18 kwietnia 2019

Zapomniana krytyka destrukcyjnej polityki oświatowej w Polsce


W 1988 r. w Londynie ukazała się nakładem Polskiej Macierzy Szkolnej książka "Wita Madera" pt. "Walka "Solidarności" o społeczny kształt oświaty w Polsce". Autor pisał ją w trzy lata po zakończeniu opisanych w niej wydarzeń, by utrwalić treść dokumentów (stenogramy, odezwy, listy, zapisy porozumień lat.80.XX w., sprawozdań, czasopism itp.), zapomniane wypowiedzi aktorów ówczesnej zmiany oraz materiały z czasów negocjacji z ówczesnym reżimem.

To, co stało się zapisem obrazu tamtych dni, dzisiaj powinno być punktem wyjścia do ewentualnych debat na temat nie tyle stanu polskiej edukacji, co zakresu jej destabilizacji, destrukcji i deform szkolnych wszystkich ekip rządzących od 1993 r. Czego dowiemy się z tej publikacji? Jakie możemy wysnuć z niej wnioski, skoro nie powiodła się trzydziestoletnia zmiana w polityce edukacyjnej?

Po pierwsze, dowiemy się, jak to autorytarna władza, a z taką mamy po dziś dzień do czynienia, wydaje niebagatelne sumy ze skarbu państwa na przedstawianie wyników badań, które fałszowały oświatową rzeczywistość, a w każdym razie nie ujawniały społeczeństwu rzeczywistych powodów złego stanu kształcenia i wychowywania młodych pokoleń;

Po drugie, cenzurowane, bo także i dzisiaj nadzorowane przez MEN tzw. raporty o edukacji, zawierały wprawdzie kilka wariantów reform czy postulowanych zmian, ale rządzący zawsze opowiadali się za jednym z nich. Jak pisze "W. Mader": "Organizowano spotkania z nauczycielami przedstawiając im dane zwarte w "Raporcie" i propozycje reform... Znamienne dla sytuacji w Polsce: żaden z wariantów zaproponowanych przez naukowców nie został uwzględniony przy opracowaniu uchwały sejmowej o reformie systemu oświaty".(s.9).

Poczynając od reform najpierw Mirosława Handke'go, potem Romana Giertycha, Ryszarda Legutko, wreszcie Katarzyny Hall i jej równie niekompetentnych następczyń (K. Szumilas, J. Kluzik-Rostkowska) czy deformy Anny Zalewskiej władze MEN na tyle zorientowały się w możliwych dla swoich popleczników korzyściach, że odcinały wiedzę o własnej patologii różnymi metodami manipulacji. Rolą polityków stało się wprowadzanie do obiegu informacji "szumideł", czyli tworzenie takiego chaosu informacyjnego, żeby społeczeństwo nie mogło odróżnić krytyki naukowej i nauczycielskich środowisk od fake newsów na temat najbardziej aktywnych kontestatorów czy negocjatorów. Atak ad personam na prezesa ZNP jest klasycznym tego przykładem.

W PRL sprzyjała takim praktykom cenzura. W państwie zmierzającym do demokracji istnieją jeszcze wolne media, których dziennikarze w sposób mniej lub bardziej rzetelny informują obywateli o powyższych procesach. Tak, jak władze PRL wszelkie wnioski uczonych ostrzegające przed wprowadzaniem reformy w sytuacji braku środków do jej realizacji, uznały za materiał nielegalny, tak dzisiaj wyniki badań naukowych traktowane są jako polityczne, antypaństwowe. "Słowem: badania sobie, a radosna twórczość Ministerstwa Oświaty sobie" (s.9).

