10 sierpnia 2020

Rola światopoglądu i szarej masy w mózgu w świetle analiz i badań psycholożek UJ (cz.3 rec.)

 

Pojęcie zamknięcia umysłowego jako przeciwieństwo otwartości umysłowej (closed vs open mindedness) przywołały za Miltonem Rokeachem w swojej najnowszej książce psycholożki z Uniwersytetu Jagiellońskiego - Małgorzata Kossowska, Ewa Szumowska i Paulina Szwed.

Otwartość umysłowa jest czymś dobrym, pożądanym, natomiast zamkniętość - czymś niepożądanym, nagannym, albo bowiem ktoś jest otwarty na nowe idee, informacje i gotowy na zmianę swoich poglądów, przekonań, albo nie. 

Zamkniętość oznacza więc skłonność do utrzymywania w umyśle jednego punktu widzenia i przekonanie o jego niepodważalnej prawdziwości, co prowadzi do odrzucenia innych perspektyw. Zamkniętość sprawia, że ludzie wierzą, iż są w posiadaniu prawdy absolutnej, dlatego bezkrytycznie depczą przekonania innych jako z gruntu nieprawdziwe i złe. Obiektywne fakty, racjonalne argumenty, dowody - to wszystko nie ma żadnego znaczenia. Tego się nie dostrzega, to się odrzuca lub tak tym manipuluje, że zdaje się wzmacniać przekonanie wyjściowe. 

Dlatego, poza innymi efektami, zamkniętość prowadzi do szkodliwych sądów o rzeczywistości, utrzymywania czarno-białej wizji świata, zafałszowywania rzeczywistości, niesprawiedliwych ocen innych osób. Jest źródłem stereotypizacji, uprzedzeń, dyskryminacji, a w konsekwencji odmawiania wielu osobom i grupom społecznym prawa do życia [Tolerancja w czasach niepewności, Sopot 2019, s. 11].      

Cały ten akapit jest sprzeczny z wiedzą nauk społecznych na temat socjalizacji, wychowania i inkulturacji. Aż dziw bierze, że uczyniono go fundamentem narracji do prezentacji własnych badań i omawiania cudzych raportów. Panie są za otwartością postaw ludzi w społeczeństwie demokratycznym, ale pod warunkiem, że nie są oni jednoznacznie uformowani światopoglądowo, nie cechuje ich wymiar "ścisłości kulturowej" (tightness), duchowej, aksjonormatywnej, gdyż prowadzi to do powyższych a negatywnych skutków w relacjach interpersonalnych.

Co ciekawe, sugerują, że (...) przez dziesiątki lat wymiar zamkniętości umysłowej wiązano z określonym, to jest prawicowym, konserwatywnym, religijnym światopoglądem (Altemeyer, 1996). My dziś pokazujemy w badaniach to, co Rokeach i inni teoretycy postulowali w swoich analizach już dużo wcześniej: że ideologie te sprzyjają zamkniętości, ale jej w pełni nie tłumaczą. Zarówno osoby o poglądach konserwatywnych, jak i liberalnych mogą być zamknięte na inne idee, szczególnie te niepasujące do ich światopoglądów, mogą selektywnie poszukiwać informacji, które odpowiadają ich przekonaniom, mogą także mieć pewność, że mają absolutną rację. 

Zamkniętość pojawia się i u osób religijnych, i niereligijnych, u tych, które wierzą w zjawiska nadprzyrodzone, i tych, które sobie z tych przekonań kpią, u obrońców praw i zwierząt i  u tych, którzy mają je za nic, u zwolenników diety bezmięsnej ale i u zagorzałych zwolenników spożywania mięsa. I tak dalej, i tak dalej [tamże, s.13].   

Skoro ideologie nie tłumaczą zamkniętości, bo ta dotyka każdego, to badaczki postanowiły skupić się na do tej pory nieznanych jej efektach. Niezależnie od stanu wiedzy naukowej, do której nie wszyscy mają dostęp, a jeśli nawet, to nie muszą jej rozumieć, ludzie wierzą w różne absurdy, podejmują decyzje wbrew istniejącym dowodom naukowym czy faktom ujawnianym przez dziennikarzy śledczych lub aparat bezpieczeństwa państwa. 

