05 maja 2018

Testowanie habilitacji z naginaniem prawa w tle



No cóż, nieodpowiedzialność, a może intencjonalność ustawodawców przyjmujących w 2011 r. nowelizację ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym - za rządów w resorcie prof. Barbary Kudryckiej a następnie nie zmienionej w poruszanej przez mnie kwestii "habilitacji na próbę" przez władze resortu pod przewodnictwem prof. Leny Kolarskiej-Bobińskiej sprawiły, że od tamtej pory mamy zjawisko "kuli śniegowej" w postępowaniach habilitacyjnych wszczynanych przez niektórych doktorów nauk humanistycznych lub społecznych na tzw. "próbę".

Uda się albo nie uda, przepuszczą albo nie przepuszczą, dostrzegą albo będą udawali, że nie widzieli - to najczęściej pojawiająca się przesłanka kierowania do Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów wniosków o wszczęcie postępowania habilitacyjnego. Mało kto się już ogląda na to, czy i jakie z tym wiążą się koszty, bowiem 90 proc. habilitantów nie płaci z własnej kieszeni za takie postępowanie. Jak pieniądze są publiczne (uniwersytetu, akademii, politechniki czy państwowej wyższej szkoły zawodowej), to przecież są one NICZYJE i można je dowolnie wydać na straty, jeśli do takich dojdzie.

Nikt nie ponosi odpowiedzialności za wydanie ponad 20 tysięcy złotych za postępowanie habilitacyjne, które habilitant - po otrzymaniu przecieku lub explicite informacji o negatywnych opiniach czy recenzjach jego/jej osiągnięć habilitacyjnych - wyrzuca do przysłowiowego kosza składając wniosek o UMORZENIE POSTĘPOWANIA. Ministrzyce nie przewidziały czy wolały tego nie dostrzec mimo kierowanych do resortu ostrzeżeń o potencjalnej, a z biegiem czasu realnej fali wniosków habilitantów o umorzenie ich postępowania, by mogli dzięki temu uniknąć kary w postaci 3-letniej karencji na złożenie kolejnego wniosku.

Kto sprawdza, ile już takich wniosków zostało przerwanych, bo habilitanci potraktowali akces ubiegania się o stopień doktora habilitowanego na próbę, a nóż się powiedzie. Kto bowiem ma dorobek, spełnia ustawowe wymagania, w ogóle o czymś takim nie myśli. Nawet, jeśli zdarzyło się, że komisja wnioskowała o nadanie stopnia doktora habilitowanego a odmówiła tego awansu rada jednostki naukowej, to mógł się odwołać do Centralnej Komisji, która rzetelnie bada każdy wniosek pod względem formalnym i merytorycznym. Tym samym rzetelny, dobry dorobek naukowy niejako sam się broni i wszczęte postępowania kończy się pozytywnym aktem nadania zasłużonego stopnia naukowego.

Ostatnio ze zdumieniem przeczytałem w ekspertyzie radcy prawnego jednego z uniwersytetów w naszym kraju, że habilitant może złożyć wniosek o umorzenie postępowania habilitacyjnego w dowolnym momencie, nawet po sformułowaniu przez komisję habilitacyjną wniosku dla rady wydziału o odmowie nadania stopnia doktora habilitowanego i po przyjęciu przez tę radę uchwały o odrzuceniu wniosku habilitanta o umorzenie jego postępowania. Habilitant odwołał się od uchwały rady wydziału nie do Centralnej Komisji tylko do tej rady, a ta ... uchyliła swoją poprzednią uchwałę i tym razem już poszła habilitantowi "na rękę" umarzając jego postępowanie.

Nikt już nie pyta o poniesione przez tę jednostkę koszty, bo i po co? Skoro prawnik uniwersytetu z tytułem profesora prawa przygotował wykładnię, która pozwala na takie działanie, to co się maja martwić? Ciekawe, czy tak samo postąpiłaby ta rada w przypadku habilitanta z innej uczelni?

