Wspomniana wczoraj konferencja prawników
skupiła uwagę referujących i dyskutantów na problemach, które stworzyli ich
koledzy, absolwenci współpracujący z ówczesnym ministrem nauki i szkolnictwa
wyższego Jarosławem Gowinem. Tak jest, kiedy prawo tworzy się w pośpiechu, byle
zdążyć przez opozycją wewnątrz formacji rządzącej, jak i środowiskową i mieć
zaliczony parlamentarny sukces.
Życie niesie z sobą odsłonę bezmyślności,
a może ukrytego programu tajemniczych lobbystów, którego skutki są pochodną
zapisów ustawowych i delegacji na rzecz autonomii uniwersytetów. Widać to jak
na dłoni właśnie w sferze awansów naukowych. Środowisko naukowe nie otrzymało Konstytucji
2.0, tylko - jak trafnie określa to jeden z profesorów prawa - Konstytucję 0.2,
czyli radykalnie gorszą od minionych.
Tak wielu paradoksów, pozorów wolności i
jakości nie było jeszcze w szkolnictwie wyższym, bo tym razem mamy do czynienia
z kumulacją nonsensów i dewaluacji kształcenia kadr naukowych. Jest tak nie
tylko z powodu skrywanych przed społecznością cięć finansowych w szkolnictwie
wyższym i nauce, podejmowania próby stworzenia równoległego świata rzekomo
lepszej, prawdziwej nauki, ale przede wszystkim w wyniku obciążenia uczonych
odpowiedzialnością za wdrażanie w życie ustawowych regulacji pomimo częściowej
ich nonsensowności.
Wciąż wielu się wydaje, że nauką można
zarządzać wprowadzając kolejne ustawy. Na podstawie wygłoszonych referatów,
komentarzy i polemicznych głosów wymienię najważniejsze z kwestie, w tym
absurdy, o których mówili uczestnicy konferencji online:
* Uniwersytety państwowe prowadzą w
nieodpowiedzialny sposób politykę kadrową, utrzymując na stanowiskach
adiunktów doktorów z kilkunastoletnim stażem, bez szczególnych osiągnięć
naukowych i nierokujących postęp w tym zakresie. Są katedry, w których
zatrudnia się kilku profesorów, z których każdy mógłby prowadzić własną szkołę
badań naukowych, zaś w takiej sytuacji nie ma żadnej spójności i otwartości na
ich umiędzynarodowienie;
* Wprawdzie zmienił się cel
habilitacji, która nie jest już koniecznością, by móc pracować naukowo w
uniwersytecie, akademii czy na politechnice, ale jest to tylko pozór. Doktor
bez habilitacji nie może promować prac doktorskich, być ich recenzentem,
oceniać osiągnięcia naukowe innych badaczy z zakresu jego kompetencji, nie może
kierować zakładem, katedrą czy instytutem, ale może być rektorem uczelni czy
szkoły wyższej.
* Dla rzekomego podwyższenia poziomu
jakości kształcenia zlikwidowano minima kadrowe, toteż nawet w szkołach
doktorskich każdy może prowadzić zajęcia, a osoba ze stopniem zawodowym
magistra być koordynatorem przedmiotu.
* Do czasu uchwalenia Konstytucji
2.0 obowiązywała wykładnia, że monografią jest rozprawa licząca co najmniej 6
arkuszy wydawniczych (132 strony). Teraz zlikwidowano tę normę, toteż
monografią jest każdy zbiór tekstów, który nie jest broszurą. Broszura bowiem
liczy do 48 stron. Tym samym broszura 50-stronicowa jest już książką. Ważne, by
była wydana w oficynie umieszczonej w ministerialnym wykazie.
* Odebranie radom wydziałów prawa do
przeprowadzania postępowań habilitacyjnych na rzecz powoływania równoległych
komisji/rad naukowych w obrębie dziedziny nauk czy dyscypliny naukowej, w
których członkami są członkowie tych rad, tworzy pozór troski o wyższą jakość.
Zespoły RDN są wielodyscyplinarne, podobnie jak składy paneli w Narodowym
Centrum Nauki. W jednych uniwersytetach przewodniczącym takiej komisji/rady naukowej
jest dziekan wydziału czy dyrektor instytutu, w innych powołany przez rektora
profesor.
* Wystawianie członkom komisji
habilitacyjnych umów zlecenie, jeśli nie są zatrudnieni w uczelni prowadzącej
postępowanie habilitacyjne. Recenzenci mają umowy o dzieło. Tym samym
członkowie komisji habilitacyjnych nie muszą już czuć się zobowiązanymi do
przedkładania do protokołu pisemnej formy opinii na temat osiągnięć naukowych
habilitanta. W głosowaniu nad uchwałą komisji ich głos jest równoważny głosowi
recenzentów, ale - jak widać - nie musi być już udokumentowany.
* Odwołania od odmownych decyzji
rad/komisji naukowych w sprawie nadania stopnia doktora czy doktora habilitowanego
sporządzane są coraz częściej przez kancelarie adwokackie, których treść wymaga
kompetencji w zakresie prawa administracyjnego, a zdarza się, że i karnego lub
cywilnego. Tymczasem w organie wyższej instancji wniosek rozpatrują specjaliści
w danej dyscyplinie naukowej, a nie prawnicy, bo ci ostatni poradzą sobie,
jeśli odwołanie dotyczy nauk o prawie.
Habilitanci, którym ze względów naukowych, merytorycznych odmówiono nadania stopnia naukowego, posuwają się w swojej arogancji do repulsji wobec recenzentów, którzy ocenili negatywnie ich pseudonaukowy dorobek. Niektórzy bowiem nie chcąc pogodzić się z negatywną oceną ich osiągnięć, które nie odpowiadają ustawowym wymogom, kierują przeciwko nim pozew do komisji dyscyplinarnej, a nawet sądu rejonowego (w ramach prawa cywilnego czy karnego).
Być może słuszne są apele profesorów o zapewnienie
im immunitetu w postępowaniach awansowych, żeby mogli bez obaw formułować
rzetelne opinie o rozprawach, które z nauką nie spełniają wymogów
naukowych.