Sprawujący władzę w państwie wiedzą, że wystarczy (...) siać zamęt informacyjny i powtarzać "prawdy", które wszyscy znają [s.35], żeby proces poszukiwania informacji przez obywateli był tendencyjny, a więc zamknięty, nienaruszający ich kompetencji umysłowych oraz dotychczasowo zajmowanych postaw wobec świata, innych i siebie. 

Wiele badań dowodzi, że im wyższy stopień zaufania do swoich poglądów (w ważnych społecznie sprawach, takich jak dopuszczalność aborcji, kontrola dostępu do broni lub obniżenie płacy minimalnej(, tym niższa skłonność do poszukiwania informacji niezgodnych z przekonaniami i krótszy czas spędzany na czytaniu takich informacji (...) [s.36]. 

Zastanawiam się, czy można tak spłycać proces kształtowania się światopoglądu człowieka redukując go jedynie do stopnia zaufania do własnych poglądów na jakiś temat, a całkowicie pomijając proces naśladownictwa, identyfikacji i internalizacji wartości, które są podstawą każdego światopoglądu?  

Światopogląd człowieka to nie to samo co pogląd osoby na jakąś kwestię. W tym zakresie istnieje cała paleta subtelnych odcieni uznawanych, a nie deklarowanych wartości, których nie można sprowadzać do skali "czarne vs białe". Istnieją przecież odcienie czerni i bieli, nie wspominając już o tęczy kolorów. 

W książce pojawiają się tezy, które mają nieuprawniony charakter generalizacji. Oto na s. 39 panie psycholożki piszą: (...) na przykład, obserwowane po katastrofie smoleńskiej nasilenie wśród Polaków przekonań religijnych i negatywnych postaw wobec obcych lub skłonność do ulegania pseudonaukowym wywodom (CBOS, 2010)

Ich zdaniem sprzyja to wzrostowi poparcia dla populistów, którą wykorzystali sprawujący władzę adresując do nich swój program. Oferta ta tłumaczy (np. "Liberalna demokracja jest przyczyną chaosu"), daje poczucie wpływu (np. "Sądy w III RP nie działały, teraz będą") i wzrostu  osobistego znaczenia ("Wstajemy z kolan", "Koniec z pedagogiką wstydu"). Obserwowana zwyżka poparcia dla populistów może także oznaczać, że ich ideologia jest spójna z chronicznie dostępną  wizją świata ich zwolenników, kształtowaną przez media, kościół, rodzinę [s.40]

Widać zatem sprzeczność z tym, o czym pisały wcześniej. Niby dlaczego nie mieliby "nabrać się" na populistyczne oferty władzy liberałowie czy lewicujący obywatele kraju, skoro ich zdaniem dominujący w przestrzeni publicznej dyskurs społeczny wzmacniany jest przyzwoleniem (...) ze strony autorytetów (polityków, hierarchów kościelnych) na treści krzywdzące innych oraz na lekceważący sposób mówienia o innych (...).Tego uczy nas psychologia [tamże].         

Czy rzeczywiście psychologia może formułować aksjomaty w tym zakresie, skoro formułowane przez badaczki UJ sądy mają nienaukowy charakter? Czytamy w ich pracy, że coś "może sprzyjać ...czemuś", "różne motywy mogą sprzyjać kształtowaniu...", "obserwowana zwyżka może oznaczać, że ...", "posiadanie określonych (...) nie oznacza jeszcze, że są one...", "każdy z wymienionych wyżej (...) może wpływać na ..."; "w oddziaływaniu  na .... upatrujemy także możliwości..."; "coś ... zwykle postrzegamy jako  lepsze...";itp. itd.   

