19 maja 2020

Jak polscy nauczyciele radzili sobie z nowymi technologiami w szkole dziesięć lat temu?




Dokładnie dziesięć lat temu komentowałem raport na temat tego, jak nauczyciele radzili sobie z nowymi technologiami w edukacji szkolnej, a było tak:

Trafił do mnie drogą elektroniczną materiał portalu edukacyjnego www.edunews.pl sygnalizujący wyniki badań, jakie zostały przeprowadzone wśród nauczycieli różniących się doświadczeniem zawodowym, a uczących w szkołach podstawowych, gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych zlokalizowanych w miejscowościach o różnej wielkości oraz na terenach wiejskich. Próba badawcza nie jest reprezentatywna dla kraju, obejmując 189 nauczycieli, toteż nie można na jej podstawie wnioskować o badanym zjawisku w kategoriach powszechności jego występowania. Autorzy przyznają, że trzeba opublikowane dane analizować jedynie pod kątem dającego się rozpoznać trendu w podejściu nauczycieli do nowych technologii i zastosowaniu ich w edukacji.

Badaczy interesowało, czy nauczyciele wykorzystują najnowsze media w szkole prowadząc zajęcia z młodzieżą i w jakim zakresie? Pośrednio chciano się dowiedzieć, jak nauczyciele w polskich szkołach odnajdują się w świecie nowoczesnych narzędzi edukacyjnych? Wyniki były następujące:

Przeważali wśród osób badanych nauczyciele gimnazjów (35,5%) i szkół ponadgimnazjalnych (49,2%), wśród których 21,2% pracuje w środowisku wiejskim, w małych miastach (do 10 tys. mieszkańców) – 14,8%, w średnich miastach (10-50 tys. mieszkańców) - 24,3% , a w dużych miastach (powyżej 60 tys. mieszkańców) – 20,6%. Tak więc przeważali w tej próbie nauczyciele z małych ośrodków oświatowych. Co ciekawe, ponad 51% badanych stanowili nauczyciele dyplomowani, a więc ci, którzy musieli potwierdzić w procesie własnego awansu zawodowego nabycie kwalifikacji w zakresie korzystania z mediów elektronicznych.

Raport ujawniał mało imponujące warunki, w jakich pracują polscy nauczyciele, biorąc pod uwagę proces modernizacji kształcenia. Okazało się bowiem, że jeden komputer średnio przypadał na 17,7 uczniów, przy czym były też takie szkoły, w których na ponad 400 uczniów przypadał tylko jeden komputer. Pewnie znajdował się w sekretariacie lub gabinecie dyrektora szkoły. Do Internetu było miało podłączenie we wszystkich placówkach ok. 40% stacjonarnych komputerów.

W 78% szkół nie było tablic interaktywnych. W 14% była tylko jedna taka tablica. Nieco lepiej było z dostępem do aparatów cyfrowych, bo nie miało go w swoim posiadaniu 48% szkół, zaś przynajmniej jeden był w 38% placówek. Prawie wszyscy nauczyciele (93%) potwierdzali, że korzystają w przygotowywaniu się do zajęć ze stron internetowych jako wspomagającego źródła informacji i materiałów ilustracyjnych, 83% wykorzystuje prezentacje multimedialne w toku zajęć dydaktycznych, a 78% posługuje się w komunikacji edukacyjnej z uczniami, ich rodzicami i/lub innymi nauczycielami pocztą elektroniczną.

Nauczyciele potwierdzili, że umożliwiają uczniom prezentowanie wypowiedzi w formie prezentacji (18%). Jeśli korzystają z gier komputerowych, to takich, które mają charakter ściśle edukacyjny np. do nauczania przedsiębiorczości, języków obcych, matematyki czy zajęć wyrównawczych. Najmniejszą popularnością cieszyły się – jak stwierdza się w tym raporcie – blogi (4%) i podkasty (4%). Te pierwsze wykorzystywane były do zajęć z języka polskiego (np. analizy literackie), a nawet do śledzenia blogów prowadzonych przez wychowanków, by lepiej ich poznać czy móc skomentować ich postawy lub działania. Niektórzy nauczyciele śledzili wraz ze swoimi uczniami blogi znaczących postaci (celebrytów?).

Zdaniem nauczycieli największą przeszkodą w korzystaniu z nowych technologii komunikacyjnych był  brak czasu (50%) i brak sprzętu (37%). Na brak umiejętności wskazywało zaledwie 6% badanych. Aż 83 % nauczycieli oceniało dobrze stopień wykorzystania tych technologii w szkole, zaś 99% pedagogów korzystało z komputerów codziennie, także poza szkołą. 

