07 marca 2020

W nauczycielstwie, jak w aktorstwie nic nie przychodzi łatwo


Treść wywiadu z aktorką Teatru Narodowego w Warszawie - Beatą Fudalej, absolwentką krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, który przeprowadziła Katarzyna Kubisiowska a opublikowała na łamach "Tygodnika Powszechnego" (2020 nr 10) zainspirował mnie do refleksji na temat nauczycieli, którzy w odróżnieniu od kandydatów do aktorskiej profesji, nie mają w toku studiów żadnych warsztatów wzmacniających stan ich ducha, posłannictwo i umiejętności pracy z innymi ludźmi.

Nauczyciel, nawet częściej niż aktor, bo codziennie musi wychodzić na scenę, by odegrać swoją lub zadaną mu rolę. Też, jak aktorzy, nie jest zadowolony ze względu na warunki pracy i płacy. Spotykają się znacznie częściej od artystów sceny teatralnej z brakiem okazywania im szacunku nie tylko przez rządzących, sprawujących nadzór nad instytucją "teatralną", ale także ze strony niektórych nauczycieli, niewychowanych uczniów i impertynenckich rodziców.

Beata Fudalej przywołuje w swojej wypowiedzi rolę nauczyciela, bowiem sama w niej występuje kształcąc młodych adeptów tej sztuki. "Dziś nauczyciel traktowany jest jak coach - wszystko ma podać na tacy. By młodzi coś zrozumieli, bywa, że muszę przekładać Słowackiego na język dilerów narkotyków" (s. 67) Jej zdaniem dzisiejsza młodzież nie ma empatii i rozbudzonej naturą wyobraźni, gdyż została wytresowana w pragmatycznej, instrumentalnej edukacji punktowej, schematycznej, ale pozbawiającej ją doświadczania i rozumienia uczuć, zetknięcia się z czymś prawdziwym, czymś doświadczanym przecież przez każdego.

Wydawałoby się, że do szkoły teatralnej wybiera się młoda inteligencja, a tymczasem kształcąca ją aktorka stwierdza: "Uczę aktorstwa od 27 lat i widzę, jak zmieniają się kolejne pokolenia. Wychodzi to w podstawowej wiedzy. Od moich uczniów dowiedziałam się, że ostatnim królem Polski był Jerzy Popiełuszko, Helena Modrzejewska to pisarka, menada jest drzewem,a jezuici to Żydzi" (tamże). No cóż, dotyczy to nie tylko młodego pokolenia.

To starsze, sfrustrowane, pełne obolałej pamięci po niespełnieniu własnych marzeń i ambicji teraz wyszukuje sobie "tarcze" do strzelania "nabojami" własnej niewiedzy, wtórnego analfabetyzmu, zapiekłej obrony "swoich", których głupotę i brak kompetencji odsłania niemalże każdy wytwór ich pracy. No ale są "swoi". Wnoszą więc na ich cześć do sieci wyrazy poparcia, z poczuciem dumy, że puściło się w obieg własny smród. To samo czynią niektórzy widzowie przychodzący do teatru na spektakl. Bez żenady ciamkają, mlaszczą, serfują w sieci, rozmawiają, a nawet zanieczyszczają powietrze.

Jak opowiadała mi jedna ze studentek UŁ, wchodząca do sali wykładowej jej koleżanka zobaczywszy, że jest już wykład, a w auli ciemno ze względu na wyświetlany materiał filmowy, głośno powiedziała: "O, fajnie, że jest ciemno, będzie można pospać". Po co przyszła? Po zaliczenie obecności będąc mentalnie nieobecną?

To samo stwierdza B. Fudalej, że studentów mało co "interesuje poza końcem własnego nosa" (s. 68). I dalej: "Masę wysiłku człowiek wkłada dziś w uczenie, czasem okazuje się, że nie obejrzeli tego minimum, o które prosiłam. Mówimy, że z tym pokoleniem tłuczemy kamienie, no ale sami ich tak wychowaliśmy" (s. 69).

