06 lipca 2020

Bezinteresowna ewaluacja studiów w czasie pandemii COVID-19



Pierwszy raz zdarzyło się coś niezwykłego na moim Wydziale, bowiem jedna ze studentek kończących studia II stopnia na kierunku pedagogika przesłała do wybranego grona nauczycieli akademickich list następującej treści: 

Pragnę podziękować wszystkim moim wykładowcom (byłym i obecnym), za trud włożony w nauczanie i przekaz wiedzy, który to,  w tym roku stanowił duże wyzwanie (zarówno dla nauczycieli  jak i studentów). 

     Z powodu braku możliwości spotykania stacjonarnego w budynku uczelni, smutno było bez Państwa! 

Co prawda,  wykłady on line dostarczały radości,  choć by i z takiej formy uczestnictwa w zajęciach. Dlatego, za wszystko pragnę raz jeszcze podziękować oraz życzyć Państwu udanego, zdrowego wypoczynku w okresie letnim. Oby  wkrótce  zaistniała możliwość spotkań stacjonarnych, które są naprawdę nie zastąpione.

Jest to niewątpliwie miły gest, który nie kosztuje przecież wiele, a świadczy o czymś niezwykle ważnym - o czyjejś kulturze osobistej, bezinteresownym poczuciu zobowiązania i tożsamości z własnym Uniwersytetem.  Czas pandemii, zamknięcia uczelni,  prowadzonych zdalnie wykładów, ćwiczeń i seminariów był dla nas wszystkich nowym doświadczeniem w tej skali natężenia i zakresie.  

Studenci mogą wypełniać w systemie USOS karty ewaluacyjne zajęć wskazując na stopień zadowolenia z zakresu przekazywanej im wiedzy, stawianych im przez prowadzącego zajęcia wymagań czy sposobu prowadzenia ćwiczeń. Ewaluacja obejmuje u nas w większym zakresie możliwości studentów ocenienia osoby prowadzącej zajęcia, aniżeli to, co jest ich przedmiotem, jaki mają sens itd. 

Przykładowo, studenci mogą ustosunkować się do następującego sądu:

"Osoba prowadząca zajęcia była":   

Zastanawiałem się, co sam miałbym wybrać, jaki stopień dać na skali od 2 do 5, skoro ów sąd może dotyczyć tego, czy osoba prowadząca zajęcia w ogóle była obecna, jakoś była, może nie była, a może była jakąś?  Tylko jaką? 

Kolejny sąd brzmi: 

Wykładowca był w swych ocenach: 

Jakim można być w swych ocenach? Obiektywnym, sprawiedliwym, trafnie oceniającym, życzliwym, mniej lub bardziej surowym, bezwzględnym, apodyktycznym, nieelastycznym, nieugiętym, itd., itd. Studenci jednak nie mają do wyboru żadnych cech, tylko muszą wyrazić to cyfrą na skali od 2 do 5. 

Znacznie lepiej brzmią pytania, dla których odpowiedzią jest ponowne ustosunkowanie się do nich stopniem w skali od 2 do 5: 

Czy wykładowca odnosił się z szacunkiem do studentów?       

Jeśli studenci wypowiadają się na temat ćwiczeń, to przecież prowadzący nie jest ich wykładowcą. Dziwna to zatem kategoria, skoro nie jest zgodna z formą zajęć i rolą, jaką ma w ich trakcie osoba prowadząca. 

Zastanawia mnie tego typu pytanie, gdyż wyraźnie sugeruje możliwość istnienia w gronie nauczycieli akademickich osób, które nie obdarzają studentów szacunkiem.  Jeśli średnia wskazań wynosi 3.0, to znaczy że ów szacunek jest na poziomie dostatecznym. Średnia między 2.0 a  3.0 powinna sugerować brak okazywania studentom szacunku. Jak jest 3.2 lub 4,1 , to jest w porządku czy jednak nie? 

Powyższe dylematy rozwiązują komentarze, które mogą pojawić się w arkuszu ewaluacyjnym. Kiedy czytam je w odniesieniu do siebie czy moich współpracowników, mogę wyciągnąć wnioski dotyczącego tego, co tak naprawdę cieszy a co martwi naszą studencką brać.  Dopiero w słownej ewaluacji widać jej sens, o ile studenci poświęcą na nią trochę czasu i zamieszczą swoje szczere opinie. 

