11 listopada 2016

Przyczynek do refleksji na temat wychowania patriotycznego


Zacznę ten wpis od myśli Jana Pawła II, bowiem ilekroć wracam z jakiejś podróży do kraju, towarzyszy mi obraz przybywania do ojczystej ziemi Papieża-Polaka, który za każdy razem całował ją po wyjściu z samolotu. A mówił o tym tak:

Pocałunek złożony na ziemi polskiej ma dla mnie sens szczególny. Jest to jakby pocałunek złożony na rękach matki – albowiem Ojczyzna jest moją matką.

Po latach kpin i żartów w wykonaniu lewicowej nomenklatury SLD, która sponiewierała ten jakże wyjątkowy gest wielkiego Polaka przybywającego z Watykanu do Polski na krótkie spotkania z własnym narodem, ponownie przeżywamy wartość patriotyzmu, która - niestety - może ulec w naszym społeczeństwie sponiewieraniu na skutek osadzania jej w ideologii marzycieli instrumentalnego jej wykorzystania do własnych karier lub/i sterowania ludzkimi duszami.

Powraca zatem pytanie, jaką rolę odgrywa w przestrzeni publicznej wychowanie patriotyczne? Nie po raz pierwszy w dziejach naszej edukacji te właśnie postawy raz schodzą na plan dalszy, by po długotrwałym już stanie uspokojenia, wyciszenia, a może i celowego wygaszania ich przez polityków, tuż przed kolejnymi w państwie wyborami – samorządowymi, następnie parlamentarnymi i prezydenckimi, jak i w okresie świąt państwowych i religijnych stać się punktem centralnym sfery publicznej.

Trafnie pisze o tym Jerzy Nikitorowicz: Jesteśmy jednak częścią historii i złożonego współczesnego świata, a więc ponosimy odpowiedzialność zbiorową za przeszłość i teraźniejszość. Pamiętamy słowa Cypriana Kamila Norwida, który pisał, że Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek. Czy jako obywatele, na których ciąży regulowanie sprzeczności wielokulturowego świata, podejmujemy ten trud? Z jednej strony możemy kreować bogatą, rozbudowaną, wielowymiarową tożsamość, ale z drugiej poddajemy się próbom narzucania coraz węższego samookreślenia, „wciskania” w gorset jednowymiarowy. Stajemy się coraz bogatsi wewnętrznie, realizujemy się w wielu wymiarach życia, a jednak te wymiary nie wytrzymują zewnętrznego nacisku. (w: Patriotyzm i nacjonalizm. Ku jakiej tożsamości kulturowej? Kraków: Oficyna Wydawnicza „Impuls” 2013, s. 15.)


Nauka odsłania różne koncepcje człowieka oraz źródła i powody zewnętrznego nacisku na jego postawy patriotyczne, odsłania kulisy procesów i strukturalnych rozwiązań, w wyniku których te właśnie orientacje kierunkowego rozwoju osobowości, jej aksjonormatywne nastawienia, wiedza i umiejętności nabierają określonych treści i eksterioryzacji. Teoretycy wychowania już dawno temu zwracali uwagę na to, że ten typ postaw społecznych wymaga poznania i utrwalenia określonej wiedzy, interioryzacji wartości oraz nabycia, rozwinięcia i aktywizowania pożądanych umiejętności do działania patriotycznego oraz obywatelskiego.

Ostatnim studium monograficznym, niezwykle spójnym metapoznawczo i aksjologicznie na temat patriotyzmu była rozprawa Karola Kotłowskiego, którą pisał w latach 70. XX w. w warunkach ustrojowej przemocy totalitarnego państwa, którego instytucjonalna cenzura nie pozwoliła na właściwą filozoficznie i pedagogicznie prezentację treści badań naukowych.

Po czterdziestu latach nie da się tej książki czytać jako studium o uniwersalnych przesłankach pedagogicznych, gdyż zostało ono wpisane w doktrynę marksizmu-leninizmu, w której połączono klasową walkę o niezależność narodową państw obozu socjalistycznego z bezwzględnym podporządkowaniem się bolszewickiemu najeźdźcy torującemu sobie drogę do politycznego podporządkowania kolejnych państw w Azji, Afryce czy Ameryce Łacińskiej.


