04 lipca 2023

Demograficzna rewolucja czyli destrukcja

 


Jak wygląda sytuacja demograficzna w Polsce? Rocznik Demograficzny GUS 2022 zawiera dane do grudnia 2021 roku. Tak źle, jak jest obecnie, jeszcze w naszym kraju nie było.

(źródło: Polski rocznik demograficzny 2022, Warszawa: GUS 2022). 


Mamy w III RP wzrastający ujemny przyrost naturalnyO 188 tysięcy osób więcej umiera niż się rodzi.  


To jest katastrofalna polityka społeczna władzy państwowej od 2013 roku. Dziesięć lat temu zaczął się zjazd "pod ziemię", bowiem w 2013 roku przyrost ujemny wyniósł 17,7 tys. osób, a w ciągu kolejnej dekady został on dziesięciokrotnie zwiększony ponad 188 tys. Zbyt niski jest przyrost naturalny, dłużej żyjemy, umiera coraz więcej osób.


 Od 1990 roku, w którym było 32, 5 proc. osób od 0 do 19 roku życia, wskaźnik ten zmalał o ponad 10 punktów procentowych, bo w 2021 roku było już tylko 21,5 proc. osób w tej grupie wiekowej.  

W świetle badań demograficznych Europa ma najwyższy wskaźnik starzenia się ludności na świecie, zaś z prognoz ONZ wynika, że w 2050 roku będzie na naszym kontynencie dwukrotnie więcej seniorów (osób powyżej 65 roku życia) aniżeli dzieci (do 15 roku życia).  Trwa proces ubywania ludności w wieku produkcyjnym w wysoko rozwiniętych krajach Europy, prowadząc do 2050 roku do poziomu aż 28 proc. osób powyżej 65 roku życia. Połowa obywateli Europy będzie w 2050 roku w wieku powyżej 47 roku życia. 

Do krajów w Europie, w których mieszka najliczniejszy odsetek osób powyżej 65 roku życia (a zatem i na świecie) należą: Włochy, Grecja i Niemcy. Odsetek obywateli w wieku senioralnym (>65 r.ż.) wynosi w tych państwach ok. 20 proc. Jeśli będzie spadał wskaźnik urodzeń, to w Czeskiej Republice obywateli w tym wieku będzie ok. 31 proc. W naukach społecznych mówi się już o "demograficznej rewolucji". 

Tymczasem w krajach afrykańskich struktura demograficzna jest odmienna od europejskiej. Tam   w większości państw ponad połowę ludności stanowią osoby poniżej 20 roku życia. Dzięki temu w 2050 roku Afryka będzie wciąż młodym kontynentem, bowiem połowę populacji będą stanowić osoby do 28 roku życia. 

Dane Rocznika Demograficznego w Polsce (Warszawa: GUS, 2022) nie są optymistyczne (s.143):

 * w wieku przedprodukcyjnym było w 2021 roku     6 992 641 osób

* w wieku produkcyjnym -                                        22 385 400 osób

* w wieku poprodukcyjnym -                                8 529 663 osób.  

W grupach biologicznych: 

* 0-14 r.ż.               1 587 503 

* 15-64 r.ż.           24 828 280

* powyżej 65 r.ż.    7 151 142 

W wieku 100 lat i więcej  - 4 875 osób.   

Pedagogika społeczna (opiekuńcza) i praca socjalna mogą być prospektywnie atrakcyjnymi kierunkami studiów. Kto bowiem będzie profesjonalnie opiekował się osobami w wieku późnej dorosłości?    

 

03 lipca 2023

Czy nadawanie stopnia doktora habilitowanego i profesora odbywa się w Polsce mało merytorycznie?

 


Z TAK sformułowaną tezą Zbigniewa Kozy, Roberta Lwa, Emanuela Kulczyckiego i Piotra Steca przez autorów artykułu "Who Controls the National Academic Promotion System: An Analysis of Power Distribution in Poland"(SAGE Open April-June 2023nie zgodził się prof. Grzegorz Węgrzyn - Przewodniczący Rady Doskonałości Naukowej. Opublikował do niej polemikę w artykule pt. "Were academic promotions in biochemistry and other research disciplines improperly controlled in Poland between 2011 and 2020? A response to the recently published “Who controls the national academic promotion system” article" (Acta ABP Biochimica Polonica. Epub: No 6873. Paper in Press. https://doi.org/10.18388/abp.2020_6873), która w swej treści jest druzgocąca dla "czterech pancernych".  