Tego typu wiedza, a raczej domysły, przypuszczenia, sądy o jakimś stopniu prawdopodobieństwa wystarczają autorkom do tego, by stwierdzić: 

W Polsce zdaje się to dotyczyć sporej części społeczeństwa. Akcentowanie wartości otwartości i tolerancji było sprzeczne z walczącym Rydzykowym światopoglądem katolickim, a wyznawców tego kościoła wyrzucało poza nawias nowoczesnego państwa. Musiało to doprowadzić do stworzenia antypaństwa, któremu "lud smoleński" wiernie sekunduje. Co więcej, wydaje się, że stale obecne w liberalnym przekazie wykazywanie zacofania cywilizacyjnego Polaków w stosunku do Europy zagroziło fundamentom samooceny i tożsamości społecznej wielu osób. Stąd być może z taką radością przyjęty przez rzesze Polaków koniec "pedagogiki wstydu" i obietnice "powstawania z kolan" [s. 61].  

Potem jest już mowa o umiejętnym podsycaniu w społeczeństwie polskim przez polityków lęków przed uchodźcami, ale i utratą dochodów wynikających z programu 500+. Cytują prasę: Cholera na wyspach greckich, dezynteria w Wiedniu. Różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki, które nie są groźne w organizmach tych ludzi, a mogą tutaj być groźne" (wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 10 października 2015 roku). Nienawistna narracja w Polsce odniosła niebywały skutek [s.62].

Ba, politycy wzbudzają nie tylko lęki, ale i podtrzymują w narodzie niepewność, których źródła zwykle nie są obiektywne. Nieważne, czy rzeczywiście żyje nam się gorzej niż dawniej (PIS przejął władzę w bardzo dobrej sytuacji ekonomicznej), ważne, że nabierzemy przekonania, że tak właśnie jest (wielu Polaków dało się przekonać, że PIS zastał Polskę w ruinie). Nieważne, że przyjmując zadeklarowaną liczbę uchodźców, nawet byśmy ich nie zauważyli, ważne, że ludzie uwierzyli, że uchodźcy zniszczą naszą chrześcijańską kulturę [tamże].

Od czego jest psychologia? Od tego, żeby - jak wynika z prezentowanych przez autorki badań własnych jak i zagranicznych - starać się zmienić sztywność poznawczą Polaków, których cechuje wciąż jeszcze zbyt powszechny konserwatyzm. Wprawdzie przyznają, że religia i przekonania religijne towarzyszą człowiekowi od zarania dziejów i są ważnym elementem ludzkiej historii i kultury, a nawet pełnią pozytywne funkcje w zakresie wzmacniania poczucia własnej tożsamości, przynależności społecznej i kontroli oraz łagodzą wszelkie lęki i redukują wątpliwości, to jednak mają one też negatywne oblicze. 

Psycholożki odsłaniają swoje światopoglądowe przedzałożenia badawcze pisząc o negatywnych następstwach przekonań religijnych Polaków, które to:  [W]ykluczają. Dzielą. Szerzą trwogę. Usprawiedliwiają agresję. W ten sposób wzmacniają i utrwalają konflikty między ludźmi. Niszczącą moc religii obserwujemy w każdym zakątku świata. Doświadczamy jej z cała mocą także we współczesnej Polsce. Badania pozwalają zrozumieć, skąd bierze się ta niszcząca moc religii [s. 93].       

Co jakiś fragment rozprawy starają się jednak ukrywać te przedzałożenia przywołując chyba asekuracyjnie tezę o trudności uwierzenia w to, że jedynie postawy religijne przejawiają się w negatywnych, agresywnych działaniach wobec osób odmiennego światopoglądu, skoro istnieją różne formy niewiary o równie niepożądanych przejawach zachowań społecznych. Jak piszą: 

Wystarczy także spojrzeć  na polskie fora dyskusyjne zwolenników wiary i niewiary (np. fronda.pl i racjonalista.pl), by pewną symetrię w zamkniętości umysłowej i nietolerancji uchwycić [s.95]. To jest jednak fakt publicystyczny a nie naukowy dowód. Nie tylko religijne przekonania umacniają się, kiedy wymagają obrony. 

Podobnie jest  ich zdaniem z przekonaniami świeckimi czy antyreligijnymi, o czym przekonuje nas równie obserwowalny w okresie kampanii prezydenckiej spór o to, czy LGBT to są ludzie czy ideologia. Tym samym (...) także przekonania ateistyczne, pozostające w ciągłym konflikcie z kulturowo dominującym dyskursem, będą nosić znamiona dogmatyzmu [s. 97]. 

