24 listopada 2020

Oświata między dwoma kryzysami

 

Są książki w mojej bibliotece, do których chętnie powracam. Ta, którą chcę dzisiaj przywołać, została wydana w 1996 r., a więc w wolnej już od rosyjskiej i quasi totalitarnej pedagogiki Rzeczpospolitej. Słowa uznania należą się autorce - "Zarysu historii wychowania (1944-1989). Oświata i pedagogika pomiędzy dwoma kryzysami, część IV" (Kielce: WP ZNP)  pani prof. dr hab. Teresie Hejnickiej-Bezwińskiej  z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy za historyczno-problemowe studium "czarnej pedagogiki" okresu PRL. 

 

Okazuje się bowiem, że historia zatacza koło. Wiele procesów społeczno-politycznych, mechanizmów rządzenia, strategii kierowania oświatą i rozstrzygnięć prawnych w edukacji na jej wszystkich poziomach było i jest odtwarzanych, kopiowanych, naśladowanych w III RP, nie tylko przez rządy Zjednoczonej Prawicy, ale także jej poprzedników z lewicy (postkomunistycznej oraz związkowej), partii liberalnej (rzekomo obywatelskiej) czy chrześcijańsko-demokratycznej. 

 

Skoro młodzież zajmująca wysokie stanowiska w polskim rządzie nie zna własnej historii, bo przyszła na świat po 1989 r. a w szkołach nie miała chyba szczególnych osiągnięć, to może jednak trzeba przypominać, skąd nieco starsze od niej pokolenie sięga po rozwiązania podobne do minionych, chociaż są już stosowane w odmiennym ustroju. Jak to z uniwersalnymi narzędziami bywa, są one te same, ale nie takie same.    

 

W PRL mieliśmy znacznie łatwiej, bo było wiadomo, kto wróg, a kto swój. Po trzydziestu latach przemian już nie wiadomo, who is who, gdyż trans-formacja utrwaliła się w odniesieniu do oświaty i szkolnictwa wyższego formacją w transie. Tak, jak w PRL historia była zafałszowana, miała "białe plamy", także w wyniku działań cenzury politycznej, tak i dzisiaj mamy jej odprysk w postaci przeformatowania wiedzy historycznej, społecznej, prawnej, nie tyle na poziomie opisu faktów, norm, idei i wydarzeń,  gdyż tych cenzura już nie ukryje, ile ich interpretacji i zmian w gronie autorów czy "bohaterów" narodowych.

 

Młodzi pytają o zakres totalitaryzmu w dziejach Polski Ludowej. T. Hejnicka-Bezwińska przywołuje za Romanem Bäckerem, że jest to odmienny od wszelkich innych niedemokratyczny system rządzenia, (...) polegający na całkowitej negacji i jednocześnie zmistyfikowaniu wszystkich pojęć używanych wobec i w ramach społeczeństwa obywatelskiego; charakteryzujący się dążeniem do opanowania wszystkich dziedzin życia społecznego i ludzkiego, a w swej dojrzałej postaci nieograniczoną władzą zorganizowanej grupy - legitymizującej się posiadaniem "prawdy": wyzwolenia ludzkości, rasy itd., oraz biernym przyzwoleniem tłumu (s.7). 

 

Celem totalitarnych rządów jest stworzenie NOWEGO CZŁOWIEKA, w odróżnieniu od systemów autorytarnych, których władze marginalizują obywateli, wypierają ich ze sfer życia publicznego i pozbawiają wpływu na sprawy publiczne i państwowe (s.8). 

 

O jakości polityki oświatowej nie rozstrzygają deklaracje ministrów, premiera czy przywódców partii władzy, nawet nie regulacje prawne, tylko osoby zaangażowane w praktykę oświatową i jej naukowe lub ideologiczne upełnomocnienie. Czynnikiem współsprawczym są także zaniechania głównych aktorów edukacji, blokady czy bariery, jakie uruchamiali, by do niej nie doszło w takim czy innym charakterze. 

 

Jak pisze T. Hejnicka-Bezwińska: Upaństwowienie kwestii edukacyjnych jest legitymizacją dla ingerencji państwa w strukturę i funkcjonowanie systemu oświatowego. Ingerencja mająca przyzwolenie społeczne nazywa się troską państwa  o sprawy edukacji i wykształcenie obywateli (s.36).

 

Etatystyczna doktryna zarządzania oświatą jest polityką represyjną, dążącą do uformowania odgórnie szkoły jednolitej, scentralizowanej i zbiurokratyzowanej, a podporządkowanej ideologii partii władzy. W okresie PRL mieliśmy do czynienia z fenomenem "sowietyzacji" oświaty. 

 

To Biuro Polityczne KC PZPR podejmowały uchwały o głównych kierunkach formacji ideowo-wychowawczej na każdy rok szkolny. Władze resortu oświaty rozbudowywały aparat administracyjny, by mogły poddawać kontroli ideologicznej nauczycieli i uczniów, rzecz jasna - dla ich dobra. Skutkowało to donosicielstwem, zdradą, nielojalnością, obojętnością na ludzkie cierpienie, zaś (...)  strach wywołany represjami wobec wszelkich form oporu czy solidarności z pokrzywdzonymi zagłuszał resztki sumienia (s. 47). 

 

Proces destalinizacji nie zakończył się - jak pisała o tym Profesor - do wczoraj, a można to zaktualizować, że nie uporaliśmy się z nim do dzisiaj. Słusznie zatem Autorka stwierdza, że drugim, niesłychanie ważnym elementem w procesie sowietyzacji było  (...) zbudowanie systemu informacji, gwarantującego monopol rządzących w zakresie wytwarzania prawdy o dystrybucji informacji (s. 49).  

 

Przyczyniali się do tego "dworscy pedagodzy", którzy zajmowali się bezgranicznym oddaniem władzy w uzasadnianiu i kształtowaniu "naukowego światopoglądu" w ramach sowietyzacji rozpraw naukowych  i treści podręczników szkolnych. Autorka opisuje ofensywę ideologiczną w minionym ustroju, którą cechowała nowomowa. Ta jednak jest charakterystyczna dla każdej władzy, która chce zmonopolizować w polityce język mający tworzyć nową rzeczywistość w ramah przekazu jedynie słusznej prawdy.     


W minionym ustroju jednym z elementów tej ofensywy była także walka z Kościołem katolickim, z religijnością Polaków, by poszerzać laicyzację społeczeństwa, a zarazem uniemożliwiać opozycji uzyskiwanie wsparcia tej instytucji w działaniach antyrządowych. 


Wreszcie panujący czynili wszystko, co możliwe, żeby rozbić naturalne więzi społeczne, by obywatele żyli w ciągłej niepewności, strachu przed możliwymi represjami. Totalny amoralizm był zawsze właściwy systemom ideokratycznym (s. 70). 

Nic dziwnego, że donosicielstwo stawało się cnotą, w imię rzekomo lepszego jutra. Czymś powszechnym, banalnym stawała się obecność ZŁA. przemocy, manipulacji, demoralizacji, bo rządzący dobrze wiedzieli, że (...) dla zwycięstwa zła wystarczy, by dobrzy ludzie nic nie robili (s. 73). 

Wreszcie dialog pozorny, dzisiaj określany mianem konsultacji społecznych, był warunkiem trwania monowładzy, która nie życzyła sobie jakiejkolwiek tolerancji wobec inności w każdej sferze życia, także w kulturze, nauce i oświacie.  Autorka książki przypomina o służebnej roli nauki zawłaszczonej przez ideologię totalitarnego komunizmu.  Pojęcie nauki - podobnie jak pojęcie "kultury" - zostało instrumentalnie zawłaszczone, zgodnie zresztą z zasadami nowomowy (...) [s.78].

Wydają się konieczne dzisiaj, po trzydziestu latach formacji w transie innych ideologii rzetelne badania nie tylko historyczne (m.in. via IPN czy instytuty naukowe), ale i społeczne, psychologiczne, socjologiczne i pedagogiczne dotyczące pozostałości syndromu "homo sovieticus", który głeboko wpisany w biografie wielu osób, dzisiaj jest - być może podświadomie - wpisywany w działania pro- albo antyrządowe, i to bez względu na to, jaka opcja polityczna i ideologiczna sprawuje tę władzę. 

 

Nadal mamy wszem i wobec ludzi pokornych, bezmyślnych, cynicznych pseudokrytyków, fałszerzy i postprawdziwków w narodowo-prawicowych czy lewicowych wydawnictwach prasowych i sieciach medialnych. Odtwarzane są kolejne - jak pisze p. Profesor - "śrubki" w wielkiej machinie społecznej [s. 79]. 

Nie mogę zgodzić się tylko z óczesną tezą w tej książce, jakoby (...) wszystkie dyscypliny naukowe dokonały już swoistego "rozrachunku" z procesem sowietyzacji w nauce polskiej i jego skutkami (...) [s.8]. Od czasu wydania publikacji upłynęły 24 lata, a w psychologii i socjologii wcale nie doczekaliśmy się takiego bilansu. 

Nadal króluje scjentyzm jako wzór naukowości, a jego szczytowym osiągnięciem są badania scjentometryczne prezentowane jako jedynie wiarygodne źródło czyjejś naukowości. Pomijam nonsens tej formuły, to jednak gdyby ją nawet uznać za znaczącą, należałoby zlikwidować niektóre instytuty naukowe, katedry i zakłady, także w PAN, a kto wie, czy i nie pozbawić statusu niektóre uniwersytety. 

Przysłowiowe "wciskanie kitu" o rzekomej widzialności międzynarodowej dzięki wskaźnikom statystycznym nie wytrzymuje konfrontacji z jakościową analizą rzekomych nowości w wielu artykułach znaczących przecież na świecie czasopism naukowych. Doskonale wiemy o tym, jak przecierane są szlaki dostępu do nich dla niektórych pseudonaukowców, których teksty nie ukazałaby się w języku polskim, bo autor musiałby spalić się ze wstydu. Rzecz jasna ta uwaga dotyczy marginesu, ale jednak...

Z publikowanych w znakomitych pracach prof. Marka Kwieka wyników badań wynika, że prawidłowością jest publikowanie wartościowych rozpraw jedynie przez 10 proc. uczonych na całym świecie, w niemalże wszystkich krajach. Jak widzę zachwyt profesorów nad wykazem kilkunastu artykułów opublikowanych w języku angielskim, które poza warsztatowym opanowaniem technik statystycznych nie wnoszą niczego nowego do nauki, to zastanawiam się nad tym, czy aby syndrom minionej epoki nie przebrał się w szaty naukowego pozoranctwa i cwaniactwa. 

Absolutnie rację miała T. Hejnicka-Bezwińska pisząc, że zakorzeniona strukturalnie, biograficznie i symbolicznie koncepcja socjalistycznej oświaty trwa nadal, podobnie jak jej skutki są przeniesione do struktur władzy (politycznej, nauczycielskiej, związkowej itp.) w ludzkiej mentalności [s.87]. Każda partia polityczna w okresie 30-lecia miała swoje "ofensywy ideologiczne". Czyż nie? Pisał o tym jeden z przywołanych w tej książce socjologów: 

Każdy ład monocentryczny musi jednak być ładem ideokratycznym. (...) Z tego właśnie powodu system oświatowy oraz środki masowego przekazu (błędem byłoby nazwanie ich "środkami masowej komunikacji") stanowią podstawowe  kanały, za pomocą których dokonuje się dystrybucji informacji, służących wytwarzaniu określonej i pożądanej wizji świata. Cały system przekazu informacji musi więc być scentralizowany, zetatyzowany i zbiurokratyzowany. Centrum do końca nie zrezygnowało z monopolu państwa w oświacie i środkach masowego przekazu, jak również nie zrezygnowało z monopolu cenzury, nawet w odniesieniu do prac naukowych [s. 93].  

Niemalże każda zmiana w resorcie edukacji "demoralizowała środowiska naukowe", toteż ze zmianą polityczną niektórzy profesorowie (PSL, SLD, PO i PiS) doświadczali "dramatu sfrustrowanej godności"  [s. 88] albo nie spoglądali w lustro. W końcu służalczo (za dobrą zapłatą z funduszy europejskich) wzmacniali trzy cechy monocentrycznej władzy: uniformizację, unifikację i indoktrynację. Nadal mamy zasadę "pozoru" i "uwiedzenia" w polskim szkolnictwie i nauce. 

Niestety, rację ma prof. T. Hejnicka-Bezwińska, że socjalizm zniszczył także możliwość rozpoznania ingerencji cenzury i przyczyn nieukazywania się niektórych rozpraw naukowych z powodów politycznych, ideologicznych. Nadal rządzący generują mit reformowalności systemu oświatowego w gorsecie nadzoru i reżimu dyscyplinowania nauczycieli. Tak polskie "elity" zdradziły w ciągu 30-lecia RP wartości rewolucji Solidarności, które pozostały - w przypadku oświaty - w dużej mierze jedynie na papierze.   



 
   

    

   
 

           


     

23 listopada 2020

Wyniki dwóch konkursów Narodowego Centrum Nauki - bez zachwytu

 



Narodowe Centrum Nauki dysponuje buidżetem, który ma charakter rywalizacji antagonistycznej, to znaczy, że czyjś sukces musi być kosztem czyjejś straty


Nie jestem w stanie uwierzyć, że po tylu latach istnienia konkursów na finansowanie badań poziom wszystkich zgłoszonych projektów naukowych jest tak niski w socjologii i pedagogice, że największą pulę pieniędzy uzyskują w konkursach w panelu HS-6 przede wszystkim psycholodzy. Kto przewodniczył Radzie Naukowej NCN ? Profesor  psychologii. Już nastąpiła zmiana.  

 

Panel HS-6, w ramach którego aplikują o środki na  badania naukowe pedagodzy i socjolodzy nosi nazwę: Człowiek i życie społeczne. Jak widać po wynikach tegorocznego rozstrzygnięcia, którego wyniki zostały opublikowane 20 listopada 2020 r. - o losach projektów decydują ludzie i życie społeczne w ramach organizacji prac panelu HS-6. 

Szczegółowy zakres badań rozpatrywany jest w ramach następujących obszarów tematycznych. Psycholodzy mają ich 7, pedagodzy - 5, a socjolodzy 8. jest też obszar - zagadnienia pokrewne (?).    

HS6_001

Psychologia ogólna (w tym: procesów poznawczych, emocji, motywacji, osobowości, różnic indywidualnych), psychologia eksperymentalna, psycholingwistyka

HS6_002

Psychologia społeczna, polityczna, środowiskowa i międzykulturowa

HS6_003

Psychologia kliniczna, zdrowia, penitencjarna, rehabilitacji, neuropsychologia kliniczna

HS6_004

Psychologia rozwoju, rodziny, wychowania i edukacji

HS6_005

Psychologia ewolucyjna i porównawcza, genetyka zachowania, psychofizjologia, neuropsychologia

HS6_006

Psychologia pracy, organizacji, ekonomiczna, reklamy i marketingu

HS6_007

Historia myśli psychologicznej, metodologia, psychometria, diagnostyka psychologiczna

HS6_008

Pedagogika ogólna, porównawcza i kultury

HS6_009

Pedagogika społeczna i andragogika, profilaktyka społeczna i resocjalizacja

HS6_010

Pedagogika specjalna

HS6_011

Pedagogika edukacji (szkolna, szkoły wyższej) i dydaktyka

HS6_012

Teoria i filozofia wychowania, historia oświaty i wychowania

HS6_013

Socjologia teoretyczna, orientacje metodologiczne i warianty badań empirycznych

HS6_014

Struktura i dynamika społeczna, zmiana środowiska i społeczeństwo

HS6_015

Socjologia idei, władzy, norm, organizacji

HS6_016

Socjologia kultury i komunikacji społecznej (w tym: medioznawstwo, dziennikarstwo, komunikacja internetowa)

HS6_017

Socjologia gospodarki i edukacji

HS6_018

Socjologia rozwoju: wymiar lokalny, regionalny, makrospołeczny

HS6_019

Problemy społeczne i kierunki praktycznych działań socjologów

HS6_020

Przestrzeń publiczna

HS6_021

Inne zagadnienia pokrewne

Jak wyglądają wyniki dwóch konkursów? Proszę zobaczyć. Najpierw dane statystyczne dotyczące Konkursu OPUS (na projekty badawcze, w tym finansowanie zakupu lub wytworzenia aparatury naukowo-badawczej niezbędnej do realizacji tych projektów): 

Wpłynęło 117 wniosków. Po selekcji w I etapie dopuszczono do rozpatrywania 113 projektów. Do II etapu, który rozstrzyga o tym, które wnioski uzyskają środki z budżetu państwa, dopuszczono już tylko 34 projekty badawcze. Finansowanych będzie 50 proc., czyli 
17 wniosków.   

Wśród 17 wniosków sfinansowanych zostanie w:

- psychologii - 10 grantów;

- pedagogice - 0 grantów; 

- socjologii - 7 grantów. 

 Przejdźmy zatem do kolejnego Konkursu - PRELUDIUM, który jest dla młodych naukowców   (na projekty badawcze realizowane przez osoby rozpoczynające karierę naukową nieposiadające stopnia naukowego doktora). Najpierw dane statystyczne: 

Wpłynęło 108 wniosków. Po selekcji w I etapie dopuszczono do rozpatrywania 106 projektów. Do II etapu, który rozstrzyga o tym, które wnioski uzyskają środki z budżetu państwa, dopuszczono już tylko 34 projekty badawcze. Finansowanych będzie mniej niż 50 proc., bo 15 wniosków.    

Wśród 15 wniosków sfinansowanych zostanie w:

- psychologii - 12 grantów;

- pedagogice - 1 grant; 

- socjologii - 2 granty.

 NCN jest instytucją finansowaną ze środków podatników, ale wnioskujący o grant nie mają możliwości odwołania się od merytorycznie  niewłaściwej decyzji na II etapie postępowania konkursowego. Tym samym, wszystko jest w tych panelach możliwe. Widać siłę lobbingu, a może i  nierzetelnego recenzowania, gdyż nie ma możliwości sprawdzenia tego faktu przez organ niezależny od NCN.  

Jak ktoś chce, może zobaczyć na stronie NCN, z jakich jednostek akademickich zostały zaaprobowane projekty badawcze. 

Oczywiście, wszystko odbywa się zgodnie z prawem. Zapewne wnioski psychologów z SWPS nie są recenzowane przez ich kolegów z Instytutu Psychologii PAN czy przez członków PAN. Może nieco większą troską są otoczone wnioski socjologów, bo ci też mają swoją silną reprezentację w PAN.  

Wszystkim laureatom życzę jak najlepszych wyników badań i satysfakcji z realizacji zamierzeń badawczych.  Brakuje mi na stronie NCN informacji na temat tego, ile i które wnioski z minionych edycji konkursów nie zostały rozliczone lub w dziwnych okolicznościach wydłużono im okres realizacji?  

 Jak to jest możliwe, że środki publiczne na badania naukowe są poza merytoryczną kontrolą, bo przecież prowadząca kontrolę NiK zajmuje się głównie procedurami i finansami, a nie stroną merytoryczną. Za rządów PO i PSL zabezpieczono sobie wygodną pozycję do potencjalnego manipulowania środkami publicznymi. Obecna władza w ogóle na to nie reaguje. Czyżby przez kazus brata byłego ministra?     


Powraca zatem pytanie, dlaczego w ewaluacji podlegać będą dyscypliny naukowe, a nie grupy dyscyplin? Skoro tak, to dlaczego w NCN nie sa prowadzone konkursy w ramach dyscyplin naukowych? Odpowiedź jest prosta - żeby psycholodzy mieli pieniądze na badania kosztem wniosków z pedagogiki i socjologii. Inaczej znacznie mniej ich projektów mogłoby być sfinansowanych, a i dominujący wśród podmiotów - wnioskodawca (SWPS Uniwersytet Humanistycznospołeczny) nie mógłby utrzymywać się jako podmiot prywatny z własnych środków. A tak, dofinansowywany jest kilkudziesięciu lat z budżetu państwa.  Słusznie? Jak najbardziej. W końcu pasożytują na innych dyscyplinach naukowych a mimo stwierdzenia przez władze b. MNiSW konieczności zmian, nadal nie zamierza zmienić się ustawy w treści dotyczącej NCN.      


22 listopada 2020

Trzech ministrów w jednym resorcie

 


To, że Prawo i Sprawiedliwość wysunęło na stanowisko ministra edukacji i nauki uniwersyteckiego profesora - Przemysława Czarnka, który z edukacją ma niewiele wspólnego, natomiast niewątpliwie z nauką już tak, nie powinno nikogo dziwić. Mnie się podoba to połączenie, bo teraz mamy nie dwóch  ministrów, ale trzech, a co trzy głowy, to nie jedna.  

 Resort Edukacji z dodatkiem (i Nauki) i tak będzie bazował na zaangażowaniu byłego ministra Dariusza Piontkowskiego, więc to odtrąbienie rzekomych cięć w administracji centralnej budzi już tylko politowanie w środowisku oświatowym. Także w odniesieniu do drugiego byłego ministra nauki i szkolnictwa wyższego - Wojciecha Murdzka nie mogło być inaczej. 

 Byłoby niesprawiedliwe, że Dariusz Piontkowski mógł zostać ministrem jako wiceminister, a on nie.  O edukacji  i nauce decyduje teraz aż trzech ministrów, no bo przecież każdy z nich zachowuje swój tytuł do końca życia.  Musi zatem ciekawie przebiegać spotkanie trzech ministrów, wśród których jest teraz jeden, najważniejszy - nadminister.         

 Naprawienie vou pax przez powołanie jednak na wiceministra W. Murdzka jest dla nas wszystkich nadzieją, że warto być optymistą. Po rozstaniu się z teką ministra mówił

– Dzisiaj, gdy opuszczam swoje stanowisko, patrzę z optymizmem na przyszłość polskiej nauki. (...) W trakcie naszej pracy kontynuowaliśmy wdrażanie reformy nauki i szkolnictwa wyższego i dokończyliśmy wiele wartościowych przedsięwzięć zainicjowanych przez mojego poprzednika.  

 Były minister wyraził nawet skruchę i oczekiwanie: 

 Nie wykluczam, że wiele działań można było zrealizować lepiej, szybciej lub sprawniej – zawsze tak jest, zwłaszcza, że w naszych realiach główną przeszkodą była i jest pandemia oraz brak czasu, który w moim przypadku, właśnie się skończył. Dlatego też mam nadzieję i jestem przekonany, że mój Następca aktywnie podejmie się dokończenia wielu rozpoczętych, wartościowych projektów.

Mogłoby się wydawać, że skoro z nazwy resortu zniknęła druga odnoga poprzedniego ministerstwa - jaką było szkolnictwo wyższe, to to mogłoby to rzutować na zmniejszenie się zainteresowania tym trzecim, ale niedoszłym, czyli szkolnictwem wyższym. 

 Zmartwienie jednak jest zbyteczne. 

 Edukacja dotyczy przecież wszystkich poziomów kształcenia - od przedszkola do Opola, ba, także osób dorosłych, a nawet starszych. W końcu mamy licea dla dorosłych i uniwersytety trzeciego wieku. Uczymy się przez całe życie, tak więc nazwa nowego resortu jest właściwa, poprawna, gdyż wykracza poza uprzednią troskę tylko o młode pokolenia i tylko o edukację narodową. 

Teraz mamy dzięki nowemu ministerstwu szansę na rozwój edukacji ponadnarodowej, globalnej, uniwersalistycznej, holistycznej, inkluzyjnej, elitarno-egalitarnej. Natomiast nie wiemy, jak sobie obaj -trzej ministrowie poradzą z dysonansem, jaki wywołała zapowiedź ministra ministrów, że wcale nie zamierza kontynuować reformy w nauce i szkolnictwie wyższym. 

 Minister EiN - dr hab. P. Czarnek zamierza, zapewne jak Anna Zalewska, cofnąć szkolnictwo albo do czasu sprzed objęcia urzędu ministra w 2015 r. przez dr. Jarosława Gowina, albo sprzed przyjętej przez niego "Konstytucji dla Nauki".

 Nie wiemy jeszcze, w jakim zakresie, w której sferze, jak odległe i głębokie będzie to cofnięcie. Jest zapowiedź, że: 

 - zmianie ma ulec m.in. lista czasopism i wydawnictw naukowych. Jest szansa, że te spośród nich, które nie znalazły się w dotychczasowym wykazie, mogą w nim się znaleźć lub/i znajdujące w wykazie miejsce mogą zostać z niego usunięte;   

 - będzie też "większa wolność naukowa". To pewnie dlatego, że wolności jest zbyt mało. Jak to dobrze, że w wielu czasopismach filozoficznych ukazała się seria artykułów naukowych na temat wolności (wolności od czegoś, wolności do czegoś; wolnej woli itp.);

 - polskie czasopisma z zakresu np. nauk humanistycznych czy społecznych będą miały odpowiednią rangę w środowisku cokolwiek by to miało znaczyć. Trzeba skończyć z tym, co miało miejsce w Komitecie Ewaluacji Nauki, w którym (...) lista zrobiona została byle jak;  

 - pracownicy uczelni i gremia akademickie nie będą karani za swoje poglądy polityczne; 

- prawdopodobnie nastąpi przywrócenie minimum kadrowego związanego z uprawnieniami uczelni i szkół wyższych do kształcenia na określonym kierunku studiów. Ma temu pomóc wprowadzenie pewnych mechanizmów chroniących niektórych profesorów (uczelnianych czy także tytularnych?) przed „nicnierobieniem”.

 Może uaktywnią się krytycy "reformy" J. Gowina i A. Zalewskiej, a zagrożeni zwolnieniem z pracy urzędnicy wydobędą z szuflad uwagi, zastrzeżenia i projekty pilnych korekt i zmian w Ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce oraz w Ustawie Prawo Oświatowe.      

 Oby nie było tak, że w obu byłych resortach nadal będzie tak jak było, zaś nadminister zostanie zobowiązany do odwracania uwagi opozycji i społeczeństwa od problemów rządu i pandemii.  

 

 
 

 Nie wiemy, czy te rozmowy będą skutkować laniem wody czy przykręcaniem kurka?