20 grudnia 2022

Czy demokracja potrzebuje nauk humanistycznych i społecznych?

 


Każdego, kto sięgnie po książkę francuskiego socjologa Michela Wieviorkę, może zaskoczyć ustawiczne łączenie przez niego nauk humanistycznych z naukami społecznymi. Uczony nie traktuje ich oddzielnie tylko łącznie jako jedną dziedzinę nauk. Nie jest to zatem zabieg semantyczny, ale logiczny, gdyż nie można badać społeczeństwa w oderwaniu od wiedzy o człowieku, a więc od humanistyki. Jak pisze w swojej najnowszej monografii:

Państwo, które funkcjonuje w sposób brutalny lub oparty na terrorze, czy chodzi o dyktaturę, reżim totalitarny lub po prostu autorytarny, oddala, a nawet eliminuje swoich oponentów, począwszy od tych, którzy chcą mówić prawdę: intelektualiści, a pośród nich  ewentualnie badacze znajdują się tutaj wśród pierwszych celów. W niektórych przypadkach zagrożenie  i ryzyko się kumulują, a autonomiczni uczestnicy prywatni, polityczni lub kryminalni oraz autorytarne państwo współistnieją w sposób mniej lub bardziej  spójny, aby doprowadzić do zastraszenia i przemocy (s. 309-310). 

Jak wynika z analiz socjologa skrajne uprawicowienie  częściej niż ulewicowienie działań w polityce służy wykazywaniu nieprzydatności nauk humanistycznych i społecznych w społeczeństwie, gdyż te nie mogą być obojętne wobec różnych form i metod przemocy, które prowadzą do odpodmiotowienia, niszczenia wspólnoty narodowej czy mniej lub bardziej jawnych metod władzy w sprzyjaniu przez władze wojnie domowej. Rolą tych nauk jest przecież umożliwianie uświadomienia sobie i wychodzenia społeczności, instytucji czy osób z zaklętego kręgu przemocy. Jak pisze Wieviorka: 

Wychodzenie z przemocy nie może być synonimem  powrotu do tego, co zostało zniszczone. Najczęściej jest trudno, a nawet się nie da tego odbudować, a w każdym razie nie na tę samą modłę. Takie wysiłki to ryzykowanie nostalgii lub melancholii, obsesji minionej przeszłości, która nie wróci. Wychodzenie z przemocy to też bycie zdolnym do ponownego budowania kultury, form życia religijnego, przywrócenia życia językowi, terenowi, nie oglądając się wyłącznie za siebie (s. 277).

 Socjolog potwierdził, że liberalne rządy nie są zainteresowane naukami humanistycznymi i społecznymi, gdyż nie oczekują od nich wpływu na funkcjonowanie wolnego rynku. Nie przypuszczam, by liberalni ekonomiści zgodzili się z takim podejściem do powyższych nauk, skoro za rządów AWS oraz PO i PSL faworyzowano takie dyscypliny jak socjologia czy psychologia, gdyż nie służyły dociekaniu prawdy o edukacji, ale nieodpowiedzialnej polityce partii władzy. 

Rządzący nie potrzebowali zdystansowanej do ich polityki wiedzy naukowej na temat tego, jak reformować ustrój szkolny, by uczniowie osiągali lepsze wyniki nie tylko w międzynarodowych pomiarach osiągnięć w naukach przyrodniczo-matematycznych i z czytania ze zrozumieniem. Im zależało zarazem na tym, jak najwięcej pozyskać i wydać środków w ramach unijnych programów, by mieć z tego polityczne i osobiste korzyści, a nie by zatroszczyć się przy tej okazji także o demokratyzację edukacji i jej rzeczywistą decentralizację oraz uspołecznienie.

Zdaniem przytaczanego Yascha Mounka powiązanie demokracji z liberalizmem  ma - obok pozytywnych - swoje dwie negatywne jej odmiany: (...) "demokracja nieliberalna", czyli demokracja bez praw i "liberalizm niedemokratyczny" , czyli prawa bez demokracji (s. 317).   Pojawia się konflikt między państwem a społeczeństwem, które jest różnorodne, toteż demokracja powinna być zorientowana na poszanowanie praw wszystkich jej obywateli, bez względu na istniejące między nimi różnice. Jak pisze Wieviorka na temat roli nauk humanistycznych i społecznych w demokracji: 

(...) Demokracja może   tym bardziej potrzebować tych dyscyplin, w których ma ona na celu prowadzenie badań na rzecz obywateli i współtworzyć wiedzę  wraz z uczestnikami,  ewentualnie w związku z ich działaniami czy ich znaczeniami i w zależności od ich oczekiwań (s. 325). 

