03 lipca 2022

Śladami wojny polsko-(nie)polskiej 1989–2021





Książka Andrzeja Paradysza doskonale wpisuje się we współczesną LITERATURĘ FAKTU. Z jednej strony dotyczy naszej codzienności od początku transformacji ustrojowej, z drugiej zaś strony jest nasycona faktami z wydarzeń społeczno-politycznych, których skutki będą jeszcze przez długie lata przedmiotem ustawicznej dyskusji. Powiązanie naukowej wiedzy z informacjami medialnymi i publicystycznymi komentarzami pozwala spojrzeć na całość jako bogate studium wymykających się naszej pamięci faktów i procesów. 

Monografia A. Paradysza stanowi zarazem dobry podkład dla badań społecznych, których twórcy nie powinni zapominać o tym, że niemalże wszystko, co nas otacza, czego doświadczamy, o czym słyszymy, co czytamy, co oglądamy i jak długo oraz z jakiego miejsca ma znaczenie dla obywatelskiej samoświadomości. Nie bez powodu całość rozważań  poprzedza motto filozofa polskiego pozytywizmu - Aleksandra Świętochowskiego z jego "Liberum veto" (1855):   

Natura polska nie posiada zdolności do organizacji i działania łącznego. Widzimy to na każdym kroku i przy każdej sprawie. Powiedzcie komuś: – Pawle, dla dobra Ojczyzny trzeba wypić Wisłę. Paweł, jeśli posiada zapalny temperament, natychmiast pobiegnie do Wisły i zacznie ją wypijać, dopóki się nie udusi. Ale powiedzcie mu: – Pawle, dla dobra ojczyzny musimy we dwóch przynieść co dzień przez miesiąc wiadro wody z Wisły do kolumny Zygmunta. Pierwszego dnia Paweł przyjdzie i obowiązek swój spełni, drugiego – spóźni się, trzeciego – zaśpi, czwartego – wyjedzie do Marcelina, a dziesiątego – o powinności całkiem zapomni.     

Trudno pisać recenzję książki, z którą miałem okazję zetknąć się w różnych fazach jej powstawania. Autor konsultował bowiem wiele kwestii z różnymi ekspertami, co dobrze świadczy o jego samozaparciu, by czegoś nie pominąć, nie wykluczyć oraz by dobór źródeł, układ treści i język narracji nie generowały logicznych wątpliwości, merytorycznych błędów czy niejasności. Tego typu rozprawy zawsze będą miały różne odczytania, gdyż sięgają po nie najczęściej ci, którzy specjalizują się w tym samym przedmiocie badań, mają zbliżone zainteresowania poznawcze lub poszukują uzasadnień dla własnych hipotez. 

Niniejsza monografia nie  powstała w oparciu o dokumenty źródłowe, archiwalia czy wywiady z aktorami omawianych zdarzeń. Nie jest naukową monografią sensu stricte, gdyż przyznaje to nie tylko jej autor, ale i jest to czytelne ze względu na brak metodologicznych uzasadnień analizy treści. Jest natomiast ciekawą rekonstrukcją powstałej dotychczas wiedzy na temat wewnątrzkrajowych konfliktów. Publikacja stanowi próbę bardzo osobistego ich odczytania przez kogoś, kto nie uczynił tego dla stopnia, certyfikatu, awansu, tylko dla siebie, by móc lepiej zrozumieć osobiste doświadczanie świata i wpisać go we własną mapę myśli. 

Zapewne politolodzy czy historycy zajmujący się współczesną makropolityką zaczną czytać lub przeglądać ten tytuł od końca, by zobaczyć, czy autor książki uwzględnił ich publikacje czy publiczne komentarze. Szybko się rozczarują, bo nie znajdą na końcu bibliografii ani indeksu nazwisk.  Będą zatem musieli przewertować całość celem zidentyfikowania stanu nasycenia oczekiwanymi źródłami wiedzy lub ich braku. Jeśli był to ze strony Autora celowy zabieg, to bardzo mi się podoba, gdyż wzięcie książki do ręki zmusza do jej przynajmniej przekartkowania. 

