03 października 2016

Inauguracja nowego roku akademickiego


Kolejny rok akademicki 2016/2017 zapowiada się ciekawie, aczkolwiek bez nadziei na znaczącą poprawę sytuacji nauczycieli akademickich i studentów czy koniecznych zmian w zakresie finansowanie szkół wyższych. Politycy po raz kolejny "odpuszczają" sobie tę sferę i środowisko życia Polaków, gdyż nie skutkuje ona dla nich wymiernymi efektami w kampaniach politycznej walki o utrzymanie władzy. Czekamy na wyniki prac trzech zespołów, które przygotowują przesłanki do oczekiwanych reform.

Środowisko akademickie jest tak samo podzielone jak całe społeczeństwo, co zawdzięczamy zdradzie elit politycznych, toteż musi samo walczyć o EDUKACJĘ JAKO DOBRO NARODOWE, KULTUROWE, a nie głównie rynkowe. W publicznych mediach coraz częściej pojawiają się tzw. eksperci prawoskrętni, a w mediach (nie-)zależnych, prywatnych - eksperci lewoskrętni. Liberałowie muszą chować się po kątach, by nie zainteresowano się ich majątkami. Nauka była bowiem dla wielu podmiotów okazją do często nonsensownego, ale za to prywatnie znaczącego konsumowania środków unijnych. Niewiele miał z tego rozwój nauk, jeszcze mniej było awansów naukowych.

Cieszy zatem fakt, że Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego przyznał stypendia 168 młodym wybitnym naukowcom, wśród których są także pedagodzy. W XI edycji konkursu ubiegało się o comiesięczne stypendium w wysokości 5390,- zł miesięcznie przez okres do 3 lat (co jest równoważne comiesięcznej, a najniższej pensji profesora zwyczajnego). Spośród 1137 naukowców, w tym zapewne wielu pedagogów, na to wyróżnienie zasłużyli jedynie albo aż:

Pedagog - dr Marta Kowalczuk-Walędziak z Wydziału Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu w Białymstoku - adiunkt w Zakładzie Pedagogiki Ogólnej i Metodologii Badań Pedagogicznych, która jest zarazem Prezesem Fundacji CENTRUM TRANSFERU WIEDZY I INNOWACJI SPOŁECZNO-PEDAGOGICZNYCH w Białymstoku.


Środowisko naukowe ceni dokonania białostockiej pedagog, w tym m.in. za opublikowaną dysertację podoktorską pt. Poczucie sprawstwa społecznego pedagogów. Studium teoretyczno-empiryczne (Kraków: IMPULS 2012) oraz wydaną wspólnie z Katarzyną Bocheńską-Włostowską i Alicją Korzeniecką-Bondar pracę zbiorową pt. "Twórcze wiązanie teorii i praktyki pedagogicznej. Możliwości, wyzwania, inspiracje (Kraków: IMPULS 2014). Nie ulega zatem wątpliwości, że stypendium ministra pozwoli na prowadzenie dalszych badań i kolejny awans naukowy.


Drugim stypendystą został adiunkt z Zakładu Edukacji Elementarnej i Terapii Pedagogicznej Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu - dr Michał Klichowski, o którego rozprawie naukowej pt. "Narodziny cyborgizacji" (Poznań 2012) pisałem już jakiś czas temu w blogu.

Nie poprzestał na niej, tylko kontynuował swoje badania wydając kolejną , a jakże interesującą monografię pt. "Między linearnością a klikaniem. O społecznych konstrukcjach podejść do uczenia się" (Kraków: Impuls 2012). W tej ostatnie rozprawie, której I edycja rozeszła się jak przysłowiowe "ciepłe bułeczki" i obecnie mamy już drugie jej wydanie, autor odpowiada na pytania: Czym jest uczenie się człowieka? Dlaczego ludzie uczą się w różny sposób? Czy sytuacja społeczna może kształtować podejścia do uczenia się? Czy podejścia do uczenia się mogą mieć konstytucję historyczną? Jak podejście do uczenia się wpływa na kształt ludzkiej biografii?





Już jestem ciekaw, co będzie wynikiem jego badań, skoro obie publikacje trafiły w sedno procesów socjalizacyjno-edukacyjnych młodego pokolenia.