Rozprawa łódzkiego pedagoga powinna być ostrzeżeniem dla kolejnych pokoleń, jak instrumentalnie można wykorzystać wartość (ideę) patriotyzmu do zdominowania pod pozorem budowania zjednoczonej różnorodności państw podmiotu dominacji nad nimi. Może zarazem uświadamiać nam, jak dalece można za pośrednictwem oddziaływań aparatu władzy i sprzężonej z nim polityki oświatowej niszczyć tożsamość narodową w imię ideologicznie, społecznie, kulturowo, gospodarczo, militarnie a nawet wyznaniowo (ateizacja, wychowanie w światopoglądzie świeckim, antyreligijnym) globalnych interesów.

Kiedy Karol Kotłowski łączył jako nierozerwalne ze sobą dwa fenomeny - patriotyzmu z internacjonalizmem (proletariackim), to uświadamiał nam zarazem, jak dalece wpływy szeroko zakrojonych i rozprzestrzeniających się sił politycznych mogą zdeterminować postawy patriotyzmu niszcząc jego rzeczywiste korzenie i przejawy koniecznego wzrostu.

To prawda, że znaczenie pojęcia patriotyzmu zmieniało się w toku dziejów, ale nikt chyba nie podważy tych komponentów jego definiensu, które wiążą, ucieleśniają, identyfikują patriotyzm z miłością jednostki do własnej ojczyzny, z poczuciem dumy z dokonań narodowej wspólnoty czy jej przedstawicieli.

Kiedy formułujemy pytanie: czym jest patriotyzm? - to nie wątpimy w to, że oznacza on subiektywnie odczuwany stan ducha i uczuć człowieka, który jest zróżnicowany społecznie i ideowo, a zarazem wpisuje się w aksjonormatywną wielość postaw wobec tej wartości.

W dociekaniu istoty patriotyzmu naukowcy mówią mnogimi językami, posługują się narzędziami do odczytywania myśli w mieszaninie teorii, nurtów, prądów, kierunków, doktryn, ideologii i światopoglądów. Kierują uwagę ku rzeczy, która rozbrzmiewa wielością głosów, aspektów, mnogością przekazów oraz ich interpretacji.

Wychowanie patriotyczne w ścisłym tego słowa znaczeniu polega na zaprawianiu do czynu na rzecz Ojczyzny naszych - jak pisał o. Jacek Woroniecki - władz pożądawczych, szczególnie samej woli, jak i sfery uczuciowej, afektów, namiętności, podczas gdy kształcenie postaw patriotycznych zajmuje się rozwojem i usprawnianiem władz poznawczych i systematycznym wzbogacaniem osoby konieczną wiedzą. Rezultatem (…) pracy wychowawczej jest powiązanie wszystkich moralnych czynników w człowieku w jeden całokształt, który nazywamy charakterem.

Studiując literaturę na temat wychowania patriotycznego czy postaw patriotycznych dostrzeżemy, że patriotyzm jest tym fenomenem, który lokuje się w nas, ale ze względu na przedmiot odniesienia zakorzenia się poza naszą indywidualnością, w szeroko pojmowanej zbiorowości terytorialnej, państwowej. Teorie czy modele patriotyzmu zawsze będą potrzebne, by można było na ich podstawie interpretować i rozumieć rzeczywistość, odróżniać fakty i procesy istotne dla interesującego nas problemu od błahych, mniej ważnych.

Dzięki różnym interpretacjom możliwe jest dociekanie istoty patriotyzmu, a także dokonanie jej oceny w kategoriach moralnych: co jest dobrym, korzystnym patriotyzmem, a co złym, toksycznym. Włączanie do tego fenomenu dodatkowo komponentu etnicznej tożsamości (np. Polak-patriota) czy wyznaniowej (prawdziwy Polak to katolik) otwiera już przestrzeń do sporów i waśni, także naukowych czy uruchamia residua historycznej tradycji.

Ilekroć zaczynamy łączyć patriotyzm jako osobistą postawę wobec własnej Ojczyzny z jakąkolwiek ideologią, światopoglądem, doktryną polityczną, tylekroć traci on swoją autoteliczną wartość na rzecz heterotelii obracając się często przeciwko osobistym, suwerennym doznaniom osoby w tym przedmiocie. Warto o tym pamiętać wybierając się na marsze, które zaczynają przypominać te z czasów PRL - ale służące odczłowieczającej ideologii.

