07 lutego 2021

Dobra zmiana przyzwalania na nieuczciwość akademicką


Sprawa plagiatu dr hab. Elżbiety Żywuckiej-Kozłowskiej z Katedry Postępowania Karnego i Prawa Karnego Wykonawczego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, który został wreszcie udowodniony po pięciu latach zmagań z zakamuflowanym "oszustwem", powinna mieć swoje dalsze konsekwencje. 

Co z tego, że po pięciu latach Rada Dyscypliny Nauki Prawne Uniwersytetu w Białymstoku  po wznowionym na wniosek Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów postępowaniu odebrała tej pani stopień doktora habilitowanego?!   

Co z tego, skoro po drodze, i to nie od 2015 r., kiedy uprzednia Rada Wydział Prawa Uniwersytetu w Białymstoku bezczelnie zlekceważyła merytoryczne, a negatywne recenzje i argumenty popierając wniosek i nadając tej pani stopień doktora habilitowanego, maskowano ten proceder?

Adam Socha pisze: 

Historia tego plagiatu jest wyjątkowo skandaliczna, gdyż zdemaskowana E. Żywucka-Kozłowska oskarżyła autorkę książki, którą splagiatowała, prof. Małgorzatę Kowalczyk z UMK w Toruniu, iż to książka prof. Kowalczyk „Zabójcy i mordercy. Czynniki ryzyka i możliwości oddziaływań resocjalizacyjnych, wydanej w 2010 r., a obronionej w 2012 r. na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu”, jest plagiatem. 

Przez 5 lat prof. Kowalczyk żyła pod pręgierzem postępowania prokuratorskiego, nim oskarżenie okazało się bezpodstawne. Natomiast na UWM tak nieudolnie prowadzono postępowanie dyscyplinarne wobec Żywuckiej, że nic z niego nie wynikło. Kto tej Profesor zwróci honor, kto wyciągnie konsekwencje wobec osób ze świata pseudonauki, które przez lata ukrywały i popierały szalbierstwo nieuczicwej osoby?   

Sprawa nie dotyczy przecież tylko tego haniebnego plagiatu, ale wcześniejszych aktów plagiaryzmu, o których pisał na łamach "Forum Akademickiego" w 2007 r. (sic!) Marek Wroński. Nikt się tym nie przejął. Tymczasem już wóczas przyszła plagiatorka naruszała prawo autorskie nabywając w tym zakresie kluczowych kompetencji. Sprawa wyszła na jaw przy okazji wytropienia plagiatu dr Bronowskiej, z którą Elżbieta Żywucka-Kozłowska opublikowała „we współpracy” artykuł „Wartość ekspertyzy genetycznej”. Jak pisał M. Wroński: 

To chlubne dzieło, nie opatrzone bibliografią, wydrukowano w tegorocznym, lutowym numerze miesięcznika „DZIŚ - Przegląd Społeczny”, czasopisma wydawanego w Warszawie w nakładzie ok. 4500 egz., którego redaktorem naczelnym jest sędziwy Mieczysław F. Rakowski – były, wieloletni szef „POLITYKI”. Niechybnie praca ta wzbogaci moje własne zbiory naukowe, bowiem jest bardzo rzadkim przykładem tzw. bliźniaczego plagiatu (odpowiednik angielski to double plagiarism) czyli zerżniętego tekstu, który został wysłany do druku w dwóch różnych czasopismach. Jest to troszkę skrócony i leciutko zmieniony (ale w 90% identyczny!) tekst plagiatu uprzednio wydrukowanego w Księdze Jubileuszowej 15-lecia pod red. prof. Ofiarskiego. 

Znowu użyto tekstu prof. Ryszarda Pawłowskiego oraz autorskiej pary Czeczot-Tomaszewski jak i fragmentu z „Rzeczpospolitej”. Przeczuwam, że autorka wzięła sobie zbyt poważnie do serca powiedzenie, że „jak przepisujesz z jednej pracy to plagiat, a jak z trzech to jest już poważna praca naukowa”! W tym plagiacie „na hak” nadziała się koleżanka z Katedry, także adiunkt Wydziału Prawa, dr Żywucka-Kozłowska, która skorzystała z tzw. darmowego współautorstwa. Jest to częste zjawisko wydłużania listy publikacji określane jako: Ty dopiszesz mnie, ja dopiszę Ciebie. Taka „twórczość naukowa” jest nierzetelnością i powinna być także karana dyscyplinarnie (Z plagiatowej łączki, "Forum Akademickie" 2007 nr 3).  