Najczęściej prawnicy sięgają po Kodeks Postępowania Administracyjnego, a w nim uważają za zasadne wycofania wniosku o wszczęcie postępowania habilitacyjnego w trybie art. 105 par. 1 kpa ("§ 1. Gdy postępowanie z jakiejkolwiek przyczyny stało się bezprzedmiotowe w całości albo w części, organ administracji publicznej wydaje decyzję o umorzeniu postępowania odpowiednio w całości albo w części”.

Nie jest prawdą, że w świetle tego zapisu wycofanie wniosku czyni w tym wypadku postępowanie bezprzedmiotowym, a zatem rada jednostki MUSI UMORZYĆ POSTĘPOWANIE HABILITACYJNE i to bez względu na to, w którym momencie zostanie taki wniosek zgłoszony przez habilitanta. Jeżeli bowiem zakończyła swoją pracę komisja habilitacyjna, a jej uchwała zawiera opinię dla rady jednostki, zaś rada tej jednostki podjęła uchwałę o odmowie nadania stopnia doktora habilitowanego, to miała do tego prawo.

Art. 105 kpa: § 2. stwierdza bowiem:

"Organ administracji publicznej może umorzyć postępowanie, jeżeli wystąpi o to strona, na której żądanie postępowanie zostało wszczęte, a nie sprzeciwiają się temu inne strony oraz gdy nie jest to sprzeczne z interesem społecznym.”

Prawnicy uczelni powinni zatem - tym bardziej, kiedy reprezentują interes uczelni publicznej - zwrócić uwagę na powyższy zapis wskazujący, że RADA NIE MUSI UMORZYĆ POSTĘPOWANIA, jeżeli jest to sprzeczne z interesem społecznym. Nie lega wątpliwości, że umorzenie jest sprzeczne z interesem społecznym, gdy w grę wchodzi marnotrawstwo środków publicznych. Wniosek o umorzenie zobowiązuje bowiem uczelnią habilitanta do pokrycia kosztów postępowania habilitacyjnego bez względu na to, czy posiedzenie komisji habilitacyjnej odbyło się, czy też nie.

To nie w gestii CK jako organu administracji leży decyzja o umorzeniu postępowania habilitacyjnego na wniosek habilitanta, ale jednostki, którą wskazał do jego przeprowadzenia sam zainteresowany habilitacją. Odwołać się od uchwały rady jednostki odmawiającej mu umorzenia postępowania musi do Centralnej Komisji za pośrednictwem rady jednostki. Skarżący, kwestionujący sposób działania rady wydziału, która nie wydała decyzji o umorzeniu postępowania, może okoliczność tę podnosić w odwołaniu od uchwały tej rady skierowanym do Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów.


Niestety, nawet wśród samodzielnych pracowników naukowych w dziedzinie nauk prawnych okazuje się, że są wątpliwości co do tej wykładni. Niestety, wynika to z ich niewiedzy lub też wyjątkowej chęci do - mówić potocznie - "naginania prawa".

Zdarza się, że habilitanci w sytuacji, gdy ich wniosek o umorzenie postępowania zostanie odrzucony przez radę wydziału, kierują sprawę do sądów administracyjnych. Naczelny Sąd Administracyjny zajął już jasne stanowisko w jednym z takich przypadków, odrzucając skargę kasacyjną na odmowę umorzenia postępowania.

04 maja 2018

Ja. Zdrowie. Ruch


W czasie dni majowych znalazłem na półce publikację pt. "Ja. Zdrowie. Ruch. Poradnik dla młodzieży, rodziców i nauczycieli, red.: Zofia Żukowska przy współpracy Tadeusza Maszczaka, Seweryna Sulisza (Polskie Towarzystwo Naukowe Kultury Fizycznej, Warszawa 2000, ss. 272). Ciekaw jestem, czy gdzieś ta książka jest jeszcze dostępna i wykorzystywana przez adresatów, do których została skierowana. Warto po nią sięgnąć przygotowując się do "zielonej szkoły" czy do wakacyjnych wyjazdów - na kolonie, obozy czy półkolonie.