Mamy w tej rozprawie bezkrytyczne przywołanie badań neurofizjologicznych R. Kanai, T. Feilden,C. Firth i G. Rees z 2011 r., z których miałoby wynikać, że młode dorosłe osoby (...) o przekonaniach prawicowych i lewicowych różnią się strukturalną budową mózgu w obrębie niektórych ośrodków. I tak osoby deklarujące poglądy liberalne miały więcej istoty szarej w przedniej części zakrętu obręczy kory przedczołowej (ACC), co może oznaczać lepszą tolerancję sytuacji niepewności. Z kolei konserwatyści mieli więcej istoty szarej w ciele migdałowatym, co można interpretować jako większa podatność na strach i zagrożenie. Uważa się, że im więcej istoty szarej w danym ośrodku, tym bardziej jest on reaktywny [s. 102]. 

Niestety, nie znalazłem informacji, ile istoty szarej i gdzie jest ona umiejscowiona mają osoby o przekonaniach lewicowych, świeckich, a ile nacjonaliści i anarchiści. Może ktoś złoży do NCN wniosek badawczy w tym zakresie. Mamy w rządzie wielu młodych wiceministrów i dyrektorów departamentów a w Sejmie i poza nim osoby o wyraźnie sprofilowanym światopoglądzie, toteż należałoby ich mózgi zbadać, by potwierdzić lub obalić powyższą pseudonaukową tezę.  

Nie rozumiem, dlaczego autorki twierdzą, że przywołując wyniki badań naukowców z innych państw o odmiennych kulturach, ustrojach politycznych i stanie gospodarki twierdzą, że przedstawiły w ten sposób (...) liczne dowody na istnienie silnych związków między przekonaniami  konserwatywnymi lub prawicowymi a niepewnością i lękiem [s.106]? Dla mnie nie są to dowody, ale eklektyczne doniesienia z różnych badań, różnych ośrodków naukowych, prowadzonych w różnym okresie czasu itd., a więc nieprzystające do sytuacji w Polsce.

Powinniśmy martwić się, że u władzy są konserwatyści, gdyż z badań Kossowskiej i Sekerdej wynika, że (...) siła wiary w Boga korelowała pozytywnie z unikaniem niepewności, a także  częściowo, aczkolwiek istotnie, pośredniczyła w relacji między unikaniem niepewności a nietolerancją [s.121]. To oznacza, że są oni skłoni ograniczać swobody obywatelskie, polityczne, społeczne i ekonomiczne (...)  tym, którzy w imię wolności jednostki sprzeciwiają się panującemu porządkowi lub kwestionują status quo [tamże]. 

Psycholożki dają wyjaśnienie, dlaczego w czasie kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy jego sztab postawił na kwestie, które już wcześniej zostały niejako "udowodnione" w toku badań psychologicznych.  Otóż w 2015 r. badania tych pań (...) potwierdziły związek siły wiary w Boga i  unikania niepewności oraz uprzedzeń wobec grup, których wartości mogą zagrażać wartościom religijnym. Dokładniej mówiąc, wiara w Boga tym razem w pełni pośredniczyła między potrzebą unikania niepewności (potrzebą domknięcia poznawczego) oraz homofobią, seksizmem i nietolerancją wobec osób wyznających inną religię [tamże].         

No i proszę. Było o zagrożeniu ideologią LGBT? Było. Było o zagrożeniu seksualizacją dzieci w przedszkolach i szkołach? Było. Było o niszczeniu symboli kultu religijnego? Było. To jak miał przegrać Andrzej Duda, skoro polskie społeczeństwo jest w swej większości konserwatywne? 

Profesor Andrzej Rychard wielokrotnie komentował przegraną opozycji tym, że ona w ogóle niczego się nie nauczyła i nie uczy. Nie wyciąga żadnych wniosków z dotychczasowych porażek, a wystarczyłoby poczytać chociażby prace psycholożek z UJ, a nie politologa Marka Migalskiego.

Jeśli narzekamy na samosprawdzające się hipotezy, to w przypadku tych badań z takimi własnie mamy do czynienia. Może ktoś mnie przekona, że jest inaczej. Wolę zatem prace normatywne, bo przynajmniej wiadomo, kto je pisze i z jakiej pozycji oraz do czego chce nas namówić, zachęcić , czym zainteresować. 

