26 lipca 2015

Po egzaminach dyplomowych



Opustoszały sale dydaktyczne w szkołach wyższych. Zakończyły się posiedzenia rad wydziałów czy instytutów, a ci studenci, którzy zdołali oddać na czas swoje prace licencjackie czy magisterskie, mieli jeszcze szanse na to, by złożyć końcowy egzamin dyplomowy. Teraz z wydanym do dyplomu suplementem będą mogli albo kontynuować studia wyższego stopnia, albo poszukiwać zatrudnienia. Mam w takim okresie ambiwalentne uczucia, bo z jednej strony cieszę się, że moi podopieczni dotarli szczęśliwie do celu, z drugiej strony zastanawiam się nad tym, co będzie z nimi dalej.

Są też tacy absolwenci studiów, którzy nie chcieli złożyć pracy dyplomowej w czerwcu i zdać egzamin w lipcu, gdyż dzięki zachowaniu studenckiego statusu będą mogli jeszcze przez trzy miesiące pobierać stypendium, korzystać z przywilejów np. zniżek na przejazdy komunikacją publiczną, tańsze wejścia do placówek kulturalnych itp. Po co mają się spieszyć z finalizowaniem studiów, skoro i tak nie ma dla większości z nich pracy w ramach uzyskanego wykształcenia?

Ba, większość uczelni publicznych i wszystkie wyższe szkoły prywatne będą jeszcze do końca września, a niektóre - wbrew prawu i po tym terminie - oferować kontynuację studiów na wyższym poziomie czy w ramach studiów podyplomowych. Skoro jest tak, że w naszym kraju tzw. statystyczny Polak czeka do 28. roku życia, by wyprowadzić się z rodzinnego domu, to oznacza, że rodzice będą go dalej utrzymywać, a przynajmniej wspierać w zdobywaniu kolejnych certyfikatów, dyplomów.

Zdaniem niedouczonych publicystów: "Bez wątpienia na decyzję o nieusamodzielnianiu się wpływ ma wysokie bezrobocie wśród młodych". Widać, że autor tego poglądu nie rozumie, że to brak pracy zmusza młodych dorosłych do pozostania przy rodzicach (nieusamodzielnienia się), gdyż inaczej usamodzielnienie się musiałoby oznaczać zamieszkanie pod mostem, w parku lub u kogoś na waleta. Samodzielność społeczno-kulturowa wymaga jeszcze niezależności ekonomicznej.

Życzę moim absolwentom, by znaleźli odpowiednie dla siebie miejsce aktywności zawodowej, a jeśli to nie jest możliwe, to by je sobie stworzyli. Na rząd nie mają co liczyć. Ani obecny, ani przyszły. Chyba, że powróci PRL i każdy będzie miał zatrudnienie, nawet w takiej aktywności, która nikomu nie jest do czegokolwiek potrzebna.

Pod koniec sierpnia lub września przyjdzie mi czekać na prace licencjackie i magisterskie tych, którzy przedłużyli sobie czas akademickich przywilejów z powyższych powodów. To nie są "gorsi" studenci, jak bywało kiedyś, przed laty, ale często także bardzo zdolni, pracowici i kreatywni. Ich stać na to albo są do tego egzystencjalnie zmuszeni, by mieć więcej czasu na realizację ostatniego zadania na danym poziomie akademickiego kształcenia.

25 lipca 2015

Renomowana w świecie szkoła "NOWEGO WYCHOWANIA" kończy swoją działalność (z pedofilią w tle)





Całe szczęście, że jest Internet, w którym krążą miliardy informacji trafiających jednak do właściwych odbiorców. Gdyby nie to medium, to zapewne ofiary nadużyć dorosłych wobec nich jako dzieci żyłyby w nieświadomości, poczuciu krzywdy, nieustannej traumie. A tak, mogą dowiedzieć się, że po pierwsze, nie są jedynymi ofiarami ludzkiej podłości, degeneracji moralnej, a po drugie, że można upomnieć się o sprawiedliwość, a więc pociągnięcie do odpowiedzialności oprawców, nawet jeśli wydarzenia miały miejsce wiele lat temu, po trzecie, można znaleźć pomoc, terapię czy nawiązać kontakt z kimś, kto poda pomocną dłoń i ułatwi wyjście z dramatu dzieciństwa.

W 2010 r. wydaliśmy z prof. Zbyszko Melosikiem tom poświęcony edukacji alternatywnej XXI w., który zakończyłem artykułem na temat toksycznych doświadczeń wychowanków jednej z najstarszych na świecie placówek opiekuńczo-wychowawczych nurtu PEDAGOGIKI NOWEGO WYCHOWANIA, bo powstałej w Niemczech w 1910 r. Odenwaldschule. Założycielem i twórcą tej modelowej placówki edukacyjnej z internatem był wybitny pedagog Paul Geheeb(1879-1961). Wśród pierwszych absolwentów tej szkoły byli m.in. pisarz Klaus Mann i znany polityk Partii Zielonych Daniel Cohn-Bendit.

