04 lipca 2020

Prezydent Andrzej Duda niepotrzebnie złożył w Sejmie projekt zmian w "Prawie oświatowym"




Prezydent Andrzej Duda chce zmiany prawa oświatowego, by wprowadzić do niego zapis o konieczności wyrażenia [przez rodziców zgody na działalność organizacji na terenie szkoły.  Jak  informuje Kancelaria Prezydenta:

"Prezydent Andrzej Duda złożył w Sejmie projekt zmian w Prawie oświatowym, który jednoznacznie przesądza, że działalność wszelkich organizacji pozarządowych, stowarzyszeń, która miałaby być prowadzona na terenie szkoły wymaga nie tylko zgody dyrekcji szkoły, rady szkoły, ale przede wszystkim zgody rodziców. 

– Czas najwyższy, by w naszym systemie prawnym, systemie edukacyjnym zgodnie z oczekiwaniami wielokrotnie wyrażanymi przez rodziców, wreszcie to prawo rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami – a tym samym prawo rodziców do decydowania, jakie treści będą dzieciom przekazywane np. w szkole – było realizowane i zagwarantowane ustawowo".




To kolejny prezydent, którego doradcy nie znają istniejących już regulacji prawnych, w świetle których nie ma potrzeby dokonywania jakichkolwiek  zmian w powyższym zakresie.  W każdej szkole publicznej od 1991 r. może powstać RADA SZKOŁY -  mylnie utożsamiana z radą rodziców -  której członkami  są przedstawiciele  uczniów, nauczycieli i rodziców.

Dyrekcja szkoły musi respektować uchwały rady szkoły, jeśli tylko nie naruszają one prawa oświatowego. Tym samym to RADA SZKOŁY może decydować o tym,  działalność jakiej organizacji społecznej, (np. PCK),  oświatowo-wychowawczej (np. ZHP czy ZHR)   jest pożądana dla społeczności uczniowskiej.  Jeżeli zatem rodzice będą życzyli sobie, że w szkole, do której uczęszczają ich dzieci, działał tylko jeden związek harcerski, to nie ma możliwości angażowania się innego związku bez zgody tej Rady. 

Podobnie jest z każdą organizacją pozarządową, która chciałaby zapewnić sobie beneficjentów własnego programu. Musiałaby najpierw uzyskać akceptację RADY SZKOŁY, a wówczas dyrektor nie miałby wyjścia, bo musiałby dopuścić ją do współpracy z nauczycielami i uczniami. Co zatem chce zmieniać prezydent A. Duda, skoro istniejące prawo stwarza ku temu możliwości? Po co w kampanii wyborczej wprowadzać w błąd opinię publiczną, że dzięki własnej inicjatywie legislacyjnej chce się wyjść naprzeciw oczekiwaniom rodziców? 

Rodzice, nauczyciele i uczniowie jak tylko chcą, są tym zainteresowani, widzą potrzebę i mają chęć aktywnego włączenia się w proces współzarządzania procesami społeczno-wychowawczymi w szkole publicznej,  to mogą to uczynić bez czyjejkolwiek łaski. czy kolejnej nic nie znaczącej nowelizacji ustawy.       



Naturalne i pozytywne prawa rodziców do wyłączności wychowania własnych dzieci są zapisane w USTAWIE z dnia 14 grudnia 2016 r. Prawo oświatowe (Dz. U. z 2020 r. poz. 910) ogłoszonej dnia 22 maja 2020 r. obowiązuje od dnia 1 września 2017 r. : 



Art. 1. System oświaty zapewnia w szczególności:(...) 
2) wspomaganie przez szkołę wychowawczej roli rodziny.  

Tym samym to szkoła ma się podporządkować rodzicom, a nie odwrotnie. Szkoła może pełnić jedynie funkcję pomocniczą w formacji wychowawczej ich dzieci. Nauczycielom nie wolno naruszyć integralnego prawa rodziców do wychowywania ich dzieci. 

