03 marca 2016

Sześciolatki jako zakładnicy mediów i nieudolnej polityki oświatowej



Sądziłem, że wraz ze zmianą władz politycznych dzieci przestaną być zakładnikami wojen (w rozumieniu sporów i nieustannych konfliktów), jakie są toczone w naszym państwie. Niestety, nie jest to możliwe niezależnie od tego, kto jest u władzy. Dzieci są bowiem doskonałym środkiem do realizowania celów przez partie polityczne, bez względu na to, czy są one u władzy, czy może w opozycji.

Nie zapominajmy przy tym o "czwartej władzy", jaką są media, które mają - dający się jednoznacznie już odczytać - określony profil ideologiczny, światopoglądowy. Jeśli reprezentowana przez dane medium ideologia jest w centrum uprzywilejowania władzy, to będzie czynić wszystko, by stanąć po stronie własnych odbiorców, elektoratu utożsamiającego się z tą samą czy zbliżoną wizją państwa, społeczeństwa, antropologii człowieka i systemu wartości.

Skoro w poprzednich dwóch kadencjach rządów PO i PSL np. "Gazeta Wyborcza" nieustannie służyła władzy, by wspierając jej projekty reform i działania redakcja mogła mieć z tego tytułu odpowiednie gratyfikacje (np. lokowanie na jej łamach ogłoszeń różnych podmiotów rządowych czy związanych z rządzącą koalicją), to trudno się dziwić, że teraz dziennikarze tego medium czynią wszystko, by nie pozwolić rządzącym na jakikolwiek sukces. Najlepiej to widać w związku z przywróceniem obowiązku szkolnego od 7 roku życia dzieci.

Sześciolatki stały się zatem po raz kolejny zakładnikami nie tylko rządu, ale i opozycyjnych wobec jego polityki mediów. Niemalże codziennie, we wszystkich lokalnych wydaniach GW znajdziemy artykuły wychwalające pod niebiosa fantastyczne przygotowanie szkół na uczenie się w nich sześciolatków. W woj. łódzkim obserwuję nawet jedną taką szkołę podstawową, której dyrektorka stałą się już super-hiper pro- dla minionej władzy, a antyreformatorską wobec obecnej, byle tylko stworzyć obraz rzekomo powszechnej szczęśliwości w szkolnictwie publicznym.

Jakoś dziennikarze nie zaglądają na wieś, do małych miasteczek, tam, gdzie jest brud, smród i ubóstwo, ale za to pasja pracy wielu nauczycieli, których nie dostrzega się, nie docenia, nie wyposaża ich klas w tablice interaktywne, projektory multimedialne, tablety czy nawet płynny dostęp do Internetu. Wszystko opisywane jest z perspektywy szkół wielkomiejskich, a jeśli pokazuje się małe szkoły, to tylko takie, które są placówkami szczególnej troski. Nikt już z GW nie docieka, że nadal nie są przygotowani do pracy z sześciolatkami ani wszyscy nauczyciele, ani wszystkie szkoły. Bazuje się na jednostkowych przykładach, by nadać przekazowi uogólniony charakter.

Manipulacje trwają dalej. Tymczasem prawda, która się za nimi kryje ma oblicze czysto ekonomiczne, a nie pedagogiczne czy psychorozwojowe. Przywrócenie sześciolatków przedszkolom sprawia, że gminy jako organ prowadzący szkoły, otrzymają dużo mniejszą subwencję na cele związane z tym zadaniem. Dziecko staje się kosztem, instrumentem czy produktem płatniczym, bowiem to "za nim" kierowane są środki z budżetu państwa do organu prowadzącego szkoły podstawowe. Z chwilą obniżenia wieku obowiązku szkolnego sześciolatkowie mieli być środkiem do łatania w przyszłości finansów publicznych państwa, bo o rok wcześniej znalazłyby się na rynku pracy i zaczęły płacić podatki (spłacać dług wobec państwa).

Z chwilą przywrócenia poprzedniego stanu rzeczy stają się utraconym dla gmin zyskiem, bo przecież pod subwencję oświatową mogą one m.in. zaciągać kredyty, unikać wydatkowania środków na wsparcie dzieci o specjalnych potrzebach edukacyjnych, redukować koszty doskonalenia nauczycieli itd. Dzisiejsze sześciolatki wchodzą w świat życia instytucji publicznych z obciążeniem tak czy inaczej rozumianych strat materialnych. Jeśli prawdą jest, że w niektórych szkołach wielkomiejskich wywiera się presję na rodziców, by zgodzili się na pozostawienie dziecka w I klasie, bo - o czym się jemu nie mówi - skompletuje się dzięki temu oddział klasowy a zatem i przypisana do niego nauczycielka nie utraci etatu, to jest rzeczywiście jeszcze jeden dowód na to, jak głębokiej degradacji społeczno-moralnej uległa nasza oświata.