Są nimi uczniowie, ich nauczyciele i rodzice. Jej autorzy potraktowali trzy strony procesu edukacji w sposób integralny, ukazując potrzebę ich wzajemnej współpracy, harmonii inicjatyw pedagogicznych i sensowność nawiązywania do uzyskanych już właściwości osobowych wychowanków w zakresie kultury fizycznej. Redaktorami i autorami tego poradnika są pracownicy naukowo-dydaktyczni oraz nauczyciele Akademii Wychowania Fizycznego z Warszawy, Poznania, Wrocławia, Gdańska, Zamościa i Krakowa.

Pięknie wydany, sfinansowany i zarekomendowany przez Prezesa Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu tom ma wyraźnie wyodrębnione dwie części, z których pierwsza dotyczy podstawowej wiedzy, jaką powinni posiąść o sobie i swoim rozwoju młodzi ludzie, druga zaś została poświęcona konkretnym propozycjom różnych form aktywności rekreacyjno-sportowej, umiejętności społecznej integracji, zdrowemu żywieniu oraz przeciwdziałaniu wielu czynnikom zagrażającym zdrowiu. Zgodnie z zapowiedzią redaktorów tomu poradnik ten ma pomóc w aktywnym współdziałaniu nauczycieli, rodziców i uczniów na rzecz rozwoju fizycznego i sprawności fizycznej młodzieży, troski o jej zdrowie, integracji z niepełnosprawnymi oraz promocji zdrowego stylu życia w domu, szkole i środowisku.

Pierwszą część pracy można wykorzystać do realizowania w szkole zajęć wychowania fizycznego czy wychowania do życia w rodzinie. Niezwykle komunikatywny i ciekawy jest w niej sposób narracji, który zgodnie z regułami poradnictwa sprowadza się do udzielania czytelnikom praktycznych wskazówek na najbardziej podstawowe, znaczące problemy np. Jak można kontrolować i oceniać swoją sprawność fizyczną? Jak można przygotować się do uczestnictwa w widowisku sportowym? Co można zrobić w trosce o własne zdrowie i kto ci w tym może pomóc? Co to jest szkoła promująca zdrowie? Na czym polega prawidłowe żywienie? Jaki mają stosunek do niepełnosprawnych uczniowie z naszej klasy?

Po drugą część niniejszej książki warto sięgnąć zarówno w sytuacjach wolnoczasowych w rodzinie, jak i w ramach organizowanych przez nauczycieli czy instruktorów stowarzyszeń młodzieżowych zajęć pozaszkolnych i pozalekcyjnych. Autorzy apelują do młodych, by przestali narzekać, szukać wymówek, tylko skorzystali z konkretnych propozycji. A jest ich w tej pracy nie mało, bowiem dotyczą one m.in. ćwiczeń oddechowych, ćwiczeń ruchowych o intensywnym charakterze, zajęć na dni świąteczne, formujących różne cechy sprawności fizycznej.

Co ważne, ta oferta pomysłów w zakresie aktywności prozdrowotnej i ruchowej na różne pory roku, dla odmiennych środowisk naszego codziennego czy wakacyjnego życia, pozwala na skorzystanie z niej tak przez samotników, uwielbiających zmagania z sobą, z własnym charakterem (słabościami woli) i przeciwnościami losu, jak i dla małych czy dużych grup społecznych. Każdy ma szansę sprawdzenia i doskonalenia siebie w ruchu dla dobra własnego zdrowia.

Po zapoznaniu się z zawartością pomysłów edukacyjnych niniejszego poradnika, retorycznym pozostaje pytanie Wojciecha Młynarskiego – W co się bawić? Nie grozi nam i naszym dzieciom ani nuda, ani zanik sprawności, dzięki którym utrzymuje się w zdrowym ciele - zdrowy duch.

03 maja 2018

Miękkie i twarde naruszanie Kodeksu Etyki Pracownika Naukowego


Niektórzy profesorowie nie znają Kodeks Etyki Pracownika Naukowego (Warszawa 2016), bo zapewne sądzą, że mogą postępować w sposób niegodny swojej roli, gdyż i tak nikt na to nie zwróci uwagi. Tymczasem jest coraz częściej inaczej. Młodzi naukowcy zaczynają czytać zamieszczone na stronie Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów opublikowane recenzje profesorów uczelniach lub tytularnych, które zostały przygotowane i przyjęte przez władze jednostek akademickich w ramach postępowań na stopień naukowy doktora habilitowanego.

