafiłem na przedrukowaną w miesięczniku "Wychowawca" (1995 nr 11) za londyńskim "Tygodnikiem Polskim" "tajną instrukcję KGB" z 1947 r., która w tłumaczeniu na język polski znajdowała się w archiwum kancelarii Bolesława Bieruta - agenta NKWD już w okresie międzywojennym. To właśnie na podstawie tej instrukcji służby specjalne w okresie PRL, a potem w KC PZPR miały wdrażać zawarte w niej polecenia. Kolonizacyjna globalizacja (internacjonalizm socjalistyczny) miała miejsce w naszym kraju 70 lat temu. W Instrukcji NK/003/47 nakazano polskim władzom m.in.:
(...)
6. Doprowadzić do połączenia całego ruchu młodzieżowego w jedną organizację, a stanowiska szczebla powiatowego wzwyż obsadzić przez ludzi zatwierdzonych przez nasze (sowieckie - dop.BŚ) służby specjalne. Do czasu zjednoczenia zlikwidować znanych przywódców harcerstwa.
8. Należy zwrócić baczną uwagę na ludzi wyróżniających się zmysłem organizacyjnym, umiejących sobie nadać popularność. Ludzi takich należy pozyskać, a w razie odmowy nie dopuszczać do wyższych stanowisk.
9. Doprowadzić do tego, aby pracownicy na stanowiskach państwowych (z wyjątkiem służb ścigania i pracowników przemysłu wydobywczego) otrzymali niskie pobory. Dotyczy to w szczególności zdrowia, wymiaru sprawiedliwości, oświaty i kierowników różnych szczebli.
10. Do wszystkich organów władzy i większości zakładów pracy wprowadzić ludzi współpracujących z naszymi służbami specjalnymi (bez wiedzy władz krajowych).
14. Spowodować, aby wszystkie zarządzenia i akty prawne, gospodarcze, organizacyjne (z wyjątkiem wojskowych) nie były precyzyjne.
15. Spowodować, aby dla każdej sprawy powoływano kilka komisji, urzędów, instytucji społecznych, ale żadne z nich nie powinny mieć prawa podejmowania ostatecznej decyzji bez konsultacji z pozostałymi. (Nie dotyczy przemysłu wydobywczego).
16. Samorządy w zakładach pracy nie mogą mieć żadnego wpływu na kierunek działania przedsiębiorstw. Mogą się zajmować jedynie sposobem wykonywania zleconych zadań.
17. Związki zawodowe nie mogą mieć możliwości sprzeciwu wobec poleceń dyrekcji. Obciążyć związki inną pracą, jak organizowanie wczasów, zaopatrzenia, działalności rozrywkowej i oświaty, wycieczek oraz rozprowadzanie atrakcyjnych towarów, potwierdzanie opinii i decyzji władz politycznych.
18. Należy spowodować, aby awansowano tylko tych pracowników i kierowników, którzy wzorowo wykonują przydzielone im zadania i nie wykazują skłonności do analizowania spraw wychodzących poza te działania.
22. Objąć szczególnym nadzorem wszelkie laboratoria i instytucje naukowo-badawcze.
23. Należy zwrócić szczególną uwagę na ruch racjonalizatorski i wynalazców, rozwijać go i popierać, ale wszystkie odkrycia dokładnie rejestrować i zapisem przekazywać do centrali. Dopuszczać do realizacji tylko te wynalazki, które przydatne są w przemyśle wydobywczym, wstępnej obróbce i określone w specjalnej instrukcji. Nie mogą być realizowane te odkrycia, które mogłyby doprowadzić do wzrostu produkcji kosztem ograniczenia wydobycia surowców lub zaniechania zalecanych działań. W wypadku głośnych odkryć spowodować ich sprzedanie za granicę. Nie dopuszczać do publikacji zawierających wartości i opisy wynalazków.
26. Spopularyzować wywiady z ludźmi pracy na aktualne tematy produkcyjne, w których zawarta jest krytyka przeszłości lub lokalnego bałaganu, ale nie doprowadzić do likwidacji przyczyn krytykowanych zjawisk.