Aż 40 proc. skontrolowanych przez Najwyższą Izbę Kontroli gmin nie prowadzi żądnej diagnozy i nie ma opracowanej co najmniej kilkuletniej strategii rozwoju edukacji czy prowadzenia polityki oświatowej, toteż radarowo reaguje na pojawiające się z każdym rokiem deficyty, braki, niże czy kryzysy. Zaczyna się nowy sposób handlowania, kupczenia dziećmi poprzez stosowanie wobec ich rodziców różnego rodzaju zachęt, które nie mają nic wspólnego z dojrzałością szkolną tak dzieci, jak i pełną gotowością szkół do ich przyjęcia. Są gminy, w których rodzicom sześciolatków oddającym je do szkoły, oferuje się 200-500 złotowe wyprawki dla dziecka, "bezpłatne" ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków, dostęp do logopedy czy profilaktycznych badań lekarskich itp.

Podkręca się także medialnie rzekomą tragedię z powodu braku w przedszkolach miejsc dla trzylatków. Tymczasem program 500+ może spowodować, że zostaną one w domach, gdyż będą środki na zapewnienie im opieki. Czy ktoś badał potrzeby rodzin z dziećmi w wieku trzech lat w zakresie koniecznego zapewnienia im opieki przedszkolnej? Dzieci stają się kosztem, inwestycją, narzędziem, instrumentem, środkiem, kłopotem, problemem, zmartwieniem tych, którzy albo chcą na nich zarabiać, albo nie chcą tracić. One same jako osoby posiadające przecież własne potrzeby, potencjał rozwojowy, uzdolnienia, deficyty, aspiracje, zainteresowania, nadzieje itp. nie są im do niczego potrzebne.

I jeszcze jedno. Ci, którzy wraz z Elbanowskimi tak walczyli o godne warunki edukacji dla sześciolatków, mają swoje frustracje. Jedni, bo nie zostali przyjęci do grona liderów "dobrej zmiany w edukacji", inni zaś ze względu na kolejny pozór konsultacji.

Obecny rząd musi natychmiast nowelizować przyjętą w grudniu zmianę w Ustawie o systemie oświaty, bowiem tak się spieszono albo mają w MEN urzędnika-trolla, że zapomniano wprowadzić przepisy przejściowe. Tym samym do końca sierpnia 2016 r. obowiązuje poprzednie prawo, w świetle którego rodzice tegorocznych sześciolatków muszą zapisać je do ... szkoły. Szerzej o tym pisze Katarzyna Wójcik w Rzeczpospolitej z dn. 1 marca 2016 r. Po raz kolejny Polak będzie mądry po szkodzie?

Co nagle, to po diable.

02 marca 2016

Stabilizowane akcje na polskie habilitacje


Stowarzyszenie Interesu Społecznego WIECZYSTE złożyło do Sejmu petycję w sprawie zmian prawnych w zakresie stopni naukowych. O tej organizacji pozarządowej nie słyszało się zbyt wiele zapewne dlatego, że działa na terenie Warszawy dopiero od 2010 r. Jest więc zatem odważnym sześciolatkiem, który postanowił zająć głos w sprawie m.in. akademickich awansów. Celem Stowarzyszenia jest ochrona praw oraz interesu członków i ich rodzin, innych osób za ich zgodą oraz interesu społecznego w sprawach sądowych, podatkowych, administracyjnych, cywilnych lub karnych dotyczących nieruchomości: wieczystego użytkowania gruntów, podatków i opłat, podziału i scalenia gruntów, zagospodarowania przestrzennego i zabudowy nieruchomości, warunków środowiskowych, ochrony zabytków i bezczynności organów

Prezesem Stowarzyszenia jest Daniel Alain Korona - działacz opozycji w okresie PRL, wydawca antykomunistycznych gazetek szkolnych, aktywista z okresu stanu wojennego, który jako uczeń liceum został zawieszony w prawach ucznia. Niezwykle ciekawą biografię tego działacza można przeczytać na stronie Stowarzyszenia. Obecnie jest on adiunktem w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Powyższe Stowarzyszenie powołał do życia, by wspomagać obywateli w sporach z organami państwa. Warto zatem o tym wiedzieć, gdyby ktoś miał problemy czy trudności. Organizacja jest skuteczna, skoro na jej wniosek musiało zostać zwołane w dn. 11 stycznia 2016 r. posiedzenie Sejmowej Komisji do Spraw Petycji.

