04 września 2021

Społeczna szkoła wykluczania

 



W lipcu otrzymałem od rodzica opis nietypowej sytuacji w jednej z niepublicznych szkół w naszym kraju. Przygotowałem zatem wpis do opublikowania go we wrześniu. Jednak rodzic słusznie poinformował o swoim problemie lokalne media, które chętnie podjęły temat. Pozostawię jednak wprowadzone wówczas zmiany, które miały zapobiec dekonspiracji jej autora. W końcu istotny jest problem, z którym zmaga się wielu rodziców kierujących swoje pociechy do szkół niepublicznych, chociaż powód ich zmartwień może być zupełnie inny.      

Syn wspomnianego rodzica został zapisany do szóstej klasy w Społecznej Szkole Podstawowej we wrześniu 2019 r. z wskazaniem, że jest dzieckiem o specjalnych potrzebach edukacyjnych ze względu na zdiagnozowaną u niego przez Poradnię Psychologiczno-Pedagogiczną nadwrażliwość emocjonalną i fobię szkolną. Dyrekcja chętnie przyjęła takie dziecko, bowiem otrzymuje z tego tytułu wyższą subwencję z budżetu państwa.  

   

Chłopiec zdał do siódmej klasy i można było sądzić, że dalsza nauka potoczy się gładko. Istotnie, nie miał problemu  z uczeniem się. Pod koniec roku szkolnego doszło jednak do konfliktu między rodzicem tego dziecka a dyrekcją szkoły, bowiem ta nie chciała uwzględnić w ocenie chłopca jego aktywności pozaszkolnej. Był on bowiem wysportowanym uczniem, który ukończył zorganizowany przez lokalny WOPR kurs dla młodszych ratowników. 

 

Rodzic skierował drogą korespondencyjną (szkolny lockdown) zapytanie, czy szkoła ma wypracowane sposoby wzmacniania prospołecznych form aktywności dzieci w NGO czy w ramach wolontariatu w stowarzyszeniu społecznym? Niestety, pani dyrektor wraz z wychowawczynią tego ucznia odmówiły uwzględnienia takiej działalności pozaszkolnej w końcowej ocenie jego dokonań czy nawet wyróżnienia dziecka za prospołeczną postawę. 

 

Po wymianie przez rodzica z kadrą pedagogiczną szkoły kilku informacji (via Librus)  skierował on prośbę o spotkanie uznając, że nie pozostaje mu już nic innego, jak złożenie wniosku w trybie dostępu do informacji publicznej na temat wykształcenia nauczycieli jego syna. Chciał wiedzieć, z kim ma do czynienia, bo o dialogu przestał już nawet marzyć.

 

Kiedy pojawił się w szkole, dowiedział się, że umowa dotycząca kształcenia jego dziecka została rozwiązana. Wręczono mu skan decyzji. Tak oto szkoła pozbyła się ucznia przed ósmą klasą, bo rodzic chciał za dużo wiedzieć na temat niektórych nauczycieli. Tajemnica biznesu, ale chyba ... czarnego?  

 

Uczniowie szybko dojrzewają w takich warunkach. Uczą się, że w rzekomo demokratycznym kraju ich rodzice mają płacić za edukację, ale nie wtrącać się do zarządzania szkołą i obowiązujących w niej wychowawczych reguł. 

 

Sprawa ma kilka wymiarów. 

 

1) Rzecz dotyczy szkoły niepublicznej, której zasady zaakceptowali rodzice ucznia, skoro ją wybrali i chcą płacić za edukację w niej. Jak widać, szkoła nie przejmuje się współpracą z rodzicami i nie martwi się o pieniądze z tytułu czesnego, gdyż ma więcej chętnych niż miejsc. 

 

Trzeba zatem szukać innej szkoły niepublicznej, albo dowiedzieć się, w której szkole publicznej są klasy integracyjnej edukacji. Sam odebrałem córkę z takiej szkoły, kiedy okazało się, że dyrekcja zwalnia świetnych nauczycieli, bo ośmielili się pytać, kiedy otrzymają pierwszą pensję lub dopominają się o stworzenie właściwych warunków do prowadzenia zajęć. 

 

Co w takiej sytuacji może zrobić ów rodzic? Może zabierając dziecko ze szkoły nadać sprawę mediom i kuratorowi oświaty, bowiem pojawia się dość istotny aspekt jakości kształcenia i wychowania i odpowiedzialności za nią.  

 

2) Aspekt pedagogiczny: szkoła nie przestrzega norm oświatowych zobowiązujących jej nauczycieli do honorowania każdego sukcesu uczniów, ich osiągnięć szkolnych i pozaszkolnych. Narusza zatem ustawowe funkcje szkoły z uprawnieniami szkoły publicznej! 

 

Czyżby dyrekcja nie rozumiała, że takie dziecko jest znakomitym ambasadorem szkoły i rozsadnikiem wartości społeczno-moralnych, allocentrycznych także dla swoich rówieśników? 

  

Wspomniany rodzic może być dumny z syna, a zatem powinien go wspierać i tłumaczyć brak profesjonalizmu osób, które są beneficjentami obowiązku szkolnego. Gdyby nie było popytu na edukację w szkole niepublicznej, to jej właściciel i nauczyciele nie mogliby w niej zarabiać. Tymczasem zupełnie nieźle żyją kosztem dzieci, którym powinni sprzyjać w ich rozwoju i doceniać każdą formę ich ponadobowiązkowych zajęć i sukcesów.

Niestety, niektóre niepubliczne szkoły, placówki, podmioty prowadzące także tzw. edukację domową stają się środowiskiem wykluczania z własnej społeczności lub wydziedziczania z kultury. A to powinno być przedmiotem zainteresowania nadzoru pedagogicznego. W końcu i ta edukacja jest subwencjonowana z budżetu państwa.     


03 września 2021

Dlaczego burmistrz miasta Tsurugi w Japonii tak serdecznie witał polskich olimpijczyków i życzył im sukcesów?


Warto sięgnąć do znakomitej monografii naukowej prof. Wiesława Theissa i prof. Teruo Matsumoto. Poświęcili oni bowiem wiele lat na badanie losów polskich dzieci, które  w latach 20. XX. w. przypłynęły do Tsurugi w Japonii. Mamy wspólną historię, o której warto pamiętać.  

Dzięki badaniom profesora pedagogiki społecznej z Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie poznajemy  dzieje polskich i żydowskich dzieci repatriowanych z Syberii i Mandżurii w latach 1919-1923. To byli potomkowie polskich powstańców, głównie sieroty wojenne i półsieroty, dzieci zagubione, z sierocińców, które zostały uratowane m.in. dzięki akcji pomocowej Polskiego Komitetu Ratunkowego Dzieci Dalekiego Wschodu (założonego 16.09.1919 r. we Władywostoku)  i rządu Japonii. 


Dzieci zostały przetransportowane do Wejherowa statkami Japońskiej Marynarki Handlowej, przez Japonię, USA i Anglię. Dotarły wreszcie do ojczyzny, gdzie otrzymały wsparcie w Zakładzie Wychowawczym dla Dzieci Syberyjskich. Zobaczcie, posłuchajcie i koniecznie przeczytajcie powyższą rozprawę.





Dzieci syberyjskie, czyli jak Japonia ratowała Polaków




02 września 2021

Dlaczego opozycji nie udało się w lipcu odwołać ministra edukacji?

 



W dn. 21 lipca 2021 r. odbyła się w Sejmie - w związku z wnioskiem części opozycji w sprawie odwołania ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka - krótka prezentacja stanowisk politycznych, zdecydowanie o proweniencji światopoglądowej, ideologicznej. Nie była to poważna debata na temat polskiej edukacji. Trzeba przyznać, że tak poprzednia formacja rządząca (PO/PSL), jak i obecna nie podejmują poważnych, pogłębionych analiz i dyskusji sejmowych na temat polityki oświatowej III RP, bo od 1993 r. reprodukowana jest strategia partyjnego, światopoglądowego zarządzania szkolnictwem.    

Od ponad 30 lat prowadzę w zakresie makropolityki oświatowej badania naukowe, porównawcze studia ideologii partii władzy. Mam za sobą liczne badania - lokalne (w woj. łódzkim) i ogólnokrajowe (we wszystkich województwach) dotyczące stanu demokratyzacji (uspołecznienia) szkolnictwa publicznego w Polsce po 1989 roku. Im dłużej się tym zajmuję i im więcej piszę na ten temat, tym bardziej przekonuję się, że kolejno rządzące partie polityczne czynią wszystko, by absolutnie nie dokończyć rewolucji "Solidarności" z lat 1980-1989 oraz Porozumień "Okrągłego Stołu". Te bowiem dotyczyły rozwoju demokracji partycypacyjnej, autonomii szkolnictwa, w tym podmiotowości rodziców, nauczycieli (samorząd nauczycielski) i uczniów oraz subsydiarnej roli państwa w polityce oświatowej. 

Przypominam: 7 listopada 1980 r. 

