05 marca 2016

Diagnoza problemów edukacji



Upłynęło 100 dni rządu Beaty Szydło, toteż mamy kartę otwarcia na kolejny okres. Czekałem z dużym zaciekawieniem na opublikowanie przez Ministerstwo Edukacji Narodowej "Białej Księgi", ale się nie doczekałem. Chyba w ogóle jej nie poznamy, bo nowa władza wchodzi w tzw. "stare buty", czyli epatuje sloganami, powierzchownością rzekomych diagnoz i populistycznymi obietnicami. Nihil novi.

Ministra Anna Zalewska stwierdziła, że rząd zdiagnozował dwieście problemów w systemie edukacji. Nie przypuszczałem, że można uzyskać tak okrąglutką liczbę problemów, a nie np. 199 czy 203. Chętnie zapoznałbym się z ich pełnym wykazem w liczbie 200. Sama wymieniła zaledwie kilka i to takich, które sypnie z rękawa każdy student pedagogiki, jeśli tylko miał zajęcia z pedagogiki porównawczej. Ponoć te 200 problemów sytuuje się na jakiejś osi odciętej: od tych bardzo małych do poważnych, dotyczących podstawy programowej, zamiaru zlikwidowania gimnazjów, niewłaściwego funkcjonowania szkolnictwa zawodowego, poprzez pieniądze dla samorządów.

Powoli ministra przygotowuje nas wywiadami w każdym medium, któremu udziela informacji, do planowanych zmian. W czerwcu i tak ogłosi to, co było ustalone już w październiku 2015 r. Podobnie postępowały władze resortu edukacji niemalże wszystkich poprzednich formacji politycznych. Zanim ministra PO przeprowadziła ustawą powierzenie koleżance, a więc bez konkursu, napisanie elementarza, ta już kilka miesięcy wcześniej podjęła się nad nim pracy. Trzeba było dobrać tylko kolejne, a niekompetentne osoby, żeby mogły niejako przykryć całą sprawę. Wszystko zgodnie z prawem.

Zgromadzenie ekspertów tzw. "dobrej zmiany w edukacji" jest tym samym, co ma miejsce w każdym centralistycznie zarządzanym systemie szkolnym, a więc pozorowaniem merytorycznej troski władzy o wprowadzenie pożądanych przez lud zmian ustrojowych, programowych a nawet metodycznych. Wszystko musi odbyć się zgodnie z autorytarnym modelem wdrażania zmian oświatowych, który prof. Zbigniew Kwieciński trafnie nazwał mianem "epidemii sterowanej". Trzeba zainfekować z góry na dół wszystkie podmioty edukacji, żeby zmusić je do realizacji tego, czego chce władza.

Postulaty "Solidarności" z lat 1980-1981 zostały już w 1993 r. wyrzucone przez rządzących na "śmietnik historii", a zakorzeniona w strukturach oświaty, także tej samorządowej reprezentacja minionego ustroju wraz z następcami w III RP tylko zaciera z zachwytu ręce. Biznesik dalej się kręci. Można robić swoje.

Kiedy przy jednym z podartych już brakiem kompetencji "żagli" w MEN wiceministrem była liderka Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kierowniczej Kadry Oświatowej Joanna Berdzik a ministrzycą "zderzakiem" Krystyna Szumilas, a potem jeszcze bardziej niekompetentna Joanna Kluzik-Rostkowska wraz z koleżanką poseł Urszulą Augustyn, to na forum tego towarzystwa był wyeksponowany bardzo ciekawy zbiór nauczycielsko-dyrektorskich uwag krytycznych, które były adresowane właśnie do kierownictwa MEN. Nosił on tytuł: "ABSURDY USTAWODAWCY ciekawe Kto? To?" Z biegiem lat przekształcał się tytuł tego zbioru patologii rządzenia w MEN przez PO i PSL w następujący: "ABSURDY OŚWIATOWE". Nie chciano robić obciachu koleżance wiceminister. W przypadku tego ostatniego zbioru dopisano "wręczymy MEN na kongresie".