Nie chce mi się wierzyć, że absolwent polonistyki UAM w Poznaniu od 9 lat przygotowuje do matury z języka polskiego sprzedając w sieci poradnik p.t. "ZAORAJ MATURĘ". Opracował metodę pozwalającą każdemu, kto nie przeczytał ani jednej lektury szkolnej, opanowanie maturalnego materiału w 10 dni z języka polskiego. Za niespełna 20 zł można kupić przewodnik z gwarancją: "Główne założenia systemu: NIE CZYTASZ ŻADNEJ LEKTURY, NIE CZYTASZ STRESZCZEŃ, NIE MUSISZ SIĘ UCZYĆ NA PAMIĘĆ, a zdajesz bez problemu na poziomie 40-50%! Wystarczy odpowiednia strategia, staranna selekcja materiału i skupienie się na kluczowych kwestiach, pomijając nieistotne".

Potem taki abiturient przyjdzie na studia aktorskie, albo medyczne, techniczne czy nauczycielskie i będzie też... nauczycielem innych, a nawet wyborcą. Wnet puści bąka w sieci.

06 marca 2020

Szkoła politycznych roszczeń


Zastanawiam się, jak długo jeszcze szkoła będzie terytorium do załatwiania w niej przez polityków tego, za co sami odpowiadają? Instytucja powszechnej edukacji ogólnej staje się od lat, a szczególnie w okresach kampanii wyborczych - "ŚMIETNIKIEM" POLITYCZNYCH ROSZCZEŃ. Jak w Polsce jest problem z jakąś patologią, zaniedbaniem, zaniechaniem działań tej czy innej władzy, naruszaniem prawa itp., to natychmiast pojawia się jakiś radny prawicy, lewicy czy innej opcji ideologicznej, który wprost żąda, aby nauczyciele realizowali określone zagadnienia.

Ba, niektórzy nawet chcą, by wprowadzić odrębny przedmiot, bo tylko w ten sposób będzie można zmusić nauczycieli do załatwienia za polityków czy rządzących niezałatwionych w kraju spraw. Czy rzeczywiście politycy postrzegają nauczycieli jako niedorozwiniętych umysłowo, którzy nie potrafią sami z siebie, sytuacyjnie, kontekstowo, czy chociażby ze względu na podstawy programowe kształcenia ogólnego podejmować aktualne kwestie w ramach swoich przedmiotów czy godzin wychowawczych? Czy rzeczywiście trzeba proces kształcenia tezami, które politycy mogliby przemycić do szkół licząc na ich powiązanie z programem wyborczym tej czy innej partii?

Niektóry z tych roszczeń są już wdrażane przez posłusznych lub zalęknionych dyrektorów placówek oświatowych. Przykłady? Proszę bardzo, zacznę od najnowszych do najstarszych:

* Łódzcy radni Koalicji Obywatelskiej w złożonej przez siebie w piątek, 28 lutego, interpelacji chcą, by w szkołach przygotowywać dzieci do walki z wirusami. Proponują zatem, aby we wszystkich szkołach odbyły się poświęcone temu zajęcia profilaktyczne.

* W Statucie Zespołu Szkół im. Jadwigi Grodzkiej w Łęczycy, a po konsultacjach z samorządem uczniowskim i radą rodziców, rada pedagogiczna podjęła uchwałę o wprowadzeniu następującego zapisu dotyczącego ubioru uczniów. Brzmi on tak: "ubrania i ozdoby nie mogą propagować treści zabronionych prawem, faszystowskich, nazistowskich, komunistycznych, promujących nałogi, obrażających godność człowieka";

* W statucie jednej ze szkół podstawowych w Łodzi znalazł się zapis, że religia jest przedmiotem obowiązkowym dla uczniów, których rodzice nie zdecydują inaczej;