Badania wyrazili zainteresowanie koniecznością wsparcia szkół w modernizację i zakup nowego sprzętu tak, by był on szerzej dostępny w ich pracy edukacyjnej. Można zatem skonstatować, że w odniesieniu do diagnozowanej próby nauczycieli rysował się dość pozytywny obraz zainteresowania nauczycieli nowymi mediami i ich wykorzystywaniu we własnej pracy dydaktyczno-wychowawczej z uczniami oraz ich rodzicami.

Potwierdzał się – przynajmniej deklaratywnie (bo taki charakter mają uzyskane w tym przypadku dane z sondażu diagnostycznego) poziom kompetencji nauczycieli w powyższym zakresie. Tylko narzekali na brak szerszego dostępu do mediów elektronicznych.

Czy po tylu latach sytuacja w szkolnictwie uległa istotnej poprawie?   


18 maja 2020

Covidova dekonstrukcja dysfunkcji oświatowej



Polityka oświatowa leży w gruzach za sprawą zbyt długo nierealizowanej pomocy władz centralnych. Koncentracja władz regionalnych na tym, że wszystko zależy od MEN czy /i od rządu jest głęboko patologiczna, bo zwalnia z oddolnych, środowiskowych inicjatyw i zaangażowania także władze lokalne - państwowe i samorządowe. Te mają w takiej sytuacji usprawiedliwienie swojej niemocy czy bezradności wyczekiwanym spojrzeniem "ku górze".  
 
Swój dzisiejszy wpis zilustruję memami, które rodacy zamieszczają na Facebooku, a pewnie i na innych portalach społecznościowych. Może ktoś odczyta ich znaczenia. W końcu rozwija się od dłuższego czasu metodologia badań memów społecznych, politycznych i edukacyjnych.    

Niestety, nie mam pozytywnego obrazu stanu edukacji online. Jej dysfunkcjonalność jest efektem zaniechań dwóch pokoleń okresu transformacji ustrojowej, wielu ekip sprawujących w MEN władzę. Niektórzy dorobili się majątku na projektach tzw. cyfrowej szkoły.  Niektórych matactwa ukryto w celach osłony politycznej władzy. No to zejdźmy na dół.  

Doszliśmy do ściany, co szczególnie uwidoczniła pandemia COVID-19. 

Są samorządy, które znakomicie poradziły sobie z wsparciem  przede wszystkim uczniów i ich rodziców, a także nauczycieli i dyrektorów przedszkoli i szkół publicznych w tym, by czas kwarantanny, skazania na edukację domową służył uświadomieniu sobie możliwości uruchomienia różnych potencjałów.

Część placówek opieki i edukacji publicznej posiadała przecież wyposażenie w nowe technologie, media, część nauczycieli była mniej lub bardziej przygotowana do korzystania z nich. W toku studiów przygotowujących do nauczycielskiej profesji studenci mieli nie tylko zajęcia online, ale i musieli wykorzystywać nowe nowe media do prezentowania własnych. 

Co się takie stało, że magle, w okresie kwarantanny narodowej mamy kilkanaście tysięcy dzieci poza wszelkim kontaktem ze "szkołą online"? Wydaje się to oczywiste:

po pierwsze, nadal mamy Polskę A i Polskę B, wbrew propagandowym materiałom TVP o tym, jak jest pięknie, mądrze i (o-)światowo. Strefy nędzy i ubóstwa są nie tylko na tzw. prowincji (w sensie geograficznym), ale i w wielkich miastach! W wielu wsiach szkoła była oferowała niektórym dzieciom jedyny dla nich gorący posiłek dziennie.   

po drugie, jest bardzo duży odsetek dzieci "uwięzionych" w domach, które nie są dla nich środowiskiem emocjonalnej, społeczno-kulturowej opieki, osłony, wsparcia. W sytuacji ograniczeń takie dzieci doświadczają wielokrotnie silniejszej przemocy w różnych wymiarach - zaniechań, obojętności, niechęci, wrogości, złości, po zdarzającą się przemoc fizyczną. 


po trzecie, część rodziców utraciła środki do życia z racji niemożności wykonywania swojej pracy. Nie mają żadnych oszczędności, bo i tak żyli niejako na kredyt, od pierwszego do ostatniego dnia każdego miesiąca. Nie mają zatem środków na pokrycie kosztów związanych z dostępem do Internetu, nawet na opłaty telefoniczne, energię, wodę itp.               