32. Doprowadzić do maksymalnej rozbudowy administracji biurowej wszystkich stopni. Można dopuszczać krytykę działalności administracyjnej, ale nie wolno pozwolić na jej zmniejszenie ani sprawną pracę.
34. Szczególnej obserwacji poddać Kościół i tak ukierunkować działalność oświatowo-wychowawczą, aby wzbudzić powszechny wstręt do tej instytucji. Objąć baczną uwagą i kontrolą kościelne drukarnie, biblioteki, archiwa, kazania, kolędowania, treści nauk religijnych oraz obrzędy pogrzebowe.
35. W szkolnictwie podstawowym, zawodowym, a w szczególności wyższym, doprowadzić do usunięcia nauczycieli cieszących się powszechnym autorytetem i uznaniem. Na ich miejsce wprowadzić ludzi mianowanych. Doprowadzić do zerwania korelacji między przedmiotami, do ograniczenia wydawania materiałów źródłowych, do usunięcia ze szkół średnich łaciny, greki, filozofii ogólnej, logiki i genetyki. W historii nie można podawać, co który władca chciał zrobić, lub zrobił dla kraju, trzeba natomiast ukazywać tyranię królów oraz walki uciemiężonego ludu. W szkolnictwie zawodowym doprowadzić do wąskiej specjalizacji.
40. Pilnować, aby aresztować przeciwników politycznych. Rozpracować przeciwników z autorytetem wśród krajowców. Likwidować w drodze tzw. zajść sytuacyjnych, przypadkowych, zanim staną się głośnymi, lub aresztować ich wcześniej za wykroczenia kryminalne.
45. Spowodować napływ do szkół wyższych ludzi pochodzenia z najniższych grup społecznych, którzy nie wykazują zainteresowań zawodowych, a tylko chęć zdobycia dyplomu.
Treść całej Instrukcji KGB dedykuję tym naukowcom, którzy uważają, że można pomiatać naukową i oświatową opozycją z czasów nazizmu, stalinizmu i rzekomego okresu "odwilży" w PRL na podstawie jedynie znajomości niektórych ich tekstów. Gorąco też polecam tę Instrukcję wielbicielom neomarksizmu i neokomunizmu, którzy chcą zmieniać współczesną Polskę i rzekomo uczynić pedagogikę bardziej naukową, paląc drogie cygara i odpoczywając na Majorce w okresie wakacyjnym.
Ciekawe, jakie i czyje instrukcje będzie za kilkadziesiąt lat publikować pokolenie, które przyszło na świat w III RP?
03 lipca 2015
Podwyższono w Narodowym Centrum Nauki środki na ogumienie do hulajnogi
Rada Narodowego Centrum Nauki, odpowiadając na postulaty środowiska naukowego, postanowiła zmodyfikować regulacje dotyczące wysokości wynagrodzenia dodatkowego (rozumianego jako dodatek do otrzymywanej już pensji lub stypendium doktoranckiego) dla kierowników projektów. Ze względu na tegoroczny budżet, który - jak wiadomo - nie jest z gumy, a więc z próżnego i Salomon nie naleje - wprowadzono drobną korektę podwyższając wysokość dotychczasowych limitów w poszczególnych konkursach (od 1000 złotych w PRELUDIUM do 5 tys. zł miesięcznie w MAESTRO).
PRELUDIUM to konkurs, w którym można zdobyć przede wszystkim grant wspomagający – dodatek do posiadanego już stypendium naukowego czy pensji. Doskonale wiemy, że przed wyborami władza usiłuje za wszelką cenę, a z opóźnieniem, korygować swoje zaniedbania, lekceważenie postulatów środowiska akademickiego, które ma dość jałmużny, nieustannego manipulowania nędzą finansową z równoczesnym eksponowaniem przez resort nauki i szkolnictwa wyższego powinności i oczekiwań rywalizowania w skali międzynarodowej. To znaczy, polscy naukowcy mają na hulajnogach ścigać się z amerykańskimi badaczami w Fordach GT.
Jest wreszcie w komunikacie resortu potwierdzenie, że neoliberałowie zamierzają odchodzić od odpowiedzialności państwa w zakresie finansowania uniwersytetów na rzecz zatrudniania nowych kadr z tak zwanych środków grantowych. Stwierdza się bowiem: Jednocześnie NCN promuje zatrudnianie młodych naukowców, zobowiązując grantobiorców m.in. w MAESTRO 7 i SONATA BIS 5 do tworzenia nowych, pełnoetatowych miejsc pracy. To prosta droga do wygaszania dotychczasowych etatów na rzecz pozyskiwania ich w dużej mierze z innych źródeł.
Jest w tym jakaś sprzeczność, bowiem to oznacza, że większość naukowców zatrudnionych w uczelniach publicznych będzie musiała skupiać się głównie na dydaktyce, bo od liczby przyjętych i kształconych studentów zależy kondycja finansowa jednostek akademickich, natomiast nauką mają zająć się młodzi w ramach pozyskanych środków grantowych.
Młodzi naukowcy są rozgoryczeni. Oto fragment listu jednego z nich na temat tego, jak wygląda sytuacja młodych naukowców:
Obserwuję rosnący niepokój i troskę wobec edukacji wyższej w niektórych tylko środowiskach. Mówi się o kryzysie humanistyki – czy nie jest to przede wszystkim kryzys człowieka? Mówi się o kapitale społecznym, ale w tej ekonomicznej kategorii nie liczy się jednostka – tylko pewna masa zasilająca swą energią odgórne tezy i idee. Takie mam odczucie jako przeciętny pracownik systemu. Napotkałam na swej drodze mur instytucjonalny.
Wraz z kolegami i koleżankami reprezentuję kohortę pierwszego rocznika absolwentów studiów doktoranckich. Nasze doświadczenia są czymś nowym i zaskakującym, zapewne nie tylko dla nas samych, ale i instytucji odpowiadających za realizację koncepcji studiów III stopnia i ich absolwentów. W istocie, wygranie konkursu na stanowisko adiunkta jest pierwszym krokiem do dalszego rozwoju naukowego. Dużo zależy od nas samych, niemniej uwikłanie w specyficzną organizację stanowi znaczące utrudnienie i barierę:
1. Zanim powstanie interesujący poznawczo projekt badawczy. Po obronie dysertacji doktorskiej szukamy nowych pól problemowych. Tu konieczna jest kwerenda biblioteczna, uczestnictwo w konferencjach krajowych i zagranicznych, etc. Bez wsparcia finansowego trudno o realizację tychże zadań. Skromne wynagrodzenie utrudnia samofinansowanie pomysłów badawczych (sprawnie zrealizowane badania na potrzeby rozprawy doktorskiej jak i publikacja książki podoktorskiej w moim przypadku stały się możliwe dzięki dwóm grantom).
2. Etat na uczelni plus nadgodziny są wielkim dobrodziejstwem, ale z czasem stają się przekleństwem. Oszczędności systemowe („cięcie etatów”) prowadzą do sytuacji, w których pracownicy naukowo-dydaktyczni stają się niemal wyłącznie pracownikami dydaktycznymi. Nadmierne przeciążenie pracą ze studentami utrudnia szukanie inspiracji badawczych.
3. Udział w konkursach NCN-u jest nadzieją, ale także ułudą. Przeglądając statystyki konkursów można odczytać, jak niewiele jest pieniędzy: stypendiów i staży dla humanistów. Przygotowanie dokumentacji jest niezwykle czasochłonne, a szanse niewspółmiernie małe. W opiniach od ekspertów w Sonacie i Fudze przeczytałam, że brakuje mi doświadczenia zagranicznego (paradoksem jest, że rekomendację napisał mi profesor z Uniwersytetu w Lund). Od czasu obrony doktoratu wydałam książkę, napisałam rozdział w monografii pod patronatem PAN i kilka pomniejszych tekstów. Opracowałam dwa wnioski do konkursów NCN, wzięłam udział w kilkunastu konferencjach, etc. Sądziłam, że to właśnie projekty NCN-u są furtką do doświadczeń zagranicznych, które z reguły są kosztowne. Eksperci widzą to jednak inaczej; oczekują młodego pracownika z zakresem doświadczeń, który ze względu na specyfikę systemu jest w zasadzie nieosiągalny.