Jak mówił G. Węgrzyn w czasie Zgromadzenia Ogólnego RDN w czerwcu 2023 roku - wszyscy członkowie dawnej Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, a obecnie RDN ciężko pracowali po to, żeby oceny wniosków o nadanie tytułu profesora jak i w komisjach habilitacyjnych były jak najbardziej merytoryczne. Z tego też powodu Przewodniczący RDN opublikował artykuł, w którym wykazał błędy merytoryczne, jakie popełnili czterej autorzy artykułu ze stopniami doktora i doktora habilitowanego, co tylko potwierdza, że nie mając odpowiedniej wiedzy usiłowali odwrócić uwagę od własnej niedoskonałości.  

Każdy może przeczytać replikę G. Węgrzyna, bo trudno jest akceptować sytuację, w ramach której z błędnych przesłanek usiłuje się wyprowadzić rzekomo poprawne wnioski. Oj, brakuje w naszych uczelniach logiki, a grzeszą jej brakiem osoby ze stopniami naukowymi, kształtując w środowisku akademickim fałszywą świadomość. Nie znamy ich rzeczywistej motywacji.  

Jest to o tyle niepokojące, że pseudonaukową krytyką wzmacniają osoby, którym odmówiono awansu naukowego ze względów merytorycznych, jednak osłaniających je rzekomą niesprawiedliwością, nierzetelnością czy brakiem obiektywizmu w ocenie ich rozpraw. Być może czynią to po to, by podważając autorytet członków dawnej Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, a obecnie członków także Rady Doskonałości Naukowej, doprowadzić do tego, by w kolejnej kadencji RDN zasiadali niedouczeni?  

Nikt z czytelników ich artykułu nie kwestionuje danych dotyczących liczby składanych w CK wniosków habilitacyjnych oraz o nadanie tytułu profesora, ani też nikt nie kwestionuje danych dotyczących składów komisji habilitacyjnych czy liczby i danych o recenzentach w tym drugim postępowaniu (autorzy artykułu przeanalizowali ponad 12,5 tys. wniosków o habilitację i ponad 3 tys. wniosków o tytuł profesora). Trzeba jednak znać prawo o nauce, obowiązujace i rzeczywiście stosowane w niej procedury oraz wewnętrzne zalecenia najwyższych władz organów centralnych (CK, a teraz RDN), żeby dane liczbowe analizować jeszcze jakościowo adekwatnie do powyższych czynników. 

W przeciwnym razie interpretacja liczb oparta jest na insynuacjach, przypuszczeniach, które w dodatku formułowane są jako rzekomo obiektywne. Nic dziwnego, że G. Węgrzyn odniósł się nie tyle do podanych liczb, ale do wyciąganych przez autorów wniosków. Co ciekawe, autorzy nie raczyli sięgnąć do rozpraw zarówno socjologów, jak i moich, które zawierają szczegółowe dane oraz ich analizy adekwatnie do obowiązujących w kraju procedur, bo mogłoby się okazać, że ich manipulacja interpretatywna jest niewiele warta. 


To typowy błąd metodologiczny, jaki jest popełniany w ramach pseudonaukowych analiz określany mianem samosprawdzającej się hipotezy. Już sformułowany "problem badawczy" w postaci pytania rozstrzygnięcia jednoznacznie wskazuje, że "badacze" koniecznie chcieli potwierdzić swoją tezę, zamiast dociekać, jaka jest w istocie prawda o awansach naukowych w naszym kraju. To jest znacznie trudniejsze, bo wymaga wysiłku intelektualnego, a nie tylko "bawienia się" statystyką. Ta bowiem "mieli" to, co zawiera, ale nie uwzględnia tego, co kryje się za tysiącami liczb. Tego już zbadać nie zamierzano.

