Każdego, kto sięgnie po książkę francuskiego
socjologa Michela Wieviorkę, może zaskoczyć ustawiczne łączenie przez niego
nauk humanistycznych z naukami społecznymi. Uczony nie traktuje ich oddzielnie
tylko łącznie jako jedną dziedzinę nauk. Nie jest to zatem zabieg semantyczny,
ale logiczny, gdyż nie można badać społeczeństwa w oderwaniu od wiedzy o
człowieku, a więc od humanistyki. Jak pisze w swojej najnowszej monografii:
Państwo,
które funkcjonuje w sposób brutalny lub oparty na terrorze, czy chodzi o dyktaturę,
reżim totalitarny lub po prostu autorytarny, oddala, a nawet eliminuje swoich
oponentów, począwszy od tych, którzy chcą mówić prawdę: intelektualiści, a
pośród nich ewentualnie badacze znajdują się tutaj wśród pierwszych
celów. W niektórych przypadkach zagrożenie i ryzyko się kumulują, a
autonomiczni uczestnicy prywatni, polityczni lub kryminalni oraz autorytarne
państwo współistnieją w sposób mniej lub bardziej spójny, aby doprowadzić
do zastraszenia i przemocy (s. 309-310).
Jak
wynika z analiz socjologa skrajne uprawicowienie częściej niż
ulewicowienie działań w polityce służy wykazywaniu nieprzydatności
nauk humanistycznych i społecznych w społeczeństwie, gdyż te nie mogą być
obojętne wobec różnych form i metod przemocy, które prowadzą do odpodmiotowienia,
niszczenia wspólnoty narodowej czy mniej lub bardziej jawnych metod władzy w
sprzyjaniu przez władze wojnie domowej. Rolą tych nauk jest przecież
umożliwianie uświadomienia sobie i wychodzenia społeczności, instytucji czy
osób z zaklętego kręgu przemocy. Jak pisze Wieviorka:
Wychodzenie
z przemocy nie może być synonimem powrotu do tego, co zostało zniszczone.
Najczęściej jest trudno, a nawet się nie da tego odbudować, a w każdym razie
nie na tę samą modłę. Takie wysiłki to ryzykowanie nostalgii lub melancholii,
obsesji minionej przeszłości, która nie wróci. Wychodzenie z przemocy to też
bycie zdolnym do ponownego budowania kultury, form życia religijnego,
przywrócenia życia językowi, terenowi, nie oglądając się wyłącznie za
siebie (s. 277).
Socjolog potwierdził, że
liberalne rządy nie są zainteresowane naukami humanistycznymi i społecznymi,
gdyż nie oczekują od nich wpływu na funkcjonowanie wolnego rynku. Nie
przypuszczam, by liberalni ekonomiści zgodzili się z takim podejściem do
powyższych nauk, skoro za rządów AWS oraz PO i PSL faworyzowano takie
dyscypliny jak socjologia czy psychologia, gdyż nie służyły dociekaniu prawdy o edukacji, ale nieodpowiedzialnej polityce partii władzy.
Rządzący
nie potrzebowali zdystansowanej do ich polityki wiedzy naukowej na temat tego,
jak reformować ustrój szkolny, by uczniowie osiągali lepsze wyniki nie
tylko w międzynarodowych pomiarach osiągnięć w naukach
przyrodniczo-matematycznych i z czytania ze zrozumieniem. Im zależało zarazem
na tym, jak najwięcej pozyskać i wydać środków w ramach unijnych programów, by
mieć z tego polityczne i osobiste korzyści, a nie by zatroszczyć się przy tej
okazji także o demokratyzację edukacji i jej rzeczywistą decentralizację oraz
uspołecznienie.
Zdaniem
przytaczanego Yascha Mounka powiązanie demokracji z liberalizmem ma -
obok pozytywnych - swoje dwie negatywne jej odmiany: (...) "demokracja
nieliberalna", czyli demokracja bez praw i "liberalizm
niedemokratyczny" , czyli prawa bez demokracji (s.
317). Pojawia się konflikt między państwem a społeczeństwem, które
jest różnorodne, toteż demokracja powinna być zorientowana na poszanowanie praw
wszystkich jej obywateli, bez względu na istniejące między nimi różnice. Jak
pisze Wieviorka na temat roli nauk humanistycznych i społecznych w demokracji:
(...) Demokracja
może tym bardziej potrzebować tych dyscyplin, w których ma ona na
celu prowadzenie badań na rzecz obywateli i współtworzyć wiedzę wraz z
uczestnikami, ewentualnie w związku z ich działaniami czy ich znaczeniami
i w zależności od ich oczekiwań (s. 325).
Autor
przywołanej przeze mnie monografii kieruje do uczonych nauk humanistycznych i
społecznych następujące przesłanie:
Kiedy
rozdział władzy jest podważany, kiedy autorytarne próby podminowują państwo
prawa, wzmacniając egzekutywę ze szkodą dla władzy ustawodawczej i sądowniczej,
kiedy przewidziane w prawie powszechnym przepisy dla stanu wyjątkowego
reprezentują wymiary antyliberalne, dotykając państwo prawa, pierwszą rolą nauk
humanistycznych i społecznych jest wkład, wraz z innymi, w ostrzeganie, choćby
tylko przypominając lekcje historii: takie środki pozwalają władzy
wykonawczej i jej policji interweniować bez obecności ani bez kontroli
wymiaru sprawiedliwości, i uciskać uczestników, którzy nie są tymi, dla
których zostały one powołane (s. 349).
