10 stycznia 2018

W edukacji - bez rekonstrukcji




Już się bałem, że premier Mateusz Morawiecki odwoła minister edukacji Annę Zalewską. Po 12.00 odetchnąłem z ulgą. Nie odwołał, a powołał. Potwierdził tym samym, że edukacja nie jest resortem siłowym. Kosztuje tyle, ile musi, a dzięki pani minister kosztuje o wiele mniej niż za poprzednich rządów. Trudno odwoływać ministra, który zaoszczędził.

Generalnie, w centralistycznym systemie szkolnym trzeba w takim resorcie umieć przetrwać, kto wie, czy nie do wcześniejszych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Moje zadowolenie z braku rekonstrukcji w MEN, czyli dobrej zmiany, bierze się stąd, że ten, kto wprowadził re-formę ustrojową, a raczej przywrócił stan sprzed poprzedniej reformy Mirosława Handkego, powinien już za dwa lata zobaczyć pierwsze tego efekty.

Premier jeszcze nie widzi problemów, jakie czekają ten resort oraz całe szkolnictwo, bo zawsze może sobie pomyśleć, że przetrwa do wyborów. Jak przegra, to trudno, a jak wygra, to wspaniale. Wszystko rozstrzygnie się przed wyborami parlamentarnymi wraz z końcem roku szkolnego 2019/2020, kiedy pojawią się problemy z podwójnym rocznikiem młodzieży kończącej szkołę podstawową.

Dla dzieci polityków miejsc w lepszych liceach nie zabraknie. Może być jedynie kłopot ze studiami wyższymi, ale w rządzie pozostał minister Jarosław Gowin, a ten resort też tak przygotowuje regulacje prawne, żeby odpowiadały interesom zainteresowanych tym osób.

Problem z rekonstrukcją rządu ma prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego i opozycja, bo cała konstrukcja pozorowanej kontestacji re-formy edukacji spaliła na panewce. Właściwie, wystarczy jeszcze dosypać do szkolnictwa 500+ na nauczycielskie płace i będzie spokój.

Minister zdrowia chciał - w ramach powrotu opieki medycznej do szkół - koniecznie zwiększyć uprawnienia pielęgniarek szkolnych, ale na szczęście minister Anna Zielińska postawiła się swojemu koledze z rządu, bo słusznie dopatrzyła się, że w myśl zapisów w projekcie ustawy dotyczącej medycyny szkolnej - pielęgniarki uzyskałyby zbyt dalece idące uprawnienia do ingerowania w sferę prywatną rodziców uczniów, prawa dziecka oraz w życie szkoły. To mi się podoba. Kolejny plus.

Jest nadal coś, co łączy kwestie choroby z edukacją, czemu dał wyraz jeden z komentatorów w sieci:

No i ciekawe jaki zdolny i mądry student z pasją przyjdzie do szkoły pracować, by przez wiele lat zarabiać niewiele więcej niż minimalna krajowa nim osiągnie stopień nauczyciela dyplomowanego, którego pensja 2500 to szczyt marzeń młodych nauczycieli? Haha. To już lepiej nic się nie uczyć i pójść do jakiegoś większego zakładu pracy, gdzie od ręki młodemu płacą ponad 2000 na rękę. Chory kraj.

09 stycznia 2018

Samosprawdzająca się hipoteza rzekomo naukowych badań



"DOBRA ZMIANA W MIASTKU. NEOAUTORYTARYZM W POLSKIEJ POLITYCE Z PERSPEKTYWY MAŁEGO MIASTA" - tak brzmi tytuł raportu z badań jakościowych przeprowadzonych wśród wyborców PIS przez zespół badawczy dr. hab. Macieja Gduli wśród przedstawicieli klasy ludowej i średniej tej miejscowości. Wypowiedzi mieszkańców były interpretowane w kategoriach specyficznych dla tych klas dyspozycji.

Czytelnicy dowiedzą się, że było to badanie empiryczne. Owszem, badanie jest empiryczne, ale w paradygmacie badań jakościowych. Badacze interpretowali uzyskane dane z 30 wywiadów wykorzystując teorię klas społecznych Pierre’a Bourdieu i analizę przemian sfery publicznej w sytuacji dominacji internetu.

Socjolodzy nie przedstawiają problemu badawczego, ale można się domyślać jego treści, skoro - jak piszą - chcieli (..) zrozumieć mechanizmy rządzące poparciem dla prawicowych partii i dla rządów PIS w miejscowości, w której PIS uzyskał w 2015 r. niemal pięćdziesięcioprocentowe poparcie, a zatem zbliżone do dzisiejszego, po dwóch latach sprawowania władzy.