Dzisiaj inauguruje rok akademicki wyjątkowa w Europie w kształceniu kadr do pracy z osobami niepełnosprawnymi Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Względy zdrowotne uniemożliwiają mi udział w Inauguracji Roku Akademickiego 2016/2017, ale nie mogę odmówić sobie zaszczytu skierowania na ręce tak byłych Rektorów APS - profesorów Karola Poznańskiego, Adama Frączka i Jana Łaszczyka, jak i obejmującego w nowej kadencji tę funkcję prof. Stefana M. Kwiatkowskiego wyrazów podziękowań za znakomite zarządzanie Uczelnią oraz wyrazów uznania za realizowaną strategię naukowego rozwoju Akademii oraz jej szczególną misję społeczno-oświatową.

Wydział Nauk Pedagogicznych Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie stał się w Polsce drugim po Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM w Poznaniu najważniejszym i najbardziej liczącym się w naukach pedagogicznych środowiskiem badawczym, dydaktycznym oraz społeczno-oświatowym. Jako przewodniczący Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN mogę z poczuciem dumy i szacunku dla wszystkich pracowników podkreślać powyższe zasługi oraz wyrazić ogromną wdzięczność za wyjątkową pracę na rzecz kształcenia przyszłych pedagogów, w tym pedagogów specjalnych.

Polska pedagogika może być dumna z tak silnego akademicko środowiska, które jest reprezentowane w najważniejszych organach szkolnictwa wyższego w roli eksperckiej, bowiem profesorowie APS uczestniczą od wielu lat m.in. w pracach Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, Polskiej Komisji Akredytacyjnej, są powoływani jako superrecenzenci w postępowaniach awansowych i odwoławczych w Centralnej Komisji oraz z każdą kadencją są wybierani do Komitetu Nauk Pedagogicznych Polskiej Akademii Nauk.


Zacytuję w tym miejscu syntetyczną historię tej Uczelni, bowiem studiowanie w jej środowisku jest okazją do obcowania nie tylko z współczesnymi Mistrzami nauk pedagogicznych, ale także doświadczania dzieł i dokonań kilku pokoleń jej twórców i kontynuatorów:

"Akademia Pedagogiki Specjalnej jest najstarszą uczelnią o profilu pedagogicznym w Polsce.
Z inicjatywy i staraniem Marii Grzegorzewskiej w 1922 r. ówczesne Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego podjęło decyzję o połączeniu Państwowego Seminarium Pedagogiki Specjalnej oraz Instytutu Fonetycznego im. Jana Siestrzyńskiego, powołując Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej (PIPS). Dyrektorem PIPS została Maria Grzegorzewska, sprawującą tę funkcje do śmierci w roku 1967.

Podstawowym zadaniem Instytutu było kształcenie czynnych nauczycieli, przygotowujące ich do zajmowania się dziećmi niepełnosprawnymi, a także kształcenie specjalistów do pracy w szkołach specjalnych dla dzieci głuchych, niewidomych, upośledzonych umysłowo i „moralnie zaniedbanych”. Zarazem jednostka była zobowiązana do rozwijana badań podejmujących problematykę pedagogiki specjalnej.

W latach 1922–1939 Instytut ukończyło (na studiach stacjonarnych i eksternistycznych) 688 osób. Zajęcia dla studentów PIPS prowadziły – poza samą Marią Grzegorzewską – m.in. tak wybitne osobistości polskiej pedagogiki jak Józefa Joteyko, Janusz Korczak, Janina Doroszewska, Halina Jankowska, Natalia Han-Ilgiewicz. W okresie II wojny światowej działalność ta została przerwana, większość wykładowców i pracowników zginęła, a budynek został zniszczony.

Dzięki wysiłkom Marii Grzegorzewskiej PIPS wznowił działalność już 15 maja 1945 r. Ponowna organizacja pracy napotykała jednak liczne przeszkody tak materialne, jak i kadrowe (brak wykładowców). W marcu 1950 r. Instytut został przekształcony w Państwowe Studium Pedagogiki Specjalnej, a jego działalność z polecenia ówczesnych władz oświatowych została ograniczona do zadań dydaktycznych. W 1950 r. wprowadzono nowy kierunek studiów, przygotowujący nauczycieli do pracy z dziećmi kalekimi i przewlekle chorymi oraz uruchomiono studia zaoczne i podyplomowe.

Sytuacja Instytutu uległa poprawie na skutek politycznej „odwilży” w drugiej połowie lat 50. W 1956 r. jednostka powróciła do nazwy Państwowy Instytut Pedagogiki Specjalnej, zwiększając także liczbę kształconych studentów i na nowo podejmując działalność naukowo-badawczą. W 1955 r. wydłużono tok studiów do dwóch lat. Istotną rolę w rozwoju pedagogiki specjalnej odegrał fakt powołania na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego Katedry Pedagogiki Specjalnej i powierzenie jej kierownictwa profesor Marii Grzegorzewskiej.