Nie wiem, czy wręczono kierownictwu MEN wydruk owych absurdów, które było ich współtwórcami, a jeśli tak, to czy uczyniono to na klęczkach, czy w stroju błazna? Oba zbiory zostały po zmianie władzy w MEN w 2015 r. zdjęte z głównej strony Forum OSKKO zapewne po to, żeby nie drażnić "poranionych" koleżanek. Warto jednak przestudiować te absurdy, bo widać jak na dłoni, że odgórne zarządzanie polską edukacją kompromituje każdą ekipę rządzącą, niezależnie od tego, czy jest z PO, PSL, SLD czy PiS. Radzę kierownictwu MEN dogłębne przestudiowanie tego, co tak naprawdę sądzą o bublach kreowanych w centrali przez urzędników ci, którymi potem poniewiera się w ramach oceny, ewaluacji i innych działań nadzorczych.

Niestety, dyrektorzy placówek oświatowych nie rozumieją, że nie ma znaczenia, reprezentacja której partii politycznej jest w MEN, skoro utrzymana jest od ponad 27 lat ta sama, postsocjalistyczna mentalność, struktura i organizacja pracy. Słusznie pisze jedna z dyrektorek przedszkoli po przeczytaniu komentarza na stronie resortu na tematy powodów zmiany "Podstawy programowej wychowania przedszkolnego": Zadaję sobie też pytanie czy nauczyciel musi posiadać "Instrukcję obsługi".

Niektórzy sądzą naiwnie, że duża część absurdów, patologii zniknie, jeśli będzie przede wszystkim dobra wola i chęć wysłuchania praktyków przez kierownictwo resortu edukacji. Dobra wola jest bawola, a dobre chęci są ponoć tylko w piekle. A system szkolny jaki był, taki jest, nawet jak ktoś uważa, że nie należy stosować tego określenia wobec polskiego szkolnictwa.




04 marca 2016

Nie tylko socjolodzy są w żałobie po śmierci prof. Elżbiety Tarkowskiej

Wczoraj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci prof. Elżbiety Tarkowskiej - znakomitej socjolog, nauczycielki akademickiej wielu pokoleń młodzieży, która reprezentowała w tej dyscyplinie nurt socjologii kultury a zarazem była zwolenniczką badań inter-i transdyscyplinarnych w naukach humanistycznych i społecznych.

Pedagogom była szczególnie bliska, jak rzadko który z współczesnych socjologów, nie tylko ze względu na problematykę badawczą, którą uczyniła przedmiotem własnej pasji poznawczej i społecznego zaangażowania, a mam tu na uwadze kwestie kultury narodowej, regionalnej i ludowej oraz zjawiska ubóstwa, poszerzającej się sfery nędzy w społeczeństwie polskim, ale także w związku z osobistym wsparciem własnymi wykładami i warsztatami z metodologii badań socjologicznych uczestników Letnich Szkół Młodych Pedagogów Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. Zżyliśmy się z Panią Profesor tak, jakby od zawsze była "naszą". Ona sama miała za sobą wspaniałe doświadczenia uprawiania w zespole IFiS PAN pod kierunkiem prof. Andrzeja Sicińskiego tzw. socjologii oralnej, a więc rozwijanej nie poprzez publikacje, ale nieustanne dyskusje, rozmowy, wymianę poglądów, podejść badawczych czy prowadzenie autentycznie naukowych sporów.


Dwa lata temu E. Tarkowska obchodziła 70 urodziny, w czasie których Jej uczniowie wspominali wyjątkową empatię pani Profesor, kulturę osobistą, prospołeczną postawę bycia i niewyczerpaną gotowość do udzielania wsparcia każdemu, kto tylko miał jakiś problem. Dedykowaną Jubilatce księgę jej przyjaciele, współpracownicy i znajomi zatytułowali zgodnie z trzema polami problemowymi jej dokonań: "Socjologia czasu, kultury i ubóstwa. Księga Jubileuszowa dla Profesor Elżbiety Tarkowskiej", red. K. Górniak, T. Kanasz, B. Pasamonik, J. Zalewska (Warszawa: Wyd. APS 2015). Tom otwiera rozmowa z profesor E. Tarkowską, w której pięknie zostaje uwydatniona jej postawa wobec świata, ludzi, życia i nauki. Jak mówiła: "Socjologia to coś więcej niż zawód...".