Te zaś bywają niepokojące, kiedy czytam, że osoba prowadząca zajęcia: 

- wyśmiewała studentów, że nie każdy musi skończyć magisterkę; 

- zajęcia nie były zrozumiałe; 

- ocena nie była adekwatna, zależała od humoru prowadzącego;

- zajęcia nie były za bardzo rozrywkowe;

- ocena nie była uzasadniona; 

- prowadzący nie liczył się ze zdaniem studentów, nie wchodził z nimi w dyskusję;

- uderzała ręką w stół celem uciszenia studentów, jakby nie było innego sposobu na zwrócenie studentom uwagi, że jest zbyt głośno;               

- nie dotrzymała słowa co do kryteriów oceny;  

- wstawiła oceny do USOS po ponad półtora miesiąca od momentu oceniania itd., itp. 

Bardzo cieszy fakt podzielenia się przez studentów opiniami, bo widać, że są szczere i spójne w ocenie. Z jednego przedmiotu były wysokie, z drugiego niskie, co zapewne świadczy o tym, że prowadząca je osoba też nie traktuje niektórych zajęć jako równoważnych w sensie dydaktycznym i psychospołecznym. 

Studenci  mają prawo oczekiwać od nauczyciela akademickiego szacunku, wiedzy, umiejętności jej przekazu, w tym wyjaśniania, naświetlania, tłumaczenia, interpretowania itp., a nie zobowiązywania ich do bezmyślnego wkuwania formułek na pamięć czy przytakiwania prowadzącemu ćwiczenia.

Piszę o tym dlatego, że nauczyciele akademiccy mają obowiązek solidnego przygotowania się do zajęć i to pod każdym względem, tak osobistym, kulturowym, jak i metodycznym. Tylko kto ich tego nauczy, skoro nigdy nie mieli zajęć z dydaktyki szkoły wyższej czy z kształcenia osób dorosłych?  W zaniku jest dydaktyka ogólna, a szkoły wyższej w szczególności.

W uniwersytetach mamy zatrudniać młodych, zdolnych naukowo, zaangażowanych w prowadzenie badań, a nie dydaktyków odpowiednio przygotowanych do pracy z młodymi dorosłymi. Kogo to jednak obchodzi? Czy rektorzy-elekci przewidują od nowego roku akademickiego zatroszczenie się o młodych akademików, by potrafili sensownie i efektywnie rozentuzjazmować studentów przedmiotem swoich zajęć?  

Obawiam się, że tak nie będzie. Nauczyciele naukowo-dydaktyczni mają produkować wiedzę z zagranicznych czasopismach, w języku angielskim, zaś ich studenci tych rozpraw nie przeczytają,  a na domiar wszystkiego zetkną się z prowadzącym zajęcia, który jest sfrustrowany, bo znowu odrzucono mu wniosek w NCN lub nie przyjęto do druku artykułu w "Journal of...." .  


05 lipca 2020

"Jak z okruszyneczki mydła ubić górę piany"?



Łódzka prasa opublikowała obszerne wywiady z każdym z kandydatów ma rektora Uniwersytetu Łódzkiego.  Wczoraj ukazał się w "Dzienniku Łódzkim"  artykuł redaktora Macieja Kałacha zatytułowany "Kandydat na rektora uniwersytetu posądzony o plagiat".

O tym zdarzeniu poinformował kadry naukowe JM rektor UŁ prof. Antoni Różalski, więc sprawa wcale nie rysowała się jako błaha. Z wyjaśnień   jednak prof. Sławomira Cieślaka, który obecnie pełni funkcję prorektora UŁ ds. kształcenia i konkuruje w kampanii wyborczej z kontrkandydatką  o znacznie ważniejszej akademicko randze w dotychczasowym kolegium rektorskim - prorektor ds. nauki panią prof. Elżbietą Żądzińską wynika, że jeden z jego współpracowników przygotowując dla celów kampanii prof. S. Cieślaka treść Listu do elektorów-wyborców wkleił kilka zdań z listu prof. Alojzego Nowaka z Uniwersytetu Warszawskiego a dostępnych w internecie, czego nie opatrzył cytatem.

Skoro trwa kampania wyborcza na znaczące stanowisko w uniwersytecie, to taki dobór współpracownika nie świadczy najlepiej o plagiatorze i jego przełożonym. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale kandydat na rektora powinien sam pisać Listy do wyborców, a nie zlecać ich treść swoim podwładnym. Różne są jednak szkoły w tym zakresie. Nie zdejmuje to z kandydującego Profesora odpowiedzialności za zaistniały stan rzeczy.