02 lipca 2015
Mówiły jaskółki, że najgorsze są spółki
Kilka miesięcy temu pisałem o niepublicznym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Rejowcu w woj. lubelskim. Na skutek różnych interwencji dramatem młodzieży zajął się Rzecznik Praw Dziecka, który przeprowadził kontrolę. Ci, którzy byli na miejscu, wynieśli jak najgorsze wrażenie, podobnie jak kontrolerzy z BRD.
Przypomnę zatem za danymi z lokalnej prasy, że najpierw pojawił się projekt przekazania placówki prywatnej firmie, która chciała uruchomić „poprawczak”. Sprzeciwiali się jednak temu mieszkańcy. Wójt nie zagospodarował budynku po szkole i przekazał go starostwu, a urzędujący wówczas starosta czym prędzej, pod pretekstem poprowadzenia liceum, podnajął budynek tejże firmie, na - jak się okazuje - bardzo niekorzystnych dla starostwa zasadach. O tym, że ośrodek zaczął działać, mieszkańcy dowiedzieli się już po fakcie, kiedy z placówki uciekł wychowanek. Ludzie byli oburzeni. Obawiali się, że trudna młodzież może deprawować ich dzieci.
Tak oto miejscowi prominenci powołali do życia spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, żeby założyć i prowadzić powyższą placówkę. Otrzymali nieodpłatnie od władz powiatu budynek nowej szkoły z halą sportową na 15 lat! Z przekazanej mi korespondencji w tej sprawie czytam, że spółka zatrudnia ludzi na 3 miesiące, a potem ich zwalnia i zatrudnia nowych. To taki sposób na generowanie własnych zysków. Płaca wychowawcy to 1,7 tys. zł miesięcznie, a jest ich ok. 12. Placówka liczy ok. 60 wychowanków. Na każdego podopiecznego spółka z o.o. dostaje 6900 zł. miesięcznie.
Nadawca listu twierdzi, że kontrole ponoć niczego nie wykazały. Chyba jednak tak nie jest. Młyny sprawiedliwości mielą powoli, ale w końcu skutecznie. Co z tego, skoro dzieją się tam coraz gorsze rzeczy: trzy 14-latki z tego Ośrodka uciekły, by sobie zaszaleć. Piły alkohol. Potem jedna z nich została znaleziona półnaga na szkolnym boisku. Najpierw chodziły po Rejowcu, a potem wylądowały w barze, gdzie spotkały trzech mężczyzn. Zatrzymani zostali niesłusznie oskarżeni o gwałt. Prokuratura potwierdza, że do gwałtu nie doszło. To już kolejny przypadek wybryków wychowanków ośrodka.
Były już przypadki znęcania się wychowanków nad kolegami, a nawet brutalnego pobicia przez 16-latka swojego rówieśnika. Doszło do niego w styczniu br. Pobity nastolatek trafił do szpitala. Lekarze musieli usunąć mu śledzionę. Było też kilka ucieczek. Do pierwszej doszło już dwa tygodnie po tym, jak ośrodek zaczął funkcjonować, czyli we wrześniu 2013 roku. Ponad miesiąc temu miała miejsce kolejna tragedia w tym Ośrodku. Jeden z nastolatków wypadł z okna na trzecim piętrze budynku.
To jest Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy?
01 lipca 2015
Wydawcy czasopism w stylu "Mały Rabuś"
Nie jest to informacja o nowym wydawnictwie naukowym czy oświatowym, ale o pewnej uczelni prywatnej, która postanowiła zarobić na "naiwnych" naukowcach. W Polsce nie było do tej pory takiego zwyczaju, by autor artykułu skierowanego do czasopisma naukowego (nota bene wcale nie najwyższych lotów, a już jego rada naukowa, to najniższych) musiał zapłacić za opublikowanie tekstu.
