12 czerwca 2019

Jak zamiatano pod dywan zły dotyk harcmistrza


W rozkazie Komendanta Hufca ZHP Łódź-Bałuty z 2017 r., który otrzymałem dopiero w minionym tygodniu, czytam:

12. Kary organizacyjne

12.1. Podaję do wiadomości orzeczenie Sądu Harcerskiego Chorągwi Łódzkiej ZHP z dnia 08.08.2017 r.

Sąd Harcerski Chorągwi Łódzkiej ZHP po rozpoznaniu sprawy z wniosku Komendantki Chorągwi Łódzkiej ZHP o ukaranie dh hm. Krzysztofa Ł. w związku z zarzucanym przewinieniem, tj. złamaniem postanowienia par. 20 pkt 1.1. i 2. Statutu ZHP orzeka:

Uznaje obwinionego dh hm. Krzysztofa Ł. za winnego popełnienia zarzucanego przewinienia:

- w całości, tj. naruszenia Statutu ZHP, zasad harcerskich oraz obowiązujących norm społecznych i przepisów kodeksu karnego;

- i w związku z tym wymierza karę wykluczenia z ZHP.


Nie ma w tym rozkazie ani informacji o tym, czego ów czyn dotyczył, ani że jego sprawcą był drużynowy jednej z najstarszych drużyn harcerskich. Tymczasem ów harcmistrz dopuścił się wykorzystania seksualnego ok. 30 nieletnich. Jedna z instruktorek zgłaszała na piśmie te przypadki, ale nie było chętnych, aby stanąć w obronie dzieci. Jeden z molestowanych przez tego drużynowego, kiedy został ojcem, jak się okazało po latach, molestował swoją pięcioletnią córkę.

W rozkazie jest mowa o przewinieniu. Jak to więc jest z harcerską służbą komendantki hufca? Dlaczego przez wiele lat zamiatano problem pod dywan? Czyżby ukrywanie czynu przestępczego - tu określonego jako jedynie przewinienie (w świetle Statutu ZHP) - było właściwą postawą instruktorską?

Druh - druhowi, druhnie - druh
hasło znaj "Czuj Duch!"

Drodzy rodzice! Uważajcie, komu powierzacie swoje dziecko w okresie wakacyjnym, ale i w ciągu roku szkolnego. Czuwajcie!

11 czerwca 2019

O naukowej krytyce pseudonaukowych habilitacji


Co jakiś czas muszę powracać do tej kwestii, bo jest fundamentalna dla nauki, a wciąż traktowana jako niepożądana. Znakomicie zatem, że ukazała się książka Anny Hanus pt. "Krytykowanie i jego operacjonalizacja w kontrastywnej analizie dyskursu" (Wrocław-Dresden 2018), bo może przestaniemy koncentrować się na tym, jak nie dopuścić do krytyki, jak ukryć pseudonaukowe rozprawy nieuczciwie zabiegając o ich upełnomocnienie przez własne rady wydziałów.

Mam nadzieję, że wreszcie skończy się w wymiarze formalno-prawnym dalsze procedowanie w postępowaniu habilitacyjnym osoby, która otrzyma dwie negatywne recenzje, bo - jak wykazuje dotychczasowa praktyka w uniwersytetach - im więcej jest recenzji negatywnych i krytycznych opinii pozostałych członków komisji, tym bardziej habilitant nie dowierza własnej ignorancji, niewiedzy, popełnionym błędom.

To już nie jest mechanizm obronny słodkich cytryn, tylko dysfunkcja psychiczna, która wymaga specjalistycznej terapii. Takim osobom trzeba pomóc, by zrozumiały swoje błędy i podjęły ich naprawy. Znam wielu habilitantów, którzy po pierwszym niepowodzeniu w postępowaniu habilitacyjnym, dokonali rzeczowej analizy niedociągnięć czy nawet kardynalnych błędów, przeprowadzili nowe badania i napisali rozprawę prezentującą ich wyniki, dzięki czemu są już doktorami habilitowanymi.