Właśnie dlatego program wychowawczy szkoły publicznej musi być uzgadniany z rodzicami. Najczęściej opiniują go tylko formalnie RADY RODZICÓW i  RADY PEDAGOGICZNE szkół. Natomiast, gdyby zgodnie z prawem oświatowym działała w szkole jeszcze RADA SZKOŁY,  to wówczas można byłoby uzyskać pełne zrozumienie  i akceptację wszystkich zainteresowanych tym podmiotów m.in. w tej kwestii.

Szkoła ma władzę n ad uczniami jedynie w zakresie  egzekwowania realizacji obowiązku szkolnego oraz podstawy programowej kształcenia ogólnego. Rodzice nie mają w tym zakresie zbyt wiele do powiedzenia, aczkolwiek mogą mieć wpływ na sposoby, formy, zasady tej realizacji. 

Art. 44. powyższej Ustawy określa: 
1. Szkoły i placówki podejmują niezbędne działania w celu tworzenia optymalnych warunków realizacji działalności dydaktycznej, wychowawczej i opiekuńczej oraz innej działalności statutowej, zapewnienia każdemu uczniowi warunków niezbędnych do jego rozwoju, podnoszenia jakości pracy szkoły lub placówki i jej rozwoju organizacyjnego.

2. Działania, o których mowa w ust. 1, dotyczą:
1) efektów w zakresie kształcenia, wychowania i opieki oraz realizacji celów i zadań statutowych;
2) organizacji procesów kształcenia, wychowania i opieki;
3) tworzenia warunków do rozwoju i aktywności, w tym kreatywności, uczniów;
4) współpracy z rodzicami i środowiskiem lokalnym;
5) zarządzania szkołą lub placówką.

Tak więc to minister edukacji, a nie prezydent RP określa (...) w drodze rozporządzenia, w odniesieniu do różnych typów szkół i rodzajów placówek, wymagania wobec szkół i placówek, dotyczące prawidłowości i skuteczności działań, o których mowa w ust. 1, w zakresie:
1) przebiegu procesów kształcenia, wychowania i opieki;
2) umożliwienia każdemu uczniowi rozwoju na miarę jego indywidualnych możliwości;
3) podejmowania przez szkołę lub placówkę działań podnoszących jakość jej pracy;
4) angażowania uczniów, rodziców i nauczycieli w działania szkoły lub placówki;
5) współpracy ze środowiskiem lokalnym;
6) uzyskiwanych efektów kształcenia i wychowania;
7) aktywności uczniów i ich rozwoju osiąganego adekwatnie do potrzeb i możliwości;
8) doskonalenia pracy szkoły lub placówki przy zaangażowaniu społeczności szkolnej i środowiska lokalnego.

Doradcy Prezydenta Dudy powinni zatem uważnie wczytać się w Prawo Oświatowe, które jednoznacznie zachęca do tego, by nauczyciele włączali do procesu kształcenia dzieci i młodzieży środowisko lokalne, a więc także różne organizacje pozarządowe, wyznaniowe, społeczne czy państwowe, których funkcje założone zostaną zaakceptowane jako wspomagające rozwój indywidualny i społeczny uczniów. 

Nie jest zatem prawdą, że wspomniana, a nonsensowna nowelizacja, cokolwiek zmieni lub zahamuje. Szkoła publiczna nie jest własnością rządu, prezydenta, parlamentarzystów, Kościoła, organizacji pozarządowych itp.itd. Szkoła publiczna utrzymywana jest z podatków rodziców i tych obywateli-podatników, których dzieci już nie chodzą do szkoły lub też ich sami nie posiadają.   

Jeśli zatem rodzice szkoły publicznej w miejscowości X, Y czy Z zechcą, by w proces kształcenia i wychowania włączyła się taka czy inna organizacja, to jest  ICH KONSTYTUCYJNE PRAWO.    
   

03 lipca 2020

Problemy z recenzentami czy recenzjami w sprawie wniosków pedagogów o nadanie im stopnia naukowego doktora habilitowanego?



