17 października 2022

Jakże aktualne myśli Stanisława Szczepanowskiego

 



Matka uczennicy w klasie trzeciej szkoły podstawowej A.D. 2022 stwierdza:

 

nauczyciele wczesnoszkolni zamiast towarzyszyć dziecku w odkrywaniu siebie, wchodzą w ten rytm prac klasowych, sprawdzianów, klasówek. Moja córka w drugiej klasie miała z końcem roku szkolnego kilka sprawdzianów. Patrzenie na dziecko, które dosłownie karłowacieje zamiast wzrastać jest męczarnią. "Mamusiu, ja tak marzyłam o tym, żeby uczyć się w szkole, a teraz płacze, gdy muszę tam iść"...

 

Zastanawiam się, w jakim celu taka ilość ocen, czemu ma to służyć? Czy w taki sposób wychowamy człowieka mądrego?


W tomie pierwszym "Pisma i przemówienia Stanisława Szczepanowskiego" czytam: 

Zdawałoby się, że ten wykształconym, dojrzałym człowiekiem, jest tylko doktor Uniwersytetu; uczeń szkoły ludowej jest po prostu niedoszłym uczniem szkoły średniej; uczeń szkoły średniej jest niedoszłym słuchaczem uniwersytetu; uczeń uniwersytetu jest niedoszłym doktorem.

Gdybym chciał przyrównać do pracy rzeźbiarza, to tak jak rzeźbiarz bierze kawałek marmuru i z niego stosownym obrabianiem najpierw robi szkic, a potem dopiero stopniowo wykańcza dzieło, to tak samo tutaj, każdy, kto przebył te dolne stopnie, jest takim nieokrzesanym, niezupełnym okazem ludzkości i dopiero staje się kompletnym człowiekiem, jak ma dyplom doktora uniwersytetu.

 

Na takie pojęcie wychowania jednak ja zupełnie a zupełnie zgodzić się nie mogę.  - Najpierw te dyscypliny, te nauki, których się udziela w szkole ludowej, wyglądają teraz po wielkim postępie cywilizacji tak nadzwyczaj łatwe, jasne, że zowiemy je elementarnymi, tak jakby ten, kto te nauki posiada, tak w ogóle tylko posiadał coś bardzo małej wartości. A jednak zastanawiając się nad historią, każdy przyjść może do przekonania, że sztuka pisania była o wiele doroślejszym wynalazkiem jak sztuka drukarska; sztuka pisania i czytania, te rudymenta arytmetyki, których uczą w szkole ludowej, to są zdobycze cywilizacji, oparte na wiekowej pracy ludzkości.

 

Historia powszechna dostarcza ilustracji, że rzeczywiście te elementarne wiadomości są już wielką zdobyczą ducha ludzkiego; tak na przykład, czytając w historię Karola Wielkiego widzimy, że on dopiero w późniejszym wieku nauczył się pisać i czytać, że sprowadził sobie z Anglii uczonego Aleuina, który urządzał na jego dworze, jakby teraz nazwali kurs dla dorosłych. I te kursa na dworze Karola, obejmowały jako wyższą matematykę, tę sumą tabliczkę mnożenia, która jest podstawą rachowania w każdej szkole ludowej. (...)

 

Ja więc zakresu wykształcenia ludowego wcale nie cenią tak nisko, jak ci, co ją nazywają nauką elementarną; a tym mniej, że tę naukę pojmuję nijako pewną sumę wiedzy, tylko uważam jako dostarczenie narzędzia i broni, które temu, kto je posiada, dają możliwość zdobycia całego obszaru wiedzy. Bo kto posiada te “elementa”, może sam nad sobą i uzupełnić te braki wiedzy, których z konieczności szkoła ludowa dostarczyć mu nie mogła. Nie mogę się zgodzić z tym zapatrywaniem, aby całe wykształcenie było jedynie w uczeniu się szeregu lekcji, bo stawiam ponad egzaminy we wszystkich szkołach i uniwersytetach, tą najniższą szkołę: szkołę życia samego i dlatego robię stanowczością różnicę pomiędzy dwoma metodami oceniania skutków wychowania i rozróżniam mądrość od uczoności. 

