30 czerwca 2015

Ministerstwo Edukacji Narodowej straszy dyrektorów szkół i nauczycieli


Doprawdy, czegoś takiego jeszcze nie mieliśmy, żeby Ministerstwo Edukacji Narodowej z pieniędzy podatników finansowało odpłatne ogłoszenie na łamach "Głosu Nauczycielskiego", którego treść jest ewidentnym szantażem wobec dyrektorów szkół. Mają oni unikać jak diabeł święconej wody wydawnictw, których oferty są nie tylko jakościowo lepsze, ale także mieszczą się w przewidywanej dla szkół dotacji rządowej na zakup podręczników.

MEN musi mieć przed wyborami sukces, bo skoro ma same porażki, toteż jego władzom wydaje się, że trzeba wtłaczać społeczeństwu populistyczne hasła typu: "darmowe", "rodzice zaoszczędzą", "wyrównujemy szanse", "dbamy o dzieci" itp. Tymczasem kryje się za nimi tak naprawdę tandeta i marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Po raz kolejny odbiera się dyrektorom szkół i nauczycielom analizę merytoryczną, jakościową oferowanych na rynku wydawnictw - podręczników szkolnych i materiałów pomocniczych, by zmusić ich do jedynie "słusznych i wartościowych", bo MEN-skich.

Czytamy w ogłoszeniu na całą szpaltę m.in.:

"W szkołach w całej Polsce trwają obecnie burzliwe narady nad zakupem podręczników dla klas czwartych szkół podstawowych i klas pierwszych gimnazjów w ramach dotacji MEN. Co oczywiste, najwięksi wydawcy bardzo promują pakiety podręczników do wszystkich przedmiotów i pakiety zeszytów ćwiczeń (sprzedawanych najczęściej poniżej kosztów).

Mniej doświadczonym dyrektorom i nauczycielom skorzystanie z oferty pakietowej jednego lub kilku wydawców jawić się może jako jedyny sposób na zrealizowanie dotacji. Jednak dyrektorzy, którzy nawet w najlepszej wierze dopuszczą w swojej szkole do skorzystania z oferty pakietowej, mogą nie tylko mieć trudności z późniejszym rozliczeniem dotacji, ale również nieświadomie wystawić swoją reputację na szwank.


Piękne! Dawno nie mieliśmy tak aroganckiej i niemerytorycznej władzy oświatowej. Ten rodzaj interwencjonizmu władzy państwowej powinien zostać zaskarżony. Ministerstwo straszy, że przeprowadzi kontrolę, a jej negatywny dla dyrektora szkoły wynik uniemożliwi mu "ponowny start w konkursie na to stanowisko"! Największą hipokryzją w tym ogłoszeniu jest zdanie: "Swoboda wyboru jawić się może w obecnej sytuacji jako pusty frazes wypowiadany przez polityków. Tak jednak nie jest, a zachowanie tejże swobody jest bardzo ważne z jeszcze jednego powodu. Nauczyciel, któremu wybrano podręcznik wbrew jego woli (a zatem również i program nauczania), może się poczuć zwolniony z odpowiedzialności za wyniki swoich uczniów."

Przyznam jednak rację Ministerstwu Edukacji Narodowej. Nauczyciel, któremu MEN wskazało tzw. darmowy elementarz - mimo jego fatalnej jakości - wbrew jego woli, może się poczuć zwolniony z odpowiedzialności za wyniki swoich uczniów.

Ministra edukacji narodowej postraszyła w wywiadzie dla Dziennika. Gazety Prawnej (29.06.2015) nauczycieli i rodziców ich dzieci:

Jeśli nowy prezydent przeforsuje, że to rodzice będą decydować o posłaniu sześciolatków do szkół, to kilkanaście tysięcy nauczycieli straci pracę. Jeśli dodatkowo zablokuje zmiany w Karcie nauczyciela, to znaczy, że chce m.in. walczyć o utrzymanie ogródków dla pedagogów wiejskich.

Jeśli Joanna Kluzik-Rostkowska wejdzie do Parlamentu na następną kadencję, to ...

29 czerwca 2015

Co ulegnie zmianie (korekcie) w ocenie parametrycznej jednostek akademickich, jeśli niewiele się zmieni?



Szczecińskie posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z udziałem dziekanów wydziałów pedagogicznych z uczelni akademickich miało - jak zawsze w trakcie tego typu debat - ważną do spełnienia rolę, a mianowicie zapoznanie władz jednostek akademickich z prowadzonymi przez resort nauki i szkolnictwa wyższego pracami nad oceną parametryczną jednostek.

Zaproszonym przez prof. Barbarę Kromolicką w imieniu KNP PAN - do przybliżenia najważniejszych z projektowanych zmian w ocenie parametrycznej jednostek akademickich - ekspertem była dr hab. Ewa Dahlig-Turek, prof. Instytutu Sztuki PAN, przewodnicząca Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych KEJN. Pani Profesor jest przedstawicielem dziedziny nauk humanistycznych, a więc jednej z tych, którym przewodniczy. Mimo to zaprezentowane przez nią zamysły rządu w powyższej kwestii spotkały się z konkretną reakcją i dyskusją naszego środowiska. Oczywiście, władze mają to do siebie, że jeśli coś przedstawiają, to nie po to, by ich projekt odrzucić, tylko ewentualnie lekko skorygować. Najlepiej rzecz jasna by było, gdyby wszyscy mu przyklasnęli.

A jednak główne zmiany w ocenie parametrycznej jednostek naukowych wynikają - jak mówiła ekspertka KEJN - z faktu, że w bazach resortu jest zarejestrowanych milion "zdarzeń edukacyjnych" w zakresie dorobku polskich naukowców. Trzeba było zatem znaleźć jakieś narzędzie do ich zestawienia i na tej podstawie wyciągania wniosków o poziomie prowadzonych w uczelniach badań naukowych i ich zapleczu. To sprawia, że musi być parametryzacja uczelni i ich jednostek, a - jak stwierdziła E. Dahlig-Turek - "Nie wymyślają tego urzędnicy, ale sami naukowcy", którym urzędnicy powierzyli to niewdzięczne zadanie. Można zatem powiedzieć, że to naukowcy naukowcom zgotowali ten los, czyli zainfekowali środowiska ciężką jednostką chorobową, jaką jest punktoza.

Po raz kolejny okazuje się, że rządzący kreują rozwiązania, których jednym z elementów jest podważanie zaufania do naukowców, a w istocie do dziekanów i rektorów. To oni przecież podpisują elektronicznie wszystkie dane, jakie dotyczą zatrudnionych w uczelniach nauczycieli akademickich i ich osiągnięć naukowych. Niestety, nadal, mimo 25 lat transformacji ustrojowej, niektórzy z nich nie weryfikują we własnych uczelniach przedstawianych przez akademików zestawień osiągnięć naukowych, toteż wprowadzają do baz typu POL-ON informacje, które nie odpowiadają prawdzie. Tam jednak już tego nikt nie weryfikuje.
A szkoda. Powinien jednak zająć się tym faktem organ kontroli i nadzoru MNiSW, by wyeliminować fałszywe informacje na temat rzekomych kwalifikacji naukowych niektórych samodzielnych pracowników naukowych. Tymczasem wiemy, bo fakt ten jest od czasu do czasu rozpoznawalny w ramach akredytacji kierunkowej lub instytucjonalnej, że niektórzy z doktorów habilitowanych - zaliczanych do tzw. minimum kadrowego - wwieźli do kraju dyplomy słowackich uniwersytetów lub prywatnych uczelni, które w żadnej mierze nie są zgodne z polskim prawem i odpowiednikiem dyscypliny naukowej.

Tymczasem dziekani wpisują ich do bazy POL-ON tak, jakby owa zgodność miała miejsce. Przykładem tego, o którym wielokrotnie już pisałem, są uzyskane na Słowacji dyplomy docentów naukowo-pedagogicznych z kierunków kształcenia, a nie z dyscyplin naukowych (np. praca socjalna, dydaktyka nauczania religii, edukologia sportowa, humanistyczny sport, logopedia, itd.). Otóż tego typu osoby są zaliczane do uprawnień w zakresie nadawania stopni naukowych w określonych dyscyplinach naukowych, chociaż sami naukowcami sensu stricte w nich nie są.


Co nowego pojawi się w ocenie parametrycznej?

Wprowadzono zapis, że będzie uwzględniany w 20% dorobek pracowników jednostki spoza liczby N np. doktorantów, emerytów, pracowników dydaktycznych (wykładowców).

