09 stycznia 2015

Postulowane i realne wskaźniki efektów kształcenia

Filozof, historyk idei prof. Marcin Król znakomicie w felietonowej formie odsłania nonsens wypisywania efektów kształcenia w tzw. sylabusach. O ile w pełni zgadza się z potrzebą poinformowania studentów o tym, co będzie treścią zajęć w ramach prowadzonego przez niego przedmiotu oraz do jakich lektur warto byłoby zajrzeć chociażby w czasie semestru zajęć, o tyle wypisywanie wskaźników, czyli spodziewanych efektów wykładów narusza powagę wykładanego przedmiotu.

On sam przecież niewiele pamięta z wykładów prof. Leszka Kołakowskiego, natomiast jak pisze: (…)sposób myślenia i argumentowania wywarły na mnie ogromny wpływ na całe życie. Także bardzo wysoki standard, którego pewnie nigdy nie osiągnąłem, ale który stanowi dla mnie wciąż wzór.(Efekty? Przydają się w sprzątaniu, nie na uniwersytecie, Gazeta Prawna, 8.01.2015, s. A14).

Deklaracja Bolońska, która rzekomo zobowiązuje do tak nonsensownej papierologii i konstruowania tabel z rzekomo mającymi skutecznie zmieniać jakość kształcenia jej wskaźnikami, jest pochodną socjalistycznej ideologii i dydaktyki lat 70.XX w. Wówczas ta Deklaracja jeszcze nie istniała, a w PRL wprowadzono do szkolnictwa wyższego resortowe programy kształcenia do każdego przedmiotu. Były tam i cele, treści, obowiązkowa literatura oraz postulowane metody i formy kształcenia studentów. Nie było Komisji Akredytacyjnej, toteż i tak nikt nie weryfikował tego, czy owe programy są realizowane, czy też nie. Najważniejsze było to, żeby tzw. siatki zajęć i ich rozkłady były zgodne z owymi programami.

Od 2002 r. działa w Polsce Komisja Akredytacyjna, której ostatnio przybył obowiązek dostosowania kryteriów oceny jakości kształcenia do owych standardów. Jak słusznie pisze prof. M. Król – są one dobre w rozliczania kogoś za sprzątanie, chociaż i tu była z tym związana dość osobliwa sytuacja na Uniwersytecie Warszawskim. M. Król stwierdza - (…) jednak idea oczekiwanych efektów wprowadza mnie w stan niepokojąco radosnego chichotu. Jakie bowiem są oczekiwane efekty, a jakie nieoczekiwane? Kto potrafi odróżnić? Na przykład efekty ewentualnie oczekiwane po spędzeniu pewnego czasu z osobą płci przeciwnej?(tamże)

Akurat w tej ostatniej kwestii przekonał się sam Janusz Korwin-Mikke, któremu bulwarowa prasa natychmiast wytknęła nieoczekiwane efekty jego spotkań pozamałżeńskich, a politycy Twojego Ruchu skorzystali na tym, by wykazać, że ich działacz polityczny, chociaż spotyka się i obcuje z tą samą płcią, jest bardziej prawicowy, niż europoseł.

Nieoczekiwanych efektów braku wykształcenia doświadczył też jeden z członków zespołu akredytacyjnego PKA, który hospitował przez 15 minut zajęcia dydaktyczne nauczyciela akademickiego, po czym zażądał natychmiastowego wskazania, które efekty w tym czasie zostały przez niego zrealizowane. Pomijam tu kwestię braku jakichkolwiek standardów kulturowych u wizytującego, także jego „wybitnych” osiągnięć naukowych czy dydaktycznych, bo te nie są brane pod uwagę przy powoływaniu członków tej szacownej instytucji. Spróbujcie bowiem państwo udowodnić, który wskaźnik zrealizowaliście w czterdziestej minucie wykładu i jeszcze proszę to udowodnić.