    Śmiem twierdzić, że społeczeństwo nie potrzebuje się wcale składać z samych tylko uczonych ludzi to jest specjalistów, którzy podjęli wszystkie te szczegóły i skomplikowane zadania, które są potrzebne do wykształcenia, np. lekarza, urzędnika lub profesora. Ale twierdzę, że całe społeczeństwo powinno się składać z mądrych ludzi i dlatego nie wyobrażam sobie, aby ta mądrość była tylko dostępną na podstawie tych najrozmaitszych egzaminów i dyplomów, które pociąga za sobą hierarchia szkolna. A  a nawet wątpię, czy jakikolwiek dyplom dla mądrości może istnieć, czy może istnieć egzamin z mądrości?

 

Bo cóż to jest mądrość? Mądrość to jest zrozumienie przez człowieka tego miejsca, które zajmuje w życiu, na świecie, w swej ojczyźnie, rodzinie, społeczeństwie. Mądrość to jest zrozumienie tych obowiązków, które człowiek posiada naprzód, jako sen, lub córka rodziców, później jako głowa rodziny, które posiada jako obywatel kraju, jako obywatel wobec innych obywateli. Kto zrozumiał obowiązki wypływające z tych obowiązków i kto przystosował swój charakter do tych obowiązków, kto zrozumiał tę busolę, tą igłę magnetyczną, którą Każdy człowiek posiada w swoim sumieniu, która nim kieruje w labiryncie życiowym – ten jest człowiekiem mądrym (...)” (Szczepanowski 1903, s. 116).

 


 


16 października 2022

Wypalenie ewaluacyjne studentów

 


Kilkanaście lat temu, a może nawet wcześniej wprowadzono do szkół wyższych obowiązkową ewaluację zajęć dydaktycznych  przez studentów. Wydano wiele publikacji na ten temat, obroniono nawet rozprawy doktorskie, habilitacyjne i na tytuł profesora, które były poświęcone ewaluacji jako rzekomemu narzędziu doskonalenia jakości kształcenia młodzieży i starszyzny akademickiej. Wydano miliony złotych w Polsce na różne konferencje "naukowe" i publikacje, które zostały przygotowane i zrealizowane w ramach Projektu Rozwojowego „Kompetentnie ku przyszłości" współfinansowanego przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego Działanie 4.1. Wzmocnienie i rozwój potencjału dydaktycznego uczelni oraz zwiększenie liczby absolwentów kierunków o kluczowym znaczeniu dla gospodarki opartej na wiedzy, Poddziałanie 4.1.1 Wzmocnienie potencjału dydaktycznego uczelni.

Przyznam szczerze, że w żadnej mierze to rzekome narzędzie nie poprawiło, nie udoskonaliło jakości procesu kształcenia akademickiego, gdyż to nie ma najmniejszego znaczenia w wyniku obowiązujących procedur oceny nauczycieli akademickich. Dydaktyka szkoły wyższej jak była "piątym kołem u wozu", tak nadal jest. Nauczyciele akademiccy zarabiają tak mało, że mają nawet usprawiedliwienie, by nie wysilać się zanadto, skoro - czy się stoi, czy się leży, 3 tysiące się należy.  

Ewaluacja nie ma już żadnego znaczenia, gdyż interesuje się nią raz na co najmniej pięć lat jedynie Polska Komisja Akredytacyjna. Ta jednak i tak przyznaje oceny pozytywne jednostkom prowadzącym na bardzo niskim poziomie kształcenie na ocenianym kierunku studiów, bo w kraju-raju nie o to chodzi, by cokolwiek zmieniać na lepsze, lecz by jakoś to było. Z każdym rokiem przyjmujemy coraz mniej studentów, bo uniwersytety, politechniki wychodzą z założenia, że to młodzieży ma zależeć na uzyskaniu dyplomu, a nie akademickim kadrom na jak najlepszym jej kształceniu. 

Mamy Ramową Strukturę Kwalifikacji, którą przyjęto w Bergen w 2005 roku, a nawet opracowane dla trzech cykli kształcenia deskryptory efektów kształcenia i kompetencji absolwentów oraz przypisane poszczególnym etapom studiów punkty ECTS. Kierownicy jednostek akademickich powinni zatem zajrzeć do wyników ankiety, którą w każdej uczelni wypełniają studenci. Przepraszam, zapędziłem się, bo przecież chodzi o ankietę ewaluacyjną, którą studenci mogą wypełnić, ale nie muszą.