Autor przywołanej przeze mnie monografii kieruje do uczonych nauk humanistycznych i społecznych  następujące przesłanie: 

Kiedy rozdział władzy jest podważany, kiedy autorytarne próby podminowują państwo prawa, wzmacniając egzekutywę ze szkodą dla władzy ustawodawczej i sądowniczej, kiedy przewidziane w prawie powszechnym przepisy dla stanu wyjątkowego reprezentują wymiary antyliberalne, dotykając państwo prawa, pierwszą rolą nauk humanistycznych i społecznych jest wkład, wraz z innymi, w ostrzeganie, choćby tylko przypominając lekcje historii: takie środki pozwalają władzy wykonawczej i jej policji interweniować bez obecności ani bez kontroli wymiaru sprawiedliwości, i uciskać uczestników, którzy nie są tymi, dla których zostały one powołane (s. 349). 

Naukowcy powinni wspierać wszelkie ruchy protestu lub ruchu oporu przeciwko władzy niszczącej fundamentalne zasady demokracji, chronić ich, edukować oraz promować rozprawy naukowe, których przedmiotem jest demokracja, ochrona praw człowieka.   Być może najbardziej użyteczną rolą badania w naukach  humanistycznych i społecznych jest przypominanie, że każde społeczeństwo jest jednocześnie jednością i jest pluralistyczne i że duch demokratyczny zawsze musi troszczyć się  o pilnowanie tego podwójnego wymiaru (s. 358).

Dla pedagogów szkolnych ważne jest pytanie, jakie kieruje do nich M. Wieviorka: 

Czy kształcenie w duchu demokratycznym, jeśli jest realizowane poprzez praktyki pedagogiczne same w sobie demokratyczne, nie pociąga za sobą ryzyka demagogii? Czy aby kształtować osoby o duchu demokratycznym, szkoła może funkcjonować bez wewnętrznej demokracji i bez uznania przyszłej podmiotowości uczniów? (s. 360)

Od ponad czterdziestu lat upominał się ruch Solidarności właśnie o taką demokratyzację systemu oświatowego, żeby zarówno w szkołach uczniowie uczyli się o demokracji, do demokracji i w demokracji wewnątrzszkolnej oraz by wszelkie władze oświatowe podlegały także kontroli społecznej. Zdolność instytucji da autokontroli w sposób scentralizowany słabnie. Nie da się ukryć - tajemnica nie jest już możliwa. Afery pedofilskie pokazały, że ani szkoła, ani Kościół nie mogą nimi zarządzać wewnętrznie, bo czynią to, by chronić swoich członków, nauczycieli, księży, nawet jeśli ci ewidentnie dopuścili się czynów przestępczych (s. 361).        

Badacz nauk humanistycznych i społecznych nie ma orientować ich na ideologię czy kierować się w swoich poszukiwaniach własnymi emocjami, ale powinien być motywowany do prowadzenia badań tylko dociekaniem prawdy. Badacz  w demokracji może oczywiście nadal wybierać zaangażowanie, ryzykując pomylenie swojej działalności ze swoim zaangażowaniem społecznym. Może równie dobrze trzymać się z dala od debaty publicznej, poświęcać się swoim cennym badaniom, swojemu życiu akademickiemu, pomimo bycia zaangażowanym obywatelem (s. 364).

Z powyższego punktu widzenia autor książki ma rację, kiedy uświadamia nam zagrożenie, jakie pojawia się w pracy naukowo-badawczej reprezentanta powyższej dziedziny nauk, kiedy dociekając prawdy, może stać się w państwie czy społeczeństwie autorytarnym persona non grata ze względu na dekonstrukcję patologii, przemocy, hipokryzji polityków czy pozorów demokracji. Wynika to z odpowiedzialności badaczy, którzy w zamian potrzebują wolności zarówno definiowania, jak i realizowania swojej pracy, a następnie jej upowszechniania, którzy muszą być chronieni, kiedy sami mogą być zagrożeni z powodu tego, co piszą i publikują (s.365).