Na początku lat 70., w związku z reorganizacją systemu kształcenia specjalnego, wprowadzono daleko idące zmiany także w kształceniu pedagogów specjalnych w PIPS. Najpierw (1970) wydłużono czas studiów do trzech lat, a następnie (1973) dodatkowo o dalszy rok.

W 1970 r. PIPS został przekształcony w samodzielną placówkę typu naukowo-dydaktycznego na prawach uczelni zawodowej, a sześć lat później, w 1976 r., już jako Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej im Marii Grzegorzewskiej, uzyskał uprawnienia uczelni akademickiej kształcącej na poziomie magisterskim. Na początku lat 80. wprowadzono dla pedagogiki specjalnej pięcioletni tok studiów i otwarto nowe kierunki kształcenia.

W 1989 r. Wydział Rewalidacji i Resocjalizacji WSPS im. Marii Grzegorzewskiej uzyskał uprawnienia do nadawania stopnia doktora nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki. W 2000 r. Wyższa Szkoła Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej otrzymała nazwę Akademia Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej.

W 2003 r. Wydział Rewalidacji i Resocjalizacji zmienił nazwę na Wydział Nauk Pedagogicznych, co bardziej adekwatnie oddawało zakres aktywności dydaktycznej i naukowej środowiska. Od roku akademickiego 2005/2006 Uczelnia realizuje założenia Procesu Bolońskiego - wprowadzono system punktów kredytowych ECTS oraz kształcenie w trybie studiów dwustopniowych.

Od roku akademickiego 2006/2007 w APS uruchomiony został Wydział Stosowanych Nauk Społecznych, a także poszerzono studia o dwa nowe kierunki, tj. edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych (na Wydziale Nauk Pedagogicznych) oraz pracę socjalną (na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych). W tym samym roku Wydział Nauk Pedagogicznych APS otrzymał pełne uprawnienia akademickie do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego nauk humanistycznych w dyscyplinie pedagogika. Poczynając od roku akademickiego 2007/2008 na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych uruchomiony został kierunek socjologia, a od 2008/2009 kierunek psychologia.

Od roku akademickiego 2009/2010 Wydział Nauk Pedagogicznych APS prowadzi także studia doktoranckie, co zgodnie z wytycznymi Procesu Bolońskiego oznacza realizację pełnego cyklu kształcenia akademickiego. Obecnie na dwóch Wydziałach APS w ramach sześciu kierunków studiuje ponad 7000 studentów na studiach stacjonarnych i niestacjonarnych.

Uczelnia prowadzi także wiele studiów kwalifikacyjnych i podyplomowych. W ramach programu Erasmus APS utrzymuje kontakty z 20 uczelniami zagranicznymi. Jednostki uczelni aktywnie uczestniczą w realizacji przedsięwzięć badawczych z obszarów takich dyscyplin jak pedagogika, pedagogika specjalna, psychologia, socjologia, praca socjalna"
.

Nawiązując do pierwszej części dzisiejszego wpisu odnotowuję, że Wydział Nauk Społecznych APS w Warszawie ma także swoją stypendystkę Ministra - dr Annę Marię Zajenkowską, psycholog międzykulturowy, psychoterapeutka psychodynamiczna. Pani doktor znana jest m.in. z Barnga – gry symulacyjnej (Proces komunikacyjny Filtry w procesie komunikacji międzykulturowej Kultury wysokiego kontekstu versus).

Stypendystom Ministra gratuluję, a wszystkim studentom , nauczycielom akademickim i pracownikom administracyjno-technicznym życzę, by nowy rok akademicki był dla nich pełen nowych impulsów, dokonań, satysfakcji oraz należnych wyróżnień.






02 października 2016

Co dalej z edukacją domową?


Otrzymuję komentarze i opinie do projektowanej nowelizacji Ustawy o systemie oświaty w zakresie edukacji domowej. Politykom konieczne wydaje się zajęcie stanowiska wobec zmian związanych z tą edukacją.

Edukacja domowa ma swoich zwolenników, ba, wielbicieli, zarówno wśród rodziców, naukowców, jak i osób postronnych, w tym specjalistów i amatorów. Są tacy, którzy coś o tym modelu kształcenia i wychowywania dzieci przez własnych rodziców poza systemem szkolnym słyszeli, ale z tej racji, że sami uczęszczali do szkół publicznych lub niepublicznych, to nie wnikają w istotę, tylko przez pryzmat osobistego nastawienia są temu przeciwni, nie mają nic przeciwko tej edukacji lub biernie ją popierają.