10 listopada 2016

Lewicowy zawrót głowy



Edukacja w Łodzi nie ma najlepszych warunków do rozwoju. Z końcem ubiegłego tygodnia zakończył swoją pracę w Wydziale Edukacji Urzędu Miasta Łodzi pan Krzysztof Jurek, który został nominowany po ostatnich wyborach samorządowych na to stanowisko przez SLD-owskiego wiceprezydenta miasta Tomasza Trelę. Był to niewątpliwie fatalny wybór, bowiem obsadzono tak ważne stanowisko byłym dyrektorem najsłabszego gimnazjum, który – jak donosi lokalna prasa – kierował szkołą publiczną w sposób finansowo nieodpowiedzialny. Radni PIS domagają się od prezydent miasta - Hanny Zdanowskiej przeprowadzenia audytu w kierowanym przez zdymisjonowanego dyrektora Wydziale, bo skoro źle zarządzał szkołą publiczną, to być może miały też miejsce jakieś patologie w jednostce samorządowej.

Łódzcy dyrektorzy szkół w dużej mierze cieszą się, że ów pan nie steruje już organem prowadzącym miejską oświatę, bo styl jego komunikacji z nimi przypominał standardy z okresu poprzedzającego wyprowadzenie sztandarów PZPR. Nic dziwnego, w końcu to SLD. Zgodnie z wciąż mającym miejsce w tej partii wzorem socjalistycznych praktyk własnego urzędnika, a byłego nauczyciela nie zobowiązuje się do powrotu do nauczycielskiego zawodu, tylko przechowuje się go na innym stanowisku kierowniczym, które jest w zasięgu lewicowych wpływów. W końcu za edukację odpowiada w Łodzi SLD, które troszczy się o niekompetentną nomenklaturę w barwach własnej partii, partii, która jest poza parlamentem, ale na grzbiecie edukacji chce odzyskać i poszerzyć własny elektorat wyborczy.

Prezydent Miasta popełniła błąd polityczny oddając koalicjantowi z SLD edukację, bo ta formacja podtapia nie tylko szkolnictwo, ale i Jej wiarygodność. Tymczasem dowiadujemy się, że szef Platformy Obywatelskiej - Grzegorz Schetyna zamierza za trzy lata w walce o kolejną kadencję w Sejmie wnioskować o przeniesienie stolicy kraju do ... Łodzi. Żaru słonecznego nie było tego dnia, kiedy to mówił...

Niemalże codziennie dowiaduję się o kolejnych patologiach w szkolnictwie tego miasta. Oto przedwczoraj red. M. Kałach z „Dziennika Łódzkiego” (261/2016, s.5) napisał, że rodzice blisko setki dzieci, które uczęszczają od września do przedszkola (utworzonej na jednym z osiedli Łodzi filii jako placówki publicznej) zostali zobowiązani przez dyrektorkę do zapłacenia czesnego w wysokości 700 zł miesięcznie, dopóki nie otrzyma ona na opiekę nad dziećmi dotacji z subwencji oświatowej.

Wydział Edukacji pozwolił na działalność tej placówki od września br. mimo niespełnienia przez nią odpowiednich wymogów. Zdaniem dyrekcji przedszkola winni tej sytuacji są urzędnicy Wydziału. Zdymisjonowany dyrektor K. Jurek został - wzorem lewicowych praktyk - „awansowany” do magistrackiego Biura promocji zatrudnienia i obsługi działalności gospodarczej, by tam odpowiadać za rzekomą współpracę pracodawców ze szkołami zawodowymi.

Jestem pod wrażeniem tej decyzji, bo nie kto inny, jak właśnie b. dyrektor Wydziału Edukacji zasług dla rozwoju tego szkolnictwa w mieście w ogóle nie posiada. Rozbił Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kształcenia Praktycznego na dwie placówki (zawsze to są dodatkowe etaciki do rozdawnictwa), co już samo w sobie jest kuriozalne. Rozpoczął w ten sposób destrukcję w jedynej tego typu i z najwyższymi certyfikatami w zakresie zarządzania jakością - miejską placówkę kształcenia praktycznego i doskonalenia nauczycieli.

Pamiętam natomiast jak o poprzednim dyrektorze tego Wydziału pisał bloger Dariusz Chętkowski:

Z dyrektorami wydziału edukacji miałem zwykle do czynienia dopiero wtedy, gdy już kończyli kadencję. Wtedy stawali się przystępni i dostępni. Wyjątkiem była Beata Jachimczak, dotychczasowy szef, która wpadła do mojego liceum na jedną z imprez szkolnych. Zabrała publicznie głos, pogadała z uczniami, wymieniła się wrażeniami z nauczycielami, obejrzała szkołę. Wszystkim szczęka opadła, bo chyba od półwiecza coś takiego się nie wydarzyło.