Formułowanie sądów na podstawie zbadania testami (nawet w warunkach eksperymentalnych) ponad trzystu jakichś osób, które nie stanowiły reprezentatywnej próby, budzi niedosyt i zarazem niepokój, że psychologia polityczna staje się stricte polityczną o niskim stopniu wiarygodności poznawczej. 

Wartość badań może jedynie służyć politycznej wojnie między zwolennikami ideologii lewicowej i konserwatywnej.Ci pierwsi uwierzą, że głoszą prawdę, ci drudzy odkryją w nich banalną, powierzchowną i pseudonaukową strefę ideologicznego (z-)gniotu. Co z tego, że wyniki uzyskano za pomocą naukowych metod? W ten sposób można wykazać, że na UJ studiują też półanalfabeci, bo w świetle testów są katolikami. Jak to dobrze, że mają lewicowych profesorów, którzy zamiast dociekać prawdy, wzmacniają potoczne stereotypy.          


      


 

 

    

 


 

            

  



    

 


     


09 sierpnia 2020

Jakie przekonania poznawcze mają niektórzy psycholodzy, czyli o upośledzeniu myślenia probabilistycznego (cz.2 recenzji)



Monografię Małgorzaty Kossowskiej, Ewy Szumowskiej i Pauliny Szwed czyta się przyjemnie, gdyż każdy z jej rozdziałów wzbudza zaciekawienie, a zdarza się, że i zdumienie. Na podstawie np. eksperymentu z udziałem osób badanych (nic o nich nie wiemy, bo w książce nie ma na to miejsca), który polega na wykonywaniu zadań w programie komputerowym, można formułować wnioski, uogólnienia w odniesieniu do zupełnie nieizomorficznych do eksperymentalnych zadań sytuacji życiowych. 

Ponoć na podstawie tego, jak ktoś reaguje na zadania wyświetlane mu na ekranie monitora PC można wnioskować o zamkniętości umysłowej lub o tym, w jaki sposób ludzie nabywają wiedzę społeczną i jak z niej korzystają. 

 Autorki mają świadomość tego, że "(...) [P]rzekonania mogą jednak dotyczyć również spraw fundamentalnych dla naszego życia. W takim wypadku definiujemy je jako uogólnione, podzielane systemy założeń i oczekiwań na temat siebie, świata fizycznego, społecznego i duchowego, a także relacji między nimi (Leung i in., 2020; Bar-Tal, 1990; Garfield i Ahlgren, 1988; Kruglanski, 1989). Nazywa się je często ideologiami, teoriami naiwnymi (lay theories), modelami umysłowymi, światopoglądami (worldviews), nastawieniami umysłu (mindset) (Dweck, 2017). Uważa się, że mają charakter aksjomatów społecznych, bo tak jak aksjomaty w matematyce, są podstawowymi, uznawanymi za prawdziwe przesłankami, które kierują zachowaniem w różnych sytuacjach (Lung i in., 2002)"[s.20]. 

 Nie wiemy, na jakiej podstawie psycholożki przywołują za innymi autorami, że ich rozumienie kategorii przekonań jest takim samym aksjomatem jak prawa matematyki? Co za bzdura? 

Oczywiście, możemy umówić się, że tak to będziemy rozumieć czy pojmować, ale to nie znaczy, że jest to zgodne z prawdą, z prawami nauk ścisłych. Tym bardziej jest to absurdalne, że same piszą za innymi psychologami, iż przekonania nie są czymś dającym się obiektywnie opisać i wyjaśnić w kategoriach obiektywistycznych, ponieważ są one ideologią, jakąś naiwną teorią, jakimś modelem umysłowym, ba nawet światopoglądem czy nastawieniem umysłu. 

Eklektyzm do potęgi n-tej. 

 Jeśli ktoś chciałby w ten sposób i za pomocą tak wyjaśnianych pojęć prowadzić badania w pedagogice czy socjologii, to spotkałby się z krytyką. W psychologii, jak w pedagogice wszystko jednak jest możliwe, bo wystarczy umówić się, że fenomen X jest zarazem W, Y, Z, i in., a na pewno jest aksjomatem społecznym

Tymczasem w metodologii badań psychologicznych jednoznacznie przyznaje się, że nie ma w tej dyscyplinie żadnych aksjomatów, także społecznych, ale są jedynie sądy probabilistyczne. Czyż nie?

