30 maja 2022

Kogo obchodzi nauczycielskie dobro?

 


Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.  Tak długo, jak długo będzie traktować się w Polsce sferę oświatową jako przedmiot walki politycznej między partiami politycznymi (władza vs opozycja) oraz między związkami zawodowymi, tak długo polskie szkolnictwo nie wyjdzie z głębokiej zapaści. Ta zaś ma wymiar kadrowy i dydaktyczny. 

Każdy z ministrów edukacji - z wyjątkiem dwóch pierwszych, których oddzieliłem od pozostałych (H. Samsonowicz i R. Głebocki) -  traktował oświatę szkolną i pozaszkolną jako polityczną zdobycz, dzięki której można będzie realizować własne, bo partyjne interesy. 

Od kierownictwa śp. Andrzeja Stelmachowskiego po kolejnych ministrów edukacji utrzymywano kadry nauczycielskie w permanentnym szachu finansowym. W sferze budżetowej nie chciano dopuścić do tego, by NAUCZYCIELE jako edukatorzy przyszłych elit społecznych, państwowych, zawodowych mogli zarabiać godnie i zgodnie z własną profesją. W końcu na kształceniu i medycynie zna się każdy, więc niby dlaczego mieliby zarabiać więcej niż policjant, związkowiec ZNP i Solidarności, poseł, senator, strażak, pielęgniarka, żołnierz, urzędnik, itd., itp.?        

Nauczyciel ma być posłusznym wykonawcą dyrektyw władzy, a jak mu się nie podoba, to wolna droga do...  kasy w hipermarkecie czy - jeśli ma odpowiednie kwalifikacje rynkowe - do własnego biznesu lub pracy w korporacji.  Jeszcze długo nie będziemy mieli edukacji na poziomie Finlandii, ani Singapuru czy Francji. Trudno zatem, by szkolnictwo wyższe pozyskiwało przyszłych/potencjalnych Noblistów, bo tym zapewniają adekwatne wykształcenie poza granicami kraju ich rodzice. 

Elity polityczne dbają o elitaryzm kształcenia własnych dzieci, a nie polskich dzieci. Kogo obchodzi w takim systemie   DOBRO DZIECKA? Kogo obchodzi DOBRO NAUCZYCIELA? Związkowców? nie rozśmieszajcie mnie taką tezą. Oni traktują swoje role jako trampolinę do świetnie finansowanych (jawnie i pod stołem) karier politycznych w kraju i w Unii Europejskiej. Podobnie ministrowie troszczą się o własny sukces partyjny, bo tylko w ten sposób mogą zapewnić SOBIE godne życie. 




Ciężko pracują? Tak. Nie stoją w klasie przed uczniami czy w sali dydaktycznej przed studentami, nie muszą zabiegać o awans zawodowy czy naukowy, bo są ponad wszelkimi wymaganiami pracy zawodowej, w ramach której albo powinni coś wytwarzać, albo komuś służyć swoimi kompetencjami. Teraz nie muszą. Służbowy kierowca zawiezie ich, członków ich rodzin na zakupy, na spotkanie partyjne, poselskie, wyborcze, na posiedzenie gremium, które i tak nic nie znaczy, bo przecież i tak zrealizują to, co wynika z programu partii, a rzekome konsultacje mają być przykrywką dla pozoranctwa. 

Środków budżetowych musi starczyć dla polityków, wszystkich tych kadr, które zapewnią im trwanie u władzy lub jej odzyskanie. A NAUCZYCIELE? Niech narzekają, niech się angażują, niech wyczerpują własne siły, zdrowie i domowy kapitał, by nie czuć się upokorzonymi w relacjach z uczniami, ich rodzicami, środowiskiem lokalnym. Już przyzwyczaili się do postrzegania ich z politowaniem, za którym kryje się Schadenfreude tych, którym powiodło się w życiu, bo nie zostali nauczycielami. Duża część społeczeństwa cieszy się, kiedy nauczycielom jest gorzej, bo wielu w szkole także doświadczało upokorzeń. 



Szkoła wciąż jest jak zakład karny (panoptykon), w którego celach lekcyjnych zamyka się dzieci na 45 minutowe lekcje. Sfrustrowani nauczyciele w gorsecie władztwa zakładowego mogą co najwyżej odegrać monodram, który części z nich ma także sprawić radość i satysfakcję, ale części dać okazję do odegrania się na dzieciach czy młodzieży za własny los. "Czarna pedagogika" jest wszędzie - w domu, w szkole, ale i w sali sejmowej, kiedy możemy obejrzeć, jak bawią się ludzkim losem posłowie różnych partii. 

My już nawet kształcimy przyszłych nauczycieli w warunkach więziennopoobnych. Jak widzę sale dydaktyczne już nawet nie z lustrem weneckim w ścianie, ale z typową dla korporacyjnych budynków szybką do podglądu, to myślę sobie, że jeszcze dłuuuuugo nie wyjdziemy z totalitarnej pedagogii w polityce oświatowej, kadrowej, architektonicznej i dydaktycznej. W końcu ktoś i coś dba o to, by nauczyciele nie byli godnie wynagradzani, bo jeszcze nie daj Boże sami najlepsi absolwenci studiów wyższych garnęliby się do tej pracy. A tak, to mamy już tysiące niedoborów kadrowych na rynku pracy.



Ci, co zdecydowali się przejść na emeryturę, wrócą, jak tylko zobaczą, że ta nie pozwoli im na godne cieszenie się "złotą jesienią" życia. Dorobią do emerytury. Ministrowie, nomenklatura związkowa nie muszą dorabiać. Oni sami zadbają o siebie dzięki naszym podatkom. W końcu nauczycielski prekariat nie może być obciążeniem dla interesów partii władzy.          

Przed prawie stu laty Jan Władysław Dawid pisał: 

W żadnym zawodzie człowiek nie ma tak wielkiego znaczenia, jak w zawodzie nauczycielskim. Architekt może być złym człowiekiem i zbudować dom ładny i wygodny; inżynier, który przebił tunele, przeprowadził wielkie drogi, pobudował mosty – mógł być człowiekiem lichym. Już mniej jest to możliwe u lekarza; zapewne nie chciałby nikt leczyć się u takiego, o którym wiedziałby na pewno, że jest złym człowiekiem. A już nauczyciel – zły człowiek jest sprzecznością w samym określeniu, niemożliwością. Nauczyciel taki może tego lub innego czasem nauczyć, rzeczy oderwanych, przypadkowych, ale pozostanie dla ucznia kimś obcym, w jego życiu żadnego wpływu nie odegra.


 


29 maja 2022

Toksyczna polityka ministrów edukacji

 



Czy sprawujący władzę politycy mogą nie przestrzegać Konstytucji III RP? Mogą, bo już poseł PO Stefan Niesiołowski wykrzykiwał do ówczesnej opozycji (PiS) w okresie rządów PO/PSL (2007-2015), że jak zdobędzie władzę, to będzie mogła robić, co tylko zechce. Były profesor Uniwersytetu Łódzkiego, z zarzutami prokuratorskimi, o których wciąż jest dziwnie cicho, zachęcał swoją arogancją do tego, czego doświadczamy przez kolejne lata rządów. 

Odnoszę się tylko i wyłącznie do kwestii polityki oświatowej, bo o innych sferach życia publicznego niech mówią i piszą specjaliści, którzy są ekspertami np. od prawa (praworządności, systemu sprawiedliwości, bezpieczeństwa itp.), gospodarki, służby zdrowia, samorządności terytorialnej, kultury, pomocy socjalnej czy obronności. 

Polityka oświatowa jest w totalnym rozkładzie od 1993 roku, a od przyjęcia nowej Konstytucji w 1997 roku w widocznym zakresie, a więc mój wpis ma historyczno-problemowy charakter. O tym, jak miało być i jak powinno dziać się w polskiej oświacie publicznej pisali eksperci różnych dyscyplin i dziedzin nauki, ale sprawujący władzę od tego czasu politycy rządzących partii cynicznie łamali i nadal łamią kod moralny oraz zobowiązania wobec polskiego społeczeństwa! Kilka tez, które znajdują swoje potwierdzenie w badaniach naukowych: 

EDUKACJA W III RP NIE JEST DOBREM OGÓLNOSPOŁECZNYM.         

MINISTROWIE EDUKACJI REALIZUJĄ TYLKO i WYŁĄCZNIE INTERESY PARTII WŁADZY - IDEOLOGICZNE/POLITYCZNE, KADROWE, PROPAGANDOWE itp.

ODRWACANIE UWAGI OPINII PUBLICZNEJ OD POZORÓW REFORM VIA KONCENTROWANIE INFORMACJI I ŚRODKÓW W ZAKRESIE ODGÓRNYCH REFORM NA KWESTIACH TECHNOLOGICZNYCH np. cyfryzacja, szafki/tornistry, monitoring, odżywianie itp. 

SZKOLNICTWO BYŁO I JEST USTAWICZNIE NIEDOFINANSOWANE, BY MOŻNA BYŁO MAMIĆ SPOŁECZEŃSTWO OBIETNICAMI POPRAWY. 

TRAKTOWANIE FUNKCJI MINISTRA, WICEMINISTRA JAKO TRAMPOLINY DO OSOBISTEJ KARIERY POLITYCZNEJ.

UTRZYMYWANIE SCHIZOFRENICZNEJ - PATOLOGICZNEJ STRUKTURY ZARZĄDZANIA SZKOLNICTWEM (ORGANY PROWADZĄCE vs ORGANY NADZORU PEDAGOGICZNEGO); 

POŁOWICZNOŚĆ SAMORZĄDNOŚCI USTROJOWEJ SZKOLNICTWA PUBLICZNEGO I POZORANCTWO SAMORZĄDNOŚCI WEWNĄTRZSZKOLNEJ. 

NISZCZENIE ŚRODOWISKOWEJ, LOKALNEJ FUNKCJI EDUKACJI SZKOLNEJ.   

NAUCZYCIELE KSZTAŁCĄCY TAKŻE ELITY SPOŁECZEŃSTWA POLSKIEGO SĄ DEPRECJONAWANI FINANSOWO (PROLETARYZACJA) I POZBAWIANI JAKO PROFESJONALIŚCI INNOWACYJNOŚCI ORAZ PRAWA DO REFORMOWANIA EDUKACJI W RAMACH SWOICH PRZEDMIOTÓW.      

UTRZYMYWANIE RODZICÓW W NIEŚWIADOMOŚCI POTENCJALNEGO USPOŁECZNIENIA EDUKACJI SZKOLNEJ I ICH PARTYCYPACJI W PROCESIE SPOŁECZNO-WYCHOWAWCZYM ICH DZIECI. 

UWSTECZNIENIE  ROZWOJU DYDAKTYKI SZKOLNEJ PARTYJNYMI OGRANICZENIAMI WŁADZ MEN/MEiN

ZERWANIE WIĘZI Z NAUKĄ DLA REALIZOWANIA CELÓW POPULISTYCZNYCH I TOKSYCZNYCH DLA JAKOŚCI KSZTAŁCENIA ORAZ WYCHOWANIA MŁODYCH POKOLEŃ.     

 

28 maja 2022

FINO, czyli niepubliczna szkoła przyszłości w teraźniejszości

 



W trakcie Kolokwia Witeloniana, które odbyły się w Collegium Witelona Uczelni Państwowej w Legnicy, mogliśmy zapoznać się z prezentacją prawniczki mgr Magdy Lipińskiej z Autorskiej Szkoły Podstawowej "Fino" w Legnicy. Jak się okazuje, twórcze, innowacyjne podejście do edukacji jest możliwe przede wszystkim w przestrzeni niepublicznej, bo sprawujący władzę oświatową nie życzą sobie tego, by w szkołach publicznych nauczyciele byli autorami niezależnych, twórczych rozwiązań dydaktyczno-wychowawczych. 

Miło było zatem posłuchać referat o tym, jak może realizować swoje marzenia ktoś, kto ma wizję, pomysł na zupełnie inną, humanistyczną edukację. Nadal wielu nauczycieli zastanawia się nad tym, co zrobić, żeby uczęszczające do szkoły dzieci nie miały traumatycznych przeżyć oraz by miejsce codziennego uczenia się było dla nich przestrzenią radości, budzącą zaciekawienie, odkrywającą ich potencjał rozwojowy i zaspokajającą ich potrzeby oraz zainteresowania.  


Oczywiste jest, że współtworzona z rodzicami szkoła będzie kontynuować postawy szacunku i miłości wobec każdego ucznia, by doświadczało w niej tego, czego nie może mu już zapewnić dom rodzinny. Rodzice muszą być spokojni, a zarazem przeświadczeni o tym, że oddając dziecko pod opiekę nauczycieli, mogą im zaufać i być wdzięczni za wsparcie rozwoju ich dziecka. 

Jak mówiła metaforycznie M. Lipińska - nie można mieć głów w chmurach a nogi utaplane w błocie, a więc w systemie, w którym sami zostaliśmy uformowani, wyrośliśmy z niego. Tworząc zatem szkołę niesystemową - uczniowie, ich rodzice i nauczycielska kadra zapewne wnoszą to "błoto" złej pamięci o szkole państwowej (publicznej) do środka także tej nowej placówki. Nie jest tak, że jak stworzymy szkołę niesystemową, nowoczesną, szkołę własnych marzeń, to otrzymamy inne dzieci, innych rodziców i nauczycieli, bo oni wcześniej też uczęszczali do szkoły systemowej.

Padł przykład matki, która postanowiła zapisać swoją córkę do tej szkoły, ale oczekiwała, że otrzyma te same rozwiązania, jakie są w szkołach publicznych zorientowanych na tzw. "wyścig szczurów". Tu jednak jej córka będzie uczyć się w mniej licznej klasie, no i nauczyciele będą musieli zapewnić dziecku najwyższe osiągnięcia. Za to przecież zamierza płacić czesne. Jakież było jej zdziwienie, kiedy dyrektorka Fino odmówiła przyjęcia jej dziecka uświadamiając matce, że nie jest w stanie spełnić jej oczekiwań. 


W szkole, która powstała dwa lata temu, ważny jest rozwój i dobrostan dziecka, a nie to, jaka będzie średnia ocen z egzaminu zewnętrznego.  Autorska Szkoła Podstawowa "Fino" częściowo wzoruje się na fińskim podejściu do edukacji, a więc nie wystawia się uczniom stopni. Tym samym nie ma tu także e-dziennika oraz tradycyjnych wywiadówek, gdyż ważna jest wzajemna bezpośrednia komunikacja nauczycieli z dziećmi i ich rodzicami. O osiągnięciach uczniów rozmawia się wraz z nimi i ich rodzicami w czasie oddzielnych spotkań. 

Dzieciom nie zadaje się prac domowych, nie ma klasówek, zaś zamiast lekcji realizowane są przez uczniów projekty edukacyjne, zadania, prowadzone są warsztaty, gry i zabawy dydaktyczne. Nie ma zatem dzwonków. Codziennie ustala się z dziećmi zakres zadań i metody ich realizacji.     

Jak rodzic ma przeświadczenie, że jego dziecko niczego się nie uczy, to przecież można z nim porozmawiać. Przyznanie się do niewiedzy na ten temat, także w wyniku braku e-dziennika i stopni szkolnych z poszczególnych przedmiotów, obnaża zatem poziom relacji z własnym dzieckiem. Mozna jednak przyjść do szkoły, by obserwować własne dziecko na tle klasy i realizowanych zadań i/albo porozmawiać o nim z nauczycielami. 



W "Fino" nie ma konserwatora, sprzątaczki, jeśli więc dziecko coś zniszczy, to musi samo to naprawić.  Nie ma potrzeby ukrywania tego przed nauczycielami czy rodzicami, gdyż nie wystawia się uczniom oceny zachowania, nie stosuje kar, których mieliby się obawiać. Oni mają odpowiadać za stan miejsca i przestrzeni, w której się uczą, gdyż jest to "ich" szkoła, szkoła finansowana przez ich rodziców. Muszą czuć się w niej tak, jak u siebie w domu. 

Zastanawiałem się, jaka jest geneza nazwy tej autorskiej szkoły. Na Facebooku jest wyjaśnienie: Fino jest wprawdzie częścią Centrum Edukacji Fischer (od nazwiska autora metody nauczania dzieci języka angielskiego), ale założycielkę zachwycił fiński model kształcenia, toteż podjęto tu próbę jej aplikacji w prywatnej placówce.

Na facebookowej stronie szkoły nie znajdziemy jednak informacji wskazujących na związek kształcenia w ASP "Fino" z tym, jaki jest model dydaktyki w fińskich szkołach. Obawiam się, że chyba go nie znają, bo wszystkie rozwiązania, które zostały w legnickiej placówce zaimplementowane, są zgodne z polskim porzekadłem - "cudze chwalicie, swego nie znacie". Niewiele bowiem mają wspólnego z autorstwem, własną, twórczą koncepcją odwołującą się do fińskiej pedagogiki szkolnej.

Dobrze, że jednak istnieje alternatywna szkoła. Odciąża bowiem systemowe szkolnictwo od kosztów a swoich uczniów od rzekomo systemowego "błota".

        

(źródło memów Fino i foto)