Nie było okazji ku temu, by wspomnieć o tym, co jest kluczowe dla rozwoju dyscyplin nauk pedagogicznych i reprezentujących je kadr akademickich. Mimo zamknięcia uczelni, ograniczeń w komunikacji biegną w swoim nieco już przyspieszonym trybie postępowania o nadanie stopnia naukowego doktora habilitowanego m.in. w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie PEDAGOGIKA.

Sięgam zatem do wykazu wniosków, które były złożone w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów do 30 kwietnia 2019 r., by przynajmniej odnotować uwagi, jakie wynikają z błędów popełnianych przez niektórych członków komisji habilitacyjnych, ale także organów uczelnianych odpowiedzialnych za nadawanie tych stopni.

Mimo obowiązywania regulacji prawnych od 2011 r. wciąż jeszcze powtarzają się błędy w recenzjach niektórych profesorów uczelniach i tytularnych, które rzutują na analizę rozpatrywanych wniosków, a nawet i ostateczne wyniki głosowania w/w ciał. Nie powinno to mieć miejsca, gdyż w sytuacji negatywnych wyników głosowań pierwszą kwestią, która podlega weryfikacji przez podmioty rozpatrujące odwołanie habilitanta/-ki od odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego są właśnie kwestie formalno-prawne, proceduralne, a także merytoryczne.

Odnotuję je w tym miejscu, bo już rozpoczęły się zgłoszenia pierwszych wniosków habilitacyjnych do Rady Doskonałości Naukowej, ale sposób pracy członków komisji, recenzentów nie ulegnie przecież zasadniczej zmianie. Wprowadzono jedynie konieczność przeprowadzenia z udziałem habilitanta/-ki kolokwium habilitacyjnego. Natomiast osiągnięcia naukowe nadal będą podlegały merytorycznym rygorom i kryteriom ich oceny.

Po pierwsze, wciąż jeszcze spotykamy się w recenzjach z konkluzją typu: "...wnioskuję o dopuszczenie habilitanta do dalszych etapów postępowania". Przypominam zatem członkom obecnych, jak i przyszłych komisji, że nie ma żadnych dalszych etapów postępowania. Tego typu procedura obowiązywała do 2011 r.  Od 9 lat recenzent, członek komisji musi jednoznacznie skonkludować treść swojej recenzji, czy jest za nadaniem stopnia doktora habilitowanego, czy też jest za odmową nadania tego stopnia. Koniec. Kropka.

Po drugie, niektórym recenzentom wydaje się, że posiadany przez nich stopień czy tytuł naukowy jest jedynym i ostatecznym gwarantem konieczności bezwzględnego uznania racji, które zostały przez nich przedstawione w treści ich recenzji. Ba, niektórzy nawet oburzają się, że członkowie komisji habilitacyjnej ośmielają się odnosić do treści ich recenzji, jakby miało to być tożsame z podważeniem ich autorytetu, kompetencji, "wielkości".

Tak nie jest i nie będzie. Szczególnie recenzje zawierające uwagi krytyczne, polemiczne, a tym bardziej uwieńczone wnioskiem odmownym dla poparcia wniosku habilitanta, nie tylko mogą, ale i powinny być poddane analizie i równie krytycznej ocenie przez pozostałych członków komisji jak i uczelnianego organu decydującego o podjęciu stosownej uchwały. Niestety, zdarzają się błędy, pomyłki, powierzchowne sądy krytyczne bez ich udokumentowania,  a więc pozbawione dowodów w sprawie.

Ba, mają miejsce w ocenie czyjegoś dorobku naukowego nie tylko ukryte konflikty interesu (personalne), ale także konflikty natury aksjologicznej i/lub preferencji w zakresie paradygmatów badań. W warstwie merytorycznej takie konflikty można i trzeba nie tylko ujawnić, ale i poddać rzetelnej weryfikacji.

Po trzecie, niektórym habilitantom wydaje się, że można ów awans sobie "załatwić". Wczoraj była niezwykle interesująca rozmowa online Rzecznika Praw Obywatelskich z aktorką Aliną Czyżewską (aktywistką Watchdog Polska), w której podjęto kwestię szantażu emocjonalnego, wykorzystywania czy molestowania seksualnego w środowisku akademickim osób zabiegających o określone korzyści.