Wskazuje na to prof. Dariusz Doliński, którego pogląd znalazł się w przypisie rozszerzającym w tej książce:(...) o zamkniętości decyduje nie tyle myślenie w kategoriach "Jeżeli X, to Y", ile raczej myślenie probabilistyczne "Jeżeli X, to z jakimś prawdopodobieństwem Y" [s.29]. 

 Autorki jednak nie przyjmują tej sugestii recenzenta wydawniczego, tylko brną w tym, co on sam nazywa upośledzeniem myślenia probabilistycznego. Piszą bowiem (reklamując zarazem własny uniwersytet): 

 "Uważamy, że pomysł ten jest interesujący, chociaż naszym zdaniem myślenie w kategoriach "Jeżeli X, to Y' nie wyklucza myślenia probabilistycznego. Możemy założyć, że "Jeżeli X, to Y wystąpi w 100%"" lub założyć, że tylko w 23%. Zamkniętość wiązałaby się więc z myśleniem probabilistycznym, kiedy zakłada się bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że "Jeżeli X, to Y" ("jeśli ktoś ukończy UJ, na pewno znajdzie pracę") lub bardzo niskie prawdopodobieństwo, że "Jeżeli X, to Y" ("jeżeli ktoś ukończy Wyższą Szkołę Zarządzania i Marketingu w A, na pewno pracy nie znajdzie"). Otwartość wiązałaby się z myśleniem dopuszczającym niepewność ("jeśli ktoś ukończy UJ, może, ale nie musi znaleźć pracy") [s.29]. 

Czy ktoś może na podstawie powyższej logiki przyznać, że mamy tu do czynienia z aksjomatem? Jeszcze żaden psycholog nie udowodnił, że "Jeżeli X, to Y wystąpi w 100%" sytuacji, u 100% osób itd. Jak to zatem jest z logiką myślenia opartego na tak kreowanej "sile dowodów"? Zastanawiam się, jaką rolę odgrywają wśród niektórych psychologów ich własne przekonania o cudzych przekonaniach?

Cytuję autorki książki: 

"Mówiąc trywialnie - im więcej wiemy, tym większa szansa na to, że postawimy więcej alternatywnych hipotez. Im prostsze mamy wyjaśnienia pasujące do każdej sytuacji, tym mniejsza szansa na wytwarzanie różnych możliwych hipotez. Im silniej w coś wierzymy, tym mniejsza szansa, że coś innego przyjdzie nam do głowy. Ważne jest zatem i to, jakiego rodzaju przekonania mamy, i to, z jaką siłą je podzielamy" [s.29]. 

 Cóż zatem autorkom przyszło do głowy? 

"W drodze myślenia sylogistycznego na podstawie tych dwóch przesłanek powstaje konkluzja, czyli element wiedzy (sąd, przekonanie, opinia). Przyjęta zostaje ta hipoteza, która znajduje najlepsze poparcie w zebranych dowodach" [s. 30]. 

Zdaniem psycholożek z UJ dowodem może być każdy rodzaj informacji, ale niezwykle trudno jest o ustalenie wiarygodności ich źródeł. "Dziś wiemy, że obiektywne charakterystyki nie mają większego znaczenia" [tamże]. 

Narzekają jednak, że ludzie na całym świecie wolą szukać dowodów w Internecie czy wierzyć w parapsychologię, aniżeli odwołać się do opinii naukowych, gdyż poszukują informacji pasujących do ich już istniejących przekonań czy wiary. 

Czy nie jest podobnie w naukach społecznych? Czy badacze nie konstruują w taki sposób założeń badawczych, by pasowały do podzielanych przez nich przekonań innych autorytetów naukowych? W końcu nawyki poznawcze można zmieniać, więc skąd pewność, że akurat tu i teraz badani mają rzekomo trwałe przekonania? 