Nareszcie nastąpi zrównanie punktacji za monografie naukowe wydane w języku polskim z tymi w języku angielskim. Każda otrzyma 25 pkt. Obowiązkiem władz będzie jednak załączenie strony redakcyjnej, spisu treści, wstępu i zakończenia (bądź podanie linku do strony). Objętość monografii wynosi minimum 6 arkuszy wydawniczych. Warto w kontekście powyższych refleksji dodać, że na Słowacji za monografię "naukową" uznaje się publikację liczącą min. 3 arkusze wyd. Jest różnica?

Nareszcie będą docenione podręczniki akademickie. Jednostki otrzymają dodatkowe punkty np. za uzyskaną przez pracownika nagrodę ministra, nagrodę PAN, nagrodę komitetu naukowego PAN, Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, zagranicznego towarzystwa naukowego lub z rekomendacji właściwego komitetu naukowego PAN. Postanowiono skończyć z "kombinatoryką wydawniczą" w niektórych jednostkach naukowych, w których autorami monografii było nawet 8 czy 10 osób (jedna napisała, a 9 dopisało się do niej). Kreatywność środowiska jest w tym przypadku niewyobrażalna. Teraz punktacja będzie podporządkowana następującym kryteriom:

* za monografię do 3 autorów - po 25 pkt dla każdego;
* za monografię, która ma 4 lub więcej autorów - liczba punktów będzie do podziału między nimi.

Zostaną też po raz pierwszy docenione publikacje zbiorowe (min. 6 ark. wyd.), bowiem ich redaktor a zarazem autor rozdziału (mon. 0,5 ark.wyd.) otrzyma 15 pkt.

W ocenie czasopism także będzie miała miejsce korekta. Lista A – pozostaje bez zmian. Natomiast Lista B - do 10proc. najlepszych czasopism otrzyma dodatkowo 5 pkt., zaś kolejnych 10proc. czasopism 3 pkt. O tym decydować będzie ocena jakościowa, jakiej dokonają zespoły oceny czasopism przy komitetach naukowych PAN. Jest to efekt walki także naszego Komitetu Nauk Pedagogicznych o to, by skończyć z wprowadzaniem na listę czasopism, które są zarejestrowane w MNiSW ale treść wniosków nie jest zgodna z prawdą. Będą też dodatkowe punkty z Polskiego Współczynnika Wpływu. Redakcje czasopism z listy ERIH, które mają 10 pkt., będą mogły starać się o podwyższenie do 15 pkt. jeśli zgłoszą przejście na listę polskich czasopism i poddadzą się ocenie eksperckiej.

Uczestnicy posiedzenia słusznie zwracali uwagę na to, że resort nauki wraz z KEJN wprowadza nowe regulacje do oceny wbrew obowiązującym normom prawa, bowiem te mają obowiązywać wstecz. Tymczasem każda zmiana powinna mieć charakter prospektywny tak, by jednostki i ich kadry wiedziały, w jakim kierunku powinna być prowadzona działalność w zakresie upowszechniania wyników badań naukowych. Ocena wg nowych regulacji miałaby mieć miejsce w 2017 r., ale czy aby do tego czasu będą odpowiadać za ocenę parametryczną te same podmioty i w tym samym składzie? Czy wyniki jesiennych wyborów w 2015 r. nie będą zmianą w polityce szkolnictwa wyższego?
(Certyfikat udziału w posiedzeniu - gdybym zapomniał odnotować w swoim sprawozdaniu z działalności naukowej za rok 2015)













28 czerwca 2015

Samorządowe problemy w zakresie (wy-)kształcenia nauczycieli









Odwołam się do referatu-prezentacji wiceprezydenta Szczecina, który - w odróżnieniu od znanych mi samorządowców odpowiedzialnych za edukację - znał się na tym, czym zawiaduje na co dzień. Pan Krzysztof Soska ma w zakresie swoich obowiązków nie tylko edukację, ale także: ochronę zdrowia, pomoc społeczną, działania na rzecz osób niepełnosprawnych, współpracę z organizacjami pozarządowymi, kulturę i sztukę, kulturę fizyczną, sport i turystykę, sprawy morskie, udzielanie zamówień publicznych, w zakresie związanym z powierzonymi zadaniami, oraz merytoryczny nadzór nad spółkami z udziałem miasta w zakresie związanym z powierzonymi zadaniami. Nie było dukanie, mówienie o niejasnych dla siebie problemach, ale równoprawny akademickiemu dyskursowi sposób analizowania wskaźników oświatowych oraz związanych z nimi dylematów.