* Rzecznik Praw Dziecka - Mikołaj Pawlak opublikował na swojej stronie wzór oświadczenia dla rodziców, którzy nie powinni jego zdaniem godzić się na udział w zajęciach z edukacji seksualnej. Brzmi ono m.in.: Oświadczam, że w stosunku do mojego dziecka …………………………………………… …………………………………………., ur. ……..…………………………, uczęszczającego
do szkoły ………………………………………..………………………….. do klasy ……………, nie wyrażam zgody na uczestnictwo w lekcjach / zajęciach / warsztatach / spotkaniach / pogadankach / apelach / projekcjach filmów / wyjściach pozaszkolnych (m.in. teatr, kino, muzeum, biblioteka, zajęcia sportowe) oraz wszelkich innych wydarzeniach organizowanych na terenie szkoły lub poza nią, których program w całości lub częściowo nawiązuje do wymienionych zagadnień:
- edukacja seksualna, antykoncepcja, różnorodność seksualna, LGBT, homofobia, tożsamość płciowa, gender lub inne zachowania sprzeczne z tradycyjnym modelem rodziny
– w zakresie wykraczającym poza podstawy programowe dla przedmiotu „wychowanie do życia w rodzinie” określone w rozporządzeniu Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 czerwca 2018 r. w sprawie podstawy programowej kształcenia ogólnego dla liceum
ogólnokształcącego, technikum oraz branżowej szkoły II stopnia (Dz. U nr 47 z 2018 r)
;

* Dolnośląscy radni klubu Nowoczesna chcieli wprowadzenia w szkołach lekcji o zmianach klimatu, a nawet żądali, by MEN wprowadziło do szkół lekcje o klimacie. Co ciekawe, wnioskodawcą był radny Jacek Iwancz, dyrektor II LO w Świdnicy. Czyżby nauczyciele biologii w jego szkole nie podejmowali tego tematu? Radni PiS uznali, że "to temat polityczny, a żadnych dowodów na katastrofę nie ma". Co by było, gdyby takie dowody się pojawiły?

* Polityczny ciemnogród od dłuższego czasu apeluje o to, by uczynić szkoły strefą wolną od komórek. Politycy mają chyba problemy z własnymi komórkami... mózgowymi;

* Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich w styczniu 2019 r. pisał do Ministerstwa Edukacji Narodowej, że nadmierne obciążenie uczniów obowiązkami szkolnymi odbija się negatywnie na życiu rodzin, a zadawanie im prac domowych ma niewielki wpływ na efektywność nauczania. Mamy zatem parcjalnego projektanta zmian w edukacji szkolnej;

* Dyrekcja zespołu szkół w Barczewie zorganizowała symulowany atak terrorystyczny. Wcieleni w rolę terrorystów instruktorzy sztuk walki wkroczyli do szkoły w kominiarkach i z atrapami broni prowadząc wśród uczniów i personelu do paniki.

* Kujawsko-Pomorski Kurator Oświaty - Marek Gralik namawiał nauczycieli i uczniów do dyskusji na lekcjach "przygotowanie do życia w rodzinie" bądź na godzinach wychowawczych o aborcji na podstawie amerykańskiego filmu p.t. „Nieplanowane”. Czy wysupłał ze swojego budżetu środki na pokrycie kosztów biletów?

* Przed wyborami do Sejmu w 2019 r. Prawo i Sprawiedliwość postulowało w swoim programie zwiększenie liczby lekcji wychowania fizycznego do pięciu godzin tygodniowo oraz by w szkołach podstawowych został wprowadzony przedmiot "wiedza o zdrowiu". Koalicja Obywatelska głosiła potrzebę rozszerzenia edukacji o ochronie środowiska i wprowadzenie edukacji seksualnej. Do podstaw programowych miały zostać dodane kompetencje obywatelskie, ekonomiczno-biznesowe, zdrowotne i środowiskowe. Zbliżone miał postulaty Sojusz Lewicy Demokratycznej, który w koalicji lewicowych partii postulował zastąpienie lekcji religii w szkołach lekcjami z języka angielskiego. Program miał być poszerzony o naukę programowania, naukę o zdrowym stylu życia, przeciwdziałanie dyskryminacji, naukę o zmianach klimatycznych, rozpoznawaniu "fake newsów" i cyberbezpieczeństwie. Natomiast PSL-Koalicja Polska postulowało wprowadzenie w szkołach podstaw ekonomii, wiedzy o ekologii, ochronie przyrody i zdrowym trybie życia i odżywiania. Ludowcy także wnioskowali o minimum pięć godzin języka angielskiego w tygodniu już od pierwszej klasy szkoły podstawowej;

* MEN zobowiązał dyrektorów szkół i placówek do przeprowadzenia specjalnych rad pedagogicznych na temat obowiązków w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa uczniom, wynikających z przepisów prawa oświatowego, procedur zachowania w sytuacjach kryzysowych i nadzwyczajnych. Czyżby nauczycielom były te kwestie obojętne?