Spotykamy się, choć na szczęście rzadko, co być może wynika z wstydliwego milczenia, że profesor/promotor/opiekun naukowy/ egzaminator, dyrektor instytutu, kierownik katedry, zakładu itp.  w szkole wyższej jest albo nadużywającym władzy wobec studentki-doktorantki, habilitantki, albo jest szantażowany fałszywym lub prawdziwym oskarżeniem w powyższych kwestiach. Ma to skutkować zapewnieniem osiągnięcia awansowego "sukcesu".

Niektórzy doktorzy, habilitanci nie chcą mówić o tym, w jaki sposób uzyskali swój stopień, a raczej jakim kosztem. O tym właśnie była wczoraj rozmowa. Niestety, mamy do czynienia z ukrytą prostytucją w środowiskach akademickich, korupcją, która rzutuje na ostateczny wynik usilnego zabiegania przez kogoś o nadanie stopnia naukowego, gdyż w tle kryją się nieznane członkom organów jakieś interesy nie mające nic wspólnego z nauką i rzeczywistymi osiągnięciami naukowymi.

Po czwarte, komisje habilitacyjne pełnią tylko i wyłącznie funkcję opiniodawczą dla organu uprawnionego do nadawania stopni naukowych. Faktem jest, że ustawodawca wprowadził zapis proceduralny, który zobowiązuje stosowny organ władzy do izomorficznego głosowania w sprawie o nadanie stopnia lub o odmowę. Jeżeli wynik głosowania będzie odmienny od rekomendacji komisji habilitacyjnej, to konieczne jest kolejne głosowanie w sprawie, tyle że już z przeciwstawnym wnioskiem.

Nie ma w tej procedurze niczego niewłaściwego. Organ uczelni nie musi finalnie uzyskać w swojej procedurze tożsamego z komisją habilitacyjną końcowego wniosku. Jednak nie może to odbyć się bez rzetelnej, pogłębionej, starannie przeprowadzonej dyskusji, maksymalnie obiektywnej, by zostały uwzględnione w niej wszystkie okoliczności i właściwości etyki recenzenckiej.

Spotykamy się bowiem w odwołaniach doktorantów czy habilitantów od uchwał odmawiających im nadanie stopnia doktora czy doktora habilitowanego z trafnie wyeksponowanymi błędami i sprzecznościami interpretacyjnymi w treści recenzji i opinii. Zdarza się, że recenzenci sami przyznają się tak, jakby mieli do tego prawo, że czytanie rozprawy sprawiło im trudność, ale nie ujawniają, jakiego jest ona rodzaju. Czyżby sami mieli problemy z czytaniem ze zrozumieniem?

Czy może rozprawa została napisana w języku naukowym, a nie publicystycznym? A może nie dostrzegają w czyjejś książce gęstego cytowania ich rozpraw, czym są rozżaleni z tego powodu, ale tego nie ujawniają? A może jest tak, że nie znają części lub większości przywoływanych przez autora pracy dzieł, toteż nie rozumieją potrzeby ich przywoływania?

Pytania można mnożyć, gdyż w rzeczy samej trudno jest członkom organu rozpatrującego wniosek ustalić, co sprawiło, że wbrew rzeczywistej wartości czyjejś pracy ma jednak miejsce jej negatywna lub niezasłużenie pozytywna ocena.

Po piąte, jako członkowie komisji do spraw stopni naukowych mamy świadomość, że niektórzy doktoranci czy habilitanci  będą starali się - wbrew wadze trafnych i rzetelnie udokumentowanych negatywnie ocen ich dorobku czy dysertacji - odwołać od nich do wyższej instancji. To jest jak najbardziej zgodne z prawem.

Gorzej jednak, kiedy wbrew wszelkim dowodom i racjonalności oraz własnej godności, zamiast zastanowić się nad trafnością zarzutów, usiłują wmówić otoczeniu sprzeczną z nauką nonsensowność własnych racji. W stosunku do siebie żyją w samozakłamaniu, Chcą zatem koniecznie mścić się na innych, odreagowywać rzekomą troską o sprawiedliwość w sytuacji, gdy nie ma ku temu już żadnych podstaw.