W blogu prof. Jarosława Płuciennika, który  wybiegł jako pierwszy do rywalizacji o stanowisko rektora UŁ, a po dłuższym czasie autoafirmacji w sieci wycofał jednak swoją kandydaturę, pojawił się List otwarty do JM Rektora UŁ prof. Antoniego Różalskiego następującej treści (podkreśl.moje):

Pragnę zaapelować do pana Rektora o podjęcie stosownych działań, aby rektorska kampania wyborcza na Uniwersytecie Łódzkim wróciła na swoje merytoryczne tory. Problemy, które się pojawiły są prawdopodobnie wynikiem sposobu działania i pracy w obecnych warunkach pandemicznych oraz współczesnych narzędzi medialnych. Wiadomo, że sztaby wyborcze kandydatów zatrudniają również osoby bez wyczucia akademickich standardów. Najlepszym przykładem takich niestosownych praktyk, wydaje się to, że w programie pani Rektor Elżbiety Żądzińskiej można znaleźć dokładne fragmenty obecne w programie wyborczym Bogumiły Kaniewskiej wybranej w tym roku na urząd Rektora UAM. Fragmenty o które idzie to:

cytat 1
jestem głęboko przekonana o potrzebie zachowywania apolityczności uczelni, jej autonomii i niezależności. Uniwersytet jest miejscem debaty i dyskusji, a nawet sporu — ale prowadzone są językiem pozbawionym agresji, wrogości, nienawiści.
cytat 2
Jestem też głęboko przekonana o potrzebie zachowywania apolityczności uczelni, jej autonomii i niezależności. Uniwersytet jest miejscem debaty i dyskusji, a nawet merytorycznego sporu – o ile prowadzone są językiem pozbawionym agresji, wrogości, nienawiści.
Dla dobra uniwersytetu proszę obie strony sporu o powrót do merytorycznej dyskusji i nieoddawania pola anonimowym i fałszywym kontom internetowym. Te mechanizmy jako narzędzia dyskredytacji przeciwników można odnaleźć w kampaniach wyborczych różnego typu.
Z wyrazami głębokiego szacunku,
~~jarosław płuciennik

 Odnoszę wrażenie, że ta kampania ośmiesza już nie tylko którąś z kandydujących osób. Prof. J. Płuciennik nie ujawnia, jakież to anonimowe i fałszywe konta internetowe są w nią wprzęgane.  Tymczasem prof. E. Żądzińska ujęła w swoim programie zadanie w porozumieniu z kandydującą na rektor UAM. Słusznie i w uzgodnieniu, a nie bez wiedzy drugiej osoby. Wystarczyło Jej  posluchać w trakcie spotkań z pracownikami naukowymi. 

Ta sytuacja przypomniała mi, z jak ukrytą agresją niektórzy nauczyciele akademiccy na moim Wydziale czynili wszystko 5 lat temu, by dziekan D. Urbaniak-Zając nie zatrudniła mnie i nie powierzała mi Katedry. 

Wygodniej było im tkwić w pozoranctwie, pasożytowaniu na UŁ, publikowaniu bubli, co zresztą nadal ma miejsce.  Doskonale rozumiem zatem ów perfidny atak na kobietę-profesor, która od wielu lat walczyła o naukową rangę Alma Mater. Takich uczonych nie ceni się, bo wymagając od siebie nie godzą się z pseudonauką i pseudokształceniem. 


Mamy zatem w mocno napiętym klimacie politycznej wojny polsko-polskiej o urząd Prezydenta RP jeszcze serię listów - obecnego rektora oraz prorektorów UŁ i ubiegających się o tę funkcję kandydatów, których członków sztabów wyborczych usprawiedliwia się lub pomawia o niegodne praktyki. 

Falstartujący na rektora filolog odnosi się adekwatnie do krytykowanego przez siebie poziomu sporów i do braku wyczucie standardów w pracy sztabu wyborczego prof. E. Żądzińskiej. Zupełnie milczy o patologii, na którą zwrócił uwagę Rektor UŁ, a nie jakieś trolle. 

Skomentuję zatem List otwarty prof. J. Płuciennika wierszem pierwszego rektora UŁ
prof. Tadeusza Kotarbińskiego ("Wesołe smutki, Warszawa 1957, s.11):

Z okruszyneczki mydła ubić górę piany: 

Oto kunszt, filozofom doskonale znany. 