Z wielkich liczb scjentometryści wyprowadzili następujący wniosek: 

Profesorowie będący członkami Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów mieli praktycznie całkowitą kontrolę nad procedurą awansów naukowych w postępowaniach habilitacyjnych, a dotyczyło to takich dyscyplin naukowych jak biochemia (100%), elektronika (99%), chemia (98%), biologia (94%), ekonomia (93%) i językoznawstwo (91%).  Zapewne byli rozczarowani, kiedy z liczb dotyczących wniosków profesorskich nie mogli wyprowadzić żadnych dowodów na rzekomo niezwykłą koncentrację władztwa członków CK.  

Wielokrotnie pisałem w swoich monografiach i artykułach poświęconych awansom naukowym w pedagogice, że nie ma w kraju pozaakademickiej instytucji, która prowadziłaby badania ilościowo-jakościowe, poprawne metodologicznie, gdyż ani CK, ani obecnie RDN nie mają takiej możliwości. Sam prowadziłem takie badania uważając, że skoro zostałem wybrany do CK, a obecnie do RDN przez środowisko naukowe (profesorów tytularnych), to moim obowiązkiem jest udzielanie wszelkich informacji i opracowań, dzięki którym można troszczyć się o jak najwyższą, merytoryczną jakość w ocenie tych postępowań. 

CK i RDN zostały powołane m.in. do rekomendowania jednostkom akademickim recenzentów do postępowań awansowych (w przypadku habilitacji 2 recenzentów spoza danej jednostki, przewodniczącego i członka komisji habilitacyjnej, a w przypadku wniosku profesorskiego CK powoływała 5 spośród rekomendowanych  przez rady jednostek 10 kandydatów), które - w przypadku ustawy z 2003 roku prowadzone były w jednostkach dysponujących uprawnieniami do nadawania stopnia doktora habilitowanego i wnioskowania o poparcie uchwały senatu o nadanie tytułu profesora. 

Gorąco polecam moje szczegółowe analizy procedury, ale i problemów etycznych z tym związanych, które nie są pochodną jedynie liczb. Gdyby nie CK a teraz RDN, to rzeczywiście niektóre wnioski habilitacyjne czy profesorskie mogłyby być rozpatrzone negatywnie ze względów pozamerytorycznych. Dzięki temu, że tego typu organ sprawuje podporządkowaną kpa funkcję odwoławczą od odmów kandydatom nadania stopnia doktora habilitowanego czy rekomednowania wniosku o tytuł profesora, można było uratować wiele osób odwołujących się od nierzetelnych, nieobiektywnych recenzji oraz uchwał rad jednostek akademickich, a nie CK. Tego autorzy zmanipulowanego interpretacyjnie artykułu już nie raczą dostrzec, bo same liczby są w swej treści znaczeniowo "martwe".  

O tym, z jakimi problemami spotykają się socjolodzy pisał w czasopiśmie PAN "Nauka"" Łukasz Remisiewicz (2019, nr 4). W mojej książce pt. "Wprowadzenie do teorii krytykoznawstwa. Krytyka naukowa (nie tylko) w pedagogice" (Kraków 2021) opisuję problemy z recenzowaniem wniosków naukowych w psychologii, naukach prawnych, językoznawstwie, ale też w bibliologii i informatologii.   

Jakie kardynalne błędy odsłonił statystycznym "diagnostom" w ich artykule G. Węgrzyn? 

po pierwsze, autorzy informują, że członkowie CK byli wybierani przez 'starszą profesurę", chociaż nie analizowali danych wyborców pod tym kątem.  Pomijają fakt, że członkowie CK zostali wybrani przez innych uczonych w procedurze demokratycznych wyborów. W każdym dyscyplinie naukowej głosować mogli wszyscy naukowcy posiadający tytuł naukowy profesora, dlatego należy założyć, że zostali uznani za liderów w badaniach dyscyplin naukowych. Są zatem w stanie obiektywnie oceniać procesy awansów naukowych. Innymi słowy, uzyskali mandat zaufania jako naukowcy, którzy zostali wybrani w celu zapewnienia poprawności procedur.