Ciekaw byłem, czy łódzki bloger powtórzy swój zachwyt w stosunku do wspomnianego tu Krzysztofa Jurka. Mamy czwartek, a o dotychczasowym szefie szkolnictwa w Łodzi ani widu, ani słychu w blogu. Chyba zatem moja teza o zasadności odwołania została poparta milczeniem, które przecież jest w takich sytuacjach złotem.

Swoją drogą byłoby interesujące zbadanie „karier” samorządowych, związkowych, kuratoryjno-resortowych nauczycieli, którzy po awansie na urzędnicze/związkowe czy kuratoryjne stanowisko nie powrócili już do zawodu. Weszli w polityczny - samorządowy lub związkowy obieg stanowisk do wzięcia. Są to niewątpliwe zyski i straty tak po ich stronie, jak i tych, którymi zarządzają.


09 listopada 2016

Pedagogika jest dobra dla wszystkich?


W czasie ostatniego posiedzenia Komitetu Nauk Pedagogicznych prof. Roman Leppert zadał pytanie, ilu nauczycieli akademickich spoza pedagogiki ubiegało się w ostatnich latach o stopień naukowy doktora habilitowanego?

Rzeczywiście, nikt nie prowadzi takich analiz, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, żadna z jednostek akademickich w zakresie dyscyplin nauk społecznych czy humanistycznych nie jest tym zainteresowana. Po drugie, od kilkunastu lat obserwujemy wyraźne przekraczanie granic poszczególnych nauk przez badaczy, którzy kierują się w swoich dociekaniach poznawczych inter- i transdyscyplinarnością. Ma miejsce coraz większa integracja wiedzy z różnych nauk.

Nadal jednak proces i przyzwolenie na zabieganie o awans naukowy jest jednokierunkowy: z innych nauk społecznych czy humanistycznych do pedagogiki. Jakoś nigdy na odwrót. Nie przypominam sobie, żeby doktor pedagogiki został doktorem habilitowanym psychologii, socjologii czy filozofii. Może czytelnicy podadzą taki przykład.

Natomiast doskonale pamiętam psychologów, którzy wnioskowali o przeprowadzenie postępowania habilitacyjnego z pedagogiki, bo nagle uwierzyli w swoje nowe posłannictwo i odkryli w dotychczasowych publikacjach nie tylko ślady pedagogicznej twórczości. Jedna z psycholożek wmawiała jednej z rad wydziałów, że skoro badała psychologiczne uwarunkowania bóli menstruacyjnych studentek pedagogiki, to jej praca jest właśnie z tej dyscypliny.

Tymczasem wszyscy dobrze wiemy, że dyplom magistra psychologii oraz doktora nauk humanistycznych (do 2011 r.) lub społecznych (od 2011 r.) w dyscyplinie psychologia nie jest równorzędny analogicznym dyplomom z pedagogiki. Jeszcze kilka lat temu szanujące się rady wydziałów dbając o wysoki poziom awansowych prac naukowych już od kandydatów do stopnia naukowego doktora, którzy nie ukończyli studiów na kierunku zgodnym z dyscypliną nauki będącej przedmiotem ubiegania się o stopień naukowy doktora habilitowanego, wymagały złożenia stosownych egzaminów uzupełniających właśnie z pedagogiki.

Dzisiaj zacierają ten wymóg m.in. studia doktoranckie. Każdego roku spotykam się z psychologami jako doktorantami na pedagogicznych studiach III stopnia, którzy wolą stracić "psychologiczną cnotę" na rzecz tej dyscypliny, byle tylko zostać doktorami nauk społecznych. Nie powinno jednak budzić niczyjej wątpliwości to, czy przedłożony dorobek naukowy kandydata do awansu, w tym także jego dysertacja habilitacyjna czy monografia naukowa oraz pozostałe publikacje istotnie mają związek z dyscypliną nauki, która jest podstawą do habilitacji, czy też nie?

Jaki związek mam na uwadze? Na pewno nie taki, że wystarczy w tytule monografii naukowej zapisać pojęcia pedagogiczne typu - edukacja, wychowanie czy uczeń, nauczyciel, szkoła, zdolności, zainteresowania uczniów itp., gdyż ważne jest to , do jakich źródeł w prowadzonych badaniach sięgał autor publikacji. Jeśli konsekwentnie korzystał z literatury psychologicznej, to nie powinien dziwić się, że pedagodzy nie uznają jego dorobku jako pedagogicznego. Nie trzeba chyba w tym miejscu bliżej wyjaśniać różnic między dyscyplinami naukowymi, gdyż każda z nich dysponuje swoim szeroko i głęboko udokumentowanym dorobkiem wielu pokoleń badaczy.