Dawno, dawno temu były tak dobre czasy, że szanujące się redakcje czasopism naukowych płaciły autorom honoraria. Ba, każda gazeta, tygodnik, miesięcznik naukowy czy popularnonaukowy, publicystyczny czy specjalistyczny wypłacały twórcom honoraria za przyjęty do druku i opublikowany artykuł, grafikę, fotografię itp. Mamy neoliberalną wersję kapitalizmu, która z każdym rokiem transformacji staje się coraz bardziej niecywilizowana, nieetyczna. Nic dziwnego, że młodzi naukowcy nie mogą uzyskać nawet najmniejszej gratyfikacji za swoją twórczą pracę. Czytają zatem znowu dzieła Karola Marksa albo Thomasa Piketty'ego.
Proces ten wspomagają przyznane przez Zespół ds. Oceny Czasopism Naukowych przy MNiSW punkty (na podstawie jedynie wypełnionych przez wydawców formularzy, a więc zaocznie, bez analizy merytorycznej, jakościowej). Pojawiły się bowiem na rynku pseudoakademickie hieny. Im niższy poziom członków rady naukowej takiego pisma, im bardziej biznesowa orientacja na jego wydawanie, tym większa łapczywość, by czerpać z tego dochody.
Pisze do mnie młody naukowiec:
Szanowny Panie Profesorze
Być może jestem staroświecki, inaczej postrzegam świat, ale po raz pierwszy „takie coś” mi się przydarzyło. Otóż jest takie czasopismo, kwartalnik z nauk społecznych, którego redakcja mieści się w Łodzi. Ze dwa lata temu opublikowałem tam artykuł. Dowiedziałem się, że w przygotowaniu jest kolejny numer na określony temat, który będzie wydany w języku angielskim, toteż jeśli chcę, mogę opublikować w nim kolejny swój tekst. Rzecz jasna, redakcja zastrzegła, że musi on najpierw uzyskać dwie pozytywne recenzje.
Tak też zrobiłem, napisałem artykuł, dałem do profesjonalnego tłumacza i wysłałem do redakcji. Po jakimś czasie otrzymałem zapytanie, na kogo ma być wystawiona umowa wydawnicza? Odpisałem, że na mnie, skoro to ja napisałem ów tekst. I jak ten „głupi”, bez czytania przesłanego mi formularza umowy podpisałem ją i odesłałem na wskazany adres. Wkrótce okazało się, że nie do końca była to tylko umowa wydawnicza. Otrzymałem bowiem kolejne pismo z fakturą opiewającą na kwotę 300zł plus VAT, razem 369 zł., którą powinienem wpłacić na konto wydawcy za... mój tekst.
Fakt, moja wina, umowy powinno się czytać punkt po punkcie, ale do głowy mi nie przyszło, że tak mnie się naciągnie. Wiele takich umów podpisywałem. Zazwyczaj wydawca deklarował, że ma prawa do artykułu, że „dzieło jest autorskie” itd. Od lat piszę teksty, od lat podpisuję umowy wydawnicze, ale tu czuję się wykorzystany jak junior. Pewnie inni nieświadomi tego, „na dorobku” do awansu wyślą tekst, dostaną umowę, nie przeczytają i podpiszą, aż do momentu, kiedy okaże się, że muszą za to zapłacić.
Na moje zastrzeżenia do redakcji, że przecież pytałem, czy w grę wchodzą pieniądze, dostałem informacje: „widziały gały co brały”. Na stronie napisane jest, że trzeba płacić. Co prawda dopiero od 2014 roku, ale jest napisane. Skoro podpisałem, to zapłaciłem. Jestem uczciwy. Z umów się wywiązuję. Niemniej mam pewien niesmak, gdyż uważam, że tak się nie postępuje. To jest nieeleganckie. Może warto innych ostrzec.".
OSTRZEGAM zatem czytelników: najpierw sprawdźcie na stronie internetowej czasopisma, jakie są wymagania dla autorów tekstów, czego się od nich oczekuje. Nie chodzi tu tylko o stronę edytorską.
