05 października 2023

Stronniczy symetryści

 

Ponoć Mariusz Janicki (publicysta) i Wiesław Władyka (profesor historii) wprowadzili do polskiego języka politycznego pojęcie SYMETRYZMU, którym szafują na lewo publicyści, ale i niektórzy naukowcy. Redaktor Jerzy Baczyński pisząc wstęp do książki "Symetryści. Jak się pomaga autokratycznej władzy" (Warszawa, 2023) wyraża niezadowolenie, że w Wikipedii definiuje się symetryzm jako postawę ideologiczną "(...) zakładającą, że każdemu negatywnemu zjawisku zawinionemu przez dany obóz polityczny należy spróbować przeciwstawić analogiczne negatywne zjawisko zawinione przez jego przeciwników" (s.9).      

Nie wiedziałem, że są osoby, które albo są oskarżane o symetryzm albo mają poczucie dumy, niezadowolenia z powodu bycia symetrystami lub identyfikowanymi jako symetryści. W populistycznej polityce uwielbia się etykietować, naznaczać, stygmatyzować INNYCH, a tym samym wykluczać postawy, poglądy tych, których się nie akceptuje, nie szanuje, nie toleruje. Dożyłem czasów wykluczania każdego, kogo nie lubimy, nie akceptujemy, obawiamy się, komu zazdrościmy, nie ufamy, a więc kto jest obdarzany negatywnymi emocjami (emotikonami), określeniami, byle tylko odsunąć od siebie jego/jej prawo do bycia sobą. 

Po przeczytaniu wstępu J. Baczyńskiego można już nie czytać tej książki, skoro został przekonany przez autorów, że: "[C]hyba wszyscy, którzy bywają symetrystami - uważają się za szczerych demokratów, często deklarują się jako zwolennicy opozycji, krytycy rozmaitych błędów, nadużyć i brutalnego stylu uprawiania polityki przez obecną władzę. Ale jednocześnie na sto sposobów tę władzę usprawiedliwiają, tłumaczą, traktują jako normalnego, tyle że sprytniejszego od innych politycznego gracza. Potrafią "obiektywnie" ocenić sukcesy Zjednoczonej Prawicy (zwłaszcza na tle „neoliberalnych" rządów poprzedników), podziwiają sprawność wyborczych kampanii Prawa i Sprawiedliwości, społeczną intuicję Jarosława Kaczyńskiego - który, niestety, ma też skłonności autorytarne" (s.9-10).

Autor wstępu do książki już wykluczył każdego, kto myśli i postępuje racjonalnie, niezależnie od własnych preferencji ideowych, światopoglądowych, kto ośmiela się dostrzegać i analizować fakty, wydarzenia, oceniać czyjeś dokonania (sukcesy i porażki) zgodnie z ich faktycznymi a nie deklarowanymi intencjami, skoro są rzekomo (nie)poprawne politycznie. 

Publicyści wprowadzili w obieg pojęcie, które ma służyć do walki politycznej z środowiskiem - ponoć nie  tylko - politycznej prawicy, "(...) by ostrzegać przed banalizowaniem niebezpieczeństwa, jakim byłaby kontynuacja obecnych rządów. (...) Za moment możemy się znowu różnić, spierać, ale najpierw trzeba wygrać z tymi, którzy demokracji chcą użyć do jej niszczenia. Tu Autorzy są na pewno stronniczy: między autorytaryzmem i demokracją nie ma żadnej symetrii" (s.10-11). 

Baczyński przypomniał mi swoim słowem wstępnym wydarzenia z czasów prezydentury Lecha Wałęsy, w czasie której ustawicznie atakowano go - także na łamach "Polityki" - jako autokratę, antydemokratę, dyktatora, toteż należało pozbawić go szans na reelekcję. Wałęsa miał być tym, przed którym należało ostrzec naród, by nie stał się jego reżimowym przywódcą. Kto sięgnie do artykułów sprzed lat, także autorów tej książki, to dostrzeże, jak polska polityka została w ciągu 34 lat zdegradowana do stronniczej walki o władzę, a nie do racjonalnej, merytokratycznej służby na rzecz troski o dobro wspólne, dobro całego narodu, społeczeństwa, kraju.