Kluczowa jest zatem dla wiarygodności wyników badań nauk humanistycznych i społecznych kwestia przestrzegania istniejących w nauce standardów metodologicznych, w tym także przejrzystości i transparentności uzyskanych danych empirycznych. Muszą też stawiać czoła coraz silniej przenikających do opinii publicznej fake newsów, post-prawd i spiskowych teorii dziejów, które są instrumentalnie wykorzystywane w walce politycznej także w Polsce. 

Można zgodzić się z socjologiem, że sama (...) nauka nie jest spójnym perfekcyjnym zbiorem, w którym wszystko podlega bezkompromisowemu rygorowi. Jej historia (...) ćmi się momentami krępującymi, "potworkami", momentami poślizgu czy odchyłu, nie mówiąc o zafałszowanych eksperymentach. Co więcej, jest ona otwarta także w tym, co jest popularyzowane lub przekazane do dyspozycji szerszej publiczności, otwarta w sposobie podejścia, hipotezach, metodach, teoriach, które wprawiają  w zakłopotanie (s. 415-416).

Istotne jest w rozprawie Wieviorki podsumowanie jego analiz demokracji i jej ewoluowania nie tylko we Francji, ale na całym świecie. To, co jest wspólne dla wszystkich państw demokratycznych, to utrzymywanie napięcia między jednością społeczeństwa a jego różnorodnością: 

 (...) muszą zdawać sprawę i uwypuklać opozycję między tymi dwiema generalnymi wizjami życia zbiorowego: wizję "otwartą" i "zamkniętą". Trudno im się opowiedzieć po stronie zamknięcia, wzywania do narodu homogenicznego, mniej lub bardziej rasitowskiego, ksenofobicznego i antysemickiego. Dzięki swojej pracy, refleksji nad kategoriami i koncepcjami, które wdrażają, dzięki swojej zdolności do definiowania nowych obszarów czy dziedzin i do rozwijania badań, które nie zamykają się w jednych ramach państwowo-narodowych - mogą one być użyteczne - pod warunkiem, że jednego nie zlekceważą: każda niezniuansowana opozycja, każdy wybór na rzecz  abstrakcyjnego uniwersalizmu może prowadzić wyłącznie do wielkiego dramatu (s. 424-425). 

Nauki humanistyczne i społeczne powinny zatem odgrywać w tym procesie szczególną rolę.

19 grudnia 2022

Bezpodstawne oskarżenie sygnalisty

 


Pisałem o pseudonakowym ankietowaniu, toteż zamierzam zamknąć ten rok patologii w środowisku akademickim refleksją dotyczącą istotnej kwestii, a  mianowicie nierzetelnych sygnalistów. 

 

Ktoś skierował do władz państwowych oskarżenie kandydata do tytułu profesora o plagiat, samemu/samej podpisując się jako sygnalista/-ka. Zaapelował w swoim doniesieniu do Prezydenta RP o wstrzymanie procedowania wniosku. 

Zapewne Kancelaria Prezydenta RP skierowała go do ponownego rozpatrzenia przez jeden z zespołów Rady Doskonałości Naukowej oraz przez Komisję ds. Etyki w Nauce. 

Kiedy to nastąpiło, a już całe środowisko zostało poinformowane o insynuowanym kandydatowi naruszeniu prawa i etyki oraz oddalono jego wniosek, w dwa miesiące później Prezydent RP i RDN otrzymują kolejne pismo "sygnalisty", w którym stwierdza: 

Mając na względzie nie tylko dobro polskiej nauki, ale również rzetelność i uczciwość przekazanej informacji jako sygnalista pragnę poinformować, że wszedłem w posiadanie dwóch kolejnych dokumentów, które w sposób istotny zmieniają moje dotychczasowe stanowisko w sprawie wniosku o tytuł profesora dr hab. X. (...) Bezpodstawne staje się moje żądanie... . ("Jan Kowalski")  

Taki mamy w kraju klimat, ustawicznego, rozproszonego oczerniania niektórych naukowców z wiadomych  jedynie sygnalistom powodów, pomawiania kogoś o niegodne czyny, podczas gdy samemu/samej jest się donosicielem/-ką o wątpliwych cechach moralnych.   

Jak to dobrze, że zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, które pozwalają nam na odkrywanie także tej bolesnej prawdy o człowieku i jego słabościach, których ktoś nie dostrzega u siebie.  


18 grudnia 2022

Niekompetentny sondaż na temat rzekomego mobbingu w szkołach wyższych

 


Kiedy prezeska Fundacji Science Watch Polska zapowiadała zbadanie zjawiska mobbingu na uczelniach, zastanawiałem się, po co chce to czynić, skoro jest to zadanie dla ofiar i prokuratury? 