W kolejnym roku akademickim przekonałem się, że ankiety ewaluacyjne są studentom niepotrzebne. Na szczęście są w sieci, więc nie marnujemy papieru na ich drukowanie, ale nic z nich nie wynika dla potrzeb doskonalenia jakości kształcenia. Przeglądam wyniki z ostatniego semestru i wyciągam wniosek, że studenci są już ewaluacyjnie wypaleni. Co jest tego wskaźnikiem? Proszę bardzo: 

1. Na 65 studentów uczestniczących w wykładzie i ćwiczeniach z przedmiotu X - ankiety wypełniło aż 2 studentów. Na 66 studentów - ankietę wypełniły tylko dwie osoby; na 43 studentów - ankietę wypełniły 3 osoby; na 29 - tylko jedna.  Są też takie grupy studenckie, w których żaden student/żadna studentka nie wypełnił/-a ankiety. 

2. Na pytania otwarte: Co podobało się Pani/Panu w pracy osoby prowadzącej zajęcia? w przeważającej mierze czytam: 

Brak odpowiedzi.

Co według Pani/Pana powinno zostać poprawione w pracy osoby prowadzącej zajęcia? Podobnie: 

Brak odpowiedzi.

W ankietach ewaluacyjnych niektórych osób pojawiają się wprawdzie zdawkowe opinie typu (pisownia oryginalna) 

Pani doktor jest życzliwą osobą, zawsze z uśmiechem reagowała nawet na moje spóźnienie na zajęcia. Zajęcia były ciekawe, interesujące i przyjemne; 

myślę że przekazanie informacji w sposób aktywny i również myślę że jest X miła dla wszystkich i chce za wszelką cenę pomóc drugiej osoby w rozwiązaniu problemu np. na egzaminie;

nic - po prostu doskonała; 

polecam wykładowcę. 

Oczywiście, zdarzają się w studenckich grupach osoby, którym zależy na podzieleniu się opinią o osobie prowadzącej zajęcia, ale jest to rzadkość. Można mieć jedynie nadzieję, że nauczyciele akademiccy doświadczają zwrotnej informacji w trakcie zajęć, więc arkusz ewaluacyjny nie wnosi niczego nowego do ich metodycznej samowiedzy.   

Może czas odejść od pozorowania ewaluacji, skoro studiujący są nią już wypaleni. Nie mają nawet potrzeby, chęci, sensu rejestrowania w systemie odpowiedzi na pytania zamknięte i otwarte czy wskazanie wartości w skali 1-5 w odniesieniu do wymienionych sądów.   

  

15 października 2022

O "podnoszeniu" rangi ... konsultacji z pominięciem badań oświatowych

 


Ministerstwo Edukacji i Nauki zachęca na swoim portalu do zgłaszania wszelkich uwag dotyczących nowego przedmiotu "Biznes i Zarządzanie".  Każdy minister chce mieć rzekomo "swój" przedmiot nauczania jako nowy i obowiązujący, bo dzięki temu można kierować środki finansowe do różnych podmiotów, które mają upełnomocnić sens jego wprowadzenia. 

W przypadku tego przedmiotu nie mamy do czynienia z czymś nowym. Jest to kontynuacja przedmiotu zapoczątkowanego jeszcze za rządów AWS i realizowanego pod okiem resortu przez kolejne formacje polityczne: SLD/PSL, PO/PSL a teraz PiS z przydatkami innych partii "prawicowych". Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to zapewne rzecz dotyczy finansów.   Jak informuje MEiN:    

W Szkole Głównej Handlowej odbyła się prezentacja raportu „Biznes i Zarządzanie – reforma podstaw przedsiębiorczości”, przygotowana przez GovTech. W spotkaniu uczestniczył Minister Edukacji i Nauki Przemysław Czarnek, Pełnomocnik Ministra Edukacji i Nauki do spraw Transformacji Cyfrowej, szef Centrum GovTech Justyna Orłowska oraz Pełnomocnik Rządu ds. Polityki Młodzieżowej Piotr Mazurek. 

Wysłuchałem rzekomego "raportu", który - jako że była to prezentacja - niewiele ma wspólnego z istotą tego typu materiałów. Trochę to zdumiewające, że tak szacowna uczelnia, jaką jest SGH, organizuje spotkanie z udziałem ministra, w czasie którego niewiele ma do powiedzenia poza banałami, ogólnikami. Przede wszystkim, brakuje w polskim systemie szkolnym rzetelnych badań naukowych, które powinny stanowić punkt wyjścia do jakichkolwiek projektów m.in. programowych zmian

Na stronie SGH nie znajdziemy żadnego raportu badawczego, który dotyczyłby uzasadnienia potrzeby zastąpienia przedmiotu "Podstawy przedsiębiorczości" - nowym z nazwy przedmiotem "Biznes i Zarządzanie".  Zastanawiam się zatem nad tym, do jak dalekiej deformacji dochodzi w środowisku akademickim, że za podstawę rzekomej konieczności zmian przedmiotowych w edukacji ogólnokształcącej  czyni się sondaż opinii kuratorów oświaty, nauczycieli obecnie prowadzących zajęcia z "podstaw przedsiębiorczości" i uczniów, których w ogóle ten przedmiot nie dotyczy? Badano opinie tych, którzy nie będą uczestniczyć w realizacji BiZ. 

W żadnej mierze nie przekonało mnie zapewnienie pełnomocnika rządu do spraw polityki młodzieżowej Piotra Mazurka, który pytany: (...) o konsultacje dotyczące przedmiotu biznes i zarządzenie ocenił, że były to największe konsultacje społecznej w historii Polski. "Wzięło w nich udział 30 tys. osób - to byli młodzi ludzie ze wszystkich regionów kraju oraz młodzi Polacy, którzy w tej chwili studiują, mieszkają za granicą, bo nam także zależało na tej perspektywie". 

Jest to zatem kontynuacja nie tylko pseudoakademickich praktyk włączania się do zmian w podstawach programowych kształcenia ogólnego, ale także nieodpowiedzialnej polityki oświatowej. Łatwo bowiem zmieniać nazwy, wprowadzać do założonych celów i treści kształcenia "nowe" określenia, wartości bez rzetelnego zbadania dotychczasowego stanu edukacji w tym samym przecież zakresie, chociaż nieco inaczej określonym. Mamy tu do czynienia z kontynuacją neoliberalnej praktyki uczelni ekonomicznych, które szukają zastępczego i asekuracyjnego zarazem miejsca pracy dla swoich absolwentów. 

Jak ktoś nie nadaje się do biznesu, to niech idzie do szkoły, by tam nauczać formułek, oczekiwać od młodzieży realizacji projektów, których samemu nie potrafiło się nawet zaprojektować, a co dopiero mówić o sensownej ich realizacji w swoim życiu zawodowym. Kto będzie kształcił za minimalną pensję biznesu i zarządzania własnymi środkami, których nie wystarcza na godne, nauczycielskie życie, a co dopiero mówić o byciu mistrzem, wzorem sukcesów w biznesie? 

Przypominam sobie, jak nauczyciel "podstaw przedsiębiorczości" w jednym z polskich liceów ogólnokształcących Zygmunt Kawecki pisał w 2009 roku (rządy PO/PSL):

Nie ma takiego drugiego przedmiotu, wprowadzonego do szkół w ostatnich latach, który wzbudzałby tyle emocji, jak podstawy przedsiębiorczości. Nie ma takiego drugiego, wokół którego powstało tyle oddolnych inicjatyw: olimpiad, konkursów i gier. Nie ma takiego drugiego, który wciąż nie może się doczekać podniesienia swej rangi przez nadanie statusu przedmiotu maturalnego, a zamiast tego często jest niedoceniany i deprecjonowany.

Jak widać, po 13 latach przedsiębiorczość doczeka się kolejnych deklaracji, kolejnego ministra. Istotnie, warto zastanowić się nad wprowadzeniem już nowego z nazwy przedmiotu do zestawu egzaminów maturalnych na poziomie rozszerzonym, bo...  to podnosi rangę tego przedmiotu.  Tak PiS będzie spełniał marzenia PO i PSL, a w gruncie rzeczy oczekiwania ekonomicznego lobby.