No to zacytuję jeszcze jeden akapit z powyższej książki, bo w świetle toczącego się protestu nauczycieli odsłania reprodukcję politycznych procesów z tamtych lat:

"Szkolnictwo w PRL - z nauką, kulturą i służbą zdrowia, czyli tzw. w realsocjalizmie dziedzinami nieprodukcyjnymi - było wiecznie niedoinwestowane. Zgodnie z obowiązującą doktryną marksistowską źródło wartości dodatkowej stanowi praca robotnika, zaś nauczyciel, podobnie jak lekarz czy artysta, robotnikami nie są i żadnych użytecznych dóbr nie wytwarzają, nie wytwarzają zatem wartości dodatkowej czy raczej tzw. w socjalizmie "produktu dodatkowego"; zatem dziedziny, którymi się zajmuje, uważane są przez ideologów i władców za "mniej ważne". Państwo wdraża ideologię a partia strzeże jej czystości. Nauczyciel i lekarz byli i są w tym ustroju najgorzej opłacani, a dziedziny ich działalności biedowały i biedują nadal" (s. 9-10).

Po trzecie, po co centralistycznej władzy edukacja? Oczywiście, po to, by społeczeństwu wydawało się, że rząd troszczy się o obywateli i młode pokolenia, o ich alfabetyzację i wyrównywanie szans edukacyjnych. "Jednakże moim zdaniem - pisze "W. Mader" - a potwierdza to bliższa analiza danych statystycznych - awans ten służył wychowaniu kadr dla potrzeb nowego ustroju, zaś działania na rzecz kultury były sterowane tak, aby utrzymać pełną kontrolę nad treściami kultury a więc i ich odbiorcą" (s. 10).

Tak, jak w PRL rządzący mieli swoich marionetkowych potakiwaczy ze stopniami i tytułami naukowymi, tak tez jest i dzisiaj, kiedy to edukacja szkolna ma być nadal narzędziem upaństwowienia młodego pokolenia w duchu jedynie słusznej ideologii (np. partii, rynku, Kościoła, korporacji itp.).

Po czwarte, tworzenie w PRL gminnych szkół zbiorczych miało ukryty cel ideologiczny, gdyż miały one utrwalać w świadomości dzieci i młodzieży nowy podział administracyjny kraju, który był przeprowadzany "(...) często wbrew naturalnym i tradycyjnym podziałom terytorialnym. Następnie nowa szkoła rzeczywiście odrywała dzieci od tradycyjnych ośrodków kultury wiejskiej, czyli domu rodzinnego i parafii."(s. 18)

Po piąte, autor tej rozprawy przypomina jak to b.minister oświaty Jerzy Kuberski zabronił swoim podwładnym krytykowania reformy, a niezadowolonym groził nawet wyrzuceniem z pracy. "(...) deklarowało się, że szkoła ma służyć człowiekowi, a w gruncie rzeczy służyła zniewoleniu człowieka przez państwo. W rzeczywistości bowiem starano się ukształtować posłusznego, infantylnego osobnika, (...)." (s. 20).

Zapraszam posłów, polityków PiS, PO i PSL do Biblioteki Sejmowej, gdzie mogą zapoznać się z książką, bo zdaje się, że nawet ci, którzy byli w "Solidarności", zaprzeczają jej wartościom i poświęceniu także życia przez ówczesne pokolenie walczące o inną Polskę oraz także o inną oświatę szkolną.

Pragnę na zakończenie dzisiejszego wpisu poinformować, że "Wit Mader" nie był mężczyzną, ale KOBIETĄ. W rzeczy samej był to pseudonim Teresy Bochwic - dziennikarki, doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki (doktorat w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie napisany pod kierunkiem harcmistrza, prof. Andrzeja Janowskiego i obroniony w 2007 r.)

17 kwietnia 2019

Wytatuowani wokół nas


Profesor Antoni Sawicki przesłał mi ciekawy artykuł o skutkach mody (na bardzo stary i prymitywny obyczaj) tatuowania swojej skóry.
Nie tylko w Rosji, ale dawniej u nas w Polsce, też nie brali do wojska wytatuowanych poborowych. Dlatego niektórzy robili to specjalnie.