Mogłyby takie osoby podjąć pracę nad sobą, nad własnym warsztatem naukowym, skorygować popełniane błędy, by wydać wreszcie dzieła, które uzyskają stosowną i oczekiwaną akceptację.  Niestety, są wśród nich i takie osoby, które nie są w stanie pogodzić się z własną porażką, toteż będą czynić wszystko, co tylko  jest możliwe, by gonić przysłowiowego "króliczka" pogrążając jeszcze bardziej swój wizerunek i brak naukowej wartości dokonań.
       



                                                       

02 lipca 2020

Dlaczego p. prof. Elżbieta Żądzińska powinna kierować Uniwersytetem Łódzkim a jej kontrkandydat z honorem podać się do dymisji?



(fot. prof. dr hab. Elżbieta Żądzińska)

Uniwersytet Łódzki jest chyba jedną z ostatnich uczelni,w której odbędą się wybory rektora na kadencję 2020-2024. Początkowo falstartem wykazał się literaturoznawca, profesor Jarosław Płuciennik, który już kilka miesięcy temu zapowiadał się nie tylko jako pierwszy, ale i jedyny kandydat do objęcia tego stanowiska.

Kiedy jednak nastał czas oficjalnego rejestrowania kandydatów, wycofał się ze swojej wcześniejszej deklaracji, chociaż silnie wtórowały mu w tym lokalne media, a i on sam nie omieszkał publikować swoje oświadczenia w mediach społecznościowych. Zapadła zatem konsternacja i ... pandemia.

Okazało się, że o to stanowisko będą ubiegać się dotychczasowi prorektorzy. Rada Uczelni  Uniwersytetu Łódzkiego poinformowała, iż w dniu 5 czerwca 2020 roku wpłynęły do Rady dwie kandydatury na Rektora Uniwersytetu Łódzkiego

1. Pani prof. dr hab. Elżbiety Żądzińskiej. Zgłoszenia kandydatury dokonała grupa 21 Senatorów.

2. Pana prof. dr hab. Sławomira Cieślaka. Zgłoszenia kandydatury dokonała grupa 27 Senatorów.

Od samego początku profesor E. Żądzińska miała moje poparcie duchowe, naukowe, bowiem przez ostatnie lata kierowała w kolegium rektorskim sprawami naukowymi. To Ona przygotowała z zespołem dziekanów i współpracowników znakomity raport o kapitale naukowym mojej Alma Mater kierując jego zawartość do Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w konkursie na uniwersytet badawczy.

Była to tytaniczna praca. Po raz pierwszy dokonano tak głębokiej diagnozy i analizy poziomu naukowego wszystkich nauczycieli akademickich zatrudnionych na stanowiskach naukowo-dydaktycznych. Nareszcie powstał raport, który wprawdzie swoją zawartością nie przyczynił się do uzyskania certyfikatu uniwersytetu badawczego, ale odsłonił rzeczywisty stan kadrowych zasobów
i osiągnięć naukowych we wszystkich dziedzinach nauk.

Prof. E. Żądzińska jest zatem najlepiej zorientowaną prorektor, wybitną uczoną, a przy tym koncentrującą uwagę w swoim programie wyborczym właśnie na naukowym prestiżu uczelni, a nie - jak w przypadku troski konkurenta, prawnika zorientowanej na dobre samopoczucie wszystkich pracowników UŁ, szczególnie związkowców chroniących się przed zwolnieniami.

Na domiar wszystkiego okazało się, że program wyborczy prof. Sławomira Cieślaka jest częściowo splagiatowany z programu wyborczego w Uniwersytecie Warszawskim. To wstyd , że kandydat na rektora, prawnik, nie panuje nad swoimi współpracownikami z zespołu. W takiej sytuacji powinien wycofać swoją kandydaturę.