Na szczęście złożona przez rektora uniwersytetu skarga poskutkowała, bo tę osobę zawieszono w czynnościach akredytacyjnych. Wstyd i hańba, że w ogóle takie osoby znajdują się w składzie Komisji. Szacunek dla rektora, który złożył tę skargę, bo jak długo można było tolerować w środowisku akademickim ignorancję i brak kultury osobistej kogoś, kto miał oceniać jakość kształcenia i prowadzenia badań naukowych (nie mając własnego dorobku na odpowiednim poziomie).

Dziwne, że od trzech lat ta osoba jest członkiem PKA i mimo wyrazów oburzenia ze strony uniwersyteckich środowisk poddawanych przez nią kontroli, trzeba było czekać do tak nabrzmiałego skandalu, by wreszcie zastosowano jakąś sankcję. Ukrytą wprawdzie, a szkoda, bo i tak w kraju krążą informacje na temat tego członka. PKA powinno tę sprawę przekazać do Zespołu Etyki.

Inna rzecz, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego tak troszczy się o wysoki poziom efektów kształcenia, że kiedy studenci wygrali w sądach sprawy o nieuzasadnione ich zdaniem pozbawienie ich stypendiów, ten ich im nie wypłacił. Dlaczego? Jak pisze Urszula Mirowska- Łoskot w tej samej gazecie – „Sąd bowiem może jedynie zobowiązać ministerstwo do ponownego rozpatrzenia wniosku o pieniądze. W efekcie żaden ze studentów , który spędził nawet kilka lat w sądzie i sprawę wygrał, pieniędzy jeszcze nie zobaczył.(Święty Mikołaj nie istnieje. Studenci muszą to wiedzieć, tamże, s. B6) Jednych wskaźniki obowiązują, innych nie. Efekt, jaki jest, każdy widzi. Pozór i równanie w dół.

Kiedy stosuje się podejście operacjonalistyczne w relacjach międzyludzkich, a do takich należy także edukacja? Prof. M. Król wyjaśnia: Takie wymogi są potrzebne wtedy , kiedy się nie liczy na inteligencję własną pracownika (obojętne – sprzątacza czy profesora), tylko zakreśla mu z góry pole działania w obawie, że jak zacznie być samodzielny, to rzeczy się źle potoczą. Innymi słowy, uniwersytet, jak wszystkie instytucje współczesnego świata, przyjął zasadę równania w dół. (M. Król, tamże)

08 stycznia 2015

Edukacyjne gry kierownicze







W dn. 29 grudnia 2014 r. minister edukacji narodowej, Joanna Kluzik-Rostkowska ogłosiła konkurs na Dyrektora Ośrodka Rozwoju Edukacji w Warszawie. Jak widać niewiele czasu dała ewentualnym kandydatom. Być może o to chodziło, że ten, który ma wygrać już dawno ma przygotowane portfolio. Jak wynika z badań dra hab. Mariusza Kwiatkowskiego władze publiczne III RP zostały dotknięte "syndromem gier kadrowych", który polega na tym, że w polityce kadrowej zostały perfekcyjnie odtworzone, a utrwalone w okresie realnego socjalizmu, reguły obsadzania przez partie stanowisk publicznych przez własnych zwolenników, którzy zadbają o to, by realizować interes partii.Konkursy na stanowiska kierownicze - jak pisze M. Kwiatkowski- są instytucją fasadową, nie spełniają oczekiwań i mają ograniczoną rolę we wprowadzaniu merytokratycznych reguł doboru".


Może jednak jest inaczej? Jeśli tak, to zainteresowani mogą uzyskać szczegółowe informacje w sprawie wymagań stawianych kandydatkom i kandydatom w Biuletynie Informacji Publicznej. Jest jeszcze tydzień czasu. Oferty należy składać do 13 stycznia 2015 r. na adres: Ministerstwo Edukacji Narodowej, al. Szucha 25, 00-918 Warszawa.