Polskie społeczeństwo nie jest w swej całości ani tylko neolewicowe, ani tylko neoprawicowe, ani tylko neoliberalne, ani tylko neonacjonalistyczne, ani ..., ani... . To nieprawda, że po przegranych wyborach parlamentarnych przez PiS w 2007 roku Platforma Obywatelska zaproponowała "(...) inną opowieść: o nowoczesnej, europejskiej, odideologizowanej Polsce" (s.13). Semantycznym wybiegiem Janickiego i Władyki o "zaproponowaniu", ale już ukrywającym częściowe nierealizowanie owych intencji przez ówczesną władzę antydemokratycznych ustaw i działań, nie ukryje się tego, wykluczając z dyskursu politycznego tych, którzy to dokumentowali nie tylko publicystyką, ale także licznymi raportami z badań naukowych.                       

Nuży, męczy mnie ta poppolityczna narracja twórców uciekających od naukowych dociekań, racji popartych wynikami badań na rzecz podtrzymywania właśnie antydemokratycznej polityki, bo podporządkowanej interesom tych, którzy mają wygrać. Wyjątkowo zgadzam się z wypowiedzią dra hab. Marka Migalskiego, jakiej udzielił Michałowi Szułdrzyńskiemu w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (Plus Minus 39/2023), że 

"(...) jest zapotrzebowanie na komentatorów, ale tylko tych, którzy kibicują jednej ze stron. Oni są oklaskiwani, oni mają posłuch, są zapraszani tam, gdzie ich głosy brzmią dobrze, natomiast dla tych, którzy starają się pełnić rzeczywistą rolę arbitrów, miejsca nie ma" ("W polityce czeka nas fizyczna agresja", s.8).

Niestety, wpisują się w tę stronniczość także niektórzy naukowcy, utytułowani profesorowie, członkowie centralnych gremiów, którzy dla celów ideologiczno-politycznej walki zaprzeczają swojemu powołaniu dążenia do prawdy naukowej i jej upowszechniania. Czeka zatem nasze społeczeństwo pozytywna resocjalizacja kulturowa, reedukacja obywatelska, by przerwać pasmo rządzenia państwem na podstawie sondaży, inżynierii społecznej, cynicznej gry o władzę i uwłaszczanie się na majątku i finansach publicznych.     

Książka Janickiego i Władyki wpisuje się w kształtowanie fałszywej świadomości społecznej kontynuując i konsekwentnie rozmywając kontury sporu nie tyle o ustrój państwa, gdyż ten jest zapisany w Konstytucji III RP, ale o to, która frakcja polityczna ma prawo do sprawowania w nim władzy. Oni także wybaczają autokratycznym działaniom lewicy, AWS-owskim populistom i liberałom koncentrując swoją "obiektywną" ocenę na rządzącej od 2015 roku prawicy z odniesieniem także do jej polityki w latach 2005-2007.  

Wszystkie formacje uzyskały w postsocjalistycznej Polsce status ugrupowań, których praktyk rządzenia nie wolno krytykować, jeśli wyłamywały się z demokratycznych standardów. Także recenzowana tu książka nie jest bezstronną oceną walki politycznej, gdyż jej autorzy nie opisują z równym dystansem (bo gdzie on był w poprzednich dekadach?) naruszania reguł demokratycznej walki politycznej także przez poprzednie formacje, w tym wybiórczego nieprzestrzegania przez wszystkich graczy Konstytucji RP.     

Presymetryzm wcale nie pojawił się wraz ze zwycięstwem w wyborach prezydenckich Andrzeja Dudy. Dość dziwną mają pamięć społeczno-polityczną autorzy tej tezy, skoro nie chcą dostrzec tego zjawiska począwszy od słynnej "falandyzacji" prawa. Nie będę wypominał im braku obiektywizmu i nierzetelności dziennikarskiej, gdyż publicyści już dawno temu przypisali sobie prawo do bycia stronniczymi obserwatorami i komentatorami sceny politycznej. 

Swoją publikacją, opartą na samopotwierdzającej się hipotezie, potwierdzają, że są stronniczymi symetrystami, którzy nie raczą zajrzeć do raportów PAN czy podmiotów akademickich, bo musieliby przestać manipulować opinią publiczną. Polskie społeczeństwo nie jest biało-czarne, ale ma wiele kolorów i ich odcieni. Tymczasem M. Janicki i W. Władyka chcą koniecznie wmówić czytelnikom, że Polacy dzielą się jedynie na pisowców lub platformersów, przy czym symetrystami są ci, którzy uważają, że "(...) obie partie mają "swoje za uszami", obie chcą władzy i wpływów, a różnica między nimi jest co najwyżej ilościowa (np. w liczbie afer, awantur, ludzi umieszczanych w państwowych spółkach i w kwestiach rozmaitych przewin wobec państwa)" (s.23).   

Wolę czytać rozprawy naukowe, bo to, jak komentują politykę publicyści, oddala nas od racjonalnego rządzenia, opartego na racjonalności parlamentaryzmu i sądownictwa. Niektórzy są ofiarami podtrzymywania takiego sposobu opisywania i komentowania rzeczywistości politycznej, administracyjnej i prawnej, bazującej na stronniczym symetryzmie i populizmie, na myśleniu upartyjnionym i/czy podporządkowanym światopoglądowi. 

Może stać będzie W. Władykę na to, by napisać choć jeden artykuł naukowy, w którym wykaże, co odróżnia podejście naukowe do badanej rzeczywistości od publicystycznej postawy profesora wobec symetryzmu. Brak takiej analizy powoduje, że czynnie uczestniczy w grze o dominację w polityce symetrystów i autokratów.   


04 października 2023

Arcana de-formy edukacji

 


W najnowszym numerze dwumiesięcznika "Arcana" został opublikowany apologetyczny artykuł wiceministra edukacji Macieja Kopcia w dziale "Oświecenie publiczne". No cóż, urzędnicy w służbie partii władzy usiłują jeszcze ostatnim tchnieniem przedwyborczym wybielić zaangażowanie resortu w kompromitującą nie tylko tę władzę politykę destrukcji oświatowej. Wprawdzie M. Kopeć już w pierwszym zdaniu zapowiada, że jest to jego szkic, mający na celu "(...) przypomnienie kilku kwestii związanych z jedną z najbardziej spójnych od strony legislacyjnej i merytorycznej reform Zjednoczonej Prawicy, jaką jest reforma edukacji, przygotowana w oparciu o program wyborczy PiS i niezwykle konsekwentnie wdrożona" (nr 172, 4, 2023, s. 21). 

Chyba szkoda oczu i czasu na czytanie propagandowego tekstu, skoro brak adekwatnej samooceny przesłania urzędnikowi MEiN katastrofalny stan polskiej edukacji. Nic nie pomoże w ukrywaniu tego stanu rzeczy przed własnym elektoratem, który już dawno nie ma wiele wspólnego z edukacją szkolną. Trzeba nie mieć dobrej woli i nie uwzględniać konkretnych faktów, które są wskaźnikiem głębokiego kryzysu i służby na rzecz pozbawiania szans rozwojowych młodych pokoleń, by uprawiać propagandę w takim stylu.