Oświadczenie JM Rektora UŁ prof. dr. hab. Antoniego Różalskiego 

Szanowni Państwo,
Pracownicy, Doktoranci i Studenci Uniwersytetu Łódzkiego,

w nawiązaniu do informacji zawartej w mailu prof. dr hab. Piotra Stalmaszczyka i zgodnie 
z jego oczekiwaniem oświadczam, iż uznaję za niedopuszczalne wykorzystanie w liście 
Prof. dr hab. Sławomira Cieślaka kandydata w wyborach na rektora UŁ, skierowanym do 
przedstawicieli społeczności akademickiej naszej uczelni, fragmentów listu do elektorów
 jednego z kandydatów na rektora w wyborach na Uniwersytecie Warszawskim. Informuję, 
iż Prof. S. Cieślak wyjaśnił mi, że treść oświadczenia została przygotowana przez 
współpracownika zespołu wspierającego go w kampanii wyborczej. 
Wierzę, że zaufał tej osobie i sam nie dokonałby  plagiatu, co nie zwalnia go 
z odpowiedzialności. Biorąc pod uwagę, że Profesor S. Cieślak 
jest kandydatem na rektora UŁ, oczekuję od niego przedstawienia w szczegółach 
społeczności  akademickiej zaistniałej sytuacji.

Z wyrazami szacunku

Antoni Różalski
Rektor Uniwersytetu Łódzkiego
...

Oświadczenie kandydata - prorektora Sławomira Cieślaka 
Szanowny Panie Profesorze,

w nawiązaniu do wczorajszej korespondencji czuję się zobowiązany poinformować, że w przesłanej 
przeze mnie wiadomości osoba z wspierającego mnie zespołu przygotowująca treść listu zaczerpnęła
 fragment listu (4 zdania) prof. Alojzego Nowaka - rektora-elekta Uniwersytetu Warszawskiego,
 co nie zostało opatrzone stosownym cytatem. Choć działanie takie było nieświadome i w dobrej 
wierze, to nie powinno mieć miejsca. Chciałbym za to serdecznie przeprosić. Pragnę jeszcze 
raz podkreślić, że nie miałem wiedzy na temat tego zapożyczenia dokonanego przez 
członka mojego zespołu.

Podzielam zapatrywanie Pana Profesora Alojzego Nowaka co do sytuacji, w jakiej znajdują się oba 
Uniwersytety, roli rektora oraz źródeł sukcesów uczelni. Niemniej nie powinno dojść do powyższego 
incydentu. Stąd uważam, że należą się Państwu moje wyjaśnienia, które też, w poczuciu 
odpowiedzialności, złożyłem Jego Magnificencji Rektorowi UŁ - prof. Antoniemu Różalskiemu.

W ramach kampanii poprzedzającej wybory rektorskie nie jest trudno o błąd, zwłaszcza gdy 
korzysta się z pomocy szerokiego zespołu współpracowników. Wyciągnąłem niezwłocznie 
konsekwencje z wczorajszego zdarzenia, co nie zmienia faktu, że powinienem wcześniej wykazać się 
ograniczonym zaufaniem w stosunku do członków wspierającego mnie zespołu.

Z tego miejsca chciałbym również podziękować Panu Profesorowi Piotrowi Stalmaszczykowi za 
czujność i troskę o dobro Uniwersytetu. Wierzę, że ta sytuacja może być lekcją dla nas wszystkich
Wierzę, że może przede wszystkim skłaniać do jeszcze większego wysiłku o dochowanie wierności 
najwyższym standardom akademickim, którym staram się być wierny całe życie.

Z wyrazami szacunku,
Sławomir Cieślak
--- 
Ucieszył mnie fakt, że rektorem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu została humanistka, znakomita 
uczona prof. dr hab. Bogumiła Kaniewska. To dobry sygnał, by także w Uniwersytecie Łódzkim 
została rektorem wspaniała, uczciwa i zaangażowana w rozwój uczelni kobieta- 
prof. dr hab. Elżbieta Żądzińska.
Mamy dość manipulacji, plagiatów, działań patologicznych i pozornych, niekompetentnych współpracowników w uniwersytetach naszego kraju. Czas na lepszą zmianę.