Czy rzeczywiście można za pośrednictwem sondażu - tym bardziej o wątpliwej metodologicznie konstrukcji - diagnozować tak poważne zjawisko? Każdy bowiem przypadek jest nieporównywalny z innym i wymaga interwencji bezpośrednio dotkniętych nim  osób. 

Mobbing jest przecież zjawiskiem przestępczym w każdej instytucji, a tym bardziej o utrwalonej historycznie i społecznie strukturze asymetrycznych relacji zawodowych. Polska to nie Ameryka czy Wielka Brytania, więc trudno spodziewać się po samym środowisku akademickim, że będzie walczyć z tak niegodnymi postawami niektórych osób.

Pomysłodawczyni przeprowadzenia sondażu na temat tego, czy w szkole wyższej respondenci doświadczali mobbingu ze strony swoich zwierzchników, a więc czy mają wiedzę na ten temat, nie uwzględniła diagnostycznego kryterium, jakim jest intersubiektywna komunikowalność. Zamieszczona w sieci ankieta zawierała fundamentalny błąd metodologiczny, o którym piszę poniżej.    

Autorka ankiety przyjęła definicję, której znaczenie jest uregulowane w prawie pracy (art.943 par.1-5 kodeksu pracy): 

Mobbing to działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników. 

Jak wynika z powyższej definicji mobbing dotyczy działania zabronionego w świetle prawa, a więc zachowania nielegalnego, przestępczego, które powinno być ścigane na podstawie zgłoszeń  pracownika doświadczającego mobbingu.   

Autorka wspomnianej ankiety uznała za mobbing następujące rodzaje zachowań: 

I. zachowania utrudniające komunikację, do których zaliczono: ograniczanie możliwości wypowiadania się, ciągłe (złośliwe) przerywanie wypowiedzi, podnoszenie głosu (krzyk), wyzwiska w miejscach publicznych, publiczne krytykowanie pracy, nękanie przez telefon lub maile, inne (?); 

II. zachowania naruszające wizerunek, obejmujące: publiczne ośmieszanie, sugerowanie zaburzeń psychicznych, rozsiewanie plotek, parodiowanie ofiary, obmawianie, inne (?). 

III. zachowania naruszające pozycję zawodową, których przejawem jest: przydzielanie zadań poniżej kwalifikacji i kompetencji, przydzielanie zadań, których nie można wykonać w czasie kodeksowym, odbieranie zadań, które zostały już opracowane, rozliczanie zadań nieprzydzielonych, kwestionowanie podejmowanych decyzji, inne (?).

 IV. zachowania naruszające etykę w nauce, do których zaliczono:  przydzielanie cały czas nowych zadań (np. wykładów), odmawianie finansowania (np. publikacji, konferencji), wymuszanie dopisywania innych pracowników do pracy zwierzchnika jako mobbera; ignorowanie podczas podziału czynności (np. działań granatowych - zapewne miało być "grantowych"), inne (?). 

 Niestety, nie po raz pierwszy autorka kolejnego sondażu popełniła poważny błąd metodologiczny. Tym razem nie wzięła pod uwagę tego, że dla stwierdzenia mobbingu w sensie prawnym, bo inny nie może tu wchodzić w grę, powyższe przesłanki powinny być spełnione łącznie, a nie rozłącznie. Tymczasem w ankietce pytała o nie rozłącznie.  

Ba, gdyby uznać za poprawny merytorycznie wskaźnik, jakim jest np. przerywanie komuś wypowiedzi czy podnoszenie głosu, to należałoby pozwać do sądu niemalże wszystkich posłów władzy i opozycji. Czy ktoś w ogóle zwrócił uwagę na ten nonsensowny sondaż? Może plotkował, ale to też jest dla tej autorki mobbingiem.   

Z powyższego powodu zgromadzone przez fundację dane liczbowe, chociaż coś nam komunikują, to jednak nie dotyczą mobbingu w szkołach wyższych. Są zatem pozbawione nie tylko poznawczej wartości, ale także kompromitują tych, którzy są przekonani, że chwycili "byka za rogi".  

W jednym przyznaję jej rację, że (...) osoby stosujące mobbing w środowisku naukowym niszczą naukę. Autorka ankietki powinna jednak zrozumieć, że niszczą naukę także ci, którzy nie korzystają z obowiązującej metodologii badań diagnostycznych.