Nieco inaczej jest z podejściem do edukacji domowej już w gronie fachowców, zarówno naukowców, jak i nauczycieli, przedstawicieli organów prowadzących szkoły i/lub ją kontrolujących pedagogicznie czy wśród urzędników MEN. Ci ostatni, jak się od lat okazuje, są wysoce niekompetentni w zakresie edukacji alternatywnej, bo od czasów monowładztwa w PRL obciążeni są syndromem homo sovieticus nie godząc się na jakiekolwiek wyłomy, "wyspy oporu edukacyjnego" w naszym państwie. Wszak dla nich tylko centralistycznie zarządzana oświata szkolna ma wartość i niepodważalny sens, gdyż mogą nią i jej podmiotami dowolnie sterować, manipulować.


Każda oddolna, niezależna od centralistycznego władztwa inicjatywa, instytucja czy środowisko - niepokornych wobec interwencjonizmu państwa - rodziców, nauczycieli czy społeczników traktowana jest przez MEN jak zamach na państwo, na interes polityczny (programowy) rządzącej partii. Nic dziwnego, że urzędujący w centrum władztwa szkolnego politycy i administratorzy są podatni na lobbing z różnych stron byle tylko zachować swoją dominację lub/i miejsce pracy.

Jak u władzy była lewica, to skutecznie tępiono edukatorów domowych zniechęcając potencjalnych zwolenników tego rozwiązania do wychodzenia z systemu szkolnego, a tym samym wymykania się państwu niszowych środowisk socjalizacyjno-edukacyjnych spod kontroli centrum. Jak rządzili neoliberałowie, to zrobili wszystko, by zwiększyć pole dostępu do edukacji domowej łącznie z uwolnieniem prawnym możliwości pełnej swobody w jej funkcjonowaniu, w tym także z pełnymi gwarancjami pozyskiwania środków finansowych subwencji państwowej via samorządy lokalne.

W latach 2005-2007 - krótkiego panowania przez nieudolną koalicję prawicy z lewicą (Samoobrona)- rozpoczęły się w MEN prace legislacyjne, które miały na celu wzmocnienie roli edukacji domowej jako najbardziej wymagającej, odpowiedzialnej, trudnej i niszowej, ale zarazem najbardziej zbieżnej z naturalnym prawem do rodziców do stanowienia o wychowaniu i kształceniu swoich dzieci. Dymisja rządu sprawiła, że w MEN projekty rozporządzeń trafiły do kosza.

Od ponad stu lat wiadomo, że edukacja domowa jest tylko i wyłącznie wyjściem naprzeciw tym rodzinom, które na nią stać w co najmniej kilku zakresach:

- organizacyjnym, bo przynajmniej jeden z rodziców musi poświęcić się swoim dzieciom, by stać się dla nich "dyrektorem-liderem-przewodnikiem-animatorem-facylitatorem itd." codziennego świata ustawicznego uczenia się;

- kompetencyjnym - a dotyczącym świadomości, wiedzy lub zdolności pozyskiwania edukatorów pomocniczych w zakresie narodowego curriculum, które te dzieci muszą opanować, jeśli chcą otrzymać świadectwa szkolne tożsame z tymi, jakie uzyskują po zdaniu egzaminów wewnątrzszkolnych i państwowych dzieci szkół ogólnodostępnych;

- finansowym - związanych z finansowaniem edukacji domowej, która jest dla rodziców niesłychanie kosztowna, jeżeli chcą umożliwić swoim pociechom dostęp do laboratoriów, źródeł wiedzy, nauki i techniki. To rodzice muszą wziąć na swoje barki koszty wycieczek autodydaktycznych, krajoznawczych, dostępu do mediów, najnowszych pomocy edukacyjnych itp., czego im subwencja nie zapewni, bo nie wystarczy na realizację zadań dydaktycznych.

- wychowawczym, który staje się przecież głównym powodem oporu przeciwko instytucjonalnej edukacji. Wszyscy rodzice w Polsce mają konstytucyjne prawo do nieposyłania swoich dzieci do szkół, ale 99,99 proc. korzysta z dobrodziejstwa państwa, które gwarantuje im z ich podatków finansowanie kształcenia oraz wychowywania ich dzieci w tworzonych i zarządzanych przez władze szkołach publicznych lub niepublicznych.