po drugie, błędnie piszą o tym, że CK powoływała do komisji habilitacyjnej pięciu samodzielnych pracowników naukowych. Ba, nie wiedzą, że przesyłana jednostkom uchwała prezydium CK w tej sprawie podlegała weryfikacji przez rady wydziałów czy instytutów, których członkowie mogli zgłosić zastrzeżenia co do  członka komisji powołanego przez CK, jeśli mieli wiedzę na temat istniejącego konfliktu interesów z wnioskodawcą o stopień naukowy albo z członkami rady naukowej. W mojej dyscyplinie zdarzały się takie przypadki, ale i inne, które  wynikały np. z sytuacji losowych (śmierć członka komisji, choroba, nieplanowany wyjazd na staż zagraniczny itp.). W takiej sytuacji podejmowano uchwałę w CK o zmienia członka komisji habilitacyjnej.

po trzecie, poważnym błędem autorów tej pseudo diagnozy jest jednak brak informacji że każdy członek komisji habilitacyjnej, niezależnie od przypisanej mu funkcji, miał jeden równoważny pozostałym głos, który tak samo decydował o poparciu wniosku, zakwestionowaniu lub wstrzymaniu się od głosu. Na jakiej podstawie piszą, że "praca przewodniczącego komisji habilitacyjnej i dwóch pozostałych członków nie będących recenzentami sprawiała, że byli oni jedynie dodatkowo głosującymi członkami komisji”? 

Gdzie tu jest jakieś władztwo? Dlaczego postponują konieczny wkład pracy każdego członka komisji, także nie będącego recenzentem, który także musiał zapoznać się z wszystkimi osiągnięciami habilitanta i je ocenić? Dlaczego autorzy sugerują, że głos przewodniczącego/-j komisji habilitacyjnej czy któregoś z recenzentów był decydujący, narzucający niemerytoryczną konkluzję?

Jak pisze G. Węgrzyn: "Twierdząc, że członkowie komisji „byli tylko dodatkowymi członkami z prawem głosu w komisji” pokazuje jakże wysoki poziom ignorancji autorów na temat analizowanego przez nich systemu awansów naukowych. Moim zdaniem nigdy nie powinni podejmować się tego typu diagnoz, skoro nie potrafią ich analizować".

 Zwracałem na to uwagę, że na mocy poprzedniej ustawy nie tylko recenzenci, ale także pozostali trzej członkowie komisji habilitacyjnej musieli przedłożyć pisemnie lub werbalnie w czasie obrad komisji swoją ocenę osiągnięć habilitanta. Wszystko było protokołowane. Niestety, ustawa z 2018 roku wyeliminowała ten obowiązek, toteż pisemną formę mają jedynie cztery recenzje. Jednak w głosowaniu w sprawie o nadanie stopnia naukowego każdy głos ma tę samą wagę.   



po czwarte, jest w tym artykule "kolejna śmieszna sugestia, że wybór członków CK na przewodniczących komisji habilitacyjnych „może mieć związek z finansami”. To prawda - stwierdza G. Węgrzyn - że wszyscy członkowie komisji habilitacyjnej otrzymali wynagrodzenie finansowe za swoją pracę (kilkaset euro za wniosek). Było to jednak wynagrodzenie za tzw. dodatkową pracę, którą należało wykonać i - jak wskazano powyżej - nie była ona ani łatwa, ani nie wymagająca poświęcenia czasu. 

Każdy członek komisji habilitacyjnej był zobowiązany do przeanalizowania wszystkich osiągnięć kandydata, co zwykle zajmuje co najmniej kilka godzin, a nawet kilka dni w przypadku bardziej złożonego lub spornego wniosku, a potem kilka godzin na udział w posiedzeniu komisji. Sugerowanie, że były to „pieniądze za nic” lub „łatwe pieniądze” jest po prostu absurdalne".