po czwarte, dzieci straciły najsilniejsze dla nich środowisko wsparcia psychicznego i społecznego,  jakim są ich rówieśnicy. Brak bezpośredniego kontaktu utrudnia dzielenie się bardzo osobistymi odczuciami, doznaniami, myślami i emocjami.   


po piąte, ci uczniowie, a są oni w swej zdecydowanej większości w kontakcie z nauczycielami, mogli doświadczyć niebywałej kompromitacji tych, którzy mieli być dla nich wsparciem, opoką, przewodnikiem w trudnych warunkach życia i nowych dla nich formach oraz metodach uczenia się. Tymczasem okazali się jedynie strażnikami swojego przedmiotu.  




po szóste, niestety, ale część nauczycieli potraktowała kwarantannę jako zwolnienie ich z wszelkiej odpowiedzialności i zaangażowania na rzecz DOTARCIA DO SWOICH UCZNIÓW.  Przyjęli najprostszą formę relacji wysyłając im karty z zadaniami, odsyłając do podręczników, polecając wypełnianie kart ćwiczeń itd., itp. oraz odsyłając do nich rozwiązania. Bywało tak, że niektórzy odzywali się po raz pierwszy dopiero po 2 tygodniach!!! 





po siódme, część dyrektorów straciła zupełnie poczucie odpowiedzialności za realizację obowiązku szkolnego w postnowoczesnych warunkach. Brak jest jakiejkolwiek refleksji pozytywnej na temat tego, dlaczego edukacja szkolna musi się zmienić i muszą ulec radykalnej reorientacji sposoby pracy z nauczycielami oraz kontaktowania się z najważniejszym podmiotem, jakim są rodzice uczniów. Nie rozumieją, że SZKOŁA PUBLICZNA  - w świetle Konstytucji III RP -  PEŁNI TYLKO I WYŁĄCZNIE FUNKCJĘ POMOCNICZĄ RODZINIE. Jeśli źle wywiązuje się z tej funkcji, to po czasie pandemii  zwiększy się liczba rodzin, która przejdzie na model edukacji domowej. 


po ósme, społeczności małych miast i wsi  przekonały się, że w okresie kwarantanny wójta w ogóle nie obchodzi to, co dzieje się z edukacją szkolną. Brakuje całkowitej reakcji pomocowej gmin własnym mieszkańcom, rodzinom, których dzieci nie mają dostępu do szkoły, do posiłku, do pomocy psychologicznej. Gdzie jest zainteresowanie wójtów i burmistrzów miast i wsi szkołami, przedszkolami?  Ich zamknięcie niczego przecież nie załatwia, a tym bardziej nie zwalnia ich z zainteresowania się tymi placówkami. 



po dziewiąte, zaniknął autentyczny wolontariat. Kwarantanna uświadomiła nam, że dzieci były wćwiczane w szkołach do interesownego pomagania innym, za wyższą ocenę zachowania, za nagrodę. Gdzie są harcerze??? Gdzie są siły społecznego wsparcia uczniów z problemami, o których piszę powyżej?  Zaniknął ruch samopomocy społecznej, szczególnie w odniesieniu do wsparcia osób samotnych, starszych, chorych. 


po dziesiąte, czy ktokolwiek z urzędników kuratoriów oświaty, z samorządowych władz gminnych zainteresował się tym, by zlecić uniwersytetom i akademiom pedagogicznym rzetelne badania naukowe dotyczące edukacyjnej sytuacji dzieci i wspólnot lokalnych  w okresie kwarantanny? 


po jedenaste, edukacja została cynicznie wykorzystana dla potrzeb propagandowych partii władzy. Niestety, ale brak transparencji rozwiązań, które były ogłaszane jako uzdrowicielskie, tylko to potwierdza. Pojawia się bowiem jedno z wielu pytań, a mianowicie, gdzie jest 180 mln zł na zakup sprzętu komputerowego i dla kogo został on zakupiony (jeśli został)?       



po dwunaste,  nauczyciele tez mają własne rodziny, dzieci, starszych czy chorych rodziców, a więc byli tak samo jak każdy inny obywatel dotknięci problemami związanymi z zapewnieniem im opieki. Musieli zatem być online, ale i offline. Tymczasem reakcją władz na ich pracę było pozbawienie ich płacy za nadgodziny, które wynikały z normalnego, przedpandemicznego zakresu obowiązków.     




 

Czy MEN zleciło badania swojemu Instytutowi (IBE) , by wreszcie poznać prawdę o częściowej PSEUDOEDUKACJI w szkolnictwie publicznym i zmarnotrawieniu środków publicznych na Cyfrową szkołę??? Dlaczego Polska Akademia Nauk nie przeznaczyła środków na to, by naukowe komitety - pedagogiczny, psychologiczny, socjologiczny przygotowały stosowne ekspertyzy? Znowu będziemy badać coś postfactum?    
      



