06 maja 2021

Jak drJózef Wieczorek (geolog z pasją) wypomina Uniwersytetowi Jagiellońskiemu "plagi akademickie"




Dr geologii Uniwersytetu Jagiellońskiego zapomniał o składanej przysiędze, że będzie zawsze darzyć życzliwą pamięcią Uniwersytet Jagielloński, od którego otrzymał stopień doktora, a także, iż w miarę swych sił i możliwości, wspierać będziecie Jego słuszne sprawy wszędzie, gdzie to możliwe.

Dr Józef Wieczorek obraził się na swój Uniwersytet rzucając nań błotem wszem i wobec, byle tylko dać upust złej pamięci czasów PRL, kiedy to uzyskał bezpłatne, socjalistyczne wykształcenie. Nikt mu nie wypomina, jakie wówczas musiał czytać dzieła (może i sowieckich uczonych), żeby zdać obowiązujące go egzaminy. Dostał wykształcenie za darmo, a nawet stopień naukowy doktora, to jest beneficjentem socjalizmu.    

Uczelnia przytuliła go do siebie, skoro mógł obronić w niej dysertację doktorską. Żaden pedagog, socjolog czy psycholog nie docieka naukowej wartości powstałej w dobie socjalizmu dysertacji tego pana z geologii. Zapewne była wolna od bolszewickich źródeł, bo jednak nie była to radziecka psychologia czy socjologia marksistowsko-leninowska. 

Być może nie miał wykładów z wykształconymi w ZSRR profesorami, agentami SB, TW,  tylko z tymi, o których pisze, że nie stanowili żadnych elit. Te bowiem zostały wymordowane w okresie II wojny światowej, a ci, którzy przeżyli, wyemigrowali na Zachód. 

Mimo to jednak odebrał z rąk akademickiego gremium socjalistycznej Polski Ludowej dyplom doktora nauk UJ. Po doktoracie nie prowadził już badań naukowych, skoro nie uzyskał stopnia naukowego doktora habilitowanego.

Może i chciał, ale nie zdążył, bo u schyłku PRL nastąpiła - jego zdaniem - luka dydaktyczna po Wielkiej Czystce Akademickiej (s.9). Zapewne nie miał go kto nauczyć dobrego warsztatu badawczego, albo zaangażował się w działalność opozycyjną, co powinno się dzisiaj doceniać. 

Mimo danego JM Rektorowi UJ przyrzeczenia, że rozwijać będziecie badania naukowe nie z żądzy zysku i nie dla próżnej chwały, ale w celu odkrywania i upowszechnienia prawdy –największego skarbu ludzkości, postanowił bez jakichkolwiek dowodów we własnej sprawie opublikować zbiór swoich blogowych postów (rzekomo pro publico bono za wygórowaną cenę), by dopiec byłym i obecnym władzom Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

Jak pisze: (...) relacje mistrz-uczeń od dawna legły w gruzach, po oczyszczeniu UJ z tych co dla studentów byli mistrzami, a dla władz uczelni i systemu stanowili zagrożenie (s.8).   

Zapewne powołana na UJ Komisja Weryfikacyjna (...) pod batutą PZPR i MSW, której zadaniem było oczyszczenie uczelni z niewygodnego, negatywnie (z punktu  widzenia symbiontów (SB-PZPR-władze uczelni) wpływającego na młodzież akademicką, przyczyniła się do usunięcia geologa z pasją z UJ. Współczuję. Wielu naukowców dotknęły tego typu szykany, tylko tych usuwanych w 1968 r. bloger nie żałuje.

Jak pisze:  

Działalność tej Komisji/Kapituły doprowadziła do Wielkiej Czystki Akademickiej, takiej, że beneficjenci tej czystki nie są w stanie ani jej zidentyfikować, jak nie są zidentyfikować w historii stanu wojennego (i okresu historii UJ po jego wprowadzeniu). Świadczy to, że czystka ta była bardzo głęboka i bardzo skuteczna, tak odnośnie sfery intelektualnej, jak i moralnej. Obrady tej Kapituły musiały być zatem owocne i należy jej skład i owoce obrad - poznać i ujawnić na stronach UJ (...) [s.13].  