Powinniśmy też sprawdzać, kto jest wydawcą czasopisma naukowego? Czy wydawca jest wiarygodny? To, że wydaje je wyższa szkoła prywatna czy akademia lub uniwersytet nie ma tak wielkiego znaczenia jak to, kto jest redaktorem naczelnym i kto wchodzi w skład rady naukowej takiego pisma. W związku z patologiczną jednostką chorobową szkolnictwa wyższego, jaką jest epidemia "punktozy", pojawiły się pisma, które mają służyć tylko i wyłącznie handlowaniu miejscem do publikowania w nich artykułów za... odpowiednią odpłatą. Dotyczy to także amerykańskich czasopism z opublikowanej przez MNiSW - Listy A.
Radzę zbierać na opłatę, jeśli ktoś chce mieć wysoki IF. Właśnie otrzymałem z USA propozycję opublikowania na łamach b. prestiżowego pisma artykułu. Wydawca periodyku pisze: Dear Bogusław ŚLIWERSKI, This is ... (ISSN .... .... ), a professional journal published across the United States by David Publishing Company, Libertyville, USA. We have learnt your paper... We are very interested in your research and also would like to publish your other unpublished papers in ... (ISSN ....-....). If you have the idea of making our journal a vehicle for your research interests, please feel free to send electronic version of your papers or books to us through email attachment in MS word format.
Potem następuje informacja na temat tego, w jakich państwach świata jest ono cytowane, w jakich występuje bazach:
"...... " is collected and indexed by the Library of U.S Congress, on whose official website (http://catalog.loc.gov) an on-line inquiry can be triggered with its publication number ISSN ....-.... respectively, as key words in "Basic Search" column. In addition,............ is to be retrieved by some renowned databases:
★ Database of EBSCO, Massachusetts, USA
★ Ulrich’s Periodicals Directory, USA
★ ProQuest/CSA Social Science Collection, Public Affairs Information Service (PAIS), USA
★ Cabell's Directory of Publishing Opportunities, USA
★ Summon Serials Solutions, USA
★ ProQuest
★ Google Scholar
★ CrossRef
★ Chinese Database of CEPS, American Federal Computer Library center (OCLC)
★ ProQuest Asian Business and Reference
★ Index Copernicus, Poland
★ Qualis/Capes index, Brazil
★ Norwegian Social Science Data Services (NSD), Database for Statistics on Higher Education (DBH), Norway
★ Universe Digital Library S/B, ProQuest, Malaysia
★ Chinese Scientific Journals Database, VIP Corporation, Chongqing, China
★ J-Gate
★ GetCITED, Canada
★ CiteFactor, USA
★ Polish Scholarly Bibliography (PBN), Poland
★ Jour Informatics
★ Open Academic Journals Index (OAJI)
★ Academic Key
★ SJournal Index
★ Scientific Indexing Services
★ NewJour
★ InnoSpace
★ Publicon Science Index
★ Scholarsteer
★ Internet Archive
★ Turkish Education Index
★ Universal Impact factor
★ WorldCat
★ Infobase Index
Information for Authors
1. The manuscript should be original, and has not been published previously. Do not submit material that is currently being considered by another journal.
2. Manuscripts may be 3000-8000 words or longer if approved by the editor, including an abstract, texts, tables, footnotes, and references. The title should not be exceeding 20 words, and abstract should not be exceeding 300 words. 3-8 keywords are required.
3. The manuscript should be in MS Word format, submitted as an email attachment to our email address.
4. Authors of the articles being accepted are required to sign the Transfer of Copyright Agreement form.
5. Authors will receive 1 hard copy with the softcopy of the issue of the journal containing the article.
6. It is not our policy to pay authors. Instead, the authors should pay $60 per page in EW format (if your paper gets higher grade, it will be got a discount or even free if it is regarded as a perfect work).
Szósta z zasad dla autorów jest interesująca. Thank you. Jak będę zarabiał tak, jak amerykańcy profesorowie, to zastanowię się, czy warto zapłacić za druk tekstu w tym właśnie czasopiśmie. Może będzie bardziej prestiżowe, które zażąda np. $120 per page. Nie ma co tak dziadować. Jak mówiła b. minister Bieńkowska "Za 6 tys. to tylko idiota pracuje lub złodziej".
Powracam do listu w sprawie artykułu jednego z naukowców, którego zaszczyciło fakturą wydawnictwo periodyku. Dobrze, że nie zażądali od niego 300 zł. za stronę tekstu. Farciarz!