Przypomnę zatem, że propaganda wprawdzie żywi się informacjami, ale jej celem nie jest upowszechnianie prawdy o rzeczywistości, tylko "(...) uzyskanie władzy nad jednostką bądź  społecznością  realizowane z wykorzystaniem środków i metod komunikacji".  Nie można zatem zaprzeczyć, że M. Kopeć podaje w swoim szkicu pewne informacje, jak np. to, że: 

- reforma edukacji została wpisana w program wyborczy PiS, a zatem została podporządkowana ideologii rządzącej partii a nie nauce, jak ma to miejsce w rozwiniętych krajach świata;  

- miał miejsce strajk nauczycieli w 2019 roku, ale już bez wyjaśnienia jego fundamentalnych powodów. Takim podejściem ośmiesza politykę fiskalną państwa wobec edukacji sprowadzając poziom płac nauczycielskich do najniższej, minimalnej  płacy w kraju; 

- jest niepokój i frontalna krytyka reformy edukacji przez opozycję i jej medialnych sojuszników, ale już bez refleksji, czy aby nie mieli racji, przynajmniej w jakiejś części; 

- odstąpiono od obniżenia wieku obowiązku szkolnego, podtrzymując przestarzały paradygmat dydaktyki w szkolnictwie publicznym; 

- sprawnie przywrócono poprzedni ustrój szkolny: zlikwidowano gimnazja i przywrócono pięcioletnie technikum oraz czteroletnie liceum ogólnokształcące, zreorganizowano sieć szkół, zmieniono podstawy programowe, przywrócono władztwo kuratoriom oświaty, odstępując od autonomii i uspołecznienia szkolnictwa publicznego. 

Banały, oczywistość, wybiórcze operowanie danymi statystycznymi, by niezorientowany w tym czytelnik uwierzył w zaistniały dobrostan oświatowy. Jeśli M. Kopeć musiał już wspomnieć w swoim szkicu o krytyce jego resortu, to oczywiście nadał jej wyłącznie destrukcyjny charakter, bo przecież rządzący chcieli dobrze. Za to, że nie wyszło, winę ponosi opozycja, część (zapewne bardziej rozsądnego) prawicowego elektoratu i sprzyjające ponoć opozycji niezależne media. 

Demagogia i obłuda są wpisane w szkic wiceministra M. Kopcia. Nauczyciele, naukowcy i refleksyjni dziennikarze doskonale pamiętają, że: 

- deformy nie poprzedził szeroki dialog społeczny, gdyż wszystkie konsultacje były pod pręgierzem kuratorów, dla wybranych i dopuszczonych do nich uczestników, bez jakiejkolwiek diagnozy rzeczywistego stanu efektywności zrujnowanego przez prawicę systemu szkolnego i po uniemożliwieniu przeprowadzenia referendum w powyższej kwestii. Zmiana ustroju szkolnego była podporządkowana populistycznej polityce partii władzy, prowadząc do zmarnotrawienia miliardowych inwestycji w infrastrukturę szkolną i kapitał ludzki/nauczycielski. 

- podwyżki płac dla nauczycieli osiągnęły najniższy poziom w dziejach postsocjalistycznej transformacji, niezależnie od tego, jakimi liczbami będzie operować w tej propagandzie urzędnik MEiN. Żenujący jest poziom porównywania przez M. Kopcia wysokości nauczycielskich płac z 2015 roku do tej w 2022 roku, skoro nie ujawnia do oceny chociażby średniej krajowej i minimalnej płacy w Polsce. Polscy nauczyciele należą w Europie do jednych z najniżej  wynagradzanych grup zawodowych w usługach publicznych za swoją ciężką pracę. 

-   egzaminy zewnętrzne były i są kalibrowane dla każdego rocznika, toteż każda władza pilnuje, by nie doprowadziły do buntu rodziców zaniepokojonych niepowodzeniami swoich dzieci. Nie tylko tegoroczna manipulacja kryteriami oceniania prac egzaminacyjnych, ale i przebieg tych egzaminów oraz powierzenie oceny prac uczniów części niekompetentnym "ekspertom" CKE skutkowało nieuzasadnionymi merytorycznie porażkami nastolatków, ale i ich odwołaniami. 