Geolog ma rację. UJ powinien rozliczyć się ze swoją niechlubną przeszłością. Aż dziw bierze, że w polityce i w rządzie jest tylu zaangażowanych historyków, a nikt nie chce zbadać, jak to było z tą Kapitułą UJ i jej haniebnymi czynami? Przyłączam się do apelu socjalistycznego doktora nauk. Trzeba to wyjaśnić. 

Może ta Kapituła ochraniała tych, o których bloger pisze, że zapewne mieli lipne, patologiczne doktoraty? Dobrze, że jego dysertacja była na światowym poziomie. A może nawet z tego powodu postanowiono pozbyć się jego z UJ jako konkurenta dla promowanych z geologii miernot? 

Nie ulega wątpliwości, że historycy powinni szybko postarać się o grant NCN, by włączając dr "geologa z pasją" do zespołu badawczego mogli dociec, jak to było z tą Komisją.         

Dr J. Wieczorek ubolewa po trzydziestu latach transformacji, że (nie-)jego Uniwersytet Jagielloński utracił autonomię. Pyta nawet, czy ją odzyska, skoro - jak pisze z poczuciem prawdy objawionej przez siebie - (...) można rzec - porusza się po torach ustawionych przez instalatorów systemu komunistycznego i co więcej, nawet werbalni antykomuniści walczą o to, aby te tory czasem nie zostały przestawione. Czasem można odnieść wrażenie, że o obronę tych akademickich torów walczą bardziej zdecydowanie, niż o niepodległość [s.27-28]. 

Szanując toksyczne doświadczenia tego pana, których nie kwestionuję, chociaż nie ujawnia, czego one dotyczyły, trudno jest nie uznać, że szkoda ściętych drzew.    


Aneks: 

Doctorandi Clarissimi!

Dissertationibus conscriptis et publice defensis atque examinibus summa cum laude superatis, quae lege constituta sunt ad explorandam doctrinam eorum, qui doctoris nomen ac honores consequi student - adiistis nos, ut vos eo honore, quem appetivistis, in hoc sollemni consessu ornaremus.

Sed prius fides est danda vos tales semper futuros, quales vos esse iubebit dignitas, quam obtinebitis, et nos vos fore speramus.

Spondebitis igitur:


primum - vos huius Universitatis, in qua summum in scientiis vel litteris gradum ascenderitis, píam perpetuo memoriam habituros eiusque negotia, opera, rationes, quoad possitis, semper adiuturos;

deinde - eum honorem, quem in vos collaturus sum, integrum, incolumemque servaturos, ut nunquam ab eo seiungatur perfecta morum vitaeque honestas;

postremo - studia vestra impigro labore culturos ac provecturos non sordidi lucri causa, nec ad vanam captandam gloriam, sed quo magis veritas propagetur et lux eius, qua salus humani generis continetur, clarius effulgeat;

haec vos ex animi vestri sententia SPONDEBITIS AC POLLICEBIMINI?

05 maja 2021

Habilitacyjny zakalec pseudonaukowców



 Kiedy pojawia się pytanie, czy habilitant ma prawo polemiki z recenzentem swoich osiągnięć w ramach postępowania awansowego, odpowiadam, że jak najbardziej, ale pod jednym warunkiem: NIECH ZACZNIE OD POLEMIKI Z SAMYM SOBĄ I KANONEM NAUK, BY ZABRAĆ SIĘ DO RZETELNEJ PRACY. 

W przeciwnym razie cała para idzie w przysłowiowy gwizdek.  Habilitanci nie są świadomi tego albo udają ignorantów wmawiając swojemu otoczeniu i opinii publicznej, że postępowanie habilitacyjne jest tożsame z obroną pracy doktorskiej. Otóż nie jest w żadnym kraju, w którym istnieje obowiązek lub możliwość habilitowania się. 