Pamiętam z czasów mojej działalności recenzenckiej w CK, że był przypadek profesora nauk technicznych, który będąc członkiem CK postępował nieuczciwie. Niewłaściwa postawa została nie tylko napiętnowana, ale skutkowała usunięciem tego profesora z gremium członków CK. O tym autorzy artykułu nie mogli wiedzieć, bo z liczb to nie wynika. Ówczesny przewodniczący CK reagował na każde naruszenie prawa czy norm obyczajowych. To jednak wymagałoby od autorów pseudonaukowego artykułu np. analizowania wszystkich protokołów prezydium CK. Tego jednak nie uczynili, bo nie mieli czasu lub nie chcieli, a było to przecież konieczne do eksplikacji surowych danych liczbowych.     

Wyciąganie wniosków jedynie z danych statystycznych bez znajomości wszystkich procedur, procesów i ich zróżnicowanych uwarunkowań kompromituje autorów takich pseudodiagnoz, gdyż obliczenia metodami statystycznymi wymagają jeszcze merytorycznej interpretacji. Jedno jest pewne, wzrośnie im cytowalność, a ta nie musi mieć wiele do czynienia z naukową analizą. 

Niezależnie od wszystkiego, warto docenić wieloletnie zaangażowanie Marka Wrońskiego, który ujawnia wszelkie matactwa, plagiaryzm i inne formy nieuczciwości akademickiej na łamach "Forum Akademickiego". Postępowania awansowe są w Polsce jawne. Każdy może przeczytać recenzję, a jeśli ta jest nierzetelna, to najwyższy czas podjąć z nią polemikę, także na łamach czasopism naukowych. 

Stopnie doktora i doktora habilitowanego nadawały rady jednostek akademickich, a nie Centralna Komisja czy RDN. Czyżby w tle tego rzekomo demaskatorskiego artykułu kryły się czyjeś osobiste frustracje lub problemy? Doprawdy, nie naprawią polskiej nauki statystyczne obróbki danych liczbowych. Czas najwyższy, by każdy zaczął te zmiany od siebie.     

   

 (źróło ilustracji: paradaopornych.pl - zakupiona przez Oficynę Wydawniczą "Impuls" dla potrzeb blogera) 


02 lipca 2023

Jaka edukacja po wyborach?



Tego nie wiemy, bo wszystko zależy od wyników wyborów parlamentarnych. Którakolwiek formacja polityczna uzyska w Sejmie większość do tworzenia rządu, to i tak musi zmierzyć się z prawdą o stanie polskiej edukacji, a nie zacieraniem faktów i wprowadzaniem w błąd opinii publicznej.  Czytam zatem tekst Alicji Pacewicz w opublikowanym przez Instytut Spraw Publicznych, Fundację Geremka, Stowarzyszenie 61, Fundację Sztuka Media Film, Fundację im. Janiny Paradowskiej i Jerzego Zimowskiego oraz Fundację Amicitia projekcie pt. "JAKA POLSKA PO WYBORACH 2023? Rekomendacje siedemnastu debat programowych (Warszawa, 2023). 


 Na pytanie: Czy system edukacji ma być bardziej czy mniej scentralizowany? A. Pacewicz odpowiada: 

Ugrupowania zgodne są co do tego, że konstytucyjne zasady pomocniczości i decentralizacji powinny być przestrzegane w systemie oświaty i dobrze jej służą. Samorządy lokalne w ogromnej większości sprawdziły się jako organy odpowiedzialne za prowadzenie szkół. 

Decentralizacja gwarantuje też różnorodność oraz bogactwo sposobów pracy – jest to ważne zwłaszcza dla PO oraz Polski 2050, która w swoim programie zakłada, że w różnych szkołach uczniowie mogą się uczyć trochę innych rzeczy, choć wszystkich muszą obowiązywać wspólne standardy minimum. 

System ma zapewniać różnorodność, ale równocześnie gwarantować równy dostęp do wysokiej jakości edukacji dzieciom z różnych miejscowości, z różnym kapitałem ekonomicznym, społecznym i kulturowym. 

Negatywnie oceniane są próby re-centralizacji podejmowane przez kolejnych ministrów po 2015 r.: wskazuje się tu zarówno na upolitycznienie edukacji, wprowadzenie do systemu nadzoru osób o fundamentalistycznych poglądach, jak i rosnącą biurokrację. 