Reprezentowała rzadki typ postaw socjopedagogicznego zaangażowania, o którym prof. APS Jan Łaszczyk - Rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie - pisał w Liście Gratulacyjnym z okazji powyższego Jubileuszu, jak niesłychanie ważną rolę odegrała w tej Alma Mater. Jej pozycja naukowa, rzadki talent, praca i pasja poznawcza, wkład twórczy w rozwój humanistyki i nauk społecznych, w kształcenie studentów i kadr akademickich były ugruntowane w etosie uczonej o wyjątkowym charakterze. Stworzyła bowiem własną szkołę socjologii kultury.

Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że pierwsza rozprawa dyplomowa E. Tarkowskiej, będąca podstawą nadania Jej na Uniwersytecie Warszawskim stopnia zawodowego magistra socjologii, była poświęcona (podobnie jak u mojego Mistrza - Profesora Karola Kotłowskiego) społeczeństwu pierwotnemu. Skupiła się w swoich pierwszych studiach na kategorii czasu w tych społeczeństwach. Studia doktoranckie ukończyła w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN uzyskując na podstawie obrony dysertacji naukowej pt. Durkheim, Mauss, Levi-Strauss: wybrane fragmenty twórczości jako wyraz kontynuacji i przemian koncepcji metodologicznych w socjologii francuskiej stopień naukowy doktora nauk humanistycznych w zakresie socjologii. Doktorat pisała pod kierunkiem wybitnego socjologa, historyka myśli społecznej prof. Jerzego Szackiego.

Po habilitacji, której podstawą była rozprawa pt. Czas w społeczeństwie: problemy, tradycje, kierunki badań (1987)pracowała w Zakładzie Teorii Kultury IFiS PAN, a w ostatnich latach, bo od 2007 r. podjęła pracę na stanowisku profesora w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej, gdzie powstał Wydział Nauk Społecznych, a dzięki także Jej zaangażowaniu i osiągnięciom naukowym uzyskała ta jednostka uprawnienia do nadawania stopnia naukowego w dyscyplinie socjologia. Tu zainicjowała Dni Socjologa, które stały się znakomitą płaszczyzną, forum do prezentowania własnych dokonań i projektów badawczych przez młodych naukowców.

(fot. Karta z Kroniki Letnich Szkół)

Prof. Maria Dudzikowa, której zawdzięczamy obecność Profesor Elżbiety Tarkowskiej w czasie ostatnich prawie dziesięciu Letnich Szkół Młodych Pedagogów KNP PAN, podzieliła się w Księdze jubileuszowej okolicznościową narracją "Na osi czasu". Wspomina tam naszą socjolog jako najlepiej rozumiejącą istotę Letnich Szkół jako wspólnoty osób uczących się ustawicznie.

Pedagodzy traktowali Profesor E. Tarkowską jak bliskiego CZŁONKA RODZINY, a że tworzyliśmy rodzinę uczonych nauk społecznych, to wzajemna aktywność i wynikająca z niej wdzięczność była czymś naturalnym.

(fot. Wśród uczestników XXIX Letniej Szkoły Młodych Pedagogów KNP PAN)

To właśnie w czasie tych SZKÓŁ prof. E. Tarkowska odsłoniła swój talent w pisaniu wierszy. Miała tu godnych w tej twórczości rywali, toteż przytoczę z wspomnienia M. Dudzikowej balladę, jaką socjolog napisała w 2006 r. w Radziejowicach w czasie politycznie zbliżonym do obecnego:

LETNIA SZKOŁA W RADZIEJOWICACH

Słońce świeci, rośnie trawa,
w malowniczych okolicach,
ćwiczą, młodzi pedagodzy
w pałacu w Radziejowicach.

Referaty, doktoraty
i tabelki na tablicach
piszą młodzi pedagodzy -
dobrze im w Radziejowicach.

Bezrobocie, jedynacy,
biedne dzieci na ulicach,
trajektorie, deprywacje -
uczą się w Radziejowicach.

Środowiska niewydolne,
pogranicza na granicach,
przemoc, bieda, patologia -
ale nie w Radziejowicach!

W polityce kupa śmiechu.
Gdzie nadziei jest kotwica?
Lepper odszedł, Roman został.
Lepiej być w Radziejowicach.