Krytykowanie - jak pisze Anna Hanus - "nierozerwalnie łączy się z praktykami społecznymi, realizowanymi przez człowieka za pomocą języka, jest stałym elementem życie codziennego jako znaczący element komunikacji społecznej. W swym potocznym znaczeniu odnosi się do ocen pejoratywnych, negatywnego wartościowania określonych zachowań ludzkich, stanów rzeczy, obrotu spraw etc." (s.5)

Tymczasem osoby blisko związane z krytykowanym habilitantem czynią wszystko, by umocnić go w fałszywej samoświadomości własnej wybitności, niepowtarzalnej oryginalności. To, że nie rozumie, nie wie, że nie wie, ich już nie obchodzi, bo przecież kluczowa jest obrona psiapsiółki, koleżki, której/któremu coś zawdzięczają albo mogą zawdzięczać. W takich przypadkach nauka staje się pseudonauką, a naukowcy pseudonaukowcami, także ci, którzy stoją po "ciemnej stronie mocy".

Współsprawcy patologii w nauce, nieuczciwości, nierzetelności, niewiedzy stają się takimi samymi destruktorami w nauce, jak ci, których usilnie bronią. Wykorzystują do tego celu różne formy nacisku, presji, manipulacji, byle tylko prawda nie wyszła na jaw. Ta jednak prędzej czy później zostaje odsłonięta, a wstyd i haniebne praktyki obrońców patologii wpisują się także w ich osobiste biografie.

Krytykowanie jest typem eksplicytnego lub/i implicytnego wartościowania czyjejś publikacji lub zbioru rozpraw przebiegając na płaszczyźnie intratekstualnej i intertekstualnej. Ono musi być stałym i nieodłącznym elementem dyskusji naukowych, publicznych, dystrybuowanych za pomocą mediów. Całe szczęście, że recenzje negatywne są także publikowane na stronie Centralnej Komisji Do Spraw Stopni i Tytułów, gdyż każdy może zapoznać się z nimi i po skonfrontowaniu z ocenianym w nich dziele wyciągnąć także osobiste wnioski.

Czym innym jest jednak krytyczne badanie dyskursu publicznego, a czym innym krytyka naukowa rozprawy, która powinna spełniać fundamentalne wymagania w odpowiadającej jej dziedzinie i dyscyplinie naukowej. Ktoś, kto został źle przygotowany do pracy naukowej, bo przemknął przez obronę pracy doktorskiej na zasadzie prawa dopuszczalności do drobnych (a zdarza się, że i kardynalnych) błędów, powinien zacząć intensywnie pracować nad własnym warsztatem naukowo-badawczym, a nie go powielać, skoro nie był poprawny.

Doskonale pamiętam skierowany do jednej z habilitantek list prof. Aleksandra Nalaskowskiego, w którym zadał jej pytanie, ile jeszcze musiałaby otrzymać negatywnych recenzji (a było ich chyba z 5), żeby wreszcie uwierzyła, że jej praca habilitacyjna nie spełniała naukowych kryteriów. Oto fragment z tego listu:

"Data: 2015-12-22 19:06 Temat: akademickie ego

Koleżanko! Kimże Pani jest, że miałaby się przeciwko Pani sprzysiąc cała polska pedagogika!? Na czym ta Pani wielkość, nie do strawienia przez innych, polega? Nienawidzą Pani za Nobla czy wykłady na Harvardzie? Rozpętana akcja pokazuje przede wszystkim u Pani absolutny, patologiczny brak pokory. Sama siebie osądza Pani najwyżej i bezkrytycznie. Wszyscy są głupi, bo się na mnie nie poznali.

To jakiś głęboki i widoczny gołym okiem kompleks. O tym się nie pisze. To się winno leczyć. A osoby o takim potencjale nienawiści po prostu izolować. Pytam: ile wedle Pani musi być negatywnych recenzji (bez ani jednej pozytywnej) aby zrozumiała Pani, że załączony dorobek nie mieści się w standardach awansowych? Dziewięć nie wystarczy? Proszę pobiec z tym do Strasbourga, albo do Genewy. Może tam spojrzą łaskawszym okiem na Pani dokonania. (...)"


Dla przedstawicieli nauk społecznych tego typu dyskursy kierują działaniem jednostek i konstytuują świat nauki lub pseudonauki.

Recenzując czyjąś rozprawę formułujemy przypuszczenia, ustalamy średnią wartość działania wartościującego (wniosek o nadanie lub odmowę nadania stopnia), wprowadzamy przedmiot konfrontacji (kanon metodologii badań społecznych czy humanistycznych), do którego odwołujemy się w celu dokonania działania wartościującego, ale także wyrażamy je pośrednio przez opisywanie, cytowanie, podawanie przykładu, wyszczególnianie. Istotne jest w tym procesie uzasadnianie i ustalenie kryterium wartościującego.

Jak słusznie pisze Dorota Klus-Stańska w swoim najnowszym artykule pt. "W świecie nonsensu i „Świerszczyka”, czyli bezdroża pseudonauki. Studium przypadku książki Aleksandry Kruszewskiej „Emocje, uczucia i społeczne zachowania emocjonalne dzieci na progu szkolnym” o rozprawie habilitacyjnej tej autorki (recenzja ukaże się w "Problemach Wczesnej Edukacji" 2019 nr 1):

"Nauka jako obszar działań społecznych i wytworów kulturowych opierała się zawsze na próbach wypracowania możliwe najlepszych strategii, metod i standardów postępowania badawczo-poznawczego. Właśnie to zdyscyplinowanie postępowania i dbałość o jakość pracy i jej efektów decydują o zaufaniu, jakie jest społecznie pokładane w publikacjach naukowych, mimo zmieniających się wzorców jej uprawiania, modyfikacji założeń ontologicznych i epistemologicznych, leżących u jej podstaw oraz – co za tym idzie - modeli gromadzenia i analizy danych .

Możliwe jest wskazanie określonych wspólnych dla całej nauki zasad, reguł, pryncypiów i wymagań, jakie powinny cechować prace naukowe. Ale też poszczególne dyscypliny mają swoją specyfikę, która stanowi o ich mocnych i słabszych stronach, mających bezpośrednie przełożenie na wartość badań, teorii i opisujących je publikacji.

Na przykład pedagogika jest dyscypliną silnie aksjologicznie zaangażowaną w rzeczywistość społeczną, a nawet stanowiącą jeden z dwóch zasadniczych elementów subdyscypliny określanej jako aksjologia pedagogiczna (Ostrowska 2017). Takie nacechowanie nadaje jej normatywny charakter, którego nie ma na przykład archeologia czy inżynieria materiałowa. To niewątpliwie walor pedagogiki, choć tworzy także ryzyko zamiany analiz w deklaracje i słabo uargumentowane rekomendacje.

Po drugie, pedagogika jest wieloparadygmatyczna (Klus-Stańska 2018; Malewski 2010; Paulston 2000), co otwiera szeroką przestrzeń do badań prowadzonych z różnej perspektywy, ale też, niestety, sprzyja omijaniu wymagań teoretycznych i metodologicznych za pomocą definicji przez negację. Przykładowo niektórzy z „badaczy”, wskazując, że w nauce nie ma zgody teoretycznej i paradygmatycznej, rezygnują z jasnego określenia własnego stanowiska. Inni, wyjaśniając, że w ich badaniach nie dąży się do uogólnień, gdyż mają one charakter jakościowy, traktują to jako zwolnienie z metodologicznej poprawności i rzetelności.

Po trzecie, pedagogika to dyscyplina w rozległych swoich obszarach bezpośrednio związana z kształceniem kadr dla pewnego zcentralizowanego tworu, jakim jest państwowy system szkolny. Daje jej to możliwość inspirowania zmian zapewniających wysoką jakość warunków edukacyjnego funkcjonowania całych generacji, ale też wytwarza ryzyko uległości badaczy wobec roszczeń rządowych i regulacji prawnych oraz mylenia zawartych w nich ustaleń z argumentacją naukową formułowaną w psychologii, socjologii, antropologii czy samej pedagogice .

Krótko mówiąc, prace badawczo-naukowe powinny spełniać kanon wymagań typowych dla całej nauki, a dodatkowo wykorzystywać specyfikę dziedzinową w sposób świadczący o wysokiej trosce o jakość wyników i analiz
".

Stare prawdy nie rdzewieją. Mieczysław Łobocki przed wielu, wielu laty pisał , że aby dobrze poprowadzić badania, należy m.in. znać metodologię badań pedagogicznych, wystrzegać się błędów i być krytycznym, dociekliwym, zaś prof. Krzysztof Rubacha skierował do badaczy i krytyków ich osiągnięć apel, by zapoznali się z metodologią badań naukowych, gdyż dzięki temu zapewnią wyższy poziom nie tylko świadomości metodologicznej, ale i ich badania będą w miarę trafne i rzetelne.

Trzeba umieć odróżniać wiedzę naukową od zdroworozsądkowej w każdej dyscyplinie oraz czytać krytycznie prace, oceniać je zgodnie kryteriami metodologicznymi oraz przyznawać się do błędów we własnym postępowaniu badawczym. Tylko analfabeci metodologiczni przekonani są o niesłuszności krytycznych ocen ich rozpraw. Nic na to nie poradzimy. Być może kiedyś to zrozumieją, albo usiądą na grzędzie i będą zrzędzić. Kiepskiej baletnicy przeszkadza nawet rąbek u spódnicy.

Czas na parezję a nie amnezję!


10 czerwca 2019

Jak sobie uzbierasz, to wydasz




Pojawił się ciekawy projekt, który może mieć swoje dalsze następstwa nie tylko w środowisku studenckim, ale także naukowym. Rzecz dotyczy inicjatywy studentów (chyba już absolwentów) pedagogiki, którzy postanowili wydać książkę pt. "Studiowanie jako Strefa Nie-domówień. Autoetnograficzne opowieści studentów pedagogiki", w której opisują własne doświadczenia z czasu studiowania.

Jak o niej piszą:

Książka jest nie tylko niezwykłą podróżą między uniwersyteckimi salami, zajęciami czy rozsianymi po Polsce uczelniami. Jest również wyprawą w głąb siebie, próbą dotarcia do doświadczeń z czasu studiowania i rozpoznania przeróżnych uwikłań kształtujących ‘ja’. Piszemy o nadziejach, radościach i smutkach, rozczarowaniach i zachwytach, relacjach z administracją, wykładowcami i innymi studentami.

Studentki i studenci stali się na badaczami samych siebie. Opowieści, które powstały są zróżnicowane. To zbiór pojedynczych głosów, zapraszających do wspólnego namysłu i dialogu. Zamieszczone teksty łączy troska: o jednostkę w maszynie edukacyjnej, o uczelnie, proces kształcenia. Są one próbą interwencji, aby czynić uniwersytet i nas samych lepszymi. (...)

W efekcie powstała książka, na której publikacje teraz zbieramy. Jeżeli nam pomożecie, zostanie ona wydana przez Wydawnictwo Naukowe Katedra. A my przemówimy o tym, jak widzimy studiowanie, studentów, wykładowców, różne uczelnie, praktyki. O naszych smutkach i radościach. (...)

Powstanie książki kosztowało wiele czasu i energii. Pomimo różnych zabiegów przez kilka lat nie udało nam się zdobyć wystarczających funduszy. Wpierając nas sprawisz, że marzenie o jej publikacji się spełni. Wydawnictwo wyceniło dofinansowanie publikacji na 5 000 złoty. Biorąc pod uwagę typową kwotę dofinansowania książki naukowej, nie jest to wygórowana cena.

Osoby, które wesprą naszą niezależną inicjatywę i wyrażą zgodę otrzymają imienne podziękowania zamieszczone w książce oraz zniżkę na zakup publikacji na stronie Wydawnictwa Naukowego Katedra.


Pomysł na wydanie książki jest wart dostrzeżenia i wsparcia, chociaż - rzecz jasna - niejako finansujemy ją "w ciemno". Nie wiemy bowiem, jaki jest układ treści, kto ją redaguje, czy była recenzowana pod kątem wartości poznawczej w świetle przyjętego podejścia autoetnograficznego itd.

Wydawanie opowieści studentów bez spełnienia warunków książki naukowej, gwarantującej nie tylko źródło czyjejś samowiedzy, autorefleksji, wspomnień czy doświadczanych zdarzeń, ale zarazem mającej przynajmniej naukowe wprowadzenie czy omówienie stanie się publicystyką.

Ufam, że redaktor tomu wyjaśni czytelnikom kategorię "studiowania jako strefy nie-domówień". Chyba, że zamierza się za tą kategorią ukryć brak auto- czy metaanalizy zawartych tekstów, autonarracji. Wówczas wartość poznawcza będzie miała charakter subiektywnych ciekawostek, które mógłby ktoś dopiero poddać naukowej analizie.

Za dużo jest tu niewiadomych. Tym samym przydałaby się jakaś "zajawka", zachęcenie do czytania "nie-domówienia", by wydając na ten projekt nawet złotówkę nie mieć poczucia (bez-)wartościowej inwestycji.

Kiedy dziekani zorientują się, że można niejako zobowiązać naukowców do zbierania jałmużny na projektowane przez nich do wydania książki naukowe, to staniemy się bractwem żebraczym. Może to i słuszny kierunek "pozagowinowych" zmian akademickich, a sięgających modelu "reforma -1"?