Bardzo dobrze, że tak czynią. Transparentność postępowań habilitacyjnych jest jedną z nielicznych zalet reformy prof. B. Kudryckiej.

Wystarczy dokonać analizy merytorycznej recenzji w interesującej nas dyscyplinie naukowej, by uświadomić sobie, że w naukach humanistycznych i społecznych wszystko jest możliwe. To, co dla jednego recenzenta jest zaletą, osiągnięciem, dokonaniem, dla innego jest czymś wprost przeciwnym, pełnym błędów, niedostatków, fundamentalnych braków czy warsztatowych słabości kandydatki/-a do naukowego awansu. Niektórzy czytają te recenzje po to, by uchwycić istotę kwestii, które stają się dla recenzujących czyjeś dokonania kluczowe, zasadnicze, fundamentalne oraz by zdać sobie sprawę z tego, jakich błędów nie powinno się popełniać w opublikowanych pracach naukowych.

Zachęcam doktorantów, by czytali takie recenzje, bo jest to także swoistego rodzaju "przewodnik" po akademickim świecie rzetelnej lub nierzetelnej pracy tych recenzentów, którzy dawno zapomnieli o tym, na czym polega ich zadanie. Czasami, swoim nieodpowiedzialnym opisem czyichś dokonań i nieadekwatną do niego konkluzją mogą wyrządzić krzywdę albo autorom rozpraw awansowych, albo własnemu środowisku akademickiemu czy dyscyplinie naukowej, albo samym sobie, jeśli okaże się, że recenzja staje się ich kompromitacją.

Tak to bywa, że autorzy m.in. rozpraw z metodologii badań w naukach społecznych czy humanistycznych sami są przykładem patologii, przed którą przestrzegają czytelników swoich rozpraw. Jak to możliwe? A jednak, staje się coraz częstszą praktyką w ich wydaniu, bo okazuje się, że własne publikacje i metodologiczne stanowisko nagle przestają traktować jako obowiązujące. Być może mają w tym jakiś ukryty, ale z pewnością pozanaukowy interes. Niektórzy ulegają korupcji, niekoniecznie finansowej, czasami związanej z zaspokajaniem własnych potrzeb (tu warto przyjrzeć się typologii potrzeb), toteż są nie tylko skłonni, ale i tak czynią zaprzeczając własnemu statusowi w nauce i etosowi pracy. To, że tracą twarz, nie ma dla niektórych żadnego znaczenia.

Oto kilka przykładów z Kodeksu:

1) Recenzenci i opiniodawcy biorący udział w ocenie projektów badawczych, publikacji, dorobku naukowego, wniosków o objęcie stanowiska w instytucjach naukowych bądź innych form uznania, powinni odmówić udziału w procesie oceniania we wszystkich tych przypadkach, gdy występuje konflikt interesów pomiędzy nimi a osobą ocenianą.

W Centralnej Komisji spotykamy się w odwołaniach osób mających poczucie krzywdy w ocenie ich dokonań z tym, że ewidentny konflikt interesów jest bardzo głęboko skrywany. W ponowoczesnym świecie, w nieczytelności relacji i więzi międzyludzkich nie jest łatwe wykazanie, że negatywnie oceniający czyjś dorobek recenzent jest w silnym konflikcie personalnym z innym z recenzentów w danym postępowaniu, albo ma miejsce "zmowa" osób ze sobą zaprzyjaźnionych czy nawet będących w związku partnerskim.

Takie sytuacje dotyczą też odwrotnej sytuacji, kiedy to kandydatce/-owi do awansu "pomaga się" w ukryciu przed radą jednostki rzeczywistych patologii, błędów w jej/jego pracy, często związanych z naruszaniem praw autorskich czy dobrych obyczajów w nauce. Jak habilitantka czy habilitant jest członkiem tej samej grupy społecznej, co jej/jego recenzent, to coraz częściej spotykamy się z sytuacją nierzetelnego wsparcia pozytywnie kończącą się recenzją. Ileż jest w kraju takich "kanapowych" a pseudonaukowych towarzystw, grup wzajemnego poparcia...?

