03 września 2020

Czy szkoły zdały egzamin?

 



Z Konstytucji III RP jednoznacznie wynika, że to rodzice mogą scedować swoje naturalne prawo i obowiązek wychowywania i kształcenia własnych dzieci na państwo lub podmioty pozapaństwowe, by możliwa była efektywna realizacja obowiązku szkolnego. Mogą sami wychowywać i sami kształcić swoje pociechy (edukacja domowa), ale nie muszą. Od tego mają organizowane przez władze państwowe i samorządowe placówki oświatowe - przedszkola i szkoły różnego typu. 

Szkoły publiczne są utrzymywane z pieniędzy wszystkich podatników, nie tylko posiadających dzieci w wieku przedszkolnym czy/i szkolnym, a zatem obowiązkiem państwa jest zapewnienie im jak najlepszych warunków do uczenia się i samorozwoju. Władze resortu edukacji odpowiadają przed płatnikami podatków, przed całym społeczeństwem za realizację tej powinności i powinny być z niej rozliczane. 

Dyrektorzy placówek publicznych są reprezentantami nadzoru pedagogicznego, a zatem odpowiadają za właściwe wykonywanie swoich obowiązków, za co otrzymują dodatek do pensji. Każdy z nich musiał kończyć studia z zakresu zarządzania oświatą, każdy też musiał mieć w toku studiów kierunkowych i podyplomowych zajęcia z informatyki, w tym e-learningu. Jeśli ktoś się nie nauczył, to sytuacja zamknięcia przedszkoli i szkół w okresie wiosennym wymusiła intensywne samokształcenie. 

Dorosłym, nauczycielom jest jednak łatwiej opanować technologie elektronicznego kształcenia, aniżeli dzieciom czy młodzieży znaleźć w sobie motywację do samodzielnego uczenia się. Po raz pierwszy uczniowie musieli sami uczyć się nie dlatego, że solidaryzują się z niskimi płacami ich nauczycieli, a zatem popierają ich strajk (co miało miejsce wiosną ubiegłego roku), ale dlatego, że została zerwana z nimi wszelka komunikacja nauczycielska. 

Uczniowie zostali odizolowani (jak całe społeczeństwo) od realnego świata, toteż szczęście mieli ci, których rodziców czy innych członków najbliższej rodziny stać było na udzielenie im na co dzień pomocy w organizacji codziennej aktywności poznawczej, ale i fizycznej w ich przestrzeni domowego życia. Gorzej miały te dzieci, które nie tylko nie mogły liczyć na rodzicielskie wsparcie, ale w wyniku powszechnego lockdownu stanowiły dla pracujących zdalnie przeszkodę, utrapienie, były dla rodziców problemem.  

Kluczową sprawą było nagłe zerwanie więzi, kontaktów, realnej obecności, bycia uczniów z ich nauczycielami face to face. Ci pedagodzy, którzy przejęli inicjatywę, nie czekali na żadne wytyczne dyrekcji, kuratora oświaty czy resortu edukacji , stworzyli własną sieć alarmową do wzajemnego porozumiewania się ze swoimi uczniami. 

Większość nauczycieli jednak czekała na dyrektywy zewnętrzne. Były szkoły, w których przez pierwsze dwa tygodnie uczniowie nie mieli żadnych informacji, żadnych zadań czy zobowiązań. Powoli odzyskiwany był z nimi kontakt, przede wszystkim drogą elektroniczną i/lub telefoniczną. Z czasem tylko niektórzy nauczyciele ośmieli się prowadzić dla swoich uczniów zajęcia online, life. Niestety, nie dotyczyło to wszystkich nauczycieli, a więc i każdego przedmiotu. 

Radykalny spadek czy bardzo niski poziom kreatywności pedagogów przedszkolnych i szkolnych, samostanowienia nauczycieli o formach, metodach i środkach pracy na dystans jest pochodną także ich negatywnego stosunku do władz państwowych, do resortu edukacji. Ile razy bowiem można angażować się w reformę, zaangażowanie na rzecz której staje się po kilku latach i po zmianie władz politycznych obciążeniem, a nawet czymś niepożądanym. NAUCZYCIELE MAJĄ DOŚĆ MANIPULOWANIA NIMI PRZEZ PARTIE WŁADZY, które nie tylko utrzymują ich stan zawodowy w ustawicznym niedoszacowaniu finansowym, niedowartościowaniu, ale także deprecjonują ich pozycję społeczną i zawodowy autorytet. 

Centralistyczne zarządzanie szkolnictwem nie tylko generuje, ale i utrwala postawy zewnątrzsterowne. Nauczyciele wćwiczani są do konformizmu, politycznego posłuszeństwa wobec władzy państwowej bez względu na to, jakie wdraża ona prawa, jakie daje środki i stawia formalne, w tym programowe wymagania. NAUCZYCIELE MAJĄ MIEĆ OSOBOWOŚĆ RADAROWĄ. NIE MAJĄ BYĆ PROFESJONALISTAMI, PEDAGOGICZNYMI AUTORYTETAMI, gdyż o tym, co jest dobre lub złe decyduje władza, zwierzchnictwo, którego rola ma jednoznacznie penitencjarny charakter, dyscyplinujący, a nie kompetentnie ich wspierający, skoro określona jest mianem NADZORU PEDAGOGICZNEGO.          

Radarowi nauczyciele reagują adekwatnie na skierowane z centrum władzy bodźce przyjmując heteronomiczną moralnie postawę wobec innych, wobec współpracowników, uczniów i ich rodziców. Nie muszą być kreatywni, bo to grozi naruszeniem ustanowionych przez władze granic. Ci, którzy chcą być sobą, wprowadzać innowacje, samorealizować się w placówce oświaty publicznej bez poczucia zagrożenia dla siebie muszą albo uzyskać odpowiednią zgodę nadzoru, co jest prawnie możliwe, albo ukrywać przed nim własną odmienność dydaktyczną, kiedy są sam na sam w klasie ze swoimi uczniami. 

Od trzydziestu lat środowisko akademickiej pedagogiki upomina się o odtrucie polityczne szkół, by ich kadry mogły autonomicznie decydować o jakości pracy dydaktycznej i wychowawczej w uzgodnieniu z rodzicami dzieci czy młodzieży. Edukacja powinna być konstruowana na dwóch filarach: autonomii i uspołecznieniu. Jeśli zaś nie ma ani autonomii, ani samorządności, to pozostaje tylko instrumentalne, przedmiotowe, mainstreamowe oddziaływanie na młode pokolenia zgodnie z wolą władzy. 

Radarowców łatwo jest rozpoznać po wyrażaniu przez nich osobistego stosunku do pracy w oświacie publicznej. Jeden z kuratorów oświaty powiedział mi, że on nie jest od samodzielnego myślenia i działania, tylko od wykonywania poleceń władz resortu edukacji. Nie zamierza tracić tak korzystnego dla niego etatu i prestiżu tylko dlatego, że chciałby podejmować działania wbrew oczekiwaniom jego politycznego pracodawcy.  Podobnie jest z wieloma dyrektorami przedszkoli i szkół. Co każe  władza, to zrobią. Na co MEN nie  pozwoli, nie zaryzykują, by obejść ograniczenie. 

Nie o taką edukację i nie o taki sposób zarządzania nią walczyła "Solidarność" lat 1980-1989.             

      

02 września 2020

Miejscami fatalny początek roku szkolnego 2020/2021

 

Kiedy redaktorka jednej z telewizyjnych redakcji zapytała mnie, czy polska szkoła zdała egzamin z rozpoczęcia roku szkolnego, musiałem częściowo zaprzeczyć. Po pierwsze nie istnieje taki twór jak polska szkoła czy szkoła w Polsce, gdyż jest ich ponad 20 tysięcy i są rozlokowane w tak różnych miejscach naszego państwa, w wielkich aglomeracjach, miastach, powiatach, gminach, wsiach, że każda z nich jest inna. 

Nie można postrzegać szkół z perspektywy centrum Warszawy, Łodzi, Wrocławia czy Krakowa.  Także w wielkich ośrodkach miejskich występują znaczące różnice między szkołami, które dzieli zaledwie kilka przecznic. Centralistyczne, etatystyczne postrzeganie szkoły i myślenie o niej jako czymś jednolitym, tożsamym, względnie podobnym jest absurdalne, nonsensowne, a jednak wszyscy posługujemy się takim skrótem myślowym. 

Tym, co łączy wszystkie szkoły, niezależnie od tego, gdzie się znajdują, jest m.in. obowiązująca ich nauczycieli w przedszkolach - podstawa programowa wychowania przedszkolnego; w szkołach ogólnodostępnych  (publicznych i niepublicznych z uprawnieniami szkół publicznych) - podstawa programowa dla szkoły podstawowej kształcenia ogólnego (klasy I-III i IV-VIII), a w szkolnictwie branżowym inna jest podstawa programowa dla branżowej szkoły I stopniadla czteroletniego liceum ogólnokształcącego,  pięcioletniego technikum i branżowej szkoły II stopnia, nieco inna dla szkoły policealnej i dla szkoły specjalnej przysposabiającej do pracy          

O jakości organizacji pracy dydaktycznej, wychowawczej, opiekuńczej a nawet częściowo socjalnej przedszkola i szkoły decyduje kadra pedagogiczna oraz administracyjno-techniczna. Minister edukacji nie ma tu zbyt wiele do powiedzenia, gdyż z godnie z Kartą Nauczyciela to od każdego nauczyciela (także dyrektora) zależy efektywność pracy pedagogicznej. 

To, że jakiś dyrektor placówki nie ma wyobraźni, nie potrafi przewidywać, planować, sensownie organizować i zarządzać pracą swoich współpracowników musiało przyczynić się do tego, że przed wejściem do przedszkola maluchy stały wraz z rodzicami (opiekunami) w czasie deszczu, na zimnie, by dopiero po kilkudziesięciu minutach mogły dostać się do środka. Doprawdy, trzeba być bezmyślnym, żeby dopuścić do takiej sytuacji. 

O tym, jak zorganizować wejście do placówki, przemieszczanie się wewnątrz niej dzieci czy młodzieży, czy jak zabezpieczyć uczniów w środki dezynfekujące czy ochronne tak, by można było spełnić obowiązujące normy sanitarne, muszą suwerennie decydować dyrektorzy placówek wraz ze swoim gronem pedagogicznym, a nie ministerstwo. 

 Większość budynków szkolnych ma podobną strukturę architektoniczną, a nawet tożsamą, gdyż powstały w czasach PRL ramach programu "Tysiąc szkół na Tysiąclecie".  W nowym ustroju wiele z nich zostało zmodernizowanych, a ze względu na poprzednią reformę ustrojową (6+3) w wielu budynkach wprowadzono odrębne wejścia dla gimnazjalistów czy celem wydzielenia oddziałów wczesnej edukacji i kształcenia systematycznego w kl. IV-VI. 

Deforma min. Anny Zalewskiej spowodowała konieczność przywrócenia długiego okresu kształcenia w jednym budynku szkolnym w klasach od pierwszej do ósmej, co w sytuacji pandemii okazało się fatalnym rozwiązaniem. Mamy teraz większą liczbę dzieci i młodzieży w budynkach szkolnych niż w poprzednim ustroju. Jeśli jeszcze dodamy do tego podwójny rocznik w szkołach ponadpodstawowych, to poziom zagrożeń infekcją jest znacznie wyższy. 

Niezależnie jednak od infrastrukturalnych uwarunkowań, za które dzieci przedszkolne i uczniowie szkół nie są odpowiedzialne, a raczej są na nie skazane, podobnie jak i ich nauczyciele oraz opiekunowie, to jednak w sytuacji kryzysowej, w sytuacji szczególnego ryzyka PRZEDSZKOLA I SZKOŁY MUSZĄ BYĆ DOSTOSOWANE DO DZIECI, DO UCZNIÓW, a nie odwrotnie. Placówki obowiązkowej edukacji są dla dzieci i młodzieży, mają służyć ich rozwojowi, a nie są tworzone dla nauczycieli, kuratorium, ministerstwa, partii władzy czy Kościoła. 


      

                                   

01 września 2020

Szkoła jest jak mimoza

 

Szkoła jest jak mimoza. Wystarczy lekko dotknąć jej struktur, osób, finansów, a natychmiast się kuli i przestraszona składa swoje "liście". 

Odnoszę wrażenie, że niemal wszyscy boją się szkoły, a swoim lękiem odreagowują od własnych frustracji, uprzedzeń, stereotypów, niechęci. Nareszcie jest okazja, żeby ponarzekać, ujadać, hejtować każdego, kto pozytywnie myśli o szkole. 

Trwająca od tylu lat walka polityczna o władzę w państwie, w parlamencie, w samorządach odbywa się kosztem szkoły, toczona jest przeciwko szkole i jej najważniejszym osobom, jakimi są uczniowie i ich nauczyciele. Poniewiera się każdym, z kim i z czym można utożsamiać szkołę  jako instytucję, placówkę, środowisko, przestrzeń, architekturę, koszty, administrację, nadzór itp.        

Od lat rządzący i opozycja odbierają swoją działalnością (złym dotykiem) radość uczęszczania do szkoły, która niszczona jest w jej zarodku, czy - jak pisał w 1997 r. Aleksander Nalaskowski - staje się wypaloną przestrzenią zanim przekroczy się jej próg.  

Tegorocznym pierwszoklasistom już odebrano tę radość, mimo że oni jeszcze w niej nie byli. Mam tu na myśli  uczniów klas pierwszych wszystkich typów szkół - od podstawowej do branżowych. 

Czy dzień 1 września zapisze się w ich pamięci jako dzień grozy, porażenia, spotęgowania lęku i obaw zależy już tylko od pedagogów, od nauczycieli jako tak samo doświadczających negatywnych emocji, upokorzeń i strat ze wszystkich możliwych stron. Czy tego dnia podetniemy im gałąź bez względu na to, co czują, co myślą, czego doznają? 

Zapewne   są tacy, którzy szkoły nienawidzą, boją się jej, gdyż nie otrzymali "nawozu" radości i sensu uczenia  się. Czyż nie pojawia się u większości osób, które przebywają w szkolnej przestrzeni, jakże charakterystyczne dla mimozy zjawisko (złego) dotyku, w wyniku którego wewnętrzna, naturalna chęć, potrzeba, a może i pasja uczenia się i/lub nauczania, poznawania świata i ludzi nagle składa swoje delikatne, pierzaste listki, dając sygnał innym do podobnej reakcji? 

W szkole - jak w łodygach mimozy - zachodzi reakcja łańcuchowa, zwrotna, kiedy zły dotyk jej organizmu (-ów) daje sygnał innym jej uczestnikom do wycofania się. Podobnie jest z uczniowską i nauczycielską motywacją do uczenia się, do kształcenia innych, wspomagania ich rozwoju. Niegodny szkoły dotyka sprawia, że ona wiotczeje i cała szkoła, jak roślina, kuli się w okamgnieniu

W szkole, jak w przyrodzie, wystarczy trochę czasu, silnej woli, pozytywnego wzmocnienia, by jak mimoza ponownie "stroszyła piórka" budząc się znowu o świcie, który i tak nadejdzie. Nie wolno zatem szkoły i uczących się w niej oraz dzięki niej osób "dotykać", niepokoić, bo taka szkoła straci siły i "zwiędnie". 


(źródło fotografii i opisu mimozy)