Mój komentarz: 

po pierwsze, od 1999 roku została zdewastowana zasada pomocniczości państwa w polityce oświatowej i rozpoczęto proces niedopuszczenia do decentralizacji systemu oświatowego. Najpierw AWS, potem SLD z PSL, dalej PiS z LPR i Samoobroną, wreszcie PO z PSL i obecnie Zjednoczona Prawica (PiS + kanapowe partyjki prawicowe) nie dopuściły do tego, by mogła zostać dokończona w Polsce polityka pełnej decentralizacji systemu oświatowego w Polsce. 

Politycy wszystkich formacji politycznych wprowadzają społeczeństwo w błąd twierdząc, że system szkolny jest zdecentralizowany, gdyż za prowadzenie publicznych placówek oświatowych odpowiadają samorządy terytorialne. To jest tylko parcjalna/cząstkowa /fragmentaryczna decentralizacja szkolnictwa polegająca na przekazaniu samorządom jako organom prowadzącym zarządzania infrastrukturą oświatową. Jednak przydział subwencji oświatowej oraz nadzór pedagogiczny, a ten ostatni dotyczy presji ideologiczno-doktrynalnej pozostał w gestii władz centralnych, Ministerstwa Edukacji Narodowej/Ministerstwa Edukacji i Nauki. 

Nie ma zatem decentralizacji w III RP ani subsydiarności, ani decentralizacji, gdyż każda dochodząca do władzy partia polityczna dzieli łup administracyjno-kadrowy i finansowy według własnych interesów. EDUKACJA NIE JEST DOBREM PONADPARTYJNYM, DOBREM OGÓLNONARODOWYM. Edukacja ma służyć partii władzy do realizowania własnych interesów ideologicznych, kadrowych i finansowych. 

            

Dalej pisze Anna Pacewicz co następuje: 

Wszystkie ugrupowania opozycyjne chcą trwałego odpolitycznienia systemu oświaty poprzez powołanie niezależnej, ponadpartyjnej Komisji Edukacji Narodowej, która podejmowałaby kluczowe dla systemu oświaty decyzje i odpowiadała za ich wprowadzenie w życie. Kompetencje i zasady funkcjonowania takiego kolegialnego organu wymagać będą dalszych uzgodnień, gdyż poszczególne partie widzą je nieco inaczej. 

Na przykład Polska 2050 zapowiada likwidację kuratoriów i przeniesienie nadzoru pedagogicznego do jednego z “pionów” KEN. Pozostałe ugrupowania nie formułują na razie jednoznacznych propozycji w sprawie kuratoriów, mówią natomiast o zmniejszeniu biurokracji, ograniczeniu ich politycznych działań, a także o odwołaniu kuratorów, pełniących rolę funkcjonariuszy partyjnych.

Mój komentarz: 

W państwie demokratycznym nie ma możliwości pełnego odpolitycznienia systemu oświaty, gdyż to politycy decydują o tym, jaki ma być w państwie ustrój szkolny. Mogą jednak podjąć decyzję, by o rozwoju edukacji decydowali specjaliści, naukowcy i pod ich kierunkiem także wybitni nauczyciele. Powołanie Komisji Edukacji Narodowej jest ustawowo możliwe od 1991 roku! 

Jakoś żadna partyjka tego nie uczyniła, z wyjątkiem K. Hall z PO, która powołała REN (Radę Edukacji Narodowej), ale tylko po to, by pozorować fakt decentralizacji. Tymczasem Rada ta nie obradowała, nie przeprowadziła żadnej analizy, nie przygotowała ekspertyz i nie podjęła jakiejkolwiek uchwały. Nie istniała zatem i nie istnieje, tak, jak nie działała i nie będzie działać jako organ podlegający ministrowi edukacji.   

Myli się zatem kwestię u/od-politycznienia z u/od-partyjnieniem zarządzania systemem oświatowym w kraju.      

Projekt likwidacji kuratoriów oświaty, by zastąpić jednych funkcjonariuszy partyjnych, kolejnymi, a rzekomo bezpartyjnymi jest pozoranctwem zmiany dla naiwnych.