Fakt wspólnego przedmiotu badań dla psychologii, pedagogiki, filozofii, ale i socjologii, ekonomii, nauk o zarządzaniu, politologii itd. nie jest wystarczającym powodem do dowolnego samookreślania przez autora, z obszaru jakiej nauki powinien weryfikować poziom własnych osiągnięć naukowych, organizacyjnych i dydaktycznych. To nie jest bez znaczenia.

Nie nastąpił w ostatnich latach nieznany mi przełom w humanistyce czy naukach społecznych, w następstwie którego miałby mieć miejsce „cud integracji” albo "nawrócenia". Autonomiczne nauki, dyscypliny wiedzy specjalistycznej są wprawdzie sobie pokrewne, to jednak różnią się metodami badań, modelami teoretycznego opisu i wyjaśniania interesujących ich fenomenów, zakresem aplikacji teorii w praktyce itd.

W przypadku dorobku naukowego wielu psychologów nie ma najmniejszej wątpliwości, że dokonują świadomie nadużycia nie tylko pod względem formalnym, skoro będąc psychologami, stosując metody badań psychologicznych i dokonując interpretacji z pola wiedzy tej właśnie dyscypliny naukowej występują - za przyzwoleniem części środowiska akademickiego - o wyższy stopień naukowy z pedagogiki, a nie ze swojej dyscypliny. Nie chcą i nie raczą nawet poinformować, że w sposób jawny lub ukryty ich publikacje zostały odrzucone przez psychologów jako nienaukowe.

Wydaje im się, że w wystarczy przywołać śladowo we wstępie i co najwyżej w przypisach, nawet nie w sposób pogłębiony i ze zrozumieniem kryjących się odrębnych racji, kilka zaledwie prac polskich pedagogów, by przypisać sobie prawo do wpisywania się w tę naukę. Jeżeli na podstawie kilkunastu zaledwie stron, powierzchownej zresztą analizy kategorii pojęciowej pedagogiki można ubiegać się o habilitację z tej nauki, to znaczy, że ani habilitant nie zna i nie szanuje tej dyscypliny, ani też nie ma zamiaru wpisywać się w jej rozwój. A mógłby, dlaczego nie.

Po co niektórzy psycholodzy stosują mistyfikację w charakterze „przypudrowania” własnej ignorancji we wstępie czy nawet teoretycznym rozdziale monografii? Nie potrafią odnieść się do fundamentalnych dla pedagogiki teorii i modeli pedagogicznych, pomijają w swoich zmiennych klasyczne w pedagogice czynniki związane z hetero- i/lub autoedukacyjnym oddziaływaniem wychowawczym, opiekuńczym czy dydaktycznym. Jeden z psychologów napisał w swojej pseudopedagogicznej dysertacji:

"Proces X współkształtuje wiele czynników, które można zaliczyć do kategorii wewnętrznych (psychologicznych) i zewnętrznych. Ostatnimi zajmują się nauki takie jak socjologia czy pedagogika”. Cóż za łaskawość! Nie, nie, zapewniam, że w dalszej części jego publikacji nie znajdziemy nawet jednego zdania na temat czynników zewnętrznych, bo przecież zajmują się nimi – jak słusznie i szczerze to wyznaje - inne nauki, a więc i zapewne inni naukowcy, w tym także pedagodzy. On sam nie splamiłby się tą wiedzą.

Nie mógłbym jednak w żadnej mierze potwierdzić, że autor takich publikacji, przy całym szacunku do psychologów i ich dzieł, mógłby reprezentować moją dyscyplinę naukową i pedagogiczne środowisko naukowe, skoro jego rozprawy nie są pracami pedagogicznymi. Nie spełniają one fundamentalnego dla postępowań na stopień doktora habilitowanego warunku wniesienia znaczącego wkładu w rozwój pedagogiki jako dyscypliny naukowej.

Wielu psychologów po uzyskaniu jednak stopnia doktora habilitowanego z pedagogiki zatrudnia się natychmiast w zakładach, pracowniach a nawet instytutach psychologii. Byle tylko nie w pedagogice. Są też wyjątki od tej reguły. Zdarza się, że wybitni, młodzi psycholodzy postanawiają dalszą część swoich badań naukowych poświęcić pedagogice i dla pedagogiki. Są wówczas naszą chlubą, bo nie mówią o sobie "półgębkiem", z poczuciem wstydu, że są pedagogami, ale właśnie z dumą podkreślają związek z tą nauką i reprezentują ją godnie, a co najważniejsze merytorycznie.