Wśród znanych mi osób ze świata nauki większość zaczyna lekturę właśnie od końca, od bibliografii, indeksu nazwisk, ale też od znajdujacego się na początku tomu spisu treści. Bywało, że kiedy dzieliłem się z kimś własną książką, pierwszą reakcją niektórych adresatów było stwierdzenie, że pominąłem ich taką czy inną publikację, a przecież też podejmowali dane zagadnienie... .Jeszcze nie przeczytali, a już wiedzą, że warto było. 

Być może podobnie będzie z książką A. Paradysza, za którym nie stoi żaden z uniwersytetów, chociaż niejeden chciałby  mieć tak dociekliwego studenta czy pracownika naukowego. Podjęcie tak ważnego tematu jest znakomitym wskaźnikiem osobistego patriotyzmu Autora wobec ojczyzny, w której zachodzące zmiany niosą z sobą mnóstwo aporii. Warto udać się ich śladami, by zobaczyć, jak one pojawiały się, a być może i zanikały, ewoluowały i ulegały niespełnieniu w sferze ludzkich oczekiwań, aspiracji, pożądań, marzeń czy dążeń. Jak pisze A. Paradysz  we wstępie:

W swoich dociekaniach sięgam do rozmaitych źródeł ponad podziałami ideologicznymi, co w moim przekonaniu jest niezbędne dla zachowania rzetelności. Analizuję rzeczywistość społeczną przez pryzmat myśli socjologicznej, politologicznej, filozoficznej, ekonomicznej, antropologicznej i pedagogicznej. Taka strategia jest zgodna z przekonaniem, jakie wyraził angielski antropolog i nestor humanistyki John Goody: "(…) aby dotrzeć do sedna, lepiej jednak unikać stosowania jednej metody bądź dyskursu właściwego określonej dziedzinie i przekraczać utrwalone i zinstytucjonalizowane granice"  (s.12). 

Rzeczywiście, trudno posądzać Autora książki o światopoglądowo-polityczną stronniczość, gdyż nie ma zamiaru opowiadać się po którejkolwiek ze stron toczonych wojen, bitw czy potyczek w naszym kraju. Ich wydobycie na jaw sprawia, że będą mniej lub bardziej rozpoznawalne przez obywateli w społeczeństwie (nie-)wiedzy. Jest to jednak odsłona własnej kultury politycznej oraz zróżnicowanej w świecie nauki jej egzemplifikacji. Sam siebie określa mianem "korespondenta wojennego", który udaje się w pobliże lub na pola walki, by na własne oczy przekonać się o istocie zaistniałych konfliktów, dynamice ich ewoluowania oraz odczuwanych przez niego następstw. 

Oczywiście, książka nie jest o wojnie domowej w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo tej na szczęście nie mamy  i oby do niej nigdy nie doszło. Autor idzie po śladach konfliktogennych różnic kulturowych, światopoglądowych, ale i wynikających z politycznych afirmacji, wyborów lub oporu wobec nich rodaków, którzy wcale nie zamierzają przyjąć wobec antagonistów chrześcijańskiej postawy "miłuj bliźniego jak siebie samego" czy "zło dobrem zwyciężaj", gdyż wolą dążyć do konfrontacji, by mieć z tego tytułu jakąś korzyść (osobistą, polityczną, kulturową, ekonomiczną itp.). 

Paradysz daje wyraz temu, w jaki sposób sam postrzega świat takim, jakim on jest w nasyceniu paletą barw, odcieni i poświat hidden curriculum władzy. Nie jeździ bowiem po Polsce i nie rejestruje społeczno-politycznych, kulturalnych czy edukacyjnych procesów, napięć, ale stara się przebić przez wytwarzane w mediach i pracach naukowych „informacyjne mgły”, by wyjść z ich cienia ku jakiejś światłości. Jak pisze: 

Przedzieranie się przez nie wymaga wysiłku poznawczego i otwartości, a zarazem dystansu do wciąż niespodziewanie „wynurzających się” sensacyjnych newsów. Poruszam się zdecydowanie, lecz ostrożnie w tym trującym gąszczu dezinformacji i  szumu informacyjnego zaczadzającego umysł! Jestem świadomy, że czas ucieka i wszystko permanentnie się zmienia, zatem dynamicznie poszukuję alternatywnych ścieżek, które być może pozwolą odnaleźć tzw. arystotelesowski „złoty środek”. Jestem wszak przekonany, że odkrywanie „prawdy” wymaga zachowania umiaru i rozsądku, czyli atrybutów niezbędnych przy opisie i nieuchronnej ocenie spornych kwestii, jakie napotykam na „wojennej ścieżce" (s.12-13).     

Chciałbym, żeby moi studenci przeczytali tyle książek z różnych dyscyplin naukowych, które są zbliżone do siebie dziedziną wiedzy, ale i przedmiotem badań oraz by potrafili łączyć ze sobą fakty dociekając faktycznych przyczyn ich zaistnienia. Autor sięga bowiem w swoim dociekaniu prawdy do socjologii, politologii, stosunków międzynarodowych, antropologii kulturowej, pedagogiki, psychologii politycznej, a nawet miejscami do filozofii polityki. Każde z głośniejszych medialnie zdarzeń, które jest przywołane w książce, wymagałoby odrębnego rozdziału i poprzedzających jego powstanie badań naukowych czy chociażby śledztw dziennikarskich. Tu mamy ich kumulację.

Autorowi książki chyba nie chodzi o domykanie zdarzeń, formułowanie ostatecznych wyników własnej ich oceny czy śledzenie wszystkich możliwych źródeł wiedzy i informacji na dany temat. Swoją narracją odsłania, w jak trudnej sytuacji znajdują się przeciętni (w sensie statystycznym) Polacy, żeby mogli wyciągać racjonalne wnioski z docierającej do nich informacji, które zbliżą lub oddalają ich od prawdy. Faktów w tej książce jest tak dużo, że można się pogubić w zrozumieniu sensu ich uwzględnienia i mieć trudność wyciągnięcia wniosków z przywołanych doniesień i ich interpretacji.    

Pedagodzy zapewne pamiętają historię zawieszenia przez władze UMK w Toruniu w wykonywaniu akademickich powinności przez profesora Aleksandra Nalaskowskiego za opublikowany przez niego felieton w tygodniku społeczno-kulturalnym "W sieci", w którym krytycznie odniósł się do manifestowania przez osoby LGBTQ+ swojej odmienności seksualnej w czasie ulicznych parad (nie-)równości.  

Na podstawie doniesień prasowych Paradysz wyciąga wniosek, że prawdopodobnie decyzja rektora UMK została odwołana w wyniku poparcia profesora pedagogiki przez wielu prawicowych uczonych, a nawet polityków. Tymczasem decyzja w powyższej sprawie zapadła z naruszeniem prawa, dlatego rektor musiał ją wycofać z obiegu prawnego, przywracając tym samym A. Nalaskowskiego do pracy. Tego autor książki nie mógł wiedzieć, podobnie jak nie są jemu znane kulisy decyzji kierownictw partii rządzących. Niektóre fakty ujawniane są po wielu, wielu latach albo w wywiadach prasowych, albo w publikowanych autobiografiach głównych aktorów zderzeń w toku zdarzeń.

Głównym terenem omawianych działań wojennych jest scena polityczna, której aktorzy zmieniali się jedenastokrotnie. Otrzymujemy zatem bardzo syntetyczną fotografię konfliktów, które otwiera spór o "Okrągły stół" a zamyka etap XI z lat 2020-2021. Gdyby nie spieszyć się z wydaniem książki, to mogłaby być - z uwzględnieniem wydarzeń w 2022 roku - jeszcze bogatszym podkładem dla zrozumienia działań sejmowych i pozaparlamentarnych formacji politycznych, które będą walczyć o miejsce w organie władzy ustawodawczej w 2023 roku. Jeszcze wiele może wydarzyć się na tej scenie.

Od 234 strony  zaczyna się analiza problemowa czasów (nie)dobrej zmiany (i nie tylko), którą Autor określa mianem "przeglądu wojennych frontów". Poznajemy zatem istotę sporu o charakter zmiany, która w moim przekonaniu jest czymś więcej niż zmianą formacji politycznej u sterów władzy.  Trafnie odczytuje kluczową rolę propagandy, która określana jest przez niektórych naukowców miękkim określeniem - "komunikacja społeczna". 

Trudno jest zachować dystans do rekonstruowanych w tej części wydarzeń i ich socjopolitycznych analiz, gdyż Autor nie miał czasu na jego nabranie. Musiał przecież odnieść się do kluczowych, a będących przedmiotem wojny i oporu wobec niej części polskiego społeczeństwa do takich kwestii jak m.in.: 

- spór o charakter i głębię zmiany (ustrojowa?);

- bitwa o politykę historyczną (pamieć vs zapomnienie; patriotyzm a nacjonalizm);

-  polityka wstydu kontra polityka dumy;            

- nieoczywisty rodzaj demokracji; 

- beneficjenci populizmu (wojenne dary czy łupy?); 

- spór o zakres wspólnotowości i suwerenności w Unii Europejskiej.

Rozważania domyka Paradysz częścią zatytułowaną armistycjum, a więc próbą refleksji nad tym, czy możliwy jest w Polsce rozejm między walczącymi ze sobą politycznymi, światopoglądowymi "wrogami". Jednak ten nie jest czynnikiem jednoczenia, ale czasowego zawieszenia walki. Tymczasem Paradysz poszukuje argumentów na rzecz przywrócenia stanu dążeń Polaków z czasów pierwszej fali Solidarności, kiedy to zabiegano nie tylko o odzyskanie wolności, ale także zabezpieczenie jej przez budowę społeczeństwa obywatelskiego. Wyraźnie widać to w deklaracji własnego stanowiska: 

Jestem zatem przekonany, że „dobra władza” to stały nadzór obywateli nad politykami. To władza, która ma odwagę odpowiadać przed swoim ludem. Demokracja może bowiem zaistnieć realnie tylko w społeczeństwie obywatelskim, w  którym trwa ciągła dyskusja z  przeciwnikami traktowanymi na równych prawach. Nie oznacza to, że społeczeństwo obywatelskie może zastąpić władzę polityczną, ale powinno ją ograniczać, kontrolować, stabilizować i uzupełniać. Wszak władza państwowa nie realizuje w pełni wszystkich celów niezbędnych dla rozwoju kultury danego kraju i poszczególnych jego obywateli. (s. 355-356).

Ucieszył mnie ostatni podrozdział dotyczący potrzeby edukacji obywatelskiej i wychowania w demokracji, a nie o demokracji. Właśnie wczoraj toczyły się w Warszawie obrady tzw. "Kongresu Edukacyjnego", w którym dyskutowali o konieczności zmian w polskiej edukacji formalnej i nieformalnej oraz w polityce oświatowej pedagodzy, nauczyciele twórczy (przedszkolni i szkolni), psychoterapeuci, prowadzący placówki czy różne formy edukacji alternatywnej. 

Recenzowana publikacja A. Paradysza pojawiła się w bardzo dobrym momencie koniecznego spojrzenia wstecz, jak i wyjścia ku przyszłości zanim rozpocznie się w Polsce - jak przewiduję - najostrzejsza kampania wyborcza 2023 roku. Edukacja, nauka, kultura, ale pewnie i sfera socjalna oraz ochrony zdrowia będą łakomym kąskiem dla każdej formacji politycznej. Na wytworzanym przez rządzących od 33 lat deficycie ("Polska w ruinie?"), frustracji, rozgoryczeniu  będziemy ponownie skazani na potrzebę dokonania pogłębionej analizy i refleksji w wyniku konfrontacji faktów, zdarzeń i opinii dotyczących oligarchii, samozachwytu i arogancji polityków władzy oraz opozycji.       

            

    

              

02 lipca 2022

"Recenzje w postępowaniach o awans naukowy. Poradnik" - także na czas wakacyjnej przerwy

 


Znakomicie, że po wydaniu poradników dotyczących postępowań na stopień naukowy doktora habilitowanego i na tytuł naukowy profesora Rada Dyscypliny Naukowej wydała kolejny, a dopełniający nie tylko powyższe procesy Poradnik. Recenzje w postępowaniach o awans naukowy. Niniejsza publikacja została przygotowana (...) z myślą o wsparciu obszaru recenzowania w postępowaniach o awans naukowy, została opublikowana na stronie internetowej RDN w zakładce „Dobre praktyki”.   

Przewodniczący Rady Doskonałości Naukowej prof. dr hab. Grzegorz Węgrzyn zwrócił się do Członków tego organu z prośbą o upowszechnianie wiedzy dotyczącej procesu recenzowania w szeroko rozumianym środowisku akademickim. Czynię to z wielką satysfakcją, tym bardziej że w ubiegłym roku wydałem książkę poświęconą krytyce naukowej i związanej z nią patologią w polskim środowisku akademickim, głównie w naukach społecznych i humanistycznych, ale ze szczególnym zwróceniem uwagi na pedagogikę.     



Od przyszłego tygodnia zamykam bloga na okres wakacyjny, by poświęcić czas wolny od akademickiej dydaktyki i bieżących obowiązków w szkolnictwie wyższym między innymi na recenzowanie naukowych dysertacji, tak wydawniczo jak i w ramach postępowania na stopień naukowy doktora. Wielu znajomych uczonych już zasygnalizowało w sieci swoją nieobecność, gdyż okres wakacyjny jest częściowo spożytkowany na rekreację, ale też na proces, który określamy jako re-kreację, czyli możliwość powrotu do wyhamowywanej w czasie roku akademickiego pracy twórczej.     

Życzę zatem wiernym, niewiernym, przypadkowym jak i doraźnym Czytelnikom odpoczynku także od moich wpisów. Powrócę tu z dniem 1 września, chociaż miesiąc zbliżającego się końca lata będzie owocował wieloma wydarzeniami w akademickiej pedagogice. Przypominam o Letniej Szkole Młodych Pedagogów w Dąbrowie Górniczej, o Zjeździe Pedagogicznym w Poznaniu, jak i o kolejnych spotkaniach u prof. Romana Lepperta w Zaciszu Akademickim

Co nas czeka w nowym roku szkolnym i akademickim? Zapewne już z końcem lipca będziemy mieli wreszcie ujawnioną stratyfikację dyscyplin naukowych w uczelniach, które poddały je ewaluacji za lata 2017-2021.  

Do zobaczenia, do usłyszenia!   

 

30 czerwca 2022

Akademicka dydaktyka na skraju przepaści

 



To jest zawsze interesujący dla mnie okres, kiedy mogę z seminarzystami dokonać podsumowania ich wielomiesięcznych studiów literatury przedmiotu i przyjąć wyniki badań terenowych. Wiele zmieniło się w uniwersytecie od strony organizacyjnej, formalno-prawnej i ekonomicznej. 

Wyłączając uwarunkowania ustrojowe PRL muszę z sentymentem przyznać, że jednak wówczas bardziej dbano o jakość akademickiej edukacji. Mam tu na uwadze tylko kwestie organizacyjne, a nie merytoryczne, gdyż te ostatnie były obciążone niedostępnością do światowej literatury naukowej. Polska literatura naukowa była pocięta skalpelem cenzorów, a zatem  częściowo była mało wiarygodna, w niewielkim stopniu wartościowa poznawczo.

Dzisiaj studenci mają do dyspozycji niemalże wszystkie biblioteki świata, wydawnictwa, redakcje czasopism naukowych, które udostępniły swoje zbiory w ramach Open Access. Młodzież akademicka ma zatem luksusowe warunki do autentycznego studiowania. W naukach przyrodniczych prace licencjackie są na moim uniwersytecie pisane właśnie na podstawie tylko najnowszych artykułów z najwyższej półki periodyków amerykańskich, brytyjskich, a nawet chińskich czy singapurskich.            

Niestety, nie ma szans, żebym zadał takie prace studentom na pedagogice, bo albo nie znają języków obcych, albo mają bardzo obniżoną samoocenę, brak wiary w to, że zrozumieją i będą potrafili skorzystać z zagranicznych źródeł wiedzy. Tym samym okres cenzury, niedostępności źródeł wiedzy dla mojego pokolenia został wyparty przez lęk, obawy, lenistwo, brak kompetencji czy zainteresowania młodych ludzi dotarciem do najnowszych źródeł wiedzy. 




Pozostaje mi zatem polskojęzyczna literatura, przy czym też jej dobór przez studentów jest pochodną ich gotowości do dotarcia do niej, zapoznania się z nią i pogłębienia własnej wiedzy tak, by mogli o sobie powiedzieć, że przynajmniej na tej podstawie są już znawcami problematyki badawczej. Króluje jednak redukcjonizm działań, wysiłku umysłowego, w tym twórczego i krytycznego. 

Ma to zapewne swoje różne przyczyny, wśród których sa także nasi nauczyciele akademiccy. Reforma szkolnictwa wyższego i nauki z 2018 roku określana mianem Konstytucji 2.0 prowadzi na skraj przepaści uniwersytecką dydaktykę. Uczelnie państwowe chcą/muszą bowiem zabiegać o status najwyższej rangi uczelni badawczych, który uzyskują tylko dzięki osiągnięciom naukowym swoich pracowników. 

Każdy naukowiec przypisany do liczby N musi wykazać się najwyżej punktowanymi publikacjami, a nie także jakością osiągnięć dydaktycznych. Moi współpracownicy nie mają wyjścia. Albo będą prowadzić badania i publikować ich wyniki w naukowych, najlepiej zagranicznych czasopismach (za minimum 140 pkt.), albo spadniemy do rangi B lub C w procesie ewaluacji reprezentowanej dyscypliny naukowej. Funkcjonujemy w grze o sumie zerowej w ramach której, żeby wygrać, ktoś (inny lub także my sami) musi na tym stracić. 

Do czego mamy uczyć naszych studentów? Do bycia w przyszłości badaczami? Czy może do twórczego, refleksyjnego, transformatywnego funkcjonowania w przyszłej roli zawodowej? W tym drugim przypadku muszą mieć wiedzę i umiejętności w zakresie diagnozowania procesów w przyszłym środowisku zawodowym lub aktywności publicznej. Jeśli mieliby zostać naukowcami przez przygotowywanie się do podjęcia studiów III stopnia w szkole doktorskiej, to tym bardziej potrzebują więcej czasu i możliwości praktycznych do uczenia się przez działanie, w działaniu pedagogicznym. 

Jak mają wywiązać się z takich zadań, skoro przewidziano w toku studiów kilkadziesiąt przedmiotów, w większości teoretyczno-refleksyjnych, ale pozbawionych możliwości praktykowania wiedzy, by tak jak mają z tym do czynienia studenci medycyny, mogli sprawdzić się w warunkach terenowych, w konkretnych środowiskach społeczno-oświatowych, edukacyjnych, formalnych czy pozaformalnych. Na to nie ma ani czasu, ani środków. 

Tymczasem w okresie PRL miałem obowiązkowy, dwutygodniowy obóz badawczy, który nie mógł odbywać się w miejscu zamieszkania i istnienia uczelni. Trzeba było nauczyć się pokonywania trudności w obcym terenie, a nie tylko merytorycznie i metodologicznie przygotować się do badań naukowych w obcym miejscu. Uniwersytet pokrywał koszty dojazdu, zakwaterowania i wyżywienia studentów, dzięki czemu można było być pewnym, że przynajmniej tego typu bariery nie staną na przeszkodzie do realizacji zadań (auto-)dydaktycznych.   

W roku 2022 studiujący uciekają z diagnozą do sieci internetowej, w której starają się pozyskać respondentów do swoich badań. Coraz więcej placówek, instytucji państwowych i samorządowych, wyznaniowych i społecznych odmawia przyjęcia studentów, bo a nuż zobaczą to, czego nie widziały władzy gały. Co gorsza, ich krytyczna wiedza może zniechęcić do podjęcia w przyszłości pracy w jednym z takich miejsc.  

Mojego studenta przeganiają od Annasza do Kajfasza, byle tylko zniechęcić go do zainteresowania się środowiskiem oświatowym, z którego członami kontakt jest mu niezbędny do przeprowadzenia obserwacji i wywiadów. Czas biegnie w swoim tempie, ale dla studentów ma on swoje granice. Muszą zdążyć, bo inaczej nie zaliczą semestru, roku, a nawet studiów, a przecież chcą i są gotowi do działań nawet w minimalnym wymiarze. 

Jeszcze trochę potrwa wojna polsko-polska, a trzeba będzie mieć poparcie sekretarza partii, by wpuszczono studenta do danej instytucji czy środowiska. Wrócimy do rozwiązań z czasów PRL? Być może zagości nowa forma cenzury ideowo-politycznej?