W Polsce tatuaże kojarzyły się najczęściej z osobami z przeszłością kryminalną. Właśnie dlatego jednym z pomysłów naszego pedagoga - prof. Marka Konopczyńskiego, twórcy pozytywnej resocjalizacji, była akcja dla opuszczających zakłady karne przekształcania tatuaży więziennych w taki sposób, aby niejako zakryć niechlubną przeszłość ich nosiciela. Film na ten tematy zrobił w sieci w USA furorę zyskując nawet czołowe miejsce wśród najbardziej popularnych projektów resocjalizacyjnych. Pisałem o tym przed kilku laty.

Dzisiaj, jak pisze A. Sawicki - linie lotnicze nie zatrudniają wytatuowanych pilotów. Również kluby sportowe unikają naboru bardzo wytatuowanych kandydatów. Tatuaże nie są też obojętne dla zdrowia. Zmniejszają fizjologiczną wydajność.

Oto przekład tekstu z rosyjskich mediów :

"Odmowa poboru z powodu tatuażu wyjaśniona w Dumie Państwowej. Zastępca przewodniczącego Komitetu Obrony Dumy Państwowej, Alexander Sherin, wyjaśnił, że ludzie z tatuażami mają zbyt „bogaty świat wewnętrzny”, aby służyć w trudnych warunkach wojskowych, informuje RIA Novosti. „Kiedy osoba robi tatuaże na twarzy, komisja lekarska, delikatnie mówiąc, uważa, że osoba nie ma nieprawidłowości, ale ktoś ma pewną cechę” - powiedział Sherin. Według niego decyzja o raperze Ivan Dremin, znana pod pseudonimem Face, jest normalnym zjawiskiem.
Sherin zauważył, że z tego samego powodu odmówiono apelacji rosyjskiemu raperowi Timurowi Yunusovowi, znanemu jako Timati.

„Ale najgorsze jest to, że będzie musiał dostać broń w swoje ręce. I tu pojawia się pytanie, co stanie się z osobą, gdy w jego rękach pojawi się broń. Dlatego według Timatiego podjęto tę samą decyzję. Ludzie, którzy wkładali tatuaże na swoje ciało i Timati, moim zdaniem, 80% ciała w tatuażach, z tego powodu postanowiono nie brać go do wojska ”- powiedział Sherin. Wcześniej Boris Usatov, przewodniczący komisji wojskowo-medycznej biura rejestracji i służby wojskowej w Baszkirii, wyjaśnił, dlaczego raper Ivan Dremin, znany pod pseudonimem Face, nie wstąpił do wojska."


(źródło: Niebezpieczne tatuaże z henny)

U osób w starszym wieku wyglądają bardzo żałośnie. Tacy pacjenci nawet wstydzą się lekarzy. Co sądzą o tym polscy geriatrzy i gerontolodzy społeczni?

Niektórym łatwiej jest rzekomo imponować tym co "piękne" na skórze, niż tym co mądrego w głowie. Ciekawe, czy w procesie edukacyjnym przekazuje się naszej młodzieży informacje na ten ważny temat? Czasami na zajęciach widzę wytatuowanych studentów, którzy nawet zimą przychodzą w koszulkach bez rękawów.


16 kwietnia 2019

Potrzebna jest nowa solidarność z nauczycielami!

Protest nauczycieli jest efektem skumulowanych następstw ponad dwudziestopięcioletniej polityki rządzących wszystkich formacji politycznych, ale przede wszystkim Krajowej Sekcji Oświaty NSZZ "Solidarność" i ZNP. Podpisanie haniebnego porozumienia przez p. Ryszarda Proksę nie uratuje resztek etosu tego ruchu i związku zawodowego, bo właśnie go zniszczyło.