Gdy na górze przepychanki,
pełna zmian jest dziś stolica.
Tu - epoka i opoka
podczas prac w Radziejowicach.

Profesura zachwycona:
nie na marne ich krwawica.
Jej efekty już widoczne
w trakcie prac w Radziejowicach.

Nowe plany, perspektywy,
radość młodym krasi lica,
że być mogli w Letniej Szkole
Młodych w Radziejowicach.


(tamże, s. 70-71)


Odeszła od nas wyjątkowej mądrości i duchowego piękna postać polskiej socjologii kultury pozostawiając rodzinę, bliskich, współpracowników, studentów i doktorantów w żalu, że nie będzie im już dany czas bezpośrednich rozmów i spotkań. Nadal jednak będzie z nami dzięki pozostawionym licznym dziełom naukowym, artykułom, esejom i pamięci wspólnych doznań.



03 marca 2016

Sześciolatki jako zakładnicy mediów i nieudolnej polityki oświatowej



Sądziłem, że wraz ze zmianą władz politycznych dzieci przestaną być zakładnikami wojen (w rozumieniu sporów i nieustannych konfliktów), jakie są toczone w naszym państwie. Niestety, nie jest to możliwe niezależnie od tego, kto jest u władzy. Dzieci są bowiem doskonałym środkiem do realizowania celów przez partie polityczne, bez względu na to, czy są one u władzy, czy może w opozycji.

Nie zapominajmy przy tym o "czwartej władzy", jaką są media, które mają - dający się jednoznacznie już odczytać - określony profil ideologiczny, światopoglądowy. Jeśli reprezentowana przez dane medium ideologia jest w centrum uprzywilejowania władzy, to będzie czynić wszystko, by stanąć po stronie własnych odbiorców, elektoratu utożsamiającego się z tą samą czy zbliżoną wizją państwa, społeczeństwa, antropologii człowieka i systemu wartości.

Skoro w poprzednich dwóch kadencjach rządów PO i PSL np. "Gazeta Wyborcza" nieustannie służyła władzy, by wspierając jej projekty reform i działania redakcja mogła mieć z tego tytułu odpowiednie gratyfikacje (np. lokowanie na jej łamach ogłoszeń różnych podmiotów rządowych czy związanych z rządzącą koalicją), to trudno się dziwić, że teraz dziennikarze tego medium czynią wszystko, by nie pozwolić rządzącym na jakikolwiek sukces. Najlepiej to widać w związku z przywróceniem obowiązku szkolnego od 7 roku życia dzieci.

Sześciolatki stały się zatem po raz kolejny zakładnikami nie tylko rządu, ale i opozycyjnych wobec jego polityki mediów. Niemalże codziennie, we wszystkich lokalnych wydaniach GW znajdziemy artykuły wychwalające pod niebiosa fantastyczne przygotowanie szkół na uczenie się w nich sześciolatków. W woj. łódzkim obserwuję nawet jedną taką szkołę podstawową, której dyrektorka stałą się już super-hiper pro- dla minionej władzy, a antyreformatorską wobec obecnej, byle tylko stworzyć obraz rzekomo powszechnej szczęśliwości w szkolnictwie publicznym.

Jakoś dziennikarze nie zaglądają na wieś, do małych miasteczek, tam, gdzie jest brud, smród i ubóstwo, ale za to pasja pracy wielu nauczycieli, których nie dostrzega się, nie docenia, nie wyposaża ich klas w tablice interaktywne, projektory multimedialne, tablety czy nawet płynny dostęp do Internetu. Wszystko opisywane jest z perspektywy szkół wielkomiejskich, a jeśli pokazuje się małe szkoły, to tylko takie, które są placówkami szczególnej troski. Nikt już z GW nie docieka, że nadal nie są przygotowani do pracy z sześciolatkami ani wszyscy nauczyciele, ani wszystkie szkoły. Bazuje się na jednostkowych przykładach, by nadać przekazowi uogólniony charakter.

Manipulacje trwają dalej. Tymczasem prawda, która się za nimi kryje ma oblicze czysto ekonomiczne, a nie pedagogiczne czy psychorozwojowe. Przywrócenie sześciolatków przedszkolom sprawia, że gminy jako organ prowadzący szkoły, otrzymają dużo mniejszą subwencję na cele związane z tym zadaniem. Dziecko staje się kosztem, instrumentem czy produktem płatniczym, bowiem to "za nim" kierowane są środki z budżetu państwa do organu prowadzącego szkoły podstawowe. Z chwilą obniżenia wieku obowiązku szkolnego sześciolatkowie mieli być środkiem do łatania w przyszłości finansów publicznych państwa, bo o rok wcześniej znalazłyby się na rynku pracy i zaczęły płacić podatki (spłacać dług wobec państwa).

Z chwilą przywrócenia poprzedniego stanu rzeczy stają się utraconym dla gmin zyskiem, bo przecież pod subwencję oświatową mogą one m.in. zaciągać kredyty, unikać wydatkowania środków na wsparcie dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, redukować koszty doskonalenia nauczycieli itd. Dzisiejsze sześciolatki wchodzą w świat życia instytucji publicznych z obciążeniem tak czy inaczej rozumianych strat materialnych. Jeśli prawdą jest, że w niektórych szkołach wielkomiejskich wywiera się presję na rodziców, by zgodzili się na pozostawienie dziecka w I klasie, bo - o czym się jemu nie mówi - skompletuje się dzięki temu oddział klasowy a zatem i przypisana do niego nauczycielka nie utraci etatu, to jest rzeczywiście jeszcze jeden dowód na to, jak głębokiej degradacji społeczno-moralnej uległa nasza oświata.

Aż 40 proc. skontrolowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli gmin nie prowadzi żądnej diagnozy i nie ma opracowanej co najmniej kilkuletniej strategii rozwoju edukacji czy prowadzenia polityki oświatowej, toteż radarowo reaguje na pojawiające się z każdym rokiem deficyty, braki, niże czy kryzysy. Zaczyna się nowy sposób handlowania, kupczenia dziećmi poprzez stosowanie wobec ich rodziców różnego rodzaju zachęt, które nie mają nic wspólnego z dojrzałością szkolną tak dzieci, jak i pełną gotowością szkół do ich przyjęcia. Są gminy, w których rodzicom sześciolatków oddającym je do szkoły, oferuje się 200-500 złotowe wyprawki dla dziecka, "bezpłatne" ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków, dostęp do logopedy czy profilaktycznych badań lekarskich itp.

Podkręca się także medialnie rzekomą tragedię z powodu braku w przedszkolach miejsc dla trzylatków. Tymczasem program 500+ może spowodować, że zostaną one w domach, gdyż będą środki na zapewnienie im opieki. Czy ktoś badał potrzeby rodzin z dziećmi w wieku trzech lat w zakresie koniecznego zapewnienia im opieki przedszkolnej? Dzieci stają się kosztem, inwestycją, narzędziem, instrumentem, środkiem, kłopotem, problemem, zmartwieniem tych, którzy albo chcą na nich zarabiać, albo nie chcą tracić. One same jako osoby posiadające przecież własne potrzeby, potencjał rozwojowy, uzdolnienia, deficyty, aspiracje, zainteresowania, nadzieje itp. nie są im do niczego potrzebne.

I jeszcze jedno. Ci, którzy wraz z Elbanowskimi tak walczyli o godne warunki edukacji dla sześciolatków, mają swoje frustracje. Jedni, bo nie zostali przyjęci do grona liderów "dobrej zmiany w edukacji", inni zaś ze względu na kolejny pozór konsultacji.

Obecny rząd musi natychmiast nowelizować przyjętą w grudniu zmianę w Ustawie o systemie oświaty, bowiem tak się spieszono albo mają w MEN urzędnika-trolla, że zapomniano wprowadzić przepisy przejściowe. Tym samym do końca sierpnia 2016 r. obowiązuje poprzednie prawo, w świetle którego rodzice tegorocznych sześciolatków muszą zapisać je do ... szkoły. Szerzej o tym pisze Katarzyna Wójcik w Rzeczpospolitej z dn. 1 marca 2016 r. Po raz kolejny Polak będzie mądry po szkodzie?

Co nagle, to po diable.