W 100 lecie swojego istnienia, które przypadło w 2010 r., placówka ta przeżywała I akt dramatu w związku z prowadzonym dochodzeniem w sprawie wykorzystywania seksualnego i poniżania dzieci przez jej byłego dyrektora. Dramat był w tym sensie, że przecież nie po to ta szkoła powstała. Po kilkudziesięciu latach, w placówce o bogatej tradycji wychowania w wolności i pamięci o wspaniałym pedagogu oraz animatorze innowacyjnej edukacji, świat dowiedział się o tym, że w jednym z internatów doszło tak perfidnych nadużyć wobec dzieci.

Uderzyło to w system wartości, jaki powinien być w niej realizowany, a zarazem było to dowodem na to, jak można łatwo, szybko i niezauważalnie zniszczyć najlepsze dokonania twórcy i jego właściwych kontynuatorów. Dzisiaj nikt nie docieka tego, na czym polega szczególna odmienność modelu wychowania w Odenwaldschule, czym charakteryzują się rozwiązania organizacyjne, dydaktyczne i opiekuńczo-wychowawcze w tej placówce, gdyż to wszystko zostało przesłonięte patologiczną osobowością kierownika tej instytucji – Gerolda Beckera, który przez kilkanaście lat, bo w okresie 1971-1985 (sic!) systematycznie wykorzystywał seksualnie swoich uczniów. Po latach ujawniono najpierw 40 takich przypadków, a do 2015 śledztwo wykazało aż 132 wychowanków tej szkoły, wśród których był także syn byłego Prezydenta Niemiec Andreas von Weizsäcker (zmarł w 2008 r.)

Nie tylko Niemcy są w szoku. Prowadzenie w tej sprawie dochodzenie jest jak "zimny prysznic", bowiem Odenwaldschule należy do wyjątkowej szkoły alternatywnej na świecie, o której napisano mnóstwo artykułów i monograficznych książek. O pedagogicznych założeniach i formach ich realizacji od lat dyskutuje się na konferencjach naukowych, spierając się o mające tam miejsce relacje między wychowawcami a dziećmi, między przeszłością a nowoczesnością. Do tej placówki „pielgrzymowali” nauczyciele z całego niemal świata chcąc zobaczyć, jak wygląda alternatywne środowisko wychowawcze. To w oparciu o doniesienia z pracy kolejnych pokoleń nauczycielskich i wspomnień jej uczniów powstawał kanon wiedzy o edukacji alternatywnej w świecie.


Wystarczyło, że w którymś momencie zatrudniono na stanowisku kierowniczym kogoś, kto nie był w żaden sposób związany z pedagogiką reform, kto nie wyrósł z tego środowiska, kogoś o odmiennej kulturze pedagogicznego kształtowania młodych ludzi, by po latach wyszły na jaw jego podłe postawy, zachowania ubliżające wszelkiej pedagogii, a tej w szczególności. Jeśli bowiem rodzice wybierają placówkę niepubliczną sięgając do wzoru osobowego jej twórcy, wybitnej i wysoce szlachetnej postaci wśród najwybitniejszych pedagogów tego typu rozwiązań edukacyjnych początku XX w., to trudno się dziwić przeżyciu przez nich szoku, że co miesiąc płacili za edukację sprzeczną z wszelkimi standardami i normami etycznymi, społecznymi, psychologicznymi oraz oświatowymi jakie miały miejsce w stosunku do ich dzieci. Wystarczyło pojawienie się w tej placówce „kreatury”, która położyła cień na całym dorobku swoich poprzedników, by nadwyrężyć zaufanie do instytucji, do ludzi, do pedagogiki humanistycznej.


To gorzkie doświadczenie zmusiło pedagogów do zastanowienia się nad tym, jak lepiej chronić dzieci przed tą „czarną „pedagogiką”? Co zrobić, by się ona więcej w tych placówkach nie powtórzyła? Wychowawcy wszystkich szkół z internatem (tzw. wolnych gmin szkolnych – Landerziehungsheime) stanęli przed pytaniami, co zrobić, by zachowując wierności zasadom pedagogicznym, wypracowanym normom postępowania nie dopuścić do nadużyć w systemie, który miał łączyć najlepsze wzory wychowania rodzinnego z edukacją szkolną? Wybudowane w latach 1910-1925 domy o charakterze willowym, w pięknym otoczeniu gór, lasów, ogrodów i łąk miały tworzyć system wychowania wspólnotowego, społecznego dzieci i ich opiekunów-nauczycieli z własnymi rodzinami. Znalazła się „czarna owca” która naruszyła dotychczasowy etos pracy.