Kruszy się gmach urojeń jak mydlana bańka

I powstaje na nowo, niczem Wańka-Wstańka. 


Rzecznik prasowy UŁ Paweł Śpiechowicz będzie prowadził w tym tygodniu w Pałacu Biedermanna 
dwie debaty z udziałem prorektorów kandydujących do stanowiska rektora UŁ:

Dla pracowników: 09.07.2020 r. g. 10.00 – 12.00

Dla studentów i doktorantów: 10 .07.2020 r. g. 10.00 – 12.00

Istotne jest zatem, by elektorzy wzięli  udział w tej debacie wsłuchując się w odpowiedzi, które zostaną udzielone przez kandydatów na wcześniej zgłoszone pytania.    

Wybory rektora UŁ odbędą się 15 lipca. Tymczasem  czekają nas wybory Prezydenta RP, których wynik zapewne mocno przyćmi zainteresowanie uczelnianą kampanią. 

Zastanówcie się zatem, czy chcecie Uniwersytetu Przyszłości Nauk Podstawowych czy opartej na procedurach prawnych organizacji biznesowej podtrzymujacej pozór universitas? Wybór rektora UŁ,  to wybór jednej z dwóch odmiennych KULTUR zarządzania. 
       


      

      

04 lipca 2020

Prezydent Andrzej Duda niepotrzebnie złożył w Sejmie projekt zmian w "Prawie oświatowym"




Prezydent Andrzej Duda chce zmiany prawa oświatowego, by wprowadzić do niego zapis o konieczności wyrażenia [przez rodziców zgody na działalność organizacji na terenie szkoły.  Jak  informuje Kancelaria Prezydenta:

"Prezydent Andrzej Duda złożył w Sejmie projekt zmian w Prawie oświatowym, który jednoznacznie przesądza, że działalność wszelkich organizacji pozarządowych, stowarzyszeń, która miałaby być prowadzona na terenie szkoły wymaga nie tylko zgody dyrekcji szkoły, rady szkoły, ale przede wszystkim zgody rodziców. 

– Czas najwyższy, by w naszym systemie prawnym, systemie edukacyjnym zgodnie z oczekiwaniami wielokrotnie wyrażanymi przez rodziców, wreszcie to prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami – a tym samym prawo rodziców do decydowania, jakie treści będą dzieciom przekazywane np. w szkole – było realizowane i zagwarantowane ustawowo".




To kolejny prezydent, którego doradcy nie znają istniejących już regulacji prawnych, w świetle których nie ma potrzeby dokonywania jakichkolwiek  zmian w powyższym zakresie.  W każdej szkole publicznej od 1991 r. może powstać RADA SZKOŁY -  mylnie utożsamiana z radą rodziców -  której członkami  są przedstawiciele  uczniów, nauczycieli i rodziców.

Dyrekcja szkoły musi respektować uchwały rady szkoły, jeśli tylko nie naruszają one prawa oświatowego. Tym samym to RADA SZKOŁY może decydować o tym,  działalność jakiej organizacji społecznej, (np. PCK),  oświatowo-wychowawczej (np. ZHP czy ZHR)   jest pożądana dla społeczności uczniowskiej.  Jeżeli zatem rodzice będą życzyli sobie, że w szkole, do której uczęszczają ich dzieci, działał tylko jeden związek harcerski, to nie ma możliwości angażowania się innego związku bez zgody tej Rady. 

Podobnie jest z każdą organizacją pozarządową, która chciałaby zapewnić sobie beneficjentów własnego programu. Musiałaby najpierw uzyskać akceptację RADY SZKOŁY, a wówczas dyrektor nie miałby wyjścia, bo musiałby dopuścić ją do współpracy z nauczycielami i uczniami. Co zatem chce zmieniać prezydent A. Duda, skoro istniejące prawo stwarza ku temu możliwości? Po co w kampanii wyborczej wprowadzać w błąd opinię publiczną, że dzięki własnej inicjatywie legislacyjnej chce się wyjść naprzeciw oczekiwaniom rodziców? 

Rodzice, nauczyciele i uczniowie jak tylko chcą, są tym zainteresowani, widzą potrzebę i mają chęć aktywnego włączenia się w proces współzarządzania procesami społeczno-wychowawczymi w szkole publicznej,  to mogą to uczynić bez czyjejkolwiek łaski. czy kolejnej nic nie znaczącej nowelizacji ustawy.       



