08 lutego 2018

Prof. Andrzej K. Koźmiński jest niezadowolony z projektu ustawy 2.0



Po upowszechnieniu projektu zmian w Prawie o szkolnictwie wyższym nie milkną krytyczne wobec niej głosy. Posłowie PIS twierdzą od kilku miesięcy, że ten projekt to jest zmiana w stylu Platformy Obywatelskiej z 2011 (prof. B. Kudryckiej) tylko o wiele gorsza. Projektu Ustawy nie ma jeszcze w Sejmie, ale wojna o jej ostateczną treść zaczyna narastać. Minister Jarosław Gowin jest tak zachwycony stanem planowanych reform i zapisami ustawowymi, że nie zamierza zgodzić się na zmianę chociażby jednego przecinka.

W mediach ujawniają się lobbyści. Jednym z nich jest profesor Andrzej K. Koźmiński, ekonomista, profesor zarządzania, współtwórca Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jak stwierdza w jednym z wywiadów - ten projekt nie wpłynie na rzeczywistą zmianę statusu o polskiej nauki, z czym absolutnie się zgadzam, gdyż ustawa nie przewiduje większych środków. Przewidywany budżet na najbliższe kilka lat mający osiągnąć 1,8 proc. PKB jest stanowczo za niski. Z takim budżetem nie mamy szans konkurowania ze światem, chyba że w propagandzie.

W całej dyskusji pomija się, a nawet pogardliwie mówi o naukach humanistycznych i społecznych jako tych, od których nie zależą wprost żadne innowacje technologiczne, medyczne czy w naukach przyrodniczych. Rządzący nie chcą znacząco, a więc na poziomie chociażby naukowców z krajów Europy Zachodniej podnieść płac akademikom, gdyż wolą przekierowywać strumień pieniędzy do NCN, gdzie szanse na uzyskanie ich są bliskie zeru, ze względu na antagonistycznie skonstruowane warunki ich pozyskiwania. Tak więc uczeni mają pracować w uczelniach jak prekariat, by godne środki uzyskiwali nieliczni, często zresztą wzajemnie się popierający.

Cóż nam pozostaje? Jak twierdzi prof. A. Koźmiński:

Dobre uczelnie charakteryzują się zasadą „publish or perish”. Albo będziesz publikował w liczących się czasopismach, albo musimy się ciebie pozbyć. Jeżeli nie przynosisz grantów i nie publikujesz dobrych rzeczy, to do widzenia. U nas takiej zasady dotąd nie było i wygląda na to, że nie będzie nadal.

Być może miał na myśli dobre uczelnie niepubliczne, bo przecież doskonale wie, że w uniwersytetach, na politechnikach i w akademiach nie ma prawnej możliwości zastosowania powyższej zasady. Są tam związki zawodowe, socjalistyczne przyzwyczajenia do nieróbstwa, pozoranctwa, relacje pozbawione norm moralnych i etosu naukowego. Oceny pracowników naukowo-dydaktycznych tak są konstruowane, żeby mogło to trwać w nieskończoność.

Prof. A. Koźmiński utyskuje, że: Nie będzie już więc radykalnej koncentracji środków na najlepszych uniwersytetach. Nie bierze pod uwagę tego, że najlepsze uniwersytety, mają wiodące ośrodki czy szkoły badawcze w ramach tylko niektórych dyscyplin, zaś w wielu pozostałych są one poniżej państwowych szkół wyższych, gdyż od ponad 20 lat resort nauki sponsorował masowość kształcenia, a więc koncentracji nauczycieli akademickich na akademickiej dydaktyce, edukowaniu studentów, a nie równoważył tego procesu powinnością prowadzenia nowatorskich badań naukowych, w każdej dziedzinie nauk, także tych humanistycznych i społecznych.

Zdumiewające jest to, że prof. Koźmińskiemu mylą się kierunki kształcenia z dyscyplinami naukowymi, kiedy twierdzi: "Silny rektor mógłby też zlikwidować kierunki, które są słabe, a te środki przeznaczyć na wspomożenie silniejszych." Nie wszystkie kierunki kształcenia są tożsame z dyscyplinami naukowymi. Pytany przez dziennikarza o to: Co to znaczy „słabe kierunki”? - odpowiada: "Takie, które nie lokują się w żadnych krajowych ani międzynarodowych rankingach". O rany, znowu ten kicz rankingowy ma wyznaczać celowość zwiększania środków na jedne kierunki a likwidowania innych?