Jest to niewątpliwie najbardziej bolesna karta w dziejach tej szkoły, bowiem miała tu miejsce zwielokrotniona zdrada kierownika placówki - zdrada wobec dzieci, zdrada wobec ich rodziców, zdrada wobec twórcy-założyciela szkoły, wobec placówki, która swoimi pięknymi przecież kartami nowego wychowania wpisuje się i współtworzy bogaty ruch społeczno-wychowawczy. Jest to niewątpliwie też zdrada pedagogiki, której alternatywność polega na głębokim, autentycznym byciu po stronie dziecka, by wspólnie z nim odkrywać i wzmacniać jego człowieczeństwo. Immanentną cechą zdrady jest skrytość działań jej sprawcy.

Z końcem tego roku szkolnego została ogłoszona decyzja zarządu tej szkoły o jej zamknięciu. Tak to niestety jest, że utrata moralnego wizerunku skutkowała w ciągu minionych pięciu lat - od wykrycia nikczemnych praktyk wobec dzieci - spadkiem kandydatów, zadłużeniem, a banki nie mają do takich podmiotów zaufania. Nie wystarczy w takiej sytuacji zmiana dyrektora szkoły, reorganizacja, nowe zabezpieczenia. Kto będzie chciał, by jego dziecko wychowywało się i uczyło w placówce o tak głębokiej rysie na morale jej kadry? Rodzice muszą rozstrzygnąć, do której szkoły przeniosą swoje dzieci.



24 lipca 2015

Tu tor a tam tutor

Polski system edukacyjny jedzie jak pociąg elektryczny po jednym torze. Po dwóch się nie da, podobnie jak po trzech torach jest to wykluczone. Nie jest to "Pendolino", gdyż nie zakupiono wychylnego pudła, które pozwoliłoby szybciej pokonywać zakręty. Nie jest to także kolejka elektryczna, podmiejska, gdyż jednak resor(t) został w niej odpowiednio nasmarowany EFS.

Maszynistką jest kobieta - Joanna Kluzik-Rostkowska, która prowadzi pociąg TLK (Tanie Linie Kształcenia) na wyznaczonej przez jej partię trasie. Wcześniej pracowała dla jeszcze tańszych kolei Inter-PiS, ale chyba za mało jej płacili, albo warunki pracy były zbyt uciążliwe, więc zmieniła pracodawcę na PO. W ten sposób rządzący mogli sprawdzić, czy da się wprowadzić na rynek tabletki "PO - PO". Niektórzy, PO aferze taśmowej, nie boją się ich zażywać, gdyż lepiej jest poronić łzy PO PO, niż w trakcie podróży do Sejmu nowej kadencji.

Ministra edukacji kieruje pociągiem do kształcenia, który jedzie PO PRL-owskim torze.
Premier rządu sprawdza bilety i świeżość posiłków oraz przeprowadza ewaluację wśród podróżnych. To jest typowa procedura, której sens w edukacji wprawdzie zakwestionował NIK, ale przed wyborami warto podtrzymać techniki pozoru. Niektórzy pasażerowie widzą w tym tor donikąd, dlatego gremialnie zapisują się na kursy dla tutorów. Wiedzą, że torów do ich rozwoju jest więcej, niż jeden.

POsłowie PO powinni jako winni tego POlakom podnosić poziom edukacji, gdyż ta jest nie tylko przekazywaniem wiedzy, ale również czymś POnad to. Mogą bowiem dzięki poświęceniu się sterowanemu samokształceniu skutecznie rozpoznawać potencjał podopiecznego, odkrywać i wzmacniać jego mocne strony talentów, a nawet rozwijać swoje cnoty. Tutoring poprawia relacje minister-kurator oświaty; kurator oświaty-dyrektor szkoły; dyrektor szkoły - nauczyciele; nauczyciel - rodzice; nauczyciel-uczeń itd. oraz wzmacnia autorytet u tego pierwszego z każdej diady.

Ministerstwo nie wie, ilu ma nauczycieli. "W listopadzie ubiegłego roku pani minister powiedziała, że mamy prawie 600 tysięcy nauczycieli. W styczniu poinformowała, że od 2004 roku ich liczba spadła o ponad 32 tysiące. A w czerwcu, że o 11 procent." PO raz kolejny PO nie może doliczyć się stanu kadr. POdwyżek nie liczy. Liczą na nie nauczyciele, jak będzie po PO.