Po kilku latach Marek Wroński  wrócił do plagiaryzmu  w wydaniu prawniczki. Opublikował w "Forum Akademickim" 2016 nr 11 artykuł p.t. "Habilitacja z prawa na lewo", który dotyczył popełnienia plagiatu przez dr E. Żywucką-Kozłowską jako pracownika naukowego w naukach o prawie (o zgrozo w specjalności kryminalistyka !) już Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie.  Czyżby gdzieś trzeba było ukryć tę panią, zatrzeć ślady wcześniejszej, a "bezprawnej" działalności, by zarazem docenić jej inne walory? Jakie? 

W artykule, którego treść gorąco polecam, mamy opisaną sieć filantropijno-altruistycznych kolesiów i koleżanek, a są tu profesorowie prawa - dziekani, recenzenci, członkowie rad wydziałów, naukowcy-prawnicy! 

Gdyby Sąd Okręgowy w Białymstoku Wydział II Cywilny, nie wydał wyroku w dniu 6 marca 2020 r. że „działalność pozwanej E. Żywuckiej-Kozłowskiej wyczerpuje znamiona definicji plagiatu”, to dalej byłaby samodzielnym pracownikiem naukowym z uprawnieniami do kształcenia doktorantów, recenzowania prac doktorskich  i habilitacyjnych. Jednak to jeszcze nie koniec. Jak pisze autor artykułu: 

Elżbieta Żywucka-Kozłowska nadal figuruje jako samodzielny nauczyciel akademicki Katedry Postępowania Karnego i Prawa Karnego Wykonawczego Wydziału Prawa i Administracji UWM, jako „dr hab. Elżbieta Żywucka-Kozłowska”.  

Minister Jarosław Gowin w swej dobroci dla potencjalnych przestępców akademickich pozbawił instyutucję centralną jaką jest Rada Doskonałości Naukowej możliwości nadzorowania tego typu zjawisk. No jasne, przezież za rządów prawicy nie ma nieuczciwości naukowej. Jest sama doskonałość.  

Dzięki temu np. Uniwersytet Jagielloński uniknie postępowania mogącego skutkować ograniczeniem uprawnień do nadawnia stopnia naukowego doktora habilitowanego w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie pedagogika. Sprawy już nie ma, bo nie ma Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów. DOBRA ZMIANA. DOSKONAŁOŚĆ, a RDN może sobie rzepkę skrobać. Nieuczciwość została wtopiona w uniwersyteckie sieci układów, o których powyżej jest mowa.   

Warto przy tej sprawie powrócić do wątku, który poruszył w 2007 r. Marek Wroński, a mianowicie dopisywania się do artykułów osób, które nie miały żadnego udziału w ich powstaniu, ale ,... . Tymczasem ustawicznie słyszę peany na temat wybitności naukowej na podstawie przedkładanych do oceny wieloautorskich artykułów, które zostały opublikowane poza granicami kraju, w prestiżowych czasopismach. Tak kręci się częsciowa fikcja współautorstwa, które zostanie wysoko wycenione przez KEN w przyszłorocznej ewaluacji. Nieuczciwość generuje nieuczciwość.      


    




06 lutego 2021

Czyją własnością są nauczyciele szkół publicznych?

 




Po doniesieniach z pola światopoglądowej wojny polsko-polskiej wynika, że nauczyciele są własnością "mateczki", czyli partii władzy (via "cioteczka" kuratoria oświaty i "kuzyn/ka" - w osobie dyrektora szkoły/placówki), która decyduje o ich zawodowym losie. Zajrzałem do Ustawy Prawo Oświatowe (z dnia 14 grudnia 2016 r .Dz. U. z 2020 r. poz. 910 i 1378 oraz z 2021 r. poz. 4; ogłoszono dnia 22 maja 2020 r. obowiązuje od dnia 1 września 2017 r.). 

