Jest oczywiste, że
praktyki stosowane przez niektóre osoby, niezadowolone z negatywnych ocen ich
wniosków awansowych i decyzji odmownych, a polegające na wnoszeniu oskarżeń do
sądu, doniesień do prokuratury czy wniosków do komisji dyscyplinarnych
przeciwko recenzentom, którzy napisali krytyczne, ale merytorycznie uczciwe recenzje,
jest naganne i naukowo szkodliwe.
W Radzie Doskonałości
Naukowej, podobnie jak wcześniej w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów
dość łatwo można rozpoznać i odsiać "ziarno od plew", wbrew
komentarzom wielu pseudonaukowców, którzy są rozczarowani tym, że nie przeszli
ze swoimi nienaukowymi dokonaniami przez recenzenckie "sito" w radach
naukowych dyscyplin czy senatów uczelni.
Nikt nie wzbrania
rozżalonym czy mającym słuszne powody do zakwestionowania poważnych błędów
formalno-prawnych złożenia odwołania do organu drugiej instancji, jakim jest
RDN. To jest konstytucyjne prawo każdego obywatela. Nie może to jednak służyć wypaczaniu postępowań awansowych. Są jednak granice
etyczne, merytoryczne i metodologiczne stosowanych przez niektóre osoby argumentów
czy nadużyć w interpretowaniu zdarzeń i dowodów w ich sprawie.
Politycy powinni poprzeć
starania o wprowadzenie ustawowego "immunitetu" dla recenzentów, gdyż
nasilająca się liczba wniosków oskarżycielskich wobec rzetelnych i uczciwych
recenzentów w postępowaniach awansowych otwiera pole do zdumiewających
praktyk. Przeciwdziałanie pseudonaukowym aktom "odegrania się"
na recenzentach powinno polegać na - mówiąc w przenośni - "paleniu na
stosie" tych co postępują cynicznie, niegodnie, naruszając etos nauki i
stojących na jej straży wybitnych uczonych.
Potępiać powinno się czyny i dokonania pseudonaukowców, ale nie osoby, które mają doświadczenie niepowodzenia, o czym wielokrotnie pisałem. Nie oznacza to jednak unikania krytyki czyichś błędów, by nie być poddanym opresji ze strony takich osób. Tchórzostwo części profesorów jest ich ucieczką od odpowiedzialności za dyscyplinę naukową, a zarazem autokompromitacją. Co to bowiem za profesor, który obawia się napisania rzetelnej recenzji naukowej?
Publikując artykuł krytyczny musimy wskazać na jego źródło i autora, a jeśli są w nim poważne błędy, to nie ulega wątpliwości, że ich sprawcą nie jest ktoś anonimowy, jakaś nieznajoma siła czy podmiot. To usprawiedliwia wyciaganie przez recenzentów wniosków wskazujacych na niewiedzę, brak kompetencji danego autora w odniesieniu do jego/jej konkretnego wytworu.
Idąc dalej tym tokiem
myślenia, przeciwdziałać powinniśmy poprzez wskazywanie ludziom błędów jakie
popełniają i pokazywanie im, na czym one polegają oraz tłumaczyć, że każdy kto
poddaje się ocenie musi się liczyć z krytyką, a także że merytoryczna ocena,
nawet jeśli krytyczna, najczęściej wcale nie wynika ze złośliwości albo złej
woli recenzenta (jak często domniemają takie osoby). Konieczne jest
publikowanie rzetelnych recenzji publikacji naukowych zanim te staną się jednym
z osiągnięć rekomendowanych komisjom habilitacyjnym do oceny.
Przynajmniej do
jakiegoś etapu można takie metody próbować stosować, bo rzecz jasna są osoby
niereformowalne, które i tak się uwagami krytycznych a rzetelnych uczonych nie
przejmą... . Wtedy po prostu nie
pozostaje nic innego, jak odwołanie się do środków formalno-prawnych.
Każda próba wyjaśnienia
problemu, chociażby przy okazji webinarium, komunikatów władz RDN,
opublikowanego na stronie Rady „Poradnika” , doniesień medialnych o
istniejących patologiach w środowiskach akademickich - zamiast prostego
potępiania "błądzących" osób, jest właśnie taką strategią - może
naiwną, jeśli mamy do czynienia z zatwardziałymi egocentrykami nietolerującymi
żadnej krytycznej uwagi, ale jednak wartą podjęcia, bo może inne osoby zauważą
rażące błędy w "spiskowej teorii własnych niepowodzeń awansowych".
Jeśli z takiej okazji
nie skorzystają, pozostają inne działania i surowe odmawianie miejsca wśród
społeczności akademickiej, bo tego typu działania o jakich mówimy są
destrukcyjne i szkodliwe. Działając w tym duchu, członkowie RDN mają otwarte
drzwi dla każdego, kto ma jakieś wątpliwości, czy ma jakiś problem, z którym
nie potrafi sobie poradzić albo sprawę do przedyskutowania, w której mogą być
pomocni.
Jeśli jednak taką
"wyciągniętą dłoń" odrzucą albo będą próbować niecnie wykorzystać, to
należy ich potraktować bezwzględnie surowo, skoro chcą z premedytacją szkodzić
społeczności akademickiej. Taka jest powinność każdego nauczyciela
akademickiego troszczącego się o jak najwyższe standardy osiągnięć naukowych.
Każdy/-a profesor pełni dyżury w swojej jednostce. Jest też dostępny jego/jej kontakt elektroniczny. Lepiej zatem konsultować własne działania badawcze, projekty, niż zabiegać o "kolesiowską" recenzję dopuszczającą do wszczęcia przewodu doktorskiego czy postępowania habilitacyjnego. Ustawodawca zapisał nawet habilitantom wymóg odbycia stażu krajowego czy zagranicznego właśnie po to, by mogli wertyfikować trafność i rzetelność własnych projektów badawczych.
Czy doktorant lub habilitant zamiast być mądrym przed szkodą, woli być
głupi po szkodzie i uruchamiać paranoiczną żądzę zemsty na tych, którzy
rzetelnie wykonują swoje zadania? Czy w ten sposób chce udowodnić równie
niekompetentnym sojusznikom, pseudonaukowcom, że został skrzywdzony? To
"ślepa" uliczka.