"W wywiadzie pogłębionym szukano informacji na temat źródeł, z których badani czerpią wiedzę o polityce, a do opinii i postaw politycznych dochodzono, konfrontując badanych przede wszystkim z pytaniami o wydarzenia i tematy-klucze, które żywo są dyskutowane w sferze publicznej." (s.3)

Zastosowano w tym badaniu wywiad biograficzny, by dowiedzieć się czegoś więcej o swoich rozmówcach oraz pogłębiony celem poznania ich opinii na temat wydarzeń politycznych. Najpierw poproszono wyborców PIS o opowiedzenie historii swojego życia, a po dwóch tygodniach odwiedzono ich ponownie, by porozmawiać o polityce.

"Połączenie tych dwóch wywiadów przyniosło ciekawe efekty, ponieważ umożliwiło nie tylko głębsze zrozumienie przyczyn postaw i poglądów politycznych, lecz także dało szansę na weryfikację tezy o istnieniu związku między postrzeganiem własnego życia w kategoriach porażki i cierpienia a poparciem dla „populistów”. (s. 4-5)

Konstruując scenariusz wywiadu pogłębionego socjolodzy nie pytali o orientację ideologiczną, stosunek do państwa, nie sprawdzali znajomości programów politycznych. Jak piszą: "Koncentrowaliśmy się natomiast na sposobie zdobywania wiedzy o polityce i pytaliśmy o wydarzenia kształtujące poglądy i wpływające na zaangażowanie ludzi w sferę publiczną, o gorące tematy istotne w walce politycznej oraz o ruchy społecznego protestu. Kwestionariusz ten pozwolił dotrzeć do politycznych opinii i postaw, a w wyniku dał coś więcej: możliwość zrozumienia, jaki sens ludzie nadają toczącym się procesom i jak stają się ich częścią." (s. 6)

Jakie wydarzenie polityczne były przedmiotem zainteresowania badaczy? Te, które ich zdaniem "wstrząsnęły" polityką w naszym kraju. Dociekali zatem:

1. Jakie jest zainteresowanie 30 mieszkańców polityką i z jakich korzystają kanałów komunikacji na ten temat?

2. Jak postrzegają i oceniają poprzednie rządy - PO?

3. Co sądzą o:

- programie Rodzina 500+?

- sporze o Trybunał Konstytucyjny?

- całkowitym zakazie aborcji?

- uchodźcach?

- ruchach społecznego protestu?


To, co mnie nieco niepokoi, to posługiwanie się przez autorów tego raportu przekonaniem, że zweryfikowali wstępne hipotezy, jakby w tego typu badaniach można było je w ogóle formułować. Chyba jednak poszli na skróty i "pod publiczkę", bo konfrontowanie wyników lokalnych sondaży politycznych z wypowiedziami 30 rozmówców, w których coś "dominuje", jest mocno naciągnięte.

Jak stwierdzają:

"W opowieściach biograficznych osób z klasy ludowej dominuje sposób opowiadania o sobie, który w analizie biograficznej określa się jako opowieść instytucjonalną. Narracja taka opiera się na wskazywaniu najważniejszych momentów w życiu, które są jednakowe dla większości osób tworzących krąg społeczny, w którym porusza się badany. Jest to opowieść o zwyczajnym życiu, autor przechodzi przez kolejne etapy niejako naturalnie następujące po sobie. Życie nie jest przedstawiane ani jako trajektoria, czyli proces, w którym traci się kontrolę nad własnym życiem, ani jako biografia, czyli osiągnięcie założonych życiowych celów dzięki wytrwałości i pracy jednostki." (s.31)

Autorzy raportu dzielą się swoją opinią na temat różnic w zakresie podobnego poparcia w ostatnich latach dla rządów prawicowych w Polsce na tle innych krajów w Europie.

Badania jakościowe nie służą do ustalania jakichkolwiek prawidłowości, ani też do weryfikowania jakichkolwiek hipotez, tylko do uchwycenia możliwych powodów takich a nie innych postaw czy zachowań wśród respondentów danego środowiska (w tym przypadku - politycznego). Treść wypowiedzi można zatem odnieść tylko i wyłącznie do danej próby badawczej nie do wyciągania wniosków na temat rzekomej zmiany w architekturze komunikacji między politykami a społeczeństwem.

Na zakończenie swoich analiz socjolodzy udzielają odpowiedzi na pytanie, które im przypisuję na podstawie treści tego raportu: Co łączy wyborców popierających tę partię PIS i dlaczego jest to neoautorytaryzm? Przypuszczam, a sposób przeprowadzonych badań to uzasadnia, że zanim przystąpiono do badań, założono, co ma być ich ostatecznym efektem. Autorzy tych wywiadów doskonale wiedzieli przed jego przeprowadzeniem, że:

Dzisiejszy autorytaryzmu odróżnia od dawnego także stosunek do demokracji. Kiedyś autorytaryzm był wprost wymierzony w demokratyczne rządy i miał być antidotum na zdegenerowany parlamentaryzm, dziś korzysta z demokratycznego imaginarium i poszukuje uprawomocnienia przez szeroką mobilizację i głosowanie. Z jednej strony nie jest to od razu powód do radości, bo „demokratycznie” można pozbawiać obywatelstwa albo zakazywać wolności słowa, żeby nie obrażano większości, ale jednocześnie stanowi to rodzaj ograniczenia dla rządów neoautorytarnych liderów. W Polsce przybiera to szczególną postać, bo lider nie jest ani prezydentem, ani premierem i nie głosowano na niego wprost w wyborach. (s. 38)

Badania biograficzne niczego nie potwierdzają, nie weryfikują, o czym socjolodzy doskonale wiedzą. Chyba jednak nie wszyscy. Dlaczego więc publikują swój bezkrytyczny wobec tak oczywistej wiedzy metodologicznej raport w serii "Krytyka Polityczna"? Pytanie jest retoryczne - bo są bezkrytyczni.





08 stycznia 2018

Czy wnioskować o odznaczenia?


W Łodzi jest już w ostatnim kwartale drugi profesor Uniwersytetu Medycznego, który odesłał do Kancelarii Prezydenta RP Andrzeja Dudy odznaczenia, jakie odebrał w swojej uczelni za osiągnięcia naukowe. Najpierw był to socjolog medycyny pan dr hab. Wojciech Bielecki prof. UM w Łodzi, który najpierw odebrał odznaczenie, po czym je odesłał Prezydentowi publikując swoje stanowisko na łamach "Gazety Wyborczej". Napisał m.in.:

"Niestety, wobec zjawisk i procesów zachodzących w mojej Ojczyźnie, w których ku rozczarowaniu wielu milionów Polaków bierze Pan aż nadto znaczący udział, nie mogę tego medalu przyjąć" (...) nie może "przyjąć czegoś, co pochodzi z nadania człowieka, który jest z wykształcenia prawnikiem z cenzusem uniwersyteckim, a który w sposób świadomy łamie Konstytucję RP". "Konstytucję, na którą przecież Pan przysięgał – i to deklarując publicznie poszukiwanie pomocy Boga dla jej przestrzegania!"

Pod tym tekstem jest ponad 4 tys. różnej treści komentarzy, najczęściej jednak albo ganiących, albo wychwalających naukowca za tę decyzję. Nie trzeba było długo czekać, żeby w minionym tygodniu dowiedzieć się o kolejnej odznaczonej w tej Uczelni - pani prof. dr hab. Teresie Żylińskiej (biochemik, biolog molekularna, neurochemik), która także postanowiła oddać Złoty Krzyż Zasługi. Nie opublikowała jednak powodów takiego stanu rzeczy, chociaż zapewne jakimiś podzieliła się z Prezydentem.

Właśnie otrzymałem od moich władz pismo, by w najbliższym czasie wytypować osoby z Katedry do odznaczeń lub medali za ich pracę naukową, dydaktyczną i/lub organizacyjną. Nie mam zamiaru jednak pytać, czy - jeśli wyrażą zgodę na to, by w tak symbolicznym wymiarze władze UŁ mogły wyrazić im swoją wdzięczność za dotychczasową pracę akademicką - akceptują pana Prezydenta lub ministra edukacji/nauki i szkolnictwa wyższego, czy nie akceptują? Zapytam ich zgodnie z ustawą, czy wyrażają zgodę na przyjęcie odznaczenia. To oczywiste, że nie wnioskuję o medale czy krzyże lub ordery do władz Uniwersytetu, gdyż Rektor jest tu jedynie pośrednikiem między resortem (gdy w grę wchodzi odznaczenie ministerialne) albo prezydentem.

Każdy ma prawo do tego, by nie przyjmować żadnych symbolicznych wyróżnień za swoją pracę naukowo-badawczą, nauczycielską czy organizacyjną. Jeżeli jednak najpierw wyraża na to zgodę, a po przyjęciu symbolicznej nagrody ją zwraca, to nie wiemy, czy nie zasłużył na to odznaczenie i jednak się zawstydził, rozmyślił, czy może post factum postanowił w innym wymiarze wyrazić swoją decyzję?

W ten sposób można by dojść do absurdu i oddać uzyskane dyplomy np. nominację na tytuł profesora czy habilitacyjny lub doktorski, bo nie akceptujemy naruszania prawa przez wręczającego nam ten tytuł lub dyplom - prezydenta, rektora czy dziekana.

Odnoszę wrażenie, że w ogóle dzieje się coś niepokojącego w tej sferze, bowiem większość osób, która otrzymała ordery, odznaczenia lub medale w okresie np. PRL (są wśród nich obecni rządzący, politycy, posłowie i senatorowie) wcale ich nie odsyłała i nie oddała. Kluczowe pytanie bowiem brzmi - czy otrzymujemy tak symboliczne nagrody za coś, czy ze względu na wyniki sondażu opinii publicznej w zakresie wskaźnika akceptacji podmiotów władzy?