Zaproszony na posiedzenie Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN z udziałem dziekanów wydziałów pedagogicznych uczelni akademickich w kraju - zaprezentował stanowisko Urzędu Miasta wobec potrzeb kształcenia nauczycieli z perspektywy władz lokalnych. Mogliśmy zatem skonfrontować samorządowy punkt widzenia z naukowym podejściem do studiów terenowych. Są wśród członków Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN profesorowie, którzy od szeregu lat prowadzą badania - także dla potrzeb samorządów terytorialnych - dotyczące uwarunkowań procesów oświatowych oraz możliwości budowania strategii miasta czy gminy w sferze edukacji publicznej i niepublicznej. Warto w tym przypadku sięgnąć do rozpraw i raportów badawczych profesorów: Marii Dudzikowej, Kazimierza Przyszczypkowskiego, Wiesława Ambrozika, Marka Konopczyńskiego, Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej, Henryki Kwiatkowskiej czy Doroty Gołębniak.

Dobór treści do prezentacji sytuacji szczecińskiej oświaty i jej perspektyw trafnie odzwierciedla dominującą w relacjach między rządem a samorządowcami postawę adaptacyjną z elementami drobnej korekty. Wynika to z faktu, że samorządy nie są samofinansującymi się podmiotami, tylko są skazane na dotacje budżetowe, o których wysokości rozstrzyga Sejm, a przekazuje je władza wykonawcza. Niektórzy nie protestują przeciwko pozorowani troski - w tym przypadku - ministry edukacji narodowej, która wciska społeczeństwu populistyczne hasła bez odsłony kryjących się za nimi interesami sprzecznymi z dobrem uczących się dzieci i młodzieży.

(fot. Uczestnicy debaty- prof. M. Dudzikowa i prof. UWr - Wiktor Żłobicki)

Pan K. Soska zaczął swoją prezentację od diagnozy procesów demograficznych tak, jakby to one miały stanowić główne źródło problemów polskiej oświaty. Cóż nam bowiem po danych, na których wzrost lub spadek jako obecnie zaangażowani w sprawowanie władzy czy kształcenie innych nie mamy de facto żadnego wpływu? Oczywiście, możemy wyciągać z tych danych wnioski np. na temat tego, ilu będziemy mieli uczniów w szkołach. Prognozy z tym związane są jednak częściowo płynne, jak cała nasza rzeczywistość, bo wystarczy, że zwiększy się zarobkowa emigracja młodych Polaków, w wyniku której ich dzieci będą rodzić w Wielkiej Brytanii czy we Francji.

Możemy zatem przyjąć do wiadomości, że: zmiana ustawy o systemie oświaty w zakresie obowiązku szkolnego dzieci sześcioletnich doprowadziła do:
* zmniejszenia się liczby dzieci w przedszkolach, zaś ich wzrostu w latach szkolnych 2014/15 oraz 2015/16 w klasach pierwszych szkół podstawowych (pojawi się po 1,5 rocznika uczniów);

* od września 2015 do czerwca 2020 w szkole 6 – letniej uczy się siedem roczników dzieci;

* od września 2021 do czerwca 2013 w 3-letnim gimnazjum będą cztery roczniki;

* od września 2024 do czerwca 2026 dodatkowy rocznik pojawi się w szkołach ponadgimnazjalnych (technika do 2027).

Naukowcy mogą teraz komentować powyższe dane w kategoriach: zasadności w/w decyzji; ich skutków w codziennym życiu uczących się i organów prowadzących szkoły ze względów ekonomicznych, społecznych, kulturowych i psychicznych. Za kilka lat będziemy mogli dokonać niekłamanej (jak ma to miejsce w przypadku manipulacji Instytutu Badań Edukacyjnych) analizy osiągnięć oraz porażek szkolnych i wzrostu patologii psychicznych wśród absolwentów jako ofiar i beneficjentów tych zmian.

Wiceprezydent miasta słusznie wskazał w swoich danych skutki doraźne, aktualne, a mianowicie: okresową konieczność utworzenia większej liczby oddziałów; okresowe zatrudnianie nauczycieli dla podwójnych roczników; konieczność zatrudnienia nauczycieli o różnych kwalifikacjach w kolejnych 3-4 letnich okresach, jaka wynika z różnych etapów kształcenia.