Naturalne i pozytywne prawa rodziców do wyłączności wychowania własnych dzieci są zapisane w USTAWIE z dnia 14 grudnia 2016 r. Prawo oświatowe (Dz. U. z 2020 r. poz. 910) ogłoszonej dnia 22 maja 2020 r. obowiązuje od dnia 1 września 2017 r. : 



Art. 1. System oświaty zapewnia w szczególności:(...) 
2) wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny.  

Tym samym to szkoła ma się podporządkować rodzicom, a nie odwrotnie. Szkoła może pełnić jedynie funkcję pomocniczą w formacji wychowawczej ich dzieci. Nauczycielom nie wolno naruszyć integralnego prawa rodziców do wychowywania ich dzieci. 

Właśnie dlatego program wychowawczy szkoły publicznej musi być uzgadniany z rodzicami. Najczęściej opiniują go tylko formalnie RADY RODZICÓW i  RADY PEDAGOGICZNE szkół. Natomiast, gdyby zgodnie z prawem oświatowym działała w szkole jeszcze RADA SZKOŁY,  to wówczas można byłoby uzyskać pełne zrozumienie  i akceptację wszystkich zainteresowanych tym podmiotów m.in. w tej kwestii.

Szkoła ma władzę n ad uczniami jedynie w zakresie  egzekwowania realizacji obowiązku szkolnego oraz podstawy programowej kształcenia ogólnego. Rodzice nie mają w tym zakresie zbyt wiele do powiedzenia, aczkolwiek mogą mieć wpływ na sposoby, formy, zasady tej realizacji. 

Art. 44. powyższej Ustawy określa: 
1. Szkoły i placówki podejmują niezbędne działania w celu tworzenia optymalnych warunków realizacji działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej oraz innej działalności statutowej, zapewnienia każdemu uczniowi warunków niezbędnych do jego rozwoju, podnoszenia jakości pracy szkoły lub placówki i jej rozwoju organizacyjnego.

2. Działania, o których mowa w ust. 1, dotyczą:
1) efektów w zakresie kształcenia, wychowania i opieki oraz realizacji celów i zadań statutowych;
2) organizacji procesów kształcenia, wychowania i opieki;
3) tworzenia warunków do rozwoju i aktywności, w tym kreatywności, uczniów;
4) współpracy z rodzicami i środowiskiem lokalnym;
5) zarządzania szkołą lub placówką.

Tak więc to minister edukacji, a nie prezydent RP określa (...) w drodze rozporządzenia, w odniesieniu do różnych typów szkół i rodzajów placówek, wymagania wobec szkół i placówek, dotyczące prawidłowości i skuteczności działań, o których mowa w ust. 1, w zakresie:
1) przebiegu procesów kształcenia, wychowania i opieki;
2) umożliwienia każdemu uczniowi rozwoju na miarę jego indywidualnych możliwości;
3) podejmowania przez szkołę lub placówkę działań podnoszących jakość jej pracy;
4) angażowania uczniów, rodziców i nauczycieli w działania szkoły lub placówki;
5) współpracy ze środowiskiem lokalnym;
6) uzyskiwanych efektów kształcenia i wychowania;
7) aktywności uczniów i ich rozwoju osiąganego adekwatnie do potrzeb i możliwości;
8) doskonalenia pracy szkoły lub placówki przy zaangażowaniu społeczności szkolnej i środowiska lokalnego.

Doradcy Prezydenta Dudy powinni zatem uważnie wczytać się w Prawo Oświatowe, które jednoznacznie zachęca do tego, by nauczyciele włączali do procesu kształcenia dzieci i młodzieży środowisko lokalne, a więc także różne organizacje pozarządowe, wyznaniowe, społeczne czy państwowe, których funkcje założone zostaną zaakceptowane jako wspomagające rozwój indywidualny i społeczny uczniów. 

Nie jest zatem prawdą, że wspomniana, a nonsensowna nowelizacja, cokolwiek zmieni lub zahamuje. Szkoła publiczna nie jest własnością rządu, prezydenta, parlamentarzystów, Kościoła, organizacji pozarządowych itp.itd. Szkoła publiczna utrzymywana jest z podatków rodziców i tych obywateli-podatników, których dzieci już nie chodzą do szkoły lub też ich sami nie posiadają.   

Jeśli zatem rodzice szkoły publicznej w miejscowości X, Y czy Z zechcą, by w proces kształcenia i wychowania włączyła się taka czy inna organizacja, to jest  ICH KONSTYTUCYJNE PRAWO.