* NIK zaproponowała w swoim raporcie usunięcie matematyki z listy przedmiotów obowiązkowych na maturze, skoro aż 42 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych miało na świadectwie ocenę dopuszczającą.

* Ministerstwo Edukacji Narodowej nie przewidziało negatywnych skutków tzw. podwójnego rocznika uczniów szkół ponadpodstawowych, toteż zaproponowało w 2019 r. zmianę, którą poparł Rzecznik Praw Dziecka, by możliwa była edukacja przez sześć dni w tygodniu;

* Ministerstwo Edukacji Narodowej wykreśliło edukację antydyskryminacyjną z rozporządzenia o zadaniach szkoły, które wprowadziła w 2015 r. minister Joanna Kluzik-Rostkowska.
itd., itd.















05 marca 2020

Jak profesor psychologii wyleczył się z "hiszpanki"


Trzytomowa autobiografia wybitnego filozofa, psychologa i pedagoga Józefa Pietera (1904-1989) może stanowić cenne źródło wiedzy o Śląsku Cieszyńskim. Jego wspomnienia obejmują okres od 1910 r., kiedy rozpoczął swoją szkolną edukację - po lata 70. XX w. Znakomicie oddany jest w nich klimat najważniejszych wydarzeń z życia ucznia, studenta, a potem nauczyciela i uczonego oraz uczestników i sprawców oświatowo-akademickich środowisk. Czytając wspomnienia tego uczonego można dojść do wniosku, że właściwie niewiele zmienia się w relacjach międzyludzkich, oświatowych i akademickich.

W związku jednak z niepokojem, jaki wywołała pandemia Coronavirusa, zacytuję fragment z I tomu, w którym J. Pieter tak wspomina swoje zmagania z potwornym wirusem grypy "hiszpanka" z 1918 r. Może ktoś dotknięty grypą skorzysta z recepty na przeżycie. A było to tak:


"Słynna "hiszpanka" , szczególnie ostra postać epidemicznej grypy, z roku 1918 uśmierciła ponoć więcej milionów ludzi niż na polach bitew pierwsza wojna światowa. W każdym razie, w Skoczowie ponad setkę osób, wiele z nich znanych mi osobiście lub z nazwiska. "Zabrała się" i do mnie pod koniec lipca 1918 roku nagle, gwałtownie i z wysoką gorączką.

Jedynym ówczesnym lekarstwem aptecznym była aspiryna, zresztą przy ogromnym popycie trudno osiągalna. Źle było ze mną. Matka ratowała, jak mogła i umiała. Być może, że w pewnej mierze pomogła mi wielka ilość płynu w postaci "kapuśnionki", tj. soku z kiszonej kapusty i okłady mokrymi prześcieradłami. Ale nie wątpię w to, że niemałą rolę odegrała tu - że tak rzec - wola życia.


Raz w nocy wstałem z łóżka i głośno nieomal krzyknąłem do wrogiej choroby, gotowy do walki z nią: "Nie, nie dam się!" To nastąpił przełom psychiczny. Dnia następnego gorączka opadła i stopniowo zacząłem powracać do zdrowia, co prawda osłabiony"
(Czasy i ludzie, 2004, s. 182).

Od tamtego czasu upłynęło ponad sto lat, tymczasem w wielu szkołach publicznych w naszym kraju bywa, że brakuje papieru toaletowego, nie ma ciepłej wody i mydła w dozownikach. Na środki czystościowe przedszkola i szkoły w Łodzi otrzymują miesięcznie 200 zł.