 Bardzo podoba mi się rozprawa psycholożek z UJ, bo potwierdzają prawidłowość, a nie prawo psychospołeczne, że im wyższy stopień zaufania do swoich poglądów, tym niższa jest u nich skłonność do poszukiwania informacji niezgodnych z powyższymi przekonaniami.

c.d.n. 


08 sierpnia 2020

O nietolerancji psychologów, czyli wstęp do wstępu



Polecam pedagogom, socjologom i politykom (szczególnie politologom) książkę psychologów z Uniwersytetu Jagiellońskiego p.t. "Tolerancja w czasach niepewności" (Sopot 2019), której tytuł   mógłby równie dobrze brzmieć: "Tolerancja w czasach płynnej rzeczywistości", "Tolerancja  w czasach pandemii" czy "Nietolerancja w czasach rządów prawicy". W istocie bowiem autorkom chodzi głównie o to, by treść publikacji wzmocniła potrzebę zmian politycznych w polskiej rzeczywistości. 

Wystarczy przeczytać wstęp Małgorzaty Kossowskiej, Ewy Szumowskiej i Pauliny Szwed, by wyciągnąć interesujące wnioski na temat sensu publikowania rozpraw naukowych w języku polskim, dla polskich czytelników.  Wiodącą tu postacią jest kierująca Radą Naukową Narodowego Centrum Nauki prof. M. Kossowska, która wydała niniejszą rozprawę z analizą różnych badań empirycznych, a nie tylko prowadzonych przez jej zespół w latach 2012-2017. Całość została sfinansowana z grantu NCN Maestro.  Ponad 2 mln.zł. Wcześniej opublikowano 35 artykułów anglojęzycznych i 4 rozdziały w książkach anglojęzycznych. Nie wiemy, czy ta praca jest przekładem pomniejszych publikacji czy też zupełnie odrębną analizą zagadnienia. 

Od polskich uczonych, młodych i starszych wymaga się, by udowodnili swoją obecność w anglojęzycznych czasopismach i książkach. Tymczasem autorki słusznie wskazują na to, że nauki społeczne powinny służyć także temu społeczeństwu, w którym i dzięki któremu finansowane są z jego podatków badania naukowe. Zgadzam się z nimi w tej kwestii. Jak piszą: Chciałybyśmy także, aby z wynikami prac mógł zapoznać się polski czytelnik. To w końcu z naszej niezgody na polską rzeczywistość powstała ta książka (s.17). 


Nie jestem przeciwnikiem publikowania w zagranicznych periodykach rozpraw naukowych polskich badaczy. Wprost przeciwnie. Publikujmy, ale nie po to, by po pięciu latach wydawać je raz jeszcze lub w jakiejś skróconej postaci w języku polskim, dla polskiego odbiorcy. Mogą  one być w pewnej mierze nieaktualną i nieadekwatną do rzeczywistości analizą zjawisk społeczno-politycznych i kulturowych.

 W tym przypadku tak nie jest, bo autorki starają się komentować wyniki różnych badań na świecie z perspektywy wydarzeń politycznych w naszym kraju.    


Zdumiewające jest to stwierdzenie, bowiem autorki nie ujawniają polskiemu czytelnikowi, jaki jest ich pogląd  na polską rzeczywistość i co przez nią rozumieją! Jak zatem, mamy odbierać wyniki ich badań, skoro prowadzone były w czasach zupełnie innej rzeczywistości społecznej, gospodarczej, politycznej, kulturowej i psychospołecznej w dobie rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego? Czyż uczestnicy tych badań nie mieli w sobie i za sobą zupełnie innych doświadczeń, przeżyć, postrzeżeń, osiągnięć i porażek, niż ci z 2020 roku?

Trzeba jednak będzie przeprowadzić kolejne badania w latach 2017-2023, żeby móc wyciągać wnioski i projektować je na polskie społeczeństwo, które doświadcza jednak innej już rzeczywistości niż opisana przez nie w powyższym tomie.   

Coraz częściej psycholodzy polityki i psycholodzy społeczni uświadamiają nam, że w gruncie rzeczy kierują się w swoich projektach ideologicznym, światopoglądowym  hidden curriculum. Może kiedyś zajmą się sobą i zdiagnozują, jak to jest, kiedy jest się nietolerancyjnym, a prowadzi się badania empiryczne na ten temat w duchu syndromu N-1, czyli wszyscy lub INNI są nietolerancyjni tylko nie MY. 