Roman Lewtak reprezentujący Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej, Komitet Założycielski NSZZ "Solidarność" w Gdańsku  podpisał wraz z ówczesnym ministrem Oświaty i Wychowania, profesorem pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego - Krzysztofem Kruszewskim "Protokół ustaleń w sprawie postulatów nauczycieli i placówek oświatowo-wychowawczych”.    Jeden ze 143 postulatów, którego nie zrealizowała NSZZ "Solidarność" w latach 1993-2021, brzmiał:

Uważamy za niezbędne dać większą autonomię szkole, pozwolić Radom Pedagogicznym decydować o realizacji podstawowych celów dydaktyczno-wychowawczych, obchodów rocznicowych, uroczystości i imprez, co sprzyjać powinno uniknięciu szablonowości i formalizmu w pracy wychowawczej szkoły. 

Zwróćmy uwagę na język totalitarnej epoki, której miało już nie być po 1989 r.: "dać większą autonomię" , "pozwolić"... 

 Szkolnictwo publiczne jest de facto szkolnictwem państwowym, które tylko częściowo spełnia cechę publicznego w sferze jego finansowania. Sposób dzielenia środków budżetowych na oświatę, sprawowania nad nią nadzoru politycznego (ideologicznego, światopoglądowego) zgodnie z interesem partii rządzącej wciąż nie staje się powszechnie uświadomionym stanem wiedzy na ten temat. Duża część obywateli nie zna, nie rozumie i/lub nie akceptuje słusznych roszczeń mojego pokolenia uwolnienia edukacji państwowej od partyjnych gier, sporów i konfliktów tak w obozie koalicyjnej władzy, jaki i partii opozycyjnych. 

Każda strona politycznego sporu w swoim dążeniu do władzy nie ma już najmniejszego nawet zamiaru traktować edukację jako dobro wspólne, jako dziedzinę życia publicznego kluczową dla całego społeczeństwa, w tym przede wszystkim dla młodego pokolenia, które za kilka-kilkanaście lat będzie przejmować stery rządzenia państwem, jego administracją, gospodarką i oświatą. Oczywiście, są już wyjątki w tym zakresie, bo mamy wiceministrów w młodym wieku, jednak nie w MEN/MEiN.   

Czego doświadczają uczniowie i ich nauczyciele w polskiej szkole? Tego, że to, co jeden minister wdraża, zaleca, afirmuje, przychodzący po nim kolejny szef resortu usuwa, zmienia, dezawuuje. To, co jeden wydłużał, następny skraca. Polityka oświatowa już od prawie trzydziestu lat nie rządzi się naukowymi podstawami, regułami, normami, racjonalnością i profesjonalizmem, gdyż jest jedną z wielu synekur dla dochodzących do władzy partyjnych funkcjonariuszy. 

Czy są w niej dla nich jakieś synekury? Zapewne tak, skoro doszło już do tego, że pełniący rolę nadzoru partyjnego kuratorzy oświaty otrzymywali dodatkowe zatrudnienie w radach nadzorczych w spółkach Skarbu Państwa lub instytucjach zarządzanych  przez partię władzy. Nie bez powodu prezes PiS zdenerwował się ujawnieniem wielu nazwisk działaczy jego partii, którzy - jak  określił ich mianem "tłustych kotów" - obsadzali siebie i członków swoich rodzin w dobrze płatnych instytucjach oraz urzędach.

Rządzący nie pozwolili na odwołanie ze stanowiska ministra edukacji ani Jerzego Wiatra (kto pamięta tego sekretarza KC PZPR na tym stanowisku?),  ani nie udało się przeprowadzić takiego wniosku w Sejmie, kiedy ministrami edukacji byli: Krystyna Szumilas, Joanna Kluzik-Rostkowska, Anna Zalewska, Dariusz Piontkowski. Niby dlaczego miano by pozbawić stanowiska Sekretarza Stanu Przemysława Przemysława Czarnka?  

ZNP chce strajkować? Nie przeszkadzał temu Związkowi minister edukacji - towarzysz PZPR Jerzy Wiatr, który grzmiał w mediach, że nie będą mu rodzice włóczyć się po szkołach i wtrącać do procesu edukacji? Jakoś wtedy związkowcy nie chcieli jego odwołania, a byli posłami liderzy nauczycielskiego związku - tak Sławomir Broniarz, jak i Krzysztof Baszczyński!

Wciąż stoimy przed pytaniem, kiedy politycy skończą z hipokryzją, rzekomą troską o dzieci i zaczną stosować konstytucyjne oraz oświatowe prawo, w świetle którego szkoła ma być publiczną, a nie partyjną przybudówką i prowadzoną profesjonalnie przez odpowiednio wykształconych nauczycieli? Kiedy edukacja stanie się DOBREM WSPÓLNYM a nie kartą do partyjnych przetargów i karmienia swoich "kotów"?