Jak wynika z danych Urzędu Miasta Szczecin - w roku szk. 2014/2015 w szkołach jego miasta co drugi nauczyciel jest dyplomowany (51%). Nauczycieli mianowanych jest 29 proc., kontraktowych - 16,6 proc., zaś stażystów 3 proc. Z tych liczb wynika to, o czym mówił K. Soska, a mianowicie, że system szkolny jest na długie lata zamknięty dla młodych nauczycieli! Szkoda, że nie ma świadomości tego, że awans zawodowy nauczycieli został zdemoralizowany już w momencie jego wprowadzania w życie, bowiem to nomenklatura ZNP i Solidarności "załatwiła" swoim funkcjonariuszom uprzywilejowaną pozycję tzw. skróconego stażu i/lub natychmiastowego przeskoczenia kilku progów (do mianowania!). Funkcjonujemy zatem w tym kole fikcji i pozoru rzekomego dążenia do "awansu". Tymczasem naukowcy dysponują wynikami badań na temat jego innych jeszcze patologii.

Dowiedzieliśmy się także, że wśród 830 nauczycieli zatrudnionych w szkołach publicznych Szczecina, poniżej 30 r.ż. jest tylko 8,6 proc. nauczycieli; zaś w grupie powyżej 50 r.ż. jest ich 35,5 proc. W grupie wiekowej 40-50 r.ż. jest 32,8 proc. nauczycieli. Wydłużony przez PO i PSL wiek przejścia na emeryturę wzmocni powyższy problem pracy dla młodych.

Inne są jeszcze realia tego zawodu, kiedy spojrzymy na zapotrzebowanie do szkół podstawowych na nauczycieli określonych przedmiotów. Oto bowiem z danych UM Szczecina wynika, że najbardziej potrzebni są fachowcy w zakresie nauczania: języka polskiego 21%, matematyki i wychowania fizycznego – 15%, języka obcego i przyrody – 12%. Na samym końcu tzw. popytu rynkowego są nauczyciele historii 5%, po 4% - muzyki, plastyki, zajęć komputerowych, zajęć technicznych i zajęć z wychowawcą. W przypadku gimnazjów i liceów ogólnokształcących potrzebni są w pierwszej kolejności nauczyciele: matematyki, języka polskiego, języków obcych i wychowania fizycznego. Technika potrzebują nauczycieli kształcenia zawodowego - teoretycznego i praktycznego oraz w zakresie informatyki i języka polskiego.

Wiceprezydent mówił też o tym, jak w ciągu ostatnich 4 lat zniechęcono nauczycieli do korzystania z urlopów na poratowanie zdrowia. Zjawisko przyjmowało bowiem ponoć rotacyjny charakter (nauczyciele uzgadniali między sobą, który weźmie ów urlop ze względu na zagrożenie utratą miejsca pracy). Szkoda, że nie wzbogacił tych danych o ponad 40% nauczycieli pracujących w szkołach mimo zaburzeń psychofizycznych, o czym można dowiedzieć się z naukowych badań na temat wypalenia zawodowego nauczycieli. Władze cieszą się, że coraz mniej nauczycieli leczy się, a nie dostrzegają, że chory jest toksyczny dla uczniów.

Władze Szczecina chwalą swoich nauczycieli za to, że: mają wysokie kwalifikacje formalne – studia wyższe, magisterskie; szeroki zakres sprawności w wykorzystaniu
wiedzy i umiejętności; mają wysokie kompetencje merytoryczne dotyczące zagadnień nauczanego przedmiotu i dobre przygotowanie dydaktyczno-metodyczne. Do słabości własnego środowiska nauczycielskiego zaliczają: niskie kompetencje komunikacyjne i interpersonalne; brak kompetencji wychowawczych: rozwiązywania problemów danego wieku rozwojowego, kierowania zespołem; brak umiejętności rozwiązywania sytuacji konfliktowych; brak umiejętności oceniania i rejestrowania oraz komunikowania postępów uczniów, /np. ocenianie kryterialne, recenzowanie prac uczniów/.

Ukoiłem swoją duszę przepiękną wystawą prac nauczycieli akademickich. Poniżej jedna z nich autorstwa pedagog: dr hab. Justyny Nowotniak)