Otóż nie tylko ta rozprawa dobitnie dowodzi tego, że niektórzy psycholodzy są zamknięci umysłowo, a niektórzy z nich otwarci. Jedni zamykają się wcześniej, inni zaś otwierają później. 

Oto autorki tego spóźnionego politycznie raportu badawczego, mającego zatem już wymiar historyczny, nieadekwatny do stanu samoświadomości m.in. w kwestii tolerancji społeczeństwa polskiego w roku 2020, piszą zdumiewająco niekonsekwentnie:  Te badania w książce szczegółowo zaprezentujemy. Wierzymy, że są podstawą do opracowania sposób przeciwdziałania zamkniętości. (s. 14).              

Otóż nic bardziej banalnego nie mogły napisać. Wybory drugiej tury prezydenta RP wyraźnie zaprzeczają ich wnioskom i postulatom. Te zresztą są nonsensowne, bo Polacy jednoznacznie udowodnili bez ich badań, że wcale nie są ani tylko zamknięci, ani też otwarci oraz że istniejące podziały społeczne  przebiegają w poprzek wszelkich kryteriów i osobowościowych parametrów. 

Kiedy więc autorki zaczynają wstęp do książki osobistym rozczarowaniem do świata z doby, w której nie prowadziły swoich badań, bo wówczas  na czele USA nie było jeszcze D. Trumpa, nie było kryzysu zaufania (też nie wiemy, co przez to rozumieją) wobec Unii Europejskiej, ani też nie zyskiwały na popularności skrajnie prawicowe ugrupowania w Europie, to zastanawiam się nad tym, jaka jest wartość naukowa mieszanki różnych wyników badań? 

Nareszcie przyznały, że badania także polskich psychologów tracą po latach swoją moc wyjaśniającą wiele kwestii, gdyż nie są w stanie uchwycić nawet najważniejszych zmiennych warunkujących określony stan postaw ludzkich. 

Panie psycholog z UJ potwierdziły, że nie ma już sensu przywoływanie wyników badań polskich psychologów A. Rychlickiej i E. Nęckiego z 1990 r., z których wówczas miało wynikać, że (...) zamkniętość jest konsekwencją niskiej inteligencji, słabszego wykształcenia, trudności w rozumowaniu i logicznym myśleniu (s.12).  Nie jest. 

Same zresztą nie kontrolują tego, co i jak piszą, bowiem najpierw stwierdzają, że zamkniętość jest konieczna w sytuacjach kryzysowych (np. wojny, pandemii), by nieco dalej sformułować sąd: Nie ma przecież nic ważniejszego niż promowanie otwartości w czasach zamętu i chaosu (s.14).  

Co ciekawe, prof. Wiesław Łukaszewski odnotowuje w swojej recenzji wydawniczej, której jeden zaledwie akapit został opublikowany na tylnej okładce: W moim przekonaniu mamy do czynienia z pracą wybitną, co wynika z jej oryginalności i solidności materiału dowodowego. (...) Z pracą, która mimochodem, ale z całą jaskrawością ukazuje absurdy życia politycznego w Polsce. Jestem jednak innego zdania, czemu postaram się dać dowód w kolejnych wpisach. 

Przypominam, że owe absurdy dotyczyły czasów sprzed objęcia władzy przez prawicowe partie polityczne. Drugi recenzent wydawniczy prof. Dariusz Doliński miał chyba odmienne zdanie, bowiem stwierdza w swojej recenzji: Autorki słusznie przyznają, że potrzebne są dalsze solidne badania empiryczne nad możliwością bezpośredniego wykorzystania prezentowanych przez nie odkryć w praktyce życia społecznego. 

Otóż to. Z oryginalnością, by nie rzec rewolucyjnością, niniejsza rozprawa jednak nie ma wiele wspólnego. Autorki ewidentnie "naciągają" wyniki swoich badań do jakże zmienionej już rzeczywistości w kraju. No, ale kto przedstawicielce władz NCN zabroni. 
c.d.n.