Albo jest się NAUCZYCIELEM I Z NAUCZYCIELAMI NA DOBRE I NA ZŁE, ALBO JEST SIĘ Z PARTIĄ WŁADZY, która - podobnie jak poprzednie - perfidnie pozbawiła resztek podmiotowości polskich nauczycieli. Zaczęła Anna Zalewska od pseudokonsultacji w sprawie rzekomej reformy szkolnej, a dobił to środowisko Sejm III RP nie tylko przyjmując ustawę niszczącą kilkunastoletnią pracę setek tysięcy nauczycieli, ale także pokazując - tak, jak czynił to rząd PO i PSL - rodzicom-obywatelom, że nie dopuści do referendum!


NSZZ "Solidarność" niszczy resztki swojej pięknej historii, dewastuje poświęcenie i ludzkie straty tych, którzy walczyli w okresie PRL o demokratyczną Polskę, a przede wszystkim o suwerenny i niezależny od partii politycznych ustrój szkolny objęty społeczną, obywatelską kontrolą i wspierany naukowymi ekspertyzami. To wszystko zniszczyli działacze zarówno ZNP, jak i "Solidarności", bo ważniejsze dla nich były apanaże z tytułu pracy w Sejmie, w samorządach, w spółkach Skarbu Państwa i spółkach komunalnych, w państwowych bankach i tworzonych przez władze, także MEN, przybudówkach do "cichego" sponsorowania "swoich" w tzw. fundacjach i instytutach resortowych.

W tych ostatnich zniszczono wiarygodność badań naukowych, bo ważniejsza była służalcza konstrukcja narzędzi diagnostycznych, byle tylko władza była z nich zadowolona,a portfele zarabiających na środkach z EFS pęczniały dla dobra osobistego ich beneficjentów. Podobnie było z tworzeniem podstaw programowych kształcenia ogólnego, bo tu każda zmiana polityczna stwarzała okazję do płacenia "swoim", tym bardziej za haniebnej jakości produkty typu podręczniki szkolne czy pomoce dydaktyczne.


Nikt nigdy nie rozliczył kierownictw MEN za wyrzucone w przysłowiowe błoto pieniądze publiczne na rzekome zmiany, reformy, innowacje. Żaden z byłych ministrów nie poniósł politycznej odpowiedzialności za straty materialne, infrastrukturalne i kadrowe w polskiej edukacji. Z każdą wchodzącą do MEN ekipą polityczną wymieniano dywany, meble, zmieniano prenumeratę, doładowywano karty płatnicze i zapewniano ukryte formy dodatkowych zysków dla sekretarzy i podsekretarzy stanu oraz dyrektorów departamentów.

NAUCZYCIELE i UCZNIOWIE są największymi ofiarami upartyjnienia polityki oświatowej w III RP. Uczniowie muszą realizować obowiązek szkolny, a zatem i ich rodzice stają się niejako zakładnikami całego systemu. NAUCZYCIELE byli traktowani przedmiotowo, a opłacani z łaski "ogryzioną przez władze kością". Ta kość stanęła im wreszcie w gardle. Mają już tego dość.

Dość kłamstw, manipulacji, dość pozbawiania ich suwerennej pracy pedagogicznej, dość traktowania jak meble, które można dowolnie wymieniać czy narzucać im nową ideologicznie "tapicerkę". SZKOŁA - w świetle Konstytucji III RP - NIE JEST WŁASNOŚCIĄ PAŃSTWA, NIE JEST WŁASNOŚCIĄ RZĄDU, PARTII POLITYCZNEJ, KOŚCIOŁA CZY ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH. Szkoła jest dla dzieci i młodzieży, wprowadzanymi przez wykształconych NAUCZYCIELI w świat najnowszej wiedzy, nauki, kultury i norm społeczno-moralnych.

Najwyższy czas doprowadzić do uspołecznienia polskiej edukacji publicznej, poddania jej kontroli społecznej przez powołanie Krajowej Rady Oświaty. Najwyższy czas powołać SAMORZĄD ZAWODOWY NAUCZYCIELI, by to środowisko samo stanowiło o standardach przyjęć do tej profesji, miało swój kodeks etyczny, sąd dyscyplinarny i walczyło o godne warunki pracy pedagogicznej.