- polska szkoła publiczna ponoć jest "najlepszą na świecie" - jak twierdzi minister P. Czarnek. Mamy klarowne wskaźniki: już nie 6 tys. ale ponad 100 tys. rodzin nie posyła dzieci do szkół publicznych, kierując je albo do pseudodomowych rzekomo form edukacji domowej albo do szkolnictwa niepublicznego. Premier daje przykład, bo sam powierzył losy swojego dziecka szkole niepublicznej. Nie jest w tym osamotniony, skoro większość oligarchów kształci swoje pociechy poza systemem oświaty publicznej, w szkołach międzynarodowych lub poza granicami kraju.

Szkic kończy nieudolna odpowiedź na pytanie: Reforma i co dalej? Nic, a raczej będzie jeszcze gorzej, bowiem rządzący chcą teraz zająć się nauczycielami, których motywacja do pracy jest na najniższym poziomie. Myli się Kopeć, że "[R]eforma wprowadzona przez rząd Prawa i Sprawiedliwości" była zmianą o charakterze prawdziwej rewolucji społecznej, która dotyczyła wszystkich szkół w Polsce, samorządów, uczniów, rodziców i nauczycieli i została przeprowadzona w niezwykle sprawny sposób, bez większych problemów od strony formalnoorganizacyjnej, legislacyjnej i programowej" (s. 32). 

Z rewolucją społeczną deforma edukacji nie ma nic wspólnego. Ostatnia rewolucja społeczna była w latach 1980-1989. Pan M. Kopeć jako nauczyciel historii powinien powrócić do postulatów tamtego okresu, podpisanych zobowiązań wobec społeczeństwa, o których chyba już zapomniał jako urzędnik państwowy, afirmując powrót do socjalistycznego modelu zarządzania oświatą i politycznych reform top-down z wykorzystaniem inżynierii społecznej.              

 

03 października 2023

Co znaczy publiczny charakter kolokwium habilitacyjnego?

 



Uczelnie zmieniają treść regulaminu przeprowadzania postępowań w sprawie  nadania stopnia doktora habilitowanego.  

„Komisja habilitacyjna przeprowadza kolokwium habilitacyjne w zakresie osiągnięć naukowych lub artystycznych osoby ubiegającej się o stopień doktora habilitowanego. 

Kolokwium habilitacyjne ma charakter publiczny, z wyłączeniem kolokwium w zakresie osiągnięć, których przedmiot jest objęty ochroną informacji niejawnych".

Muszę przyznać, że niektórzy sekretarze komisji habilitacyjnych nie potrafią wyjaśnić, co kryje się pod wyróżnionym przeze mnie określeniem wskazującym na charakter publiczny kolokwium habilitacyjnego? Chciałbym wiedzieć, co to oznacza? Czy:

- prawo uczestniczenia w kolokwium każdego (z tzw. "ulicy"), kto jest zainteresowany problematyką badawczą habilitanta/ki?   

- prawo do uczestniczenia członków rady dyscypliny naukowej? 

- prawo członków rodziny habilitanta/ki, studentów, pracowników uczelni itp.? 

Niezależnie od dookreślenia publicznego charakteru kolokwium habilitacyjnego należałoby jeszcze ustalić, na czym polega powyższe uczestnictwo? Czy jest to uczestnictwo bierne, czy także czynne? Innymi słowy, czy każdy, kto chce, może zadawać pytania habilitantowi/-ce? Czy tylko członkowie komisji habilitacyjnej? Ci ostatni bowiem   są do tego zobowiązani, ale skoro kolokwium ma charakter publiczny, to pytać może każdy, kto w nim uczestniczy. 

Kolokwium habilitacyjne nie może być przedmiotem oceny przez komisję habilitacyjną. Tym samym jego przebieg ma charakter zaspokojenia czyjejś ciekawości poznawczej.