Każda szkoła przejmuje w większym lub mniejszym stopniu od (za) rodziców formację osobowości dzieci i młodzieży wywierając na nie wpływ, wobec którego mogą oni być bezradni. Edukując dzieci w domu zapewniają sobie i im integralność formacyjną, światopoglądową, normatywną, ale i uspołeczniającą w dopuszczalnych przez nich granicach.

Jeszcze do końca lat 90. XX w. w edukacji domowej kształciło się w Polsce ok. 2 tys. dzieci. Pierwsza dekada XXI w. skutkowała już wzrostem zainteresowania tą edukacją, w której dzisiaj, szacuje się - bo przecież ani GUS, ani MEN tego nie liczy - ok. 10 tys. dzieci, w tym dzieci rodzin przybywających do Polski z Niemiec, gdzie tego typu kształcenie jest prawnie zabronione.

Edukacja domowa kosztuje rodziców, ale opinii publicznej powiada się, że kosztuje ona także podatników. Tyle tylko, że tymi podatnikami są także rodzice - edukatorzy domowi, których dochody są często wysokie, a więc i płacą wyższe podatki (tym samym także na edukację szkolną innych dzieci).

Jeśli zatem krytykuje się edukatorów domowych, to nie ze względów ideologicznych, pedagogicznych, tylko właśnie finansowych uważając, że pobierając cząstkę z subwencji oświatowej uszczuplają budżet całego szkolnictwa. Uszczuplają go jednak wszyscy, bo przecież szkolnictwo nie jest utrzymywane z prywatnego konta ministra edukacji.

PIS został jesienią ub. roku poinformowany przez "życzliwych" edukacji domowej o tym, że założyciele różnej maści stowarzyszeń, fundacji a nawet niepublicznych poradni psychologiczno-pedagogicznych dostrzegli w edukacji domowej świetną szansę na powiększanie własnych zysków, rozwijanie własnego "biznesu". Rzeczowo pisze o tym dr Bogdan Stępień.

Pojawiały się zatem w różnych województwach placówki czy fundacje, także zakładane sieci "szkół" np. przez b. minister edukacji Katarzynę Hall, które zaczęły oferować wspomaganie rodziców edukacji domowej z różnych stron kraju, byle tylko móc przejąć część subwencji oświatowej na ich dzieci.

Nic dziwnego, że zdenerwowało to władze samorządowe, które musiały przelewać na konto podmiotów z innych województw, gmin czy powiatów przysługującą na uczniów tej edukacji subwencję, skoro objęte tą edukacją dzieci nie mieszkały na terenie ich "władztwa". Wykorzystano PIS do zemsty na PO-wcach odbierając samorządom na edukację domową kilkadziesiąt procent z dotychczasowej subwencji.

Nowelizowana ustawa przewiduje znacznie więcej sankcji, by odciąć głowę neoliberalnej hydrze. Tak oto prawica uderza we własne środowisko, ale że jest ono marginalne, niszowe, to można je poświęcić dla dobrej zmiany.

Co dalej z edukacją domową? Nic ponad to, do czego została ona powołana. Jeżeli ktoś myśli, że można pod jej szyldem robić nieuczciwy biznes, to powinien być świadom tego, że doprowadzi do całkowitego jej zakazu. Już w latach 2008-2015 przekonaliśmy się, że można pod pozorem troski o rodziców edukujących własne dzieci nieuczciwie "robić kokosy". Teraz ci, którzy doprowadzili do kryzysu w tym zakresie, powinni odsłonić karty i powiedzieć, co oferują w zamian?



30 września 2016

Habilitacyjna deklasacja pedagogiczna


Mój śp. profesor Karol Kotłowski uczulał mnie na to, bym nie był zbyt naiwny i ufny w akademickim środowisku, bowiem nie zawsze dr/dr hab. przed nazwiskiem oznacza - doktor.... Czasami znaczy dureń lub drań. Po latach przekonałem się, co miał na myśli, bo przecież każdy młody naukowiec nosi w sobie wyobrażenie starszych stopniem czy tytułem jako postaci idealnych, jako osób znaczących czy nawet wzorów osobowych.

Uzyskanie statusu doktora habilitowanego zamyka często bardzo trudną, wymagającą wielu poświęceń drogę intensywnej pracy badawczej, której finałem jest potwierdzenie autonomii, zdolności do suwerennego współtworzenia NAUKI przez społeczność naukową (radę wydziału czy instytutu z odpowiednimi uprawnieniami). To jest także wskaźnik nie tylko włączania się pracownika naukowego w prace zespołów badawczych, ale i zdolności kierowania nimi.