Pani minister czeka na zgłoszenia z całej Polski najlepszych kandydatów do podjęcia się tej zaszczytnej roli zawodowej. Nareszcie jest okazja, żeby władze tego resortu mogły dokonać wyboru osoby odpowiedniej do tej roli, a wyłonionej w konkursie spośród setek kandydatów. Nie jest przecież możliwe, by wśród ponad 450 tys. nauczycieli nie było co najmniej setki, która mogłaby podjąć się tego zadania?

Ba, na stanowisko dyrektora ORE może przystąpić osoba niebędąca nauczycielem (co koreluje z w/w syndromem), która spełnia następujące wymagania:

1) posiada obywatelstwo polskie, z tym że wymóg ten nie dotyczy obywateli państw członkowskich Unii Europejskiej, państw członkowskich Europejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (EFTA) - stron umowy o Europejskim Obszarze Gospodarczym oraz Konfederacji Szwajcarskiej;

Słusznie. Polskie ORE dla Polaka. Popieram.

2) ukończyła studia magisterskie;

Mogą być po dowolnym kierunku studiów. Czyżby najlepiej było, gdyby były to studia dziennikarskie, z public relations czy filologiczne?


3) posiada co najmniej pięcioletni staż pracy, w tym co najmniej dwuletni staż pracy na stanowisku kierowniczym;

Jak nie musi być nauczycielem i mieć kwalifikacji pedagogicznych, to znaczy, że może to być osoba z dwuletnim stażem kierowniczym w McDonaldzie albo w dowolnym hipermarkecie?

4) ma pełną zdolność do czynności prawnych i korzysta z praw publicznych;

Słusznie. Nie wchodzi w grę pomroczność jasna.

5) nie toczy się przeciwko niej postępowanie o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub postępowanie dyscyplinarne;

Tym bardziej słusznie, bo ponoć ORE ma już złe doświadczenia w tym zakresie.

Trzeba przyznać, że nareszcie drzwi stoją otworem do kierowania placówką, tak jak resortem edukacji przez osobę, która nie ma zielonego pojęcia o edukacji (z wyłączeniem rzecz jasna jej wspomnień z własnych szkół czy edukacji własnych dzieci).

6) spełnia wymagania, o których mowa w ust. 1 pkt 2, 5, 7 i 9.

Osoba taka musi jednak mieć jeszcze spełnione cztery warunki: Brzmi tajemniczo, ale odnosi się do kryteriów, jakie powinni też spełnić ewentualnie nauczyciele.

- 2) ukończone studia wyższe lub studia podyplomowe z zakresu zarządzania albo kurs kwalifikacyjny z zakresu zarządzania oświatą;

- 5) spełnia warunki zdrowotne niezbędne do wykonywania pracy na stanowisku kierowniczym;

- 7) nie była skazana prawomocnym wyrokiem za umyślne przestępstwo lub umyślne przestępstwo skarbowe;

- 9) nie była karana zakazem pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi, o którym mowa w art. 31 ust. 1 pkt 4 ustawy z dnia 17 grudnia 2004 r. o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych (Dz. U. z 2013 r. poz. 168 oraz z 2012 r. poz. 1529).


Biorąc pod uwagę to, że w każdej wsi WSI, a więc i dyplomów po kursach czy studiach podyplomowych z zarządzania oświatą wydano dziesiątki tysięcy, to chyba nie będzie problemu ze znalezieniem właściwego kandydata.


Jak wynika z danych publicznych, obecnie obowiązki dyrektora ORE pełni Aleksandra Zawłocka, absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, która przez niemal całe swoje życie zawodowe była związana z dziennikarstwem. Pracowała m.in. w "Tygodniku Solidarność", "Kulisach", "Expressie Wieczornym" i TVP. Swoją funkcję pełni od 9 maja 2014 r. Ciekawe, czy ten konkurs jest rozpisany dla niej?

Tymczasem kolejna dziennikarka, polonistka (nauczycielka z lat odległych, bo chyba uczyła w PRL) pani poseł Urszula Augustyn (ur. 1964 r.), została mianowana nowym Sekretarzem Stanu w MEN w roli pełnomocnika Rządu ds. bezpieczeństwa w szkołach. Jest absolwentką studiów magisterskich w krakowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej na Wydziale Filologii Polskiej (to nazwa szkoły z czasów PRL, bo dzisiaj jest to już Uniwersytet Pedagogiczny im. Komisji Edukacji Narodowej). Od 2005 r. pani pełnomocnik pełni mandat posła na Sejm RP z okręgu tarnowskiego. Nie została mianowana wiceministrem edukacji, w miejsce poprzedniego wiceministra Przemysława Krzyżanowskiego, który był odpowiedzialny m.in. za zmianę dotyczącą sześciolatków oraz kształcenie zawodowe. Prawnicy twierdzą, że ten status zatrudnienia w MEN pozwala pani poseł zachować dodatkowo pensję poselską, gdyż w randze wiceministra nie mogłaby jej pobierać.

Kto będzie się zajmował tymi kwestiami w polityce MEN? Zapewne inny wiceminister edukacji w randze Sekretarza Stanu - z PSL Tadeusz Sławecki, który sam jest b.nauczycielem szkolnictwa zawodowego. O maluchy już politycy się nie martwią, bo te muszą ratować się same lub być objęte specjalną pomocą przez własnych rodziców, chyba że tak jak dziecko pani minister - uczęszczają do szkół prywatnych.

Za skandal z e-podręcznikami i badziewnymi podręcznikami do wczesnej edukacji nagrodzona została wiceminister Joanna Berdzik. Właśnie wkracza kolejny etap konsultowania przez lud podręcznika do II klasy szkoły podstawowej. Prof. Marian Falski przewraca się w grobie. Inni, współcześni autorzy podręczników do edukacji wczesnoszkolnej mają zaburzenia wegetatywne, jak muszą patrzeć na upadek kultury i edukacji w tym zakresie. No, ale gabinety POZ zostały otwarte. Mogą poprosić o leki na całe MEN-skie zło.






07 stycznia 2015

Socjalizacji politycznej w naszym kraju ciąg dalszy




















Kazimierz Marcinkiewicz nie wyklucza powrotu do polityki. Jak stwierdził w telewizji publicznej:
– Polacy są znudzeni spięciem pomiędzy PiS i PO. W związku z tym nowi ludzie, a ja – gdybym wracał – to za takiego bym się uważał, będą absolutnie wskazani.

Kazimierz Marcinkiewicz nie jest już członkiem żadnej partii politycznej. Jak stwierdził: – Przez 20 lat byłem partyjniakiem ta partyjność powodowała, że nie zawsze człowiek mógł mówić to, co myśli. A teraz mówię, co myślę. To oznacza, że wszyscy ci, którzy jako członkowie partii są w rządzie czy Sejmie, nie mówią prawdy, tylko kłamią, manipulują, nie ujawniają prawdy.

Trzeba pogratulować nauczycielowi z wykształcenia, byłemu Premierowi, ale wcześniej wiceministrowi edukacji dobrego samopoczucia. Sądziłem, że nauczyciele, szczególnie ci, którzy pełnią tak kluczowe w rządzie funkcje, mają dobrą pamięć.

Cóż za szczera wypowiedź. No to przypomnijmy b. premierowi rządu PiS-LPR i Samoobrony, co powiedział na temat polityki, której sam był autorem:

Ja w polityce jestem od dwudziestu lat i wiem, na czym ona polega, i wiem, jak ostro się gra. Jak w piosence Gintrowskiego o Witkacym: "polityka (…) to w krysztale pomyje.

Te siedemnaście lat pokazuje, że absolutnie tak jest: z wierzchu kryształ: władza, decyzje, limuzyny, krawaty, garnitury, telewizje, wystąpienia, parlament i tak dalej, ale że tak naprawdę to jest bajorko, brudna, grząska gra. Czasem mniej, czasem bardziej. Ale ja się do poziomu pomyj nie zniżyłem.


Ciekawe, kto te pomyje na nas wylewał i nadal wylewa swoją hipokryzję?