03 lipca 2020

Problemy z recenzentami czy recenzjami w sprawie wniosków pedagogów o nadanie im stopnia naukowego doktora habilitowanego?



Nie było okazji ku temu, by wspomnieć o tym, co jest kluczowe dla rozwoju dyscyplin nauk pedagogicznych i reprezentujących je kadr akademickich. Mimo zamknięcia uczelni, ograniczeń w komunikacji biegną w swoim nieco już przyspieszonym trybie postępowania o nadanie stopnia naukowego doktora habilitowanego m.in. w dziedzinie nauk społecznych, w dyscyplinie PEDAGOGIKA.

Sięgam zatem do wykazu wniosków, które były złożone w Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów do 30 kwietnia 2019 r., by przynajmniej odnotować uwagi, jakie wynikają z błędów popełnianych przez niektórych członków komisji habilitacyjnych, ale także organów uczelnianych odpowiedzialnych za nadawanie tych stopni.

Mimo obowiązywania regulacji prawnych od 2011 r. wciąż jeszcze powtarzają się błędy w recenzjach niektórych profesorów uczelniach i tytularnych, które rzutują na analizę rozpatrywanych wniosków, a nawet i ostateczne wyniki głosowania w/w ciał. Nie powinno to mieć miejsca, gdyż w sytuacji negatywnych wyników głosowań pierwszą kwestią, która podlega weryfikacji przez podmioty rozpatrujące odwołanie habilitanta/-ki od odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego są właśnie kwestie formalno-prawne, proceduralne, a także merytoryczne.

Odnotuję je w tym miejscu, bo już rozpoczęły się zgłoszenia pierwszych wniosków habilitacyjnych do Rady Doskonałości Naukowej, ale sposób pracy członków komisji, recenzentów nie ulegnie przecież zasadniczej zmianie. Wprowadzono jedynie konieczność przeprowadzenia z udziałem habilitanta/-ki kolokwium habilitacyjnego. Natomiast osiągnięcia naukowe nadal będą podlegały merytorycznym rygorom i kryteriom ich oceny.

Po pierwsze, wciąż jeszcze spotykamy się w recenzjach z konkluzją typu: "...wnioskuję o dopuszczenie habilitanta do dalszych etapów postępowania". Przypominam zatem członkom obecnych, jak i przyszłych komisji, że nie ma żadnych dalszych etapów postępowania. Tego typu procedura obowiązywała do 2011 r.  Od 9 lat recenzent, członek komisji musi jednoznacznie skonkludować treść swojej recenzji, czy jest za nadaniem stopnia doktora habilitowanego, czy też jest za odmową nadania tego stopnia. Koniec. Kropka.

Po drugie, niektórym recenzentom wydaje się, że posiadany przez nich stopień czy tytuł naukowy jest jedynym i ostatecznym gwarantem konieczności bezwzględnego uznania racji, które zostały przez nich przedstawione w treści ich recenzji. Ba, niektórzy nawet oburzają się, że członkowie komisji habilitacyjnej ośmielają się odnosić do treści ich recenzji, jakby miało to być tożsame z podważeniem ich autorytetu, kompetencji, "wielkości".

Tak nie jest i nie będzie. Szczególnie recenzje zawierające uwagi krytyczne, polemiczne, a tym bardziej uwieńczone wnioskiem odmownym dla poparcia wniosku habilitanta, nie tylko mogą, ale i powinny być poddane analizie i równie krytycznej ocenie przez pozostałych członków komisji jak i uczelnianego organu decydującego o podjęciu stosownej uchwały. Niestety, zdarzają się błędy, pomyłki, powierzchowne sądy krytyczne bez ich udokumentowania,  a więc pozbawione dowodów w sprawie.

Ba, mają miejsce w ocenie czyjegoś dorobku naukowego nie tylko ukryte konflikty interesu (personalne), ale także konflikty natury aksjologicznej i/lub preferencji w zakresie paradygmatów badań. W warstwie merytorycznej takie konflikty można i trzeba nie tylko ujawnić, ale i poddać rzetelnej weryfikacji.

Po trzecie, niektórym habilitantom wydaje się, że można ów awans sobie "załatwić". Wczoraj była niezwykle interesująca rozmowa online Rzecznika Praw Obywatelskich z aktorką Aliną Czyżewską (aktywistką Watchdog Polska), w której podjęto kwestię szantażu emocjonalnego, wykorzystywania czy molestowania seksualnego w środowisku akademickim osób zabiegających o określone korzyści.

Spotykamy się, choć na szczęście rzadko, co być może wynika z wstydliwego milczenia, że profesor/promotor/opiekun naukowy/ egzaminator, dyrektor instytutu, kierownik katedry, zakładu itp.  w szkole wyższej jest albo nadużywającym władzy wobec studentki-doktorantki, habilitantki, albo jest szantażowany fałszywym lub prawdziwym oskarżeniem w powyższych kwestiach. Ma to skutkować zapewnieniem osiągnięcia awansowego "sukcesu".

Niektórzy doktorzy, habilitanci nie chcą mówić o tym, w jaki sposób uzyskali swój stopień, a raczej jakim kosztem. O tym właśnie była wczoraj rozmowa. Niestety, mamy do czynienia z ukrytą prostytucją w środowiskach akademickich, korupcją, która rzutuje na ostateczny wynik usilnego zabiegania przez kogoś o nadanie stopnia naukowego, gdyż w tle kryją się nieznane członkom organów jakieś interesy nie mające nic wspólnego z nauką i rzeczywistymi osiągnięciami naukowymi.

Po czwarte, komisje habilitacyjne pełnią tylko i wyłącznie funkcję opiniodawczą dla organu uprawnionego do nadawania stopni naukowych. Faktem jest, że ustawodawca wprowadził zapis proceduralny, który zobowiązuje stosowny organ władzy do izomorficznego głosowania w sprawie o nadanie stopnia lub o odmowę. Jeżeli wynik głosowania będzie odmienny od rekomendacji komisji habilitacyjnej, to konieczne jest kolejne głosowanie w sprawie, tyle że już z przeciwstawnym wnioskiem.

Nie ma w tej procedurze niczego niewłaściwego. Organ uczelni nie musi finalnie uzyskać w swojej procedurze tożsamego z komisją habilitacyjną końcowego wniosku. Jednak nie może to odbyć się bez rzetelnej, pogłębionej, starannie przeprowadzonej dyskusji, maksymalnie obiektywnej, by zostały uwzględnione w niej wszystkie okoliczności i właściwości etyki recenzenckiej.

Spotykamy się bowiem w odwołaniach doktorantów czy habilitantów od uchwał odmawiających im nadanie stopnia doktora czy doktora habilitowanego z trafnie wyeksponowanymi błędami i sprzecznościami interpretacyjnymi w treści recenzji i opinii. Zdarza się, że recenzenci sami przyznają się tak, jakby mieli do tego prawo, że czytanie rozprawy sprawiło im trudność, ale nie ujawniają, jakiego jest ona rodzaju. Czyżby sami mieli problemy z czytaniem ze zrozumieniem?

Czy może rozprawa została napisana w języku naukowym, a nie publicystycznym? A może nie dostrzegają w czyjejś książce gęstego cytowania ich rozpraw, czym są rozżaleni z tego powodu, ale tego nie ujawniają? A może jest tak, że nie znają części lub większości przywoływanych przez autora pracy dzieł, toteż nie rozumieją potrzeby ich przywoływania?

Pytania można mnożyć, gdyż w rzeczy samej trudno jest członkom organu rozpatrującego wniosek ustalić, co sprawiło, że wbrew rzeczywistej wartości czyjejś pracy ma jednak miejsce jej negatywna lub niezasłużenie pozytywna ocena.

Po piąte, jako członkowie komisji do spraw stopni naukowych mamy świadomość, że niektórzy doktoranci czy habilitanci  będą starali się - wbrew wadze trafnych i rzetelnie udokumentowanych negatywnie ocen ich dorobku czy dysertacji - odwołać od nich do wyższej instancji. To jest jak najbardziej zgodne z prawem.

Gorzej jednak, kiedy wbrew wszelkim dowodom i racjonalności oraz własnej godności, zamiast zastanowić się nad trafnością zarzutów, usiłują wmówić otoczeniu sprzeczną z nauką nonsensowność własnych racji. W stosunku do siebie żyją w samozakłamaniu, Chcą zatem koniecznie mścić się na innych, odreagowywać rzekomą troską o sprawiedliwość w sytuacji, gdy nie ma ku temu już żadnych podstaw.

Mogłyby takie osoby podjąć pracę nad sobą, nad własnym warsztatem naukowym, skorygować popełniane błędy, by wydać wreszcie dzieła, które uzyskają stosowną i oczekiwaną akceptację.  Niestety, są wśród nich i takie osoby, które nie są w stanie pogodzić się z własną porażką, toteż będą czynić wszystko, co tylko  jest możliwe, by gonić przysłowiowego "króliczka" pogrążając jeszcze bardziej swój wizerunek i brak naukowej wartości dokonań.
       



                                                       

02 lipca 2020

Dlaczego p. prof. Elżbieta Żądzińska powinna kierować Uniwersytetem Łódzkim a jej kontrkandydat z honorem podać się do dymisji?



(fot. prof. dr hab. Elżbieta Żądzińska)

Uniwersytet Łódzki jest chyba jedną z ostatnich uczelni,w której odbędą się wybory rektora na kadencję 2020-2024. Początkowo falstartem wykazał się literaturoznawca, profesor Jarosław Płuciennik, który już kilka miesięcy temu zapowiadał się nie tylko jako pierwszy, ale i jedyny kandydat do objęcia tego stanowiska.

Kiedy jednak nastał czas oficjalnego rejestrowania kandydatów, wycofał się ze swojej wcześniejszej deklaracji, chociaż silnie wtórowały mu w tym lokalne media, a i on sam nie omieszkał publikować swoje oświadczenia w mediach społecznościowych. Zapadła zatem konsternacja i ... pandemia.

Okazało się, że o to stanowisko będą ubiegać się dotychczasowi prorektorzy. Rada Uczelni  Uniwersytetu Łódzkiego poinformowała, iż w dniu 5 czerwca 2020 roku wpłynęły do Rady dwie kandydatury na Rektora Uniwersytetu Łódzkiego

1. Pani prof. dr hab. Elżbiety Żądzińskiej. Zgłoszenia kandydatury dokonała grupa 21 Senatorów.

2. Pana prof. dr hab. Sławomira Cieślaka. Zgłoszenia kandydatury dokonała grupa 27 Senatorów.

Od samego początku profesor E. Żądzińska miała moje poparcie duchowe, naukowe, bowiem przez ostatnie lata kierowała w kolegium rektorskim sprawami naukowymi. To Ona przygotowała z zespołem dziekanów i współpracowników znakomity raport o kapitale naukowym mojej Alma Mater kierując jego zawartość do Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w konkursie na uniwersytet badawczy.

Była to tytaniczna praca. Po raz pierwszy dokonano tak głębokiej diagnozy i analizy poziomu naukowego wszystkich nauczycieli akademickich zatrudnionych na stanowiskach naukowo-dydaktycznych. Nareszcie powstał raport, który wprawdzie swoją zawartością nie przyczynił się do uzyskania certyfikatu uniwersytetu badawczego, ale odsłonił rzeczywisty stan kadrowych zasobów
i osiągnięć naukowych we wszystkich dziedzinach nauk.

Prof. E. Żądzińska jest zatem najlepiej zorientowaną prorektor, wybitną uczoną, a przy tym koncentrującą uwagę w swoim programie wyborczym właśnie na naukowym prestiżu uczelni, a nie - jak w przypadku troski konkurenta, prawnika zorientowanej na dobre samopoczucie wszystkich pracowników UŁ, szczególnie związkowców chroniących się przed zwolnieniami.

Na domiar wszystkiego okazało się, że program wyborczy prof. Sławomira Cieślaka jest częściowo splagiatowany z programu wyborczego w Uniwersytecie Warszawskim. To wstyd , że kandydat na rektora, prawnik, nie panuje nad swoimi współpracownikami z zespołu. W takiej sytuacji powinien wycofać swoją kandydaturę.

Oświadczenie JM Rektora UŁ prof. dr. hab. Antoniego Różalskiego 

Szanowni Państwo,
Pracownicy, Doktoranci i Studenci Uniwersytetu Łódzkiego,

w nawiązaniu do informacji zawartej w mailu prof. dr hab. Piotra Stalmaszczyka i zgodnie 
z jego oczekiwaniem oświadczam, iż uznaję za niedopuszczalne wykorzystanie w liście 
Prof. dr hab. Sławomira Cieślaka kandydata w wyborach na rektora UŁ, skierowanym do 
przedstawicieli społeczności akademickiej naszej uczelni, fragmentów listu do elektorów
 jednego z kandydatów na rektora w wyborach na Uniwersytecie Warszawskim. Informuję, 
iż Prof. S. Cieślak wyjaśnił mi, że treść oświadczenia została przygotowana przez 
współpracownika zespołu wspierającego go w kampanii wyborczej. 
Wierzę, że zaufał tej osobie i sam nie dokonałby  plagiatu, co nie zwalnia go 
z odpowiedzialności. Biorąc pod uwagę, że Profesor S. Cieślak 
jest kandydatem na rektora UŁ, oczekuję od niego przedstawienia w szczegółach 
społeczności  akademickiej zaistniałej sytuacji.

Z wyrazami szacunku

Antoni Różalski
Rektor Uniwersytetu Łódzkiego
...

Oświadczenie kandydata - prorektora Sławomira Cieślaka 
Szanowny Panie Profesorze,

w nawiązaniu do wczorajszej korespondencji czuję się zobowiązany poinformować, że w przesłanej 
przeze mnie wiadomości osoba z wspierającego mnie zespołu przygotowująca treść listu zaczerpnęła
 fragment listu (4 zdania) prof. Alojzego Nowaka - rektora-elekta Uniwersytetu Warszawskiego,
 co nie zostało opatrzone stosownym cytatem. Choć działanie takie było nieświadome i w dobrej 
wierze, to nie powinno mieć miejsca. Chciałbym za to serdecznie przeprosić. Pragnę jeszcze 
raz podkreślić, że nie miałem wiedzy na temat tego zapożyczenia dokonanego przez 
członka mojego zespołu.

Podzielam zapatrywanie Pana Profesora Alojzego Nowaka co do sytuacji, w jakiej znajdują się oba 
Uniwersytety, roli rektora oraz źródeł sukcesów uczelni. Niemniej nie powinno dojść do powyższego 
incydentu. Stąd uważam, że należą się Państwu moje wyjaśnienia, które też, w poczuciu 
odpowiedzialności, złożyłem Jego Magnificencji Rektorowi UŁ - prof. Antoniemu Różalskiemu.

W ramach kampanii poprzedzającej wybory rektorskie nie jest trudno o błąd, zwłaszcza gdy 
korzysta się z pomocy szerokiego zespołu współpracowników. Wyciągnąłem niezwłocznie 
konsekwencje z wczorajszego zdarzenia, co nie zmienia faktu, że powinienem wcześniej wykazać się 
ograniczonym zaufaniem w stosunku do członków wspierającego mnie zespołu.

Z tego miejsca chciałbym również podziękować Panu Profesorowi Piotrowi Stalmaszczykowi za 
czujność i troskę o dobro Uniwersytetu. Wierzę, że ta sytuacja może być lekcją dla nas wszystkich
Wierzę, że może przede wszystkim skłaniać do jeszcze większego wysiłku o dochowanie wierności 
najwyższym standardom akademickim, którym staram się być wierny całe życie.

Z wyrazami szacunku,
Sławomir Cieślak
--- 
Ucieszył mnie fakt, że rektorem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu została humanistka, znakomita 
uczona prof. dr hab. Bogumiła Kaniewska. To dobry sygnał, by także w Uniwersytecie Łódzkim 
została rektorem wspaniała, uczciwa i zaangażowana w rozwój uczelni kobieta- 
prof. dr hab. Elżbieta Żądzińska.
Mamy dość manipulacji, plagiatów, działań patologicznych i pozornych, niekompetentnych współpracowników w uniwersytetach naszego kraju. Czas na lepszą zmianę.


01 lipca 2020

Rogers w dialogu ze Skinnerem


Nie mogę streszczać całej książki "Rozhovory s Carlem R. Rogersem" (Rozmowy z Carlem R. Rogersem),  której tytuł sugeruje, jakoby to ktoś postanowił opublikować wywiady z psychologiem humanistycznym, który dokonał przełomu w psychologii XX wieku.

Opublikowany w przekładzie z języka angielskiego na język czeski tytuł Howarda Kirschenbauma i Valerii Land Henderson pod powyższym tytułem jest fascynującym zapisem rozmów-dialogów-debat, które inicjował Carl R. Rogers  w różnych miejscach USA, na różnych uniwersytetach z najwybitniejszymi humanistami, uczonymi ówczesnego okresu życia i pracy twórczej.

Z wybitnym teologiem Paulem Tillichem odbył publiczną debatę na Uniwersytecie Kalifornijskim na kilka miesięcy przed śmiercią swojego rozmówcy, bo 7 marca 1965 r.  Była to jedna z ostatnich dyskusji z udziałem tego uczonego, który zmarł  22 października 1965 r.

Rozmawiali ze sobą o tym, czym jest byt ludzki, w czym przejawia się natura człowieka (u Tillicha - rozróżniana na egzystencjalną i esencjalną). O ile Rogers ustawicznie podkreślał konieczność akceptacji każdej osoby, o tyle Tillich zgadzał się z nim w sensie ontologicznym, ale podkreślał, że osoby mogą i podlegają zewnętrznym siłom stając się istotami grzesznymi, owładniętymi jakimś "demonem". Tym samym podlegają czynnikowi, który jest silniejszy od ich dobrej woli. Zbliżyli się w poglądach do siebie, kiedy mowa była o otwartości człowieka na świat i siebie.

Mnie jednak bardziej zainteresowała rozmowa Rogersa z psychologiem eksperymentalnym, behawiorystą Burrhusem Frederickiem Skinnerem, którą odbył  11-12 czerwca 1962 r. na Uniwersytecie Minnesota w Duluthu. Zapis rozmowy między nimi liczy ponad 100 stron, co wyraźnie potwierdza, jak przełomowa była to dla nich debata.

Podobnie jak w dialogu z innymi uczonymi, także i w tym przypadku Rogers odwołał się do kluczowych dla swojego rozmówcy komponentów jego teorii.  Poprzedził jednak swoje pytanie długim wywodem na temat tego, jak sam pojmuje kwestię wolności osoby, czynników ją ograniczających.

Z badań nauk przyrodniczych wyłoniły się pewne prawidłowości zachowań ludzkich, postaw, orientacji, nastrojów, które zaczęto obejmować kontrolą. Człowieka nie można jednak postrzegać i traktować jedynie z perspektywy przedmiotu, gdyż jest on przede  wszystkim podmiotem.

Człowiek zdolny do  zaakceptowania siebie jako podmiotu i żyjący podmiotowo w pełni rozwija swój potencjał. Człowiek nie jest obiektem, w którym jedynie zachodzą jakieś procesy stanowiące o jego istocie. Zdaniem Rogersa behawioryści uciekli od pojęcia wolność. Ono straciło swoje znaczenie.  Dla nich człowiek jest przedmiotem manipulacji, kontroli jego zachowań wykluczających wolną wolę  i minimalizujących subiektywizm.

Skinner ucieszył się w trakcie tego spotkania z przyznania mu przez Rogersa racji, iż zachowania ludzkie są kontrolowalne, a im wiedza na temat narzędzi kontroli będzie lepsza, tym i kontrola będzie skuteczniejsza.  Zgodzili się także co do tego, że człowiek z zewnętrznego, obiektywnego, naukowego punktu widzenia człowiek jest zdeterminowany genetycznie i kulturowo, a zatem także w wyniku edukacji.

Jednak każdy człowiek - zdaniem Rogersa - dysponuje wolnością i możliwością samostanowienia, dokonywania wyborów, z czym nie zgodził się Skinner wskazując na to, że jest to wynikiem edukacji, kultury, toteż dla niego wolność jest inicjowaną z zewnątrz aktywnością osoby.

To, co ich różni, to przykładanie przez Rogersa szczególnej wartość do autentyczności w relacjach międzyludzkich. Jego zdaniem jest ona warunkiem skuteczności zaistnienia pełnego kontaktu między ludźmi.  W podejściu behawioralnym jeden człowiek manipuluje drugim, nie jest wobec niego transparentnym nie ujawnia swoich postaw, poglądów, odczuć.   

Rozmowa między obu panami przybiera miejscami asymetryczny charakter. Atakującym Rogersa był w niej Skinner, który przywoływał różnego rodzaju anegdoty, a nawet metafory czy przykłady z    własnych zajęć ze studentami, za pomocą których ośmieszał Rogersa, kpił sobie z jego teorii i podejścia skoncentrowanego na osobie jako nieefektywnego.

Po co koncentrować się na uczniu, tworzyć mu jakieś specyficzne warunki, martwić się o emocjonalny klimat w klasie, by chciało mu się uczyć, skoro można wykorzystać odpowiednie środki, techniki do szybkiego poznawania i skutecznego zapamiętywania przez niego wiedzy.  Skinnera bardziej interesowało to, jak lepiej można nauczyć moralnej i etycznej samokontroli, by z każdego ucznia stał się w przyszłości odważny człowiek. Przeciwny był zatem sokratejskiej metodzie dialogowania z uczniem.     

Ciekawe byłoby przeprowadzenie analizy porównawczej tych dwóch orientacji psychologicznych, w tym psychologicznych koncepcji człowieka i jego wychowania/samowychowania. Chyba, że ktoś już tego dokonał w psychologii, bo to, że każda z nich referowana jest w literaturze przedmiotu oddzielnie, choć w kontrze do innych orientacji, nie wystarcza.