W Preambule do powyższej ustawy w  ogóle nie istnieje nauczyciel: 

Oświata w Rzeczypospolitej Polskiej stanowi wspólne dobro całego społeczeństwa; kieruje się zasadami zawartymi w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, a także wskazaniami zawartymi w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, Międzynarodowym Pakcie Praw Obywatelskich i Politycznych oraz Konwencji o Prawach Dziecka. Nauczanie i wychowanie - respektując chrześcijański system wartości - za podstawę przyjmuje uniwersalne zasady etyki. Kształcenie i wychowanie służy rozwijaniu u młodzieży poczucia odpowiedzialności, miłości Ojczyzny oraz poszanowania dla polskiego dziedzictwa kulturowego, przy jednoczesnym otwarciu się na wartości kultur Europy i świata. Szkoła winna zapewnić każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju, przygotować go do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności. 

Oświata jest dobrem wspólnym, czyli jest dobrem nie tylko partii władzy, ministrów i dyrektorów departamentów czy kuratorów oświaty, ale jest DOBREM nas wszystkich: dzieci, dorosłych o osób starszych, bezdzietnych i posiadających dzieci, obywateli i sądownie pozbawionych tego statusu, ot, wszystkich. 

Czy zatem nauczyciel ma prawo do tego DOBRA? 

A może rządzący dostrzegą, że nauczyciel jest WSPÓŁSPRAWCĄ DOBRA WSPÓLNEGO? 

Nie. O tym nie ma mowy ani w ustawie, ani w zarządzaniu systemem oświatowym. 

To kim jest nauczyciel? NAJEMNYM PRACOWNIKIEM, ROBOTNIKIEM W BIAŁYM KOŁNIERZYKU, BENEFICJENTEM, KLIENTEM, WYROBNIKIEM, OPORNIKIEM, SŁUGĄ, ... ? KIM?     

Szukam w Ustawie analizując kolejne rozdziały. 

Art. 1. System oświaty zapewnia w szczególności: 

Nie ma ani jednego zdania na temat tego, że SYSTEM OŚWIATY ZAPEWNIA (Komu? Czemu?) w szczególności NAUCZYCIELA.  

Art. 2. System oświaty obejmuje: (...).   

A jednak system oświaty nie obejmuje nauczyciela. System go zatrudnia.  

Skoro nie obejmuje, to na jakiej podstawie kuratoria oświaty, "cioteczki i wujkowie" ministra interesują się życiem prywatnym nauczycieli, ich osobistym wizerunkiem, światopoglądem, wiarą, aspiracjami, stanem rodzinnym itp.?

Art. 3. 1. System oświaty wspierają organizacje pozarządowe, w tym organizacje harcerskie, a także osoby prawne prowadzące statutową działalność w zakresie oświaty i wychowania.

Systemu oświaty nie wspierają nauczyciele. 

Nauczyciel znalazł się w Art. 4:

Ilekroć w dalszych przepisach jest mowa bez bliższego określenia o:

NAUCZYCIEL JEST BLIŻEJ OKREŚLONY W PUNKCIE: 

18) [Ilekroć w dalszych przepisach jest mowa o] nauczycielu - należy przez to rozumieć także wychowawcę i innego pracownika pedagogicznego szkoły, placówki i placówki doskonalenia nauczycieli;

Jak widać, NAUCZYCIEL JEST NAUCZYCIELEM, ale także ... j.w. 

Co innego taki kurator oświaty. Ten nie musi być nauczycielem. 

[Ilekroć w dalszych przepisach jest mowa okuratorze oświaty - należy przez to rozumieć kierownika kuratorium oświaty jako jednostki organizacyjnej wchodzącej w skład zespolonej administracji rządowej w województwie. 

Kurator jest kierownikiem jednostki budżetowej. Tym samym przesadne jest używanie określenia, jakoby kurator był pierwszym nauczycielem w województwie. On jest kierownikiem w urzędzie. 