W Polsce nikt już nie musi być doktorem habilitowanym. Może pracować w uczelniach    akademickich i w wyższym szkolnictwie na etacie profesora szkoły wyższej ze stopniem naukowym doktora. Oznacza to bowiem, że spełnił pierwszy próg wymagań związanych z upełnomocnieniem jego jako pracownika naukowego. Obecna ustawa (Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce) zlikwidowała przymus habilitacyjny i status samodzielnego pracownika naukowego. 

Samodzielnym pracownikiem naukowym staje się każdy, kto uzyskał stopień naukowy doktora. Od tego momentu kończy się sprawowanie nad nim opieki naukowej. Nie ma już promotora dalszych jego osiągnięć naukowych. 

Jak na całym świecie, wystarczy być doktorem, by ubiegać się o publikowanie wyników własnych badań, realizację projektów badawczych i otrzymywanie na nie środków finansowych (często bardzo wysokich, nawet milionowych, w zależności od złożoności badań). 

Niech zatem doktorzy przestaną mazgaić się w mediach, że rada naukowa tej czy innej uczelni odmówiła im nadania stopnia doktora habilitowanego. Odmówiła, bo nie tyko miała takie prawo, ale i obowiązek, by przyszli recenzenci innych prac doktorskich, habilitacyjnych byli kompetentni, mieli wiedzę i umiejętności przekraczające status naukowy doktora. Kto tego nie rozumie, potwierdza jedynie - także publicznie, w mediach - ignorancję, nieudolność, brak kompetencji.      

Jeżeli jakiś doktor, tym bardziej – z całym szacunkiem do każdej osoby – akademicki nieudacznik, pseudonaukowiec sądzi, że obrzucając recenzentów swoich osiągnięć pseudonaukowych kalumniami, rzekomymi „mądrościami własnymi” uzyska poparcie mediów lub skuteczne wsparcie kancelarii adwokackich w procesie odwoławczym, to jest naiwny i powinien szybko zabrać się do intensywnej pracy samokształceniowej. 

Jeśli się nie nauczy, to nie zdobędzie koniecznej wiedzy, nie opanuje warsztatu metodologicznego. Może co najwyżej liczyć na nieuczciwych profesorów, członków rad naukowych, którzy w wyniku różnych form korupcji lub ukrytych więzi (zależności) personalnych udzielą poparcia. 

Za każdą patologię w nauce odpowiada jej sprawca i współsprawcy. Ministerstwo nadal udaje, że nie ma problemu, skoro recenzje habilitantów oraz uchwały rad naukowych wraz z ich uzasadnieniem są publikowane. Niech się zatem wstydzi nie ten, kto to widzi, tylko kto jest autorem niedopuszczalnych, a jednak publikowanych pseudonaukowych rozpraw, kompromitujących autorów środków i narzędzie badawczych itp.

Trudno, żeby o wartości pseudonaukowej publikacji miał rozstrzygać pseudonaukowiec. To tak, jakbyśmy chcieli, żeby poród dziecka odbierał hydraulik. Recenzentów i członków rad naukowych obowiązuje prawda naukowa, toteż w przypadku negatywnej konkluzji czyichś publikacji wywiązują się perfekcyjnie, gdyż mają świadomość odpowiedzialności za poziom kadr naukowych w ich dyscyplinie. 

Habilitanci nie mają kompetencji do wyrażania opinii na temat właściwości sporządzanych recenzji czy wyrażanych o ich osiągnięciach opinii. Szkoda, że ponoszący niepowodzenie nie odnoszą się do uwag krytycznych, a wykazujących ich naukową ignorancję. Habilitanci nie są podmiotem kompetentnym do rozstrzygania o tym, którzy recenzenci spełniają ustawowy wymóg „renomowanych” uczonych w dyscyplinie naukowej, a którzy nie.

To nie recenzenci i nie członkowie komisji habilitacyjnej decydują o nadaniu lub odmowie nadania komuś stopnia naukowego, ale członkowie rad naukowych. Tego też nie rozumieją habilitanci, którzy kurczowo trzymają się swoich artefaktów, by nie osłabić u siebie zawyżonej samooceny? Każdy pseudonaukowiec może stać się naukowcem, jeśli wyciągnie merytoryczne i metodologiczne wnioski z treści recenzji, przestanie uciekać od odpowiedzialności za własną ignorancję i weźmie się do pracy, bo bez pracy nie ma kołaczy, co najwyżej zakalec.       

Sąd Najwyższy przypomina w orzeczeniach dotyczących spraw odmowy nadania stopnia naukowego doktora habilitowanego w swoich uzasadnieniach orzeczeń: 

Ktokolwiek poddaje się jakimkolwiek recenzjom (...) musi się zawsze liczyć z tym, że może spotkać się również z recenzjami, których w najgłębszym przekonaniu nie będzie w stanie osobiście zaakceptować. Nikt bowiem nie przyjmuje chętnie otwartej dyskwalifikacji własnych umiejętności, talentu czy wiedzy. Z tymi skutkami musi też liczyć się osoba, która swój dorobek naukowy poddaje ocenie komisji habilitacyjnej, a następnie Centralnej Komisji[1]

Charakter tego postępowania powoduje, że osoba, która się poddaje jakimkolwiek recenzjom w dziedzinie nauki, musi się liczyć z tym, że nie zawsze może je zaakceptować. W tym wyraża się przejaw wolności naukowej i prowadzenia nieskrępowanej dyskusji naukowej.[2]


04 maja 2021

Zjednoczona Prawica wyczyściła prawo do innowacji pedagogicznych w szkołach publicznych

 



Jestem zaskoczony, że od roku nikt nie zwraca uwagi na usunięcie przez rząd Zjednoczonej Prawicy z ustawowych regulacji dla szkolnictwa publicznego możliwości wprowadzania przez nauczycieli INNOWACJI PEDAGOGICZNYCH

Obowiązująca od dnia 1 września 2017 r. Ustawa Prawo Oświatowe z dnia 14 grudnia 2016 r. (Dz. U. z 2020 r. poz. 910 i 1378 oraz z 2021 r. poz. 4, 619 i 762) została znowelizowana w maju 2020 roku. Ministerstwo opublikowało informację o tym, że (...) wprowadza także zmiany w kilkunastu obszarach (...), w tym  12) w zakresie innowacji i eksperymentów. 

Już nie znajdziemy w Ustawie pojęcia INNOWACJE. Zniknęło z pragmatyki oświatowej rozporządzenie o innowacjach i eksperymentach pedagogicznych. Środowisko nauczycielskie przestało wypowiadać się na ten temat, przystając ostatecznie na centralistyczne formatowanie organizacji procesu pedagogicznego w szkołach. 

Jeszcze w 2016 roku inicjujący innowacje pedagogiczne nauczyciele pisali z poczuciem satysfakcji, że po zlikwidowaniu przez PiS rozporządzenia o innowacjach pedagogicznych i eksperymentach zapisana w nowej Ustawie działalność innowacyjna stanie się integralnym elementem funkcjowania szkoły. 

Zaproponowane w ustawie regulacje prawne dotyczące działalności innowacyjnej, określały wówczas: 

• konieczność zapewnienia przez system oświaty kształtowania u uczniów postaw przedsiębiorczości i kreatywności, sprzyjających aktywnemu uczestnictwu w życiu gospodarczym, w tym poprzez stosowanie w procesie kształcenia innowacyjnych rozwiązań programowych, organizacyjnych lub metodycznych (art. 1 pkt. 18), 

• obowiązek tworzenia przez szkoły i placówki warunków do rozwoju aktywności, w tym kreatywności uczniów (art. 44 ust. 2 pkt. 3), 

• możliwość wspierania nauczycieli, w ramach nadzoru pedagogicznego, w realizacji zadań służących poprawie istniejących lub wdrożeniu nowych rozwiązań w procesie kształcenia, przy zastosowaniu nowatorskich działań programowych, organizacyjnych lub metodycznych, których celem jest rozwijanie kompetencji uczniów oraz nauczycieli (art. 55 ust. 1 pkt. 4), 

4• obowiązek stwarzania przez dyrektora szkoły warunków do działania w szkole lub placówce: wolontariuszy, stowarzyszeń i innych organizacji, w szczególności organizacji harcerskich, których celem statutowym jest działalność wychowawcza lub rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki (art. 68 ust. 1 pkt. 9), 

• warunki, na jakich w szkole lub placówce mogą działać, z wyjątkiem partii i organizacji politycznych, stowarzyszenia i inne organizacje, a w szczególności organizacje harcerskie, których celem statutowym jest działalność wychowawcza albo rozszerzanie i wzbogacanie form działalności dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej i innowacyjnej szkoły lub placówki (art. 86 ust. 1).  

Tymczasem PiS krok po kroku zacierał ślady własnej destrukcji oświatowej. Ustawa z 2016 roku była nowelizowana do dnia dzisiejszego aż 32 razy!!! Tak oto po ponad trzydziestu latach zmian ustrojowych w Rzeczpospolitej Polskiej politycy prawicy po cichutku wyprowadzili z prawa innowacje pedagogiczne.

Tym samym rzekomo postsolidarnościowa ekipa oszukała nie tyle wszystkich nauczycieli, co przede wszystkim najbardziej kreatywnych pedagogów, dydaktyków oraz ich uczniów, pozbawiając ich prawa do oddolnych zmian. Wszyscy mają pracować na warunkach określonych przez władze, bo szkoła przestała już być placówką publiczną, tylko powróciła w koleiny nadzoru i organizacji w strategii „top-down”.

Skoro nie ma już w szkolnictwie publicznym regulacji dla innowacji pedagogicznych, to zainteresowanym oraz kompetentnym nauczycielom pozostała możliwość jedynie projektowania eksperymentów dydaktycznych. Dostęp do tej formy wewnątrzszkolnych reform mogą mieć jednak tzw. "rodzynki", a więc nauczyciele szkół, które uzyskają najpierw wsparcie środowiska akademickiego, wyższej szkoły zapewniającej im opiekę naukową, a następnie przebiją się przez formatowanie w MEiN i otrzymają zgodę tego resortu na określonych przez władze warunkach. 

    Tak oto polska szkoła publiczna powróciła do czasów etatystycznej polityki oświatowej. Prawica całkowicie zniszczyła w III RP podstawy prawnego wsparcia dla wewnątrzszkolnych reform, dla edukacji kreatywnej, innowacyjnej a zorientowanej na psychopedagogiczne czy socjopedagogiczne nowe formy, metody, techniki i mikrozmiany w procesie edukacyjnym.              

Przypomniał mi się fragment z jednej z moich książek, w którym podjąłem problem faryzeuszy innowacji. Mój tekst dotyczył destrukcji rządu SLD/PSL w latach 1993-1997, o którym pisałem, że ma w MEN faryzeuszy, a więc tych urzędników i polityków, którzy pozorując swoją otwartość, zgodę czy wolę wdrażenia oddolnych innowacji pedagogicznych (klasy, szkoły autorskie i programu autorskie) czynią wszystko, by do tego nie już nie dochodziło lub by zdeprecjonować znaczenie procesu i treści dotychczasowych przemian, zmniejszyć zapał czy euforię wokół nich. 

Faryzeusze, których tak wielu jest w otoczeniu nauczycieli-nowatorów, starają się za wszelką cenę ukryć swoją obłudę, fałszywość, hipokryzję, dwulicowość czy nieszczerość, by ostrze ich skrywanej nienawiści do tranformatywnej wolności pedagogicznej nauczycieli nie zostało rozpoznane. Jeśli zaś będzie, to po to zmienia się prawo, by innowacyjność oddolna była napiętnowana jako niepożądana przez władze. Nie przypuszczałem, że po prawie trzydziestu latach faryzeizm powróci w prawicowych barwach kontynuowania deformy szkolnej.