Niech związki zawodowe zajmują się pragmatyką zawodową, ale nie wtrącają do szkolnej pedagogiki i do nauczycielskiej kultury. Czas skończyć z partyjniactwem, związkokracją, indoktrynacją wszelkiej maści, by zacząć uczyć młode pokolenie sztuki uczenia się przez całe życie, przekazywać wiedzę, kształtować umiejętności współżycia w świecie realnym i wirtualnym, ale przede wszystkim pomagać mu w odkrywaniu własnego człowieczeństwa i samorealizacji.

RODZICE powinni wiedzieć, że mają prawo powoływać do życia RADY SZKOLNE, by za ich pośrednictwem egzekwować od prowadzących szkoły i nauczycieli najwyższe standardy zawodowe i moralne. Konieczne jest uwolnienie szkół od partyjnej pajęczyny zależności, która nie służy procesowi kształcenia i wychowania, nie sprzyja wartości dodanej edukacji.

Rodzice w radzie szkoły mogą wraz z nauczycielami i uczniami opiniować, oceniać i egzekwować obowiązujące normy programowe, metodyczne i moralne. Rolą rządu jest zapewnienie GODNYCH PŁAC NAUCZYCIELOM. Jeśli tego władza nie czyni, konieczne są akcje strajkowe z udziałem także uczniów i rodziców. Szkoła jest placówką publiczną, a więc także naszą, rodzicielską, bo finansowaną z naszych podatków.

RODZICE powinni zatem wesprzeć nauczycieli w tym proteście we wszystkich możliwych zakresach. To nie jest rok 1980, żeby mogły stanąć zakłady państwowe, bo te już nie istnieją. Konieczna jest SOLIDARNOŚĆ POLAKÓW Z NAUCZYCIELAMI przeciwko tak perfidnej i aroganckiej władzy, która powtarza to samo, co czynili partyjni bonzowie z PO i PSL, z AWS i SLD.

Nie zostawiajmy NAUCZYCIELI i dyrektorów przedszkoli oraz szkół na pastwę rzekomego zwycięstwa partii władzy, bo w tej sytuacji wszyscy stajemy się przegranymi, zakładnikami silniejszych ekonomicznie i prawnie, ale bezprawnie niszczących resztki nauczycielskiego etosu pracy. Niech rodzice nie stają przeciwko nauczycielom, bo tym samym sytuują się przeciwko jakości edukacji własnych dzieci.


Uwolnijmy zawiązywane przez partie polityczne skrzydła nauczycielskiej profesji i poświęcenia, by nasze dzieci miały jak najlepsze warunki do uczenia się. Ten strajk jest na pograniczu człowieczeństwa po każdej ze stron zaistniałego konfliktu, do którego doprowadziła nieudolność zarządzania oświatą publiczną i arogancja minister Anny Zalewskiej. Nie ma to w tej chwili znaczenia.

Najważniejsze są w przedszkolach i szkołach dzieci, które potrzebują elit pedagogicznych, nauczycieli o najwyższym stopniu kultury i etyki zawodowej. Kto nie nadaje się do tej profesji, niech sam z niej odejdzie lub niech rady szkół doprowadzą do ich zwolnienia z pracy. SZKOŁY powinni opuścić nieudacznicy, pozoranci, dewianci. Tych jest mniejszość, to jest niewątpliwie margines, z którym można sobie poradzić, jeśli tylko odpowiedzialnie chce się partycypować w procesie kształcenia przyszłych pokoleń.

Trzeba wymóc na związkach zawodowych i władzach resortu edukacji stworzenie mechanizmu usuwania z przedszkoli i szkół osób, które są w nich toksyczne dla dzieci czy młodzieży. Jeśli jednak chcemy wymagać od nauczycieli najwyższej jakości zaangażowania, to musimy za ich elitarną pracę - elitarnie płacić.