Zmartwił mnie brak dookreślenia w tym paragrafie, kim jest minister edukacji? Obywatele chcieliby wiedzieć, czy jest kierownikiem kierowników, urzędnikiem państwowym, funkcjonariuszem partii władzy czy może nadnauczycielem, takim hiper-metanauczycielem?

Minister pojawia się w art. 8, ale jest tu mowa o tym, że on/ona zakłada i prowadzi oraz może zakładać i prowadzić szkoły i placówki... ba, po raz pierwszy zapisano w ustawie, że minister właściwy do spraw oświaty i wychowania może zakładać i prowadzić publiczne szkoły i placówki o charakterze eksperymentalnym.   

Na stronie MEiN nie odnotowano takich placówek i szkół.  

Dopiero Art. 43. dookreśla, że: Minister właściwy do spraw oświaty i wychowania koordynuje i realizuje politykę oświatową państwa i współdziała w tym zakresie z wojewodami oraz z innymi organami i jednostkami organizacyjnymi właściwymi w sprawach funkcjonowania systemu oświaty.

Tym samym minister też nie jest nauczycielem nauczycieli, a w każdym razie nie musi być nauczycielem. Może być nim każdy, kto jest powołany na to stanowisko. Toteż jest.   

Nauczyciel pojawia się wreszcie Art. 5. Nauczyciel w swoich działaniach dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych ma obowiązek kierowania się dobrem uczniów, troską o ich zdrowie, postawę moralną i obywatelską, z poszanowaniem godności osobistej ucznia.

Art. 6. Prawa i obowiązki nauczycieli przedszkoli, szkół i placówek określa ustawa z dnia 26 stycznia 1982 r. - Karta Nauczyciela, z zastrzeżeniem art. 16. 

Szkoły mogą zakładać różni ministrowie - sprawiedliwości, kultury i dziedzictwa narodowego, zdrowia, ds. żeglugi śródlądowej, środowiska, rybołówstwa, gospodarki morskiej, spraw wewnętrznych, a nawet rolnictwa. Niestety, nie ma tu wszystkich ministerstw, co mnie bardzo martwi, bo przecież można byłoby jeszcze utworzyć tyle ciekawych szkół. 

Z dalszej części ustawy wynika, że NAUCZYCIEL JEST PRACOWNIKIEM. Nie oznacza to jednak, że jest NIEWOLNIKIEM, ZAKŁADNIKIEM PRACODAWCY. Owszem, ma wyznaczone obowiązki, a nawet zapewnia się go o jakichś warunkach wykonywania pracy i wypłacania z tego tytułu wynagrodzenia, ale nie ma mowy w prawie oświatowym o tym, że NAUCZYCIEL JEST WŁASNOŚCIĄ WŁADZY OŚWIATOWEJ.

Ta zaś przypisuje sobie prawo decydowania o jego pracy w szkole na podstawie tego, (JA-)KIM JEST NAUCZYCIEL POZA SZKOŁĄ. Czyżby nauczyciel tracił konstytucyjne prawa tylko dlatego, że wykonuje ów zawód? 

Może rządzący powinni wprowadzić kolejny artykuł do ustawy: 

Art. XYZ. 

Minister/kurator/dyrektor w swoich działaniach władczych ma obowiązek kierowania się troską o dobro nauczycieli, troską o ich zdrowie, postawę moralną i obywatelską, ze względu na poszanowanie przez system i społeczeństwo ich godności osobistej, którą powinni promieniować na uczniów.   

Od tego jest przecież NADZÓR PEDAGOGICZNY, by nie tylko uczniów, ale i nauczycieli oraz rodziców uczniów:  

1) obserwować, analizować i oceniać;

2) oceniać stan i warunki ich życia i działalności, szczególnie pozaszkolnej;  

3) inspirować do poprawy postaw i zachowań.

A jak nie będą grzeczni, posłuszni, to kierować wniosek do Komisji Dyscyplinarnej dla Nauczycieli, Uczniów i dla Rodziców. Najlepiej, żeby była to METAKOMISJA DYSCYPLINARNA. W końcu system oświaty jest naszym wspólnym dobrem narodowym. 