2) Recenzje i opinie powinny być skrupulatne, dokładne i obiektywne, a oceny uzasadnione. Nieuzasadnione recenzje pozytywne są równie naganne jak nieuzasadnione recenzje negatywne.

Niektórzy recenzenci lekceważą praktykę koniecznego uzasadniania czyichś dokonań i to bez względu na to, czy ich ostateczna ocena jest pozytywna, czy negatywna dla sprawy. Wielu profesorom wydaje się, że wystarczy streszczenie treści czyjejś monografii wzbogacone pozytywnymi określeniami. są im obojętne lub nieznane naukowe kryteria i źródła merytorycznej oceny, toteż ogólnikowo piszą o rzekomych zaletach czyjejś publikacji.

Mogłoby się wydawać, że skoro przygotowuje się pozytywną recenzję, to nie wymaga ona rzeczowej argumentacji, odniesień do nauki, do źródeł. Natomiast ci profesorowie, którzy piszą recenzje z negatywną konkluzją najczęściej stosują powyższą normę i często bardzo szczegółowo uzasadniają swoją opinię.

Co jednak począć z recenzją, której autor posługuje się ogólnikowymi frazesami nadając im jednak pozytywną konotację, po czym konkluzja na końcu recenzji jest negatywna. I odwrotnie. Możemy odnaleźć wiele recenzji, których profesorowie przywołują szereg, często fundamentalnych z naukowego punktu widzenia błędów, braków i niestaranności, ale kończą je pozytywnym wnioskiem o nadanie danej osobie stopnia naukowego. Nie ulega wątpliwości, że w ten sposób zabezpieczają się w ten sposób przed rzeczową krytyką pozostałych członków komisji habilitacyjnej czy rady wydziału? Okłamują kandydata do stopnia i tych, którzy mają podjąć decyzję w jej/jego sprawie. To są manipulatorzy, nieuczciwi akademicy.

3) Recenzenci publikacji naukowych powinni zachować swoje opinie w poufności do chwili ukazania się tych publikacji w druku.

Tu, jak sądzę, członkowie Komisji Etyki pominęli istotną kwestię. Nie uwzględnili bowiem sytuacji, która jest znacznie groźniejsza dla nauki, a mianowicie, kiedy to recenzenci osiągnięć naukowych w przewodzie doktorskim czy postępowaniu habilitacyjnym nie zachowują swojej opinii w poufności do chwili odbycia posiedzenia komisji doktorskiej czy habilitacyjnej. Efektem tego niedostrzeganego od kilku lat zjawiska jest to, że niektórzy recenzenci, albo sekretarze komisji ujawniają "swoim" pracownikom ubiegającym się o awans treść recenzji, by ci mogli albo złożyć wniosek o umorzenie postępowania, albo podjąć działania o charakterze "korupcyjnym".


Są jeszcze rażące (tzw. "twarde") naruszenia etyki, do których autorzy Kodeksu zaliczają:

Do najpoważniejszych przewinień, szczególnie godzących w etos badań naukowych, należą fabrykowanie i fałszowanie wyników badań, które stanowią rażące naruszenie podstawowych zasad uprawiania nauki, a także popełnianie plagiatów.

1. Fabrykowanie wyników polega na zmyślaniu wyników badań i przedstawianiu ich jako prawdziwych.

2. Fałszowanie polega na zmienianiu lub pomijaniu niewygodnych danych, przez co wyniki badań nie zostają prawdziwie zaprezentowane.

3. Popełnianie plagiatów polega na przywłaszczeniu cudzych idei, wyników badań lub słów bez poprawnego podania źródła, co stanowi naruszenie praw własności intelektualnej.

Do rażących przewinień należy także sporządzenie nierzetelnych recenzji rozpraw doktorskich, habilitacyjnych, wniosków o tytuły profesorskie i wszelkich wniosków o zatrudnienie w instytucjach naukowych, a także recenzji projektów badawczych oraz uchylanie się od wyrażenia opinii lub jej odmowa, w przypadku gdy ocena, zdaniem opiniującego, powinna być negatywna.