Przy tej okazji dowiedziałem się, że obecny Sejm powołał taką Komisję, która jest od wszelkich petycji, czyli pośrednikiem między obywatelami a posłami-członkami przedmiotowych komisji i podkomisji sejmowych. To tutaj następuje wstępna weryfikacja składanych petycji. Tak też było i w tym przypadku.

Obradująca w styczniu Komisja pod przewodnictwem opozycyjnego posła z PO Grzegorza Raniewicza rozpatrywała ów wniosek w wąskim gronie, a mianowicie z udziałem poseł ds. specjalnych w MEN w poprzedniej kadencji Urszuli Augustyn (PO) oraz dyrektora Departamentu Szkolnictwa Wyższego i Kontroli Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego Marcina Czaji i poseł Magdaleny Kochan (PO). Głos zabrał też poseł PiS Andrzej Smirnow. Zapewne byli jeszcze inni obecni, ale nie odnotowano w protokole ich aktywności. Nie zaproszono na obrady wnioskodawcy, czyli prezesa Stowarzyszenia Interesu Społecznego "Wieczyste".

Niekompetentna w sprawach szkolnictwa wyższego poseł U. Augustyn, która nie odróżnia stopni naukowych od tytułu naukowego, zreferowała sprawę następująco (podkreśl. - BŚ):

Szczerze powiedziawszy, temat petycji był już wielokrotnie dyskutowany. W ciągu mojego krótkiego żywota, w różnych komisjach co najmniej trzykrotnie. Wnioskujący starają się udowodnić, że warto byłoby podjąć raz jeszcze temat zniesienia stopnia naukowego doktora habilitowanego i doktora habilitowanego w zakresie sztuki. Podmiot wnoszący tę petycję wyposażył nas w projekt ustawy, która miałaby ten problem rozwiązać. Kłopot polega na tym, że, jak już wspomniałam, dyskutowany problem budzi kontrowersje w samym środowisku, nie tylko w środowisku naukowym, ale także w innych środowiskach. Myślę, że także w poszczególnych ekipach rządowych budził bardzo gorące kontrowersje, bowiem ma tyle samo zwolenników, co przeciwników.

Wnoszący petycję starają się uzasadnić i udowodnić, powołując się na własne doświadczenia i różne źródła, że tytuł doktora habilitowanego, czy też doktora habilitowanego sztuki, w żaden sposób nie podnosi poziomu naukowego na uczelniach, czy też u osób, które taki tytuł posiadają. Argumentacja oparta jest m.in. na wywodzie pana doktora Marka Migalskiego, który w tzw. międzyczasie doktorem habilitowanym został…

Głos z sali:

Nie został.

Poseł Urszula Augustyn (PO):

Nie został? Przepraszam, ja mam informację, że tak.

(...)

Reasumując, wnioskodawcy przygotowali projekt ustawy, która znosi tytuł doktora habilitowanego i doktora habilitowanego sztuki argumentując, że nie są one w żaden sposób przyczynkiem do tego, aby poziom naukowy na polskich uczelniach był wyższy.
Jeśli pan przewodniczący pozwoli, to poprosiłabym o opinię ministerstwa, bo mniemam, że dowiemy się nieco więcej na temat tego, jakie są plany w tej sprawie. Potem podjęlibyśmy dyskusję i decyzję.


Jak widać, referująca była świetnie przygotowana. Plotki zostały przez nią opanowane. Chyba przed byciem posłem specjalizowała się tą sferą w gazetkach kobiecych?

Dyrektor Departamentu MNiSW przyznał, że w resorcie podjęto inicjatywę w zakresie kompleksowej zmiany przepisów w obszarze szkolnictwa wyższego, w tym także nadawania stopni i tytułów naukowych, ponieważ system staje się coraz bardziej skomplikowany i mało czytelny dla odbiorców. W planach działania ministerstwa jest zdecydowana wola uporządkowania tego stanu i wydaje mi się, że jednym z niezbędnych elementów nowych ustaw będzie model kariery akademickiej i model awansu zawodowego. Dlatego też, to co mogę zadeklarować, to że w ramach tych prac dyskusja nad utrzymaniem, bądź likwidacją, wyłączenia z systemu stopnia doktora habilitowanego, odbędzie się.

Następnie dyr. M. Czaja poprosił członków Komisji, by nie podejmowała w tej sprawie żadnej uchwały, nie zajmowała stanowiska, gdyż w drugiej połowie maja zostaną przedstawione przez władze resortu założenia zmian prawa. Tym samym Komisja przyjęła uchwałę, by skierować wniosek Stowarzyszenia do Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, która przygotowałaby na podstawie własnej debaty projekt opinii dla Komisji do Spraw Petycji.

Poseł PiS Andrzej Smirnow przyznał, że Komisja do Spraw Petycji jest niekompetentna, toteż proponuje delegowanie Wniosku do właściwej komisji. Przy okazji zwrócił uwagę na to, że sprawa jest szalenie ważna. Jak stwierdził:

Polska i kraje postkomunistyczne, to jedyne kraje, w których istnieje sztywny, jednolity system stopni i tytułów naukowych, a co gorsza, jest on ściśle związany ze stanowiskami. Mogę dać konkretny przykład. Otóż, na uczelniach technicznych średni wiek uzyskiwania tytułu profesora w tej chwili to jest ok. 60 lat. Równocześnie wiele stanowisk akademickich jest zarezerwowanych dla tych profesorów. Co to oznacza?

Mówimy o innowacyjności gospodarki. Mamy początek tej innowacyjności. W technice tworzą ją ludzie w wieku 30–40 lat. Stąd oczywiście istnieje pilna konieczność uregulowania tych spraw. Na marginesie, ustawa, która została uchwalona dwie kadencje temu, przyjęła takie rozwiązania, które pozwalały na zatrudnienie wybitnego specjalisty z zagranicy, bo nasz system właściwie uniemożliwiał zatrudnienie na stanowisku profesora osoby z innego kraju. W Niemczech habilitacja ma zupełnie inny sens, a systemy szkolnictwa poza granicami Polski są bardzo zróżnicowane. (...) nie chodzi o likwidację habilitacji. Chodzi o zmiany w systemie naszego szkolnictwa po to, żeby zróżnicować uczelnie, bo one są zbyt jednolite. Jest też kwestia oderwania zależności awansu od stopni i tytułów.


10 lutego 2016 r. odbyło się posiedzenie Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży, a sprawę referował także opozycyjny poseł PO, przewodniczący podkomisji stałej do spraw nauki i szkolnictwa wyższego - prof. Włodzimierz Nykiel. Nie jest opublikowana treść dyskusji, o ile takowa w ogóle miała miejsce, toteż możemy zapoznać się jedynie z końcowymi ustaleniami Komisji, które brzmią:

Komisja negatywnie zaopiniowała powyższą petycję argumentując m.in., że: habilitacja stanowi istotny element polskich rozwiązań składających się na model kariery naukowej. W obecnym stanie prawnym jest również systemowym elementem struktury i funkcjonowania szkolnictwa wyższego i nauki w Polsce. Dlatego też ewentualna rezygnacja ze stopnia doktora habilitowanego wymagałaby kompleksowego podejścia, tj. opracowania systemowych zmian w tym zakresie, poprzedzonych szeroką dyskusją środowiskową. Tych warunków nie spełnia propozycja zawarta w petycji.

W opinii stwierdza się również, że według zapowiedzi Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego kwestie nowych regulacji odnoszących się do stopni i tytułów będą przedmiotem prac resortu, który planuje przedstawić jeszcze w tym roku propozycje kompleksowych rozwiązań.









01 marca 2016

W marcu jak w garncu ... oświatowych wspomnień

(źródło: facebook)


Zgodnie z tradycją, powracam wspomnieniami do oświatowych wydarzeń sprzed roku, żebyśmy mieli możliwość porównania tego, co wydawałoby się, że jest nieporównywalne i/lub niepowtarzalne. A jednak...

MARZEC 2015:

* Przednówek jest trudny dla wszystkich, nie tylko dla bohaterów "Chłopów" Władysława Reymonta. Z opublikowanego raportu Ogólnopolskich Badań Wynagrodzeń firmy Sedlak & Sedlak wynikało, że przeciętne wynagrodzenie co drugiego absolwenta szkoły policealnej było niższe niż 2 300 brutto. Co ciekawe, wynosiło ono tyle samo, ile zarabiały osoby z wykształceniem podstawowym, a zatem nie warto było się uczyć. Słusznie zatem PiS zapowiedziało zmiany w finansowaniu tych szkół;

* Nauczycielom wczesnej edukacji nie spodobał się MEN-ski „Nasz elementarz". Nie poinformowało o tym MEN tylko red. "Rzeczpospolitej" Artur Grabek, który przytoczył wyniki badań sondażowych , jakie przeprowadziła na zlecenie tej ogólnopolskiej gazety specjalistyczna agencja badania rynku i opinii SW Research. "Po całym semestrze pracy z rządowym „Naszym elementarzem" (..) na ankietę odpowiedziało ok. 1,7 tys. pedagogów z całej Polski. 90 proc. z nich chce powrotu do starego rozwiązania, czyli sytuacji, w której to nauczyciel decyduje o wyborze podręcznika, z którego uczy." Ministrzyca edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska była na to przygotowana przez specjalistów komentując: bezpłatny elementarz zmusza nauczycieli do aktywności i to dlatego go krytykują..

Najważniejsze jednak jest to, że 12 tys. zł brutto nagrody dostała Joanna Berdzik - ówczesna wiceminister edukacji narodowej za wprowadzenie tego bubla do obiegu szkolnego.

* W Sejmie odbyło się pierwsze czytanie obywatelskiego projektu ustawy w tzw. sprawie sześciolatków projektu. Przygotowany przez stronę społeczną projekt zakładał rozpoczęcie procesu edukacji w szkołach przez dziecko w wieku 7 lat i obowiązkowe roczne przygotowanie przedszkolne w wieku 6 lat. Projekt zatytułowany „Rodzice chcą mieć wybór” poparło ponad 300 tys. Jak komentował poseł PiS Jan Dziedziczak, upór koalicji w posyłaniu sześciolatków do szkół ma podłoże ideologiczne i ekonomiczne.

– Jednym z powodów takiej postawy koalicji jest ideologia. Pewnym środowiskom w Europie zależy na tym, aby dzieci zabrać jak najszybciej z domów rodzinnych, a tym samym ograniczyć wychowanie dziecka przez rodziców. Miejsce rodziców zajmie urzędnik z nowomową europejską. Innym istotnym powodem jest czynnik ekonomiczny.


Posłowie PO i PSL nie dopuścili go do II czytania, toteż projekt przepadł. Przekonała do tego całą koalicję poseł Katarzyna Hall, która jest prezeską Stowarzyszenia „Dobra Edukacja” prowadząc m.in. szkołę niepubliczną, na której dzieci otrzymuje z budżetu państwa odpowiednią subwencję. Tym samym sześciolatki są przedmiotem także ekonomicznego pożądania. Ówczesna wiceminister edukacji - Ewa Dudek pojechała w delegację służbową do Paryża, gdzie podpisała na spotkaniu resortowych ministrów krajów UE deklarację dotyczącą wzmacniania społeczeństwa obywatelskiego.

Nie da się ukryć, że sześciolatki są świetnym zjawiskiem politycznym do scalania opozycji. Warto, by wiedziała o tym obecna władza. Najgorsze, że przymiotnik "dobry" zaczyna się dewaluować w wyniku przypisywania go do różnych inicjatyw ministerialnych.

* Najwyższa Izba Kontroli zbadała efektywność egzaminów zewnętrznych w latach 2009-2014: sprawdzian po szkole podstawowej, egzamin gimnazjalny i maturalny. Kontrolujący nie pozostawili suchej nitki na Centralnej Komisji Egzaminacyjnej (CKE). W świetle uzyskanych danych okazało się, że miał miejsce niewłaściwy sposób nadzorowania przez CKE sposobu przeprowadzania egzaminów i oceniania prac. Co czwarta praca egzaminacyjna, która została poddana weryfikacji na wniosek maturzysty, okazała się źle sprawdzona. Spośród 180 tys. nauczycieli-egzaminatorów usunięto z wykazu zaledwie 3. Czyżby pozostali sprawcy błędnych ocen byli w członkami partii PO lub PSL? Nie ma się co dziwić, że obecna władza podjęła decyzję o zlikwidowaniu sprawdzianu po szkole podstawowej. Gimnazjaliści i maturzyści muszą jeszcze trochę się pomęczyć. Egzaminatorom współczuję.

* Międzynarodowe Badania PISA kosztują nasz budżet 3,3 mln zł. Główny koordynator badania PISA, a zarazem dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych prof. Michał Federowicz nie zapłacił poprzedniemu szefowi tych badań, kiedy były one prowadzone w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN - Markowi Smulczykowi za wykonane prace. Powodem był fakt, że PAN nie miała w tym czasie podpisanej umowy z MEN, które przejęło nadzór nad PISA. Przejęło, bo - jak można przypuszczać - niezależność naukowa była rządzącym nie w smak. Przez półtora roku zespół PISA wykonywał więc obowiązki za darmo, a kiedy zlekceważono jego roszczenia o zapłatę, sprawę skierowano do sądu. Premier Donald Tusk nie pochwalił się tymi kombinacjami. Nie znamy też wyniku rozprawy sądowej w tej sprawie.

* Jedna z nauczycielek nie radząc sobie w tym zawodzie opublikowała tekst pt. "Dlaczego rzuciłam pracę w szkole". Przytaczam fragment, by nie pchać się na studia na kierunku nauczycielskim tylko dlatego, że praca w szkole może być czymś łatwym. Była nauczycielka musiała zatrudnić się w trudnym politycznie rejonie, skoro napisała:

Prawda jest taka, że nauczyciel nie może zupełnie nic. Nie ma żadnego wpływu na dziecko. A gdy zacznie taki wpływ mieć (np. poprzez stawianie niskich ocen lub uwag do dzienników), pojawiają się rodzice, którzy piszą skargi do dyrekcji i kuratorium, że nauczyciel jest niekompetentny i sobie nie radzi, a przecież ich dziecko jest złote i najsłodsze na świecie. Dziecku odgórnie jest wmawiane, że nauczyciel to taki darmozjad, który powinien się cieszyć, że ma pracę i że to on jest dla ucznia, a nie odwrotnie. Spotkałam się na przykład kilka razy z zachowaniem pod tytułem "gówno mi pani zrobi, a jak będzie pani fikać to mój tata panią usadzi". I to jest na porządku dziennym.

Jakoś nikt nie chce rzucić pracy w MEN, w terenowym nadzorze pedagogicznym czy w organach prowadzących szkoły.

* Minister Edukacji Narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska odwiedziła w piątek Pozytywną Szkołę Podstawową w Kokoszkach , która jest ponoć najnowocześniejszą placówkę publiczną w Trójmieście, a prowadzoną przez podmiot niepubliczny. Jej komentarz po wizycie był wzorcowy:

- Jestem naprawdę pod wrażeniem tego co zobaczyłam. Piękny budynek, zadowoleni uczniowie i nauczyciele pracujący bez Karty Nauczyciela, czyli tak, jak większość Polaków średnio 40 godzin tygodniowo (...) Czyli wbrew temu co twierdzą związki zawodowe można tak pracować.

* W związku z trwającą kampanią wyborczą na urząd prezydenta ministra J. Kluzik-Rostkowska wydała polecenie, by nie zwalniać dzieci na spotkania z kandydatami, nie wykorzystywać dzieci w kampanii wyborczej. Kto wie, może tym apelem przyczyniła się do przegranej prezydenta Bronisława Komorowskiego, bowiem jej apel był wynikiem spotkań z prezydentem dzieci z przedszkoli i uczniów szkół, którzy w tym czasie powinni być na lekcjach. Sama za to jeździła z miasta do miasta, od wsi do wsi na spotkania "konsultacyjne" z nauczycielami oderwanymi od pracy z dziećmi. Do Sejmu się do dostała, podobnie jak U. Augustyn, która jeździła po kraju z odkrywczymi tezami na temat konieczności edukowania dzieci i młodzieży w kwestii bezpieczeństwa w ruchu drogowym, zaś prezydent B. Komorowski nie powtórzył elekcji.

* Prezydium Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność” wydało oświadczenie w sprawie kreowania w mediach przez rządzących fałszywego wizerunku polskich nauczycieli i pracowników oświaty tylko dlatego, że upominają się o lepsze warunki pracy i podwyżki płac. Także prezes ZNP - mgr Sławomir Broniarz zapowiedział, że także ten lewicowy Związek weźmie udział w zapowiadanej na kwiecień manifestacji w Warszawie, w ramach której nawet 15 tys., nauczycieli będzie protestować przed Sejmem, kancelarią premier oraz przed gmachem Ministerstwa Edukacji Narodowej.

A zatem uwaga! Idzie wiosna.