 

  

05 lutego 2021

Uczestnicy "brudnej wspólnoty"




Socjolog Andrzej Kojder używa tego określenia w odniesieniu do tych, którzy jako specjaliści zostali poproszeni przez decydentów o przygotowanie ekspertyzy (...) mimo że decyzje, które ma wskazać ekspertyza, zostały de facto wcześniej podjęte. Ekspertyza służy wtedy tylko celom prestiżowym decydenta, który deklaratywnie "ceni" naukę (Pobocza socjologii, Warszawa 2016, s. 281).    

Naukowcy podejmujący się pracy eksperckiej dla określonego decydenta nie wiedzą, ba, nie mogą przypuszczać, bo i po co, do czego zostanie wykorzystana ich analiza oraz prognoza z niej wynikająca. Jaki mają na to wpływ? Ważne jestem by swoje zadanie wykonali uczciwie, rzetelnie bez względu na jego potencjalne wykorzystanie przez decydenta. 

Gorzej, kiedy w umowie z decydentem nie zabezpieczają się przed możliwą z jego/jej strony ingerencją w formie cenzury, zniekształceń w treść ekspertyzy, bo wówczas to oni tracą twarz, a nie ich zleceniodawca. 

Doskonale pamiętam sytuację, jak podjąłem się przygotowania dla jednej gmin ekspertyzy dotyczącej edukacji w przedszkolach i szkołach podstawowych. Jak zamawiający ją burmistrz zorientował się po przeczytaniu raportu z diagnozy wraz z propozycjami koniecznych zmian, to próbował jej nie przyjąć, by tym samym nie tylko nie zapłacić za wykonaną pracę, ale i nie dopuścić do upowszechnienia występujących błędach, a nawet patologiach w prowadzonych przez gminę placówkach. 

Na szczęście nie zgodziłem się z moimi współpracownikami na jakąkolwiek ingerencję w treść ekspertyzy. Burmistrz musiał ją przyjąć i przedstawić na posiedzeniu rady. Ta zaś przyjęła raport i zobowiązała władze do podjęcia działań naprawczych.        

Ekspertyza dotyczyła polityki oświatowej w skali mikro, bo tylko jednej gminy, a przecież wiemy, że różne ekspertyzy powstają dla potrzeb władz regionalnych czy dla krajowych decydentów. Poziom odpowiedzialności naukowców jest jednak taki sam, mimo iż skutki rozwiązań mogą być znacznie szersze. 

Znacznie poważniejsza rolę odgrywają w tym procesie recenzenci ekspertyz. Decydenci stosują jednak trik pozwalający im na to, by uczynić recenzentów wspólnikami brudnej roboty, manipulacji. Zawierają w umowie obowiązek milczenia, nieujawniania treści recenzji. Naukowcy-recenzenci muszą zatem rozstrzygnąć we własnym sumieniu, czy godzą się na takie zobowiązanie, czy też rezygnują z podjęcia pracy. 

Niestety, pecunia non olet, skoro część recenzentów podpisuje umowę godząc się tym samym na to, by zatwierdzić nieprawdę.  Wypada przypuszczać, że eksperci mają niekiedy podstawy, aby podejrzewać, że zleceniodawcy ekspertyzy wcale nie chodzi o uzyskanie rzetelnej wiedzy i skutecznych rekonstrukcji praktycznych. Skoro ich podejrzenia są uzasadnione dotychczasowym sposobem postępowania decydenta, a mimo to zgadzają się z nim współpracować, to dobrowolnie stają się uczestnikami "brudnej wspólnoty(tamże, s. 281-282)   

Tak też dzieje się nie tylko w pracach eksperckich, w prowadzonych przez wielu uczonych diagnozach na zamówienie określonych podmiotów. Widzimy to w uczelniach, w których w grę wchodzi przygotowanie recenzji czyjegoś dorobku naukowego lub głosowanie na posiedzeniu rady dyscypliny naukowej nad nadaniem stopnia naukowego. Bywa, że efektywność ekspertyzy nie dotyczy wówczas merytorycznej jakości, ale relacji społecznych i związanych z nimi konsekwencji.

Granica między moralnością a prawdą i prawem staje się coraz bardziej płynna, jak nasza ponowoczesność.