Naukowcy
powinni wspierać wszelkie ruchy protestu lub ruchu oporu przeciwko władzy
niszczącej fundamentalne zasady demokracji, chronić ich, edukować oraz promować
rozprawy naukowe, których przedmiotem jest demokracja, ochrona praw człowieka.
Być może najbardziej użyteczną rolą badania w naukach
humanistycznych i społecznych jest przypominanie, że każde społeczeństwo jest
jednocześnie jednością i jest pluralistyczne i że duch demokratyczny zawsze
musi troszczyć się o pilnowanie tego podwójnego wymiaru (s.
358).
Dla
pedagogów szkolnych ważne jest pytanie, jakie kieruje do nich M.
Wieviorka:
Czy
kształcenie w duchu demokratycznym, jeśli jest realizowane poprzez praktyki
pedagogiczne same w sobie demokratyczne, nie pociąga za sobą ryzyka demagogii?
Czy aby kształtować osoby o duchu demokratycznym, szkoła może funkcjonować bez
wewnętrznej demokracji i bez uznania przyszłej podmiotowości uczniów? (s. 360)
Od
ponad czterdziestu lat upominał się ruch Solidarności właśnie o taką demokratyzację
systemu oświatowego, żeby zarówno w szkołach uczniowie uczyli się o demokracji,
do demokracji i w demokracji wewnątrzszkolnej oraz by wszelkie władze oświatowe
podlegały także kontroli społecznej. Zdolność instytucji da
autokontroli w sposób scentralizowany słabnie. Nie da się ukryć - tajemnica nie
jest już możliwa. Afery pedofilskie pokazały, że ani szkoła, ani Kościół nie
mogą nimi zarządzać wewnętrznie, bo czynią to, by chronić swoich członków,
nauczycieli, księży, nawet jeśli ci ewidentnie dopuścili się czynów
przestępczych (s. 361).
Badacz
nauk humanistycznych i społecznych nie ma orientować ich na ideologię czy
kierować się w swoich poszukiwaniach własnymi emocjami, ale powinien być
motywowany do prowadzenia badań tylko dociekaniem prawdy. Badacz
w demokracji może oczywiście nadal wybierać zaangażowanie, ryzykując pomylenie
swojej działalności ze swoim zaangażowaniem społecznym. Może równie dobrze
trzymać się z dala od debaty publicznej, poświęcać się swoim cennym badaniom,
swojemu życiu akademickiemu, pomimo bycia zaangażowanym obywatelem (s.
364).
Z
powyższego punktu widzenia autor książki ma rację, kiedy uświadamia nam
zagrożenie, jakie pojawia się w pracy naukowo-badawczej reprezentanta powyższej
dziedziny nauk, kiedy dociekając prawdy, może stać się w państwie czy
społeczeństwie autorytarnym persona non grata ze względu na dekonstrukcję
patologii, przemocy, hipokryzji polityków czy pozorów demokracji. Wynika
to z odpowiedzialności badaczy, którzy w zamian potrzebują wolności zarówno
definiowania, jak i realizowania swojej pracy, a następnie jej upowszechniania,
którzy muszą być chronieni, kiedy sami mogą być zagrożeni z powodu tego, co
piszą i publikują (s.365).
Kluczowa
jest zatem dla wiarygodności wyników badań nauk humanistycznych i społecznych
kwestia przestrzegania istniejących w nauce standardów metodologicznych, w tym
także przejrzystości i transparentności uzyskanych danych empirycznych. Muszą
też stawiać czoła coraz silniej przenikających do opinii publicznej fake
newsów, post-prawd i spiskowych teorii dziejów, które są instrumentalnie
wykorzystywane w walce politycznej także w Polsce.
Można
zgodzić się z socjologiem, że sama (...) nauka nie jest spójnym
perfekcyjnym zbiorem, w którym wszystko podlega bezkompromisowemu
rygorowi. Jej historia (...) ćmi się momentami
krępującymi, "potworkami", momentami poślizgu czy odchyłu, nie mówiąc
o zafałszowanych eksperymentach. Co więcej, jest ona otwarta także w tym, co
jest popularyzowane lub przekazane do dyspozycji szerszej publiczności, otwarta
w sposobie podejścia, hipotezach, metodach, teoriach, które wprawiają w
zakłopotanie (s. 415-416).
Istotne
jest w rozprawie Wieviorki podsumowanie jego analiz demokracji i jej
ewoluowania nie tylko we Francji, ale na całym świecie. To, co jest wspólne dla
wszystkich państw demokratycznych, to utrzymywanie napięcia między jednością
społeczeństwa a jego różnorodnością:
(...) muszą zdawać sprawę i uwypuklać opozycję między tymi dwiema generalnymi wizjami życia zbiorowego: wizję "otwartą" i "zamkniętą". Trudno im się opowiedzieć po stronie zamknięcia, wzywania do narodu homogenicznego, mniej lub bardziej rasitowskiego, ksenofobicznego i antysemickiego. Dzięki swojej pracy, refleksji nad kategoriami i koncepcjami, które wdrażają, dzięki swojej zdolności do definiowania nowych obszarów czy dziedzin i do rozwijania badań, które nie zamykają się w jednych ramach państwowo-narodowych - mogą one być użyteczne - pod warunkiem, że jednego nie zlekceważą: każda niezniuansowana opozycja, każdy wybór na rzecz abstrakcyjnego uniwersalizmu może prowadzić wyłącznie do wielkiego dramatu (s. 424-425).