30 czerwca 2015
Ministerstwo Edukacji Narodowej straszy dyrektorów szkół i nauczycieli
Doprawdy, czegoś takiego jeszcze nie mieliśmy, żeby Ministerstwo Edukacji Narodowej z pieniędzy podatników finansowało odpłatne ogłoszenie na łamach "Głosu Nauczycielskiego", którego treść jest ewidentnym szantażem wobec dyrektorów szkół. Mają oni unikać jak diabeł święconej wody wydawnictw, których oferty są nie tylko jakościowo lepsze, ale także mieszczą się w przewidywanej dla szkół dotacji rządowej na zakup podręczników.
MEN musi mieć przed wyborami sukces, bo skoro ma same porażki, toteż jego władzom wydaje się, że trzeba wtłaczać społeczeństwu populistyczne hasła typu: "darmowe", "rodzice zaoszczędzą", "wyrównujemy szanse", "dbamy o dzieci" itp. Tymczasem kryje się za nimi tak naprawdę tandeta i marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Po raz kolejny odbiera się dyrektorom szkół i nauczycielom analizę merytoryczną, jakościową oferowanych na rynku wydawnictw - podręczników szkolnych i materiałów pomocniczych, by zmusić ich do jedynie "słusznych i wartościowych", bo MEN-skich.
Czytamy w ogłoszeniu na całą szpaltę m.in.:
"W szkołach w całej Polsce trwają obecnie burzliwe narady nad zakupem podręczników dla klas czwartych szkół podstawowych i klas pierwszych gimnazjów w ramach dotacji MEN. Co oczywiste, najwięksi wydawcy bardzo promują pakiety podręczników do wszystkich przedmiotów i pakiety zeszytów ćwiczeń (sprzedawanych najczęściej poniżej kosztów).
Mniej doświadczonym dyrektorom i nauczycielom skorzystanie z oferty pakietowej jednego lub kilku wydawców jawić się może jako jedyny sposób na zrealizowanie dotacji. Jednak dyrektorzy, którzy nawet w najlepszej wierze dopuszczą w swojej szkole do skorzystania z oferty pakietowej, mogą nie tylko mieć trudności z późniejszym rozliczeniem dotacji, ale również nieświadomie wystawić swoją reputację na szwank.
Piękne! Dawno nie mieliśmy tak aroganckiej i niemerytorycznej władzy oświatowej. Ten rodzaj interwencjonizmu władzy państwowej powinien zostać zaskarżony. Ministerstwo straszy, że przeprowadzi kontrolę, a jej negatywny dla dyrektora szkoły wynik uniemożliwi mu "ponowny start w konkursie na to stanowisko"! Największą hipokryzją w tym ogłoszeniu jest zdanie: "Swoboda wyboru jawić się może w obecnej sytuacji jako pusty frazes wypowiadany przez polityków. Tak jednak nie jest, a zachowanie tejże swobody jest bardzo ważne z jeszcze jednego powodu. Nauczyciel, któremu wybrano podręcznik wbrew jego woli (a zatem również i program nauczania), może się poczuć zwolniony z odpowiedzialności za wyniki swoich uczniów."
Przyznam jednak rację Ministerstwu Edukacji Narodowej. Nauczyciel, któremu MEN wskazało tzw. darmowy elementarz - mimo jego fatalnej jakości - wbrew jego woli, może się poczuć zwolniony z odpowiedzialności za wyniki swoich uczniów.
Ministra edukacji narodowej postraszyła w wywiadzie dla Dziennika. Gazety Prawnej (29.06.2015) nauczycieli i rodziców ich dzieci:
Jeśli nowy prezydent przeforsuje, że to rodzice będą decydować o posłaniu sześciolatków do szkół, to kilkanaście tysięcy nauczycieli straci pracę. Jeśli dodatkowo zablokuje zmiany w Karcie nauczyciela, to znaczy, że chce m.in. walczyć o utrzymanie ogródków dla pedagogów wiejskich.
Jeśli Joanna Kluzik-Rostkowska wejdzie do Parlamentu na następną kadencję, to ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)