Każda subdyscyplina pedagogiki ma swoich mistrzów i ich uczniów, którzy potrafią iść własną drogą, zdarza się, że stają się w określonym zakresie lepsi od swoich nauczycieli. To Leonardo da Vinci mówił: "Kiepski to uczeń, który nie przewyższa swojego mistrza". Miał rację. Ta maksyma jest nadal aktualna. Niestety, niektórzy mistrzowie nie chcą czy nie potrafią pogodzić się z tym, że "ich" uczniowie stają się mistrzami już dla innych. Jest to widoczne szczególnie wówczas, kiedy usilnie czynią wszystko, by kładąc młodym kłody pod nogi, ograniczać ich autonomię, podważać ich pozycję, wartość dokonań itp.

Każda moneta ma dwie strony. Awersem jest w tym przypadku naturalny proces przemian osobowych i zaangażowania się w nauce oraz środowisku akademickim. Rewersem zaś są postawy (już/częściowo)byłych uczniów wobec ich mistrzów. Jedne wyrażają się w "maślanej" submisji, toteż zdarza się, że w niektórych rozprawach dość łatwo odczytamy tę postawę. Są bowiem takie teksty, w których przywoływanie rozpraw czy nazwiska "wielkiej" i "uwielbianej" postaci mistrza pojawia się w ilości trudnej nie tylko do zniesienia (łac. tolero znaczy ścierpieć), ale i do zrozumienia, nie wspominając o wartości naukowej takich zabiegów. Są to zatem wciąż niesamodzielni, chociaż formalnie już samodzielni akademicy. Zbigniew Kwieciński określa takich za S. Heinemannem mianem m.in. "wyczekujących odgórnych zleceń", półnaukowców", "kunktatorów" "fanatycznych cyników" (Cztery i pół, Wrocław 2011, s. 377-378).

Są też postawy o ukrytej dwoistości znaczeń. O nich dowiadujemy się albo z mediów (skandaliczne naruszenia prawa, korupcja, plagiaryzm "mistrza" itp.), albo z krążących w kuluarach uczelni czy konferencji plotek i insynuacji mających na celu pomniejszenie określonej osoby. Jeśli mistrz nie jest w stanie pogodzić się z naturalnym procesem zmiany, otwiera drogę do działań niegodnych. Postawa ta dotyczy także niektórych uczniów wspinających się "na plecach" swoich mistrzów "pasożytów", w sposób często odległy od przestrzegania norm moralnych.

Dla niektórych profesor jest tylko i wyłącznie "trampoliną" czy "drabiną" do własnej "kariery", do lokowania siebie jako produktu. Zdarza się, że karierowicz/-ka "wykorzysta" każdą osobę do własnych celów. Wynik pasożytowania może być wówczas korzystny dla obu stron pozorujących i wzajemnie się wykorzystujących. Heinemann określa takie postaci dość brutalnie mianem "padlinożerców" (...) karmiących się cudzym lękiem lub nieszczęściem (za. Z. Kwieciński, tamże, s. 377).

Spotykam się z monografiami podoktorskimi, które "udają" samodzielne dzieła naukowe, mimo iż powstały pod kierunkiem profesor/-a. Autorzy nie odnotują, nie wspomną o tym nawet w przypisie. Gorzej, kiedy stają się plagiatorami czyichś analiz, studiów lub wyników badań. Potrafią wówczas wykorzystać czyjąś pracę, przejmując wytwór, byle tylko uzyskać awans, za wszelką cenę. Nie podaję przykładów, bo te ponoć stają się metodycznym wzorcem.

Są też w naszym środowisku, a raczej już poza nim, osoby mające poczucie (nie-)uzasadnionego czy (nie-)sprawiedliwego potraktowania ich przez zwierzchników. Kiedy komunikują swoje problemy czy sprawy z własnej pozycji zdarza się, że najzwyczajniej w świecie KŁAMIĄ, MANIPULUJĄ, bo na pytanie - pokaż dowody, odsłoń karty swojego cierpienia, poprzestają na kolejnej kreacji fałszu. Mechanizmy obronne są tu łatwe do odczytania, tylko co z tego wynika na przyszłość?

Zaczyna się nowy rok akademicki - 2016/2017. Oby był dla wszystkich lepszy, a w naszym środowisku prawdziwy, zaangażowany, twórczy, naukowy i solidarny.