17 maja 2020

Polska Komisja Akredytacyjna pozorowania troski o jakość kształcenia



Nie istnieje instytucja, która stawiała najwyższe wymagania jednostkom akademickim ubiegającym się o akredytację. Mam tu na myśli UNIWERSYTECKĄ KOMISJĘ AKREDYTACYJNĄ. Poddanie się akredytacji UKA wymagało spełnienia rzeczywiście wysokich standardów, bo za przeprowadzenie akredytacji trzeba było zapłacić. Doskonale pamiętam okres tworzenia się tej środowiskowej, akademickiej wersyfikacji jakości. 

Zaledwie kilka uniwersyteckich wydziałów przystąpiło do akredytacji UKA i... były takie, których władzom wydawało się, że jak się zgłoszą, zapłacą, a na domiar wszystkiego mają wysoki status w kraju, to przecież muszą dostać ocenę pozytywną. Jakieś było zdziwienie rektora jednego z najlepszych uniwersytetów w kraju, kiedy dowiedział się po kilku zaledwie godzinach pobytu grupy ekspertów UKA, że ocena będzie negatywna.  Szok. Jak to? Ano tak to. Ekspertami UKA byli profesorowie, którzy nie stanowili urzędniczej "sitwy" mogącej "załatwić" drogą administracyjnych nacisków pozytywną ocenę.    

W tym czasie działała już Państwowa Komisja Akredytacyjna, której kolejni ministrowie nadali najwyższy zakres legislacyjnej ważności. Zaczęły się gry urzędniczo-polityczne, lobbowanie w ministerstwie założycieli wyższych szkół prywatnych (a co się za tym kryje?) oraz przez rektorów państwowych uczelni (tu głównie PWSZ), by władze PKA zmieniały negatywne oceny akredytacyjnych zespołów eksperckich na... pozytywne z zaleceniami. Ciekawe, ile to kosztowało, kto na tym "zyskiwał", gdzie był potem ulokowany? 

Już były minister Jarosław Gowin narzekał, że poprzedni skład kadrowy PKA wykazywał się bardzo niską wiarygodnością, skoro tylko 3% jednostek otrzymywało dla danego kierunku kształcenia negatywną ocenę. Zapewniał, że jak to się poprawi po powołaniu nowego składu, to będzie wreszcie zgodnie z prawem i sprawiedliwie. Ile dziś mamy rzetelnie wystawionych ocen negatywnych? Mniej niż 1%. 

Co z tego, że członkowie Komisji i jej eksperci wykonując swoje obowiązki kierują się zasadą rzetelności, bezstronności i przejrzystości, a opinie i oceny formułują zgodnie z przyjętymi przez Komisję kryteriami i warunkami przyznawania ocen, skoro urzędnicy i władze PKA wprowadzają zmiany ocen poza wiedzą powyższych zespołów?   
  
Po co utrzymywać taką instytucję? W niektórych jednostkach akademickich akredytacja była w połowie ubiegłego roku. Wyobraźcie  sobie, że do dziś jej władze nie otrzymały uchwały PKA, a na raport powizytacyjny czekału ponad siedem miesięcy!  Może zatem zainteresuje się PKA nie tylko Najwyższa Izba Kontroli, ale i Centralne Biuro Antykorupcyjne? Może trzeba przyjrzeć się z różnych stron pozoranctwu, które kosztuje miliony polskich podatników, a niewiele z tego wynika?     
 
Jeszcze jedna ciekawostka. Proszę zajrzeć do Statutu PKA z  okresu 2016-2018, gdzie zapisano: 

§ 15.
(...) 
3. Do grona ekspertów, po wyrażeniu przez nich zgody, włączani są byli członkowie Komisji.

Najnowszy Statut PKA uchwalony w 2018 r. przerwał ciągłość prawną i etyczną w odniesieniu do byłych członków PKA, bowiem usunął zapis pozwalający na wpisanie ich na listę ekspertów. 

Niewygodni??? To oczywiste. Tak marnuje się nie tylko kapitał ludzki, ekspercki, ale także unika dociekliwości b.członków PKA co do spraw, które "przemyca się" już w nowym jej składzie. 

Z godnością i honorem władze MNiSW oraz PKA niewiele mają wspólnego. Tak niszczy się prawną i etyczną kulturę w szkolnictwie wyższym.  Dobra zmian?