Co zatem miałby uczynić tzw. "silny rektor"? Przeznaczyć większe środki na te kierunki studiów, które są bardziej oblegane przez kandydatów, a likwidować niszowe? To powinien likwidować np. fizykę czy socjologię, a już na pewno powinien zlikwidować dziedzinę nauk społecznych, bo w tych polska nauka nie jest w ogóle odnotowywana w rankingach światowych. Absurd, nieprawdaż?

Tym bardziej, że A> Koźmiński ma świadomość braku szans w światowym rankingu: Bo po to, by się w nim przyzwoicie plasować, trzeba mieć przynajmniej kilku noblistów. Jak się ich nie ma – a to nie tylko jednostki, ale całe zespoły ludzi, którzy z nimi pracują, odpowiednio publikują itd. – szanse na dobrą pozycję są niewielkie. My możemy próbować zdobyć dobry wynik w rankingach specjalistycznych, na przykład szkół biznesu, uczelni technicznych, sportowych i artystycznych. One też mają swoją hierarchię na świecie i tam można się załapać.

Noblistów nie będzie w naukach społecznych i humanistycznych. To co, zlikwidować je? Czy nadal rzucać pod stół ogryzione przez inne dziedziny kości nędznego budżetu? Postrzeganie tych dziedzin nauk jest wysoce aroganckie nie tylko u tego profesora. Dla niego naukowcy słusznie są (...) dość nisko opłacani, ale jeżeli ktoś ma jeszcze na boku parę innych zajęć, trochę pisze, trochę się udziela tu i tam, to w sumie jako tako funkcjonuje. Tylko w ten sposób nigdy nie napisze wybitnej książki.


Doprawdy, może czas zacząć demaskować rzekomo światowe bestsellery z psychologii, socjologii, filozofii czy teologii, by uwydatnić znacznie wyższą od nich wartość naukową dzieł polskich autorów? Upowszechnianie mitu wybitnych publikacji zagranicznych, za którym kryje się wydanie na ich promocję przez wydawcę co najmniej kilkudziesięciu tysięcyy EURO, jest doprawdy zdumiewające.


07 lutego 2018

Co słychać w sesji egzaminacyjnej?


Sesja egzaminacyjna ma swoje plusy i minusy tak dla studiujących, jak i ich nauczycieli akademickich. Każdego roku zastanawiam się nad tym, w jakiej formie powinienem przeprowadzić egzamin po 28 godzinach wykładów, żeby sprawdzić, czy studenci pedagogiki zostali przynajmniej pobudzeni do głębszej refleksji na temat polityki oświatowej w naszym kraju. Z wykładu na wykład przywoływałem im różne publikacje z socjologii edukacji, filozofii polityki, psychologii polityki a nawet ekonomii polityki, by zrozumieli, że to, co ma miejsce w polityce oświatowej sektora publicznego w naszym kraju nie jest wyalienowane od czynników społecznych, gospodarczych, administracyjno-prawnych i psychologicznych.

Trzeba patrzeć na to w miarę możliwości z różnych stron, by dostrzec, zrozumieć i zaakceptować lub zakwestionować procesy, które bezpośrednio dotyczą naszych dzieci. Niestety, ale to dzieci młodzież pozbawione do osiemnastego roku życia praw do samostanowienia stają się beneficjentami lub ofiarami praktyk w zarządzaniu edukacją w skali makro-, mezo- i mikroedukacyjnej. W ciągu prawie 30 lat następuje powolna, ale narastająca świadomość konieczności interesowania się przez rodziców, a tym bardziej nauczycieli tą sferą oświatową, która podcina im skrzydła lub też zwalnia z poczucia odpowiedzialności za strukturalne, a więc i psychospołeczne niszczenie osobowości przedszkolaków i uczniów.

Nie rozwijam w tym miejscu tematu, gdyż wielu pedagogów poświęca mu swoje badania naukowe i publikuje ich wyniki. Warto do tego sięgać, by zacząć wreszcie myśleć o sobie w kategoriach profesjonalizmu, a nie wiedzy potocznej czy tego, jak nam się coś wydaje. Zaproponowałem studentom przeczytanie artykułu z jednej z codziennych gazet a dotyczącego tytułowej w nim kwestii: "Czy szkoła publiczna może być wolna od polityki?"

Uwalniając kandydatów do zawodu pedagoga od reprodukowania w ramach egzaminu pisemnego (testu - ponad 240 osób!) wyuczonych/ściągniętych definicji, typologii czy modeli teoretycznych, zachęcić do studiowania literatury, znalezienia przy jej pomocy (a nie w niej) danych do odpowiedzi na powyższe pytanie i podzielenie się w formie pisemnej własną analiza, interpretacją czy rozwiązaniem problemu. Taki sprawdzian pozwala na sformułowanie przypuszczeń, czy studiującym zależy na własnym rozwoju, pogłębieniu osobistej refleksji, czy może chodzi im tylko i wyłącznie o uzyskanie pozytywnej oceny, by mieć z głowy problem upozorowania rzekomej aktywności umysłowej.

Skoro studiujący dokonują ewaluacji moich zajęć, to i ja mam znakomitą okazję, by przekonać się na podstawie ich prac, kim mogą być w przyszłości? Czy chciałbym, aby którykolwiek z absolwentów miał możliwość kształcenia moich dzieci czy wnuków? W czasie wykładów byli dla mnie anonimowymi osobami, ale w rozprawie, w której muszą wykazać się nie tylko oczytaniem w literaturze przedmiotu, ale osobistą narracją, wyrażeniem swojej opinii, w pewnym stopniu zbliżyli się do mnie, a ja do nich.

Całe szczęście, że skrzynka uniwersytecka jest w stanie pomieścić korespondencję wraz z załącznikami. Te ostatnie bowiem liczyły od 2 stron do 12, a ich objętość, treść i liczbowy rozkład odpowiadały krzywej Gaussa. Piszę w tym momencie o studentach studiów stacjonarnych, którzy powinni mieć czas, motywację i kompetencje ku temu, by na drugim roku studiów zawodowych zacząć już poważnie myśleć o własnym profesjonalizmie. Za rok, jak zaliczą m.in. mój przedmiot, mogą podjąć pracę zawodową. Już nawet nie wymagam, by byli w przyszłości transformatywnymi intelektualistami, bo część nie zrozumie nawet tego określenia, ale żeby włożyli chociaż minimum wysiłku fizycznego (udanie się do biblioteki, zamówienie publikacji lub przejrzenie czasopism), intelektualnego i emocjonalnego w rozstrzygnięcie oświatowego problemu.


Po wystawieniu ocen niedostatecznych otrzymałem następującej treści korespondencję (pisownia oryginalna):

* Dzień dobry. Czy mógłbym prosić o informacje co do poprawy eseju?;

Nie był to wyjątek, bo wśród studiujących panuje już taka cooltura:

* "Dzień dobry, czy mógłby mi Pan podpowiedzieć, co jest do poprawy?"

Odpowiedziałem zatem:

Dzień dobry. Proszę udać się do biblioteki, wypożyczyć literaturę, poczytać, a następnie skonfrontować jej treść z problemem, który został sformułowany w artykule i odpowiedzieć nań tak, jak powinien to uczynić student pedagogiki, a nie statystyczny Polak ulicy.

Inna studentka pisze już bez grzecznościowej formuły, bo zapewne tak się zdenerwowała, że podeszła do tej kwestii emocjonalnie:

*W jakim terminie mam zatem przesłać poprawiona prace?;

Odpowiadam: "Zatem niczego Pani nie musi."

* "W jaki sposób miała by wyglądać praca skoro nie spełniła warunków zaliczenia. W jaki sposób można poprawić? Z poważaniem"

Niektórzy podchodzą do porażki pragmatycznie:

"czy jest możliwość poprawy?"

Odpowiadam zgodnie z tą stylistyką: "jest".

Zdarzają się listy tego typu:

* Szanowny Pani profesorze, Czy moge wysać esej ponownie, po poprawieniu błedów? Z wyrazami szacunki "

Przymykam na nie oko, bo i mnie zdarzają się błędy literowe :)

Są studenci, którzy nie potrafią przeczytać ze zrozumieniem polecenia, stąd pytają:

* Szanowny Panie Profesorze, Piszę w związku z moją oceną niedostateczną z eseju. Chciałam zapytać jaki jest powód braku zaliczenia i czy jest możliwość poprawy. Jeżeli tak, to do kiedy mogę przesłać poprawioną prace.
Z góry dziękuje za odpowiedź. Z poważaniem"


Wreszcie ktoś napisał prawdę:

* "Witam, Co w tej sytuacji jeśli tego nie zaliczyłam? Pisałam to co uważam w pracy. Z poważaniem "

No i nocą wyrażony niepokój (godz.2:49):

* Dobry wieczór, przepraszam, że piszę o tej godzinie, ale widzę, że jest Pan dostępny. Z racji tego, że dostałam negatywną ocenę z zaliczenia przedmiotu chciałabym się dowiedzieć co było nie tak w mojej pracy i w jaki sposób mogę uzyskać zaliczenia z przedmiotu?

Są jeszcze wśród studentów bezczelni kłamcy, którzy nie przygotowali we wskazanym terminie rozprawki, ale po terminie piszą tak, jakby było to oczywiste, że przecież wysłali, a ta gdzieś się zagubiła:

* Szanowny Panie Profesorze, przesyłam w załączniku jeszcze raz swoją prac ę, gdyż nie wiem, czy poprzednia wiadomość dotarła".

Freudowsko się wysypał, bo niejako podświadomie potwierdza, że wcześniej wysłał wiadomość, a nie pracę.

Test sprawdziłbym w jedną godzinę. Ponad 240 prac pisemnych pochłania kilka dób. Warto jednak poświęcić temu czas, bo za rok ci sami studenci będą oddawać prace dyplomowe, a tych czytać się nie da. Czas zatem na kontynuowanie jakościowej zmiany, i to nie tylko po stronie nauczycieli akademickich (jesteśmy ewaluowani), ale studiujących, by jednak potraktowali swoją pracę na serio. Studiowanie jest przecież ich "przed-zawodową" aktywnością zawodową w warunkach preparacyjnych, symulacyjnych, a zatem bez strat - "tu i teraz" - dla ich ewentualnych podopiecznych.






06 lutego 2018

Pożegnanie NAUCZYCIELKI


Każdego roku umiera w naszym kraju z powodu choroby nowotworowej ok. 100 tys. mieszkańców. To tak, jakby zniknęło jedno miasto z mapy Polski. Najczęściej żegnam wybitnych naukowców, pedagogów, moich Mistrzów, nauczycieli nauczycieli. Kto jednak pożegna na forum jedną z kilkuset tysięcy nauczycielek, których mniej dostrzegalna służba, pedagogiczna misja znana jest najczęściej gronu jej najbliższych uczniów i ich rodziców?

Wczoraj pożegnałem nauczycielkę matematyki, dla większości zapewne anonimową postać, bo przecież nie była autorką podręczników szkolnych, materiałów pomocniczych, nie pisywała artykułów do oświatowych czasopism, nie pełniła znaczących ról społecznych, ani też tym bardziej politycznych, ale codziennie, od ponad 30 lat przygotowywała się do kolejnych lekcji z ukochanymi przez nią i dla niej uczniami - szkoły podstawowej, gimnazjum oraz liceum. Każdego dnia prowadziła lekcje z troską o to, by jej podopieczni zrozumieli podstawy królowej nauk oraz wyrośli na uczciwych, mądrych i dojrzałych do samodzielności ludzi.

Cóż może więcej nauczyciel zespołu szkół ogólnokształcących na wsi? Mała mieścina niedaleko b.miasta wojewódzkiego Skierniewice mogłaby zlikwidować tę placówkę, by mieszkające w okolicy dzieci dojeżdżały do miasta. A jednak, udało się władzom gminy połączyć trzy typy szkół w jeden Zespół, by uratować tę cząstkę rodzimej kultury, tradycji, historii i powierzyć swoim mieszkańcom pedagogów z sercem i pasją podchodzącym do pracy w takim właśnie środowisku. Na stronie tej placówki przeczytamy jakże ciekawą historię:

Początki szkoły sięgają dawnych czasów ale nie są możliwe do ustalenia. Pierwotnie istniała przy kościele szkółka parafialna. Uczył w niej czytania, śpiewu i służenia do mszy miejscowy organista lub kościelny. Był to prawdopodobnie rok 1430. W czasach Komisji Edukacji Narodowej czyli w latach 1773-1794 przekształcono istniejąca szkółkę parafialną w Szkołę Elementarną. Od tej pory nauczanie zostało powierzone osobie świeckiej niezależnej od proboszcza na którą wieś płaciła składkę wynoszącą w początkach XIX w 154.15 zł oraz 6 korcy i 10 garncy żyta.

W latach 1824-1828 do szkoły uczęszczały dzieci z Godzianowa, Zapad, Kawęczyna, Płyćwi i Byczek. Nauka trwała od św. Mateusza czyli od 21.09. do św. Wojciecha – 23.04.Ówczesny nauczyciel Wojciech Klimecki był żywiony przez gospodarzy według wyznaczonej kolejności. W 1858 roku ks. Rojewski wystawił na gruncie proboszczowskim dom drewniany przeznaczony na szkołę. Kiedy Polska zniknęła z mapy Europy, naszej miejscowości również nie ominęła fala buntu przeciwko zaborcy. Jesienią 1905 r w czasie powszechnego strajku szkolnego młodzież zniszczyła rosyjskie podręczniki i zażądała nauki w języku polskim. Od tego czasu nauka odbywała się w języku ojczystym.

W roku 1909 przybyła do Godzianowa nauczycielka Stanisława Krasnodębska, która rozwinęła szeroką działalność społeczno- kulturalną i uczyniła ze szkolnej placówki ośrodek kulturalny dla mieszkańców całej wsi. W roku 1915 założyła drużynę teatralną, a w roku 1917 z jej inicjatywy mieszkańcy Godzianowa wybudowali nową szkołę z drewna pozostałego po rozebranej plebanii. Nowa szkoła stanęła w centrum wsi. Jest to plac, na którym obecnie stoi pomnik Tadeusza Kościuszki. W budynku znajdowała się izba lekcyjna o powierzchni 48 m2 i dwa pokoje z kuchnią dla nauczyciela. W roku 1922 połączono szkoły w Kawęczynie i Godzianowie, z których utworzono szkołę pięcioklasową.

W 1928 roku przybył do Godzianowa Wojciech Gruziel – długoletni potem kierownik szkoły, inicjator kursów dokształcających i organizator ruchu oświatowego w Godzianowie. Kolejny rok to połączenie szkoły w Zapadach ze szkołą w Godzianowie, która dzięki temu podniosła swój poziom dydaktyczno – pedagogiczny. Nową szkołę, już murowaną, wybudowano na tzw. ,”Krawczykowej Górce”. Była to szkoła siedmioklasowa, uczyło w niej 6 nauczycieli. W latach międzywojennych Godzianów był jednym z większych ośrodków szkolnictwa powszechnego na wsi. Nie przerwano nauki również w czasie wojny, prowadząc tajne nauczanie zakazanych przedmiotów: historii, geografii i języka polskiego uczono na zaplanowanych przez kierownika zajęciach praktycznych i rysunkach. W oparciu o szkołę powszechną powstało w 1941 roku tajne gimnazjum, a w 1944 tajne liceum.

Po wojnie powstała Szkoła Podstawowa oraz „Państwowe Koedukacyjne Gimnazjum i Liceum”. W 1948 roku z połączenia szkoły podstawowej i średniej powstała tzw. jedenastolatka, której działalność w 1966 roku przerwało rozdzielenie tych placówek. Decyzją władz oświatowych Szkoła w Godzianowie w 1974 roku stała się Zbiorczą Szkołą Gminną, by po kilku latach wrócić do statusu Szkoły Podstawowej. W 1988 roku ze środków społecznych rozpoczęto rozbudowę szkoły.

Nowy budynek otwarto 14.10.1997 roku. W latach 1997-1999 powstał złożony ze Szkoły Podstawowej i Liceum Ogólnokształcącego -Zespół Szkół Ogólnokształcących. W 1999 r nastąpiły kolejne zmiany w oświacie. Liceum Ogólnokształcące stało się samodzielna placówką, a Zespół tworzy Szkoła Podstawowa i Gimnazjum. W czerwcu 2000 r. zakończyła naukę ostatnia klasa VIII. Obecnie Szkoła Podstawowa jest sześcioklasowa i uczęszczają do niej dzieci z Godzianowa, Zapad, Kawęczyna, Byczek i Płyćwi.

W roku 2000 rozpoczęto budowę hali sportowej. Jej otwarcie nastąpiło 14.10.2004 r. Spośród wielu znanych absolwentów naszej szkoły pozwolę sobie wymienić kilka nazwisk. Na trwałe w kartach historii zapisał się Grzegorz Skrobkowic żyjący na przełomie XVI i XVII w, był burmistrzem ówczesnej stolicy Polski – Krakowa. Mamy również swój wkład w kulturę i naukę. Józef Mozga był kierownikiem redakcji „Wesołego Autobusu”.


Prof. dr hab. Maria Kwiatkowska była dziekanem Wydziału Biologii i Nauk o Ziemi na Uniwersytecie Łódzkim w latach 1989-1993. Absolwentem tej szkoły był także wójt Gminy – p. Paweł Karasek. Grono pedagogiczne to w zdecydowanej większości również nasi absolwenci.

Zmarła mgr Marzanna Tuleja wpisała się w historię tego Zespołu jako znakomita nauczycielka matematyