Z Konstytucji III RP jednoznacznie wynika, że to rodzice mogą scedować swoje naturalne prawo i obowiązek wychowywania i kształcenia własnych dzieci na państwo lub podmioty pozapaństwowe, by możliwa była efektywna realizacja obowiązku szkolnego. Mogą sami wychowywać i sami kształcić swoje pociechy (edukacja domowa), ale nie muszą. Od tego mają organizowane przez władze państwowe i samorządowe placówki oświatowe - przedszkola i szkoły różnego typu.
Szkoły publiczne są utrzymywane z pieniędzy wszystkich podatników, nie tylko posiadających dzieci w wieku przedszkolnym czy/i szkolnym, a zatem obowiązkiem państwa jest zapewnienie im jak najlepszych warunków do uczenia się i samorozwoju. Władze resortu edukacji odpowiadają przed płatnikami podatków, przed całym społeczeństwem za realizację tej powinności i powinny być z niej rozliczane.
Dyrektorzy placówek publicznych są reprezentantami nadzoru pedagogicznego, a zatem odpowiadają za właściwe wykonywanie swoich obowiązków, za co otrzymują dodatek do pensji. Każdy z nich musiał kończyć studia z zakresu zarządzania oświatą, każdy też musiał mieć w toku studiów kierunkowych i podyplomowych zajęcia z informatyki, w tym e-learningu. Jeśli ktoś się nie nauczył, to sytuacja zamknięcia przedszkoli i szkół w okresie wiosennym wymusiła intensywne samokształcenie.
Dorosłym, nauczycielom jest jednak łatwiej opanować technologie elektronicznego kształcenia, aniżeli dzieciom czy młodzieży znaleźć w sobie motywację do samodzielnego uczenia się. Po raz pierwszy uczniowie musieli sami uczyć się nie dlatego, że solidaryzują się z niskimi płacami ich nauczycieli, a zatem popierają ich strajk (co miało miejsce wiosną ubiegłego roku), ale dlatego, że została zerwana z nimi wszelka komunikacja nauczycielska.
Uczniowie zostali odizolowani (jak całe społeczeństwo) od realnego świata, toteż szczęście mieli ci, których rodziców czy innych członków najbliższej rodziny stać było na udzielenie im na co dzień pomocy w organizacji codziennej aktywności poznawczej, ale i fizycznej w ich przestrzeni domowego życia. Gorzej miały te dzieci, które nie tylko nie mogły liczyć na rodzicielskie wsparcie, ale w wyniku powszechnego lockdownu stanowiły dla pracujących zdalnie przeszkodę, utrapienie, były dla rodziców problemem.
Kluczową sprawą było nagłe zerwanie więzi, kontaktów, realnej obecności, bycia uczniów z ich nauczycielami face to face. Ci pedagodzy, którzy przejęli inicjatywę, nie czekali na żadne wytyczne dyrekcji, kuratora oświaty czy resortu edukacji , stworzyli własną sieć alarmową do wzajemnego porozumiewania się ze swoimi uczniami.
Większość nauczycieli jednak czekała na dyrektywy zewnętrzne. Były szkoły, w których przez pierwsze dwa tygodnie uczniowie nie mieli żadnych informacji, żadnych zadań czy zobowiązań. Powoli odzyskiwany był z nimi kontakt, przede wszystkim drogą elektroniczną i/lub telefoniczną. Z czasem tylko niektórzy nauczyciele ośmieli się prowadzić dla swoich uczniów zajęcia online, life. Niestety, nie dotyczyło to wszystkich nauczycieli, a więc i każdego przedmiotu.
Radykalny spadek czy bardzo niski poziom kreatywności pedagogów przedszkolnych i szkolnych, samostanowienia nauczycieli o formach, metodach i środkach pracy na dystans jest pochodną także ich negatywnego stosunku do władz państwowych, do resortu edukacji. Ile razy bowiem można angażować się w reformę, zaangażowanie na rzecz której staje się po kilku latach i po zmianie władz politycznych obciążeniem, a nawet czymś niepożądanym. NAUCZYCIELE MAJĄ DOŚĆ MANIPULOWANIA NIMI PRZEZ PARTIE WŁADZY, które nie tylko utrzymują ich stan zawodowy w ustawicznym niedoszacowaniu finansowym, niedowartościowaniu, ale także deprecjonują ich pozycję społeczną i zawodowy autorytet.
Centralistyczne zarządzanie szkolnictwem nie tylko generuje, ale i utrwala postawy zewnątrzsterowne. Nauczyciele wćwiczani są do konformizmu, politycznego posłuszeństwa wobec władzy państwowej bez względu na to, jakie wdraża ona prawa, jakie daje środki i stawia formalne, w tym programowe wymagania. NAUCZYCIELE MAJĄ MIEĆ OSOBOWOŚĆ RADAROWĄ. NIE MAJĄ BYĆ PROFESJONALISTAMI, PEDAGOGICZNYMI AUTORYTETAMI, gdyż o tym, co jest dobre lub złe decyduje władza, zwierzchnictwo, którego rola ma jednoznacznie penitencjarny charakter, dyscyplinujący, a nie kompetentnie ich wspierający, skoro określona jest mianem NADZORU PEDAGOGICZNEGO.
Radarowi nauczyciele reagują adekwatnie na skierowane z centrum władzy bodźce przyjmując heteronomiczną moralnie postawę wobec innych, wobec współpracowników, uczniów i ich rodziców. Nie muszą być kreatywni, bo to grozi naruszeniem ustanowionych przez władze granic. Ci, którzy chcą być sobą, wprowadzać innowacje, samorealizować się w placówce oświaty publicznej bez poczucia zagrożenia dla siebie muszą albo uzyskać odpowiednią zgodę nadzoru, co jest prawnie możliwe, albo ukrywać przed nim własną odmienność dydaktyczną, kiedy są sam na sam w klasie ze swoimi uczniami.
Od trzydziestu lat środowisko akademickiej pedagogiki upomina się o odtrucie polityczne szkół, by ich kadry mogły autonomicznie decydować o jakości pracy dydaktycznej i wychowawczej w uzgodnieniu z rodzicami dzieci czy młodzieży. Edukacja powinna być konstruowana na dwóch filarach: autonomii i uspołecznieniu. Jeśli zaś nie ma ani autonomii, ani samorządności, to pozostaje tylko instrumentalne, przedmiotowe, mainstreamowe oddziaływanie na młode pokolenia zgodnie z wolą władzy.
Radarowców łatwo jest rozpoznać po wyrażaniu przez nich osobistego stosunku do pracy w oświacie publicznej. Jeden z kuratorów oświaty powiedział mi, że on nie jest od samodzielnego myślenia i działania, tylko od wykonywania poleceń władz resortu edukacji. Nie zamierza tracić tak korzystnego dla niego etatu i prestiżu tylko dlatego, że chciałby podejmować działania wbrew oczekiwaniom jego politycznego pracodawcy. Podobnie jest z wieloma dyrektorami przedszkoli i szkół. Co każe władza, to zrobią. Na co MEN nie pozwoli, nie zaryzykują, by obejść ograniczenie.
Nie o taką edukację i nie o taki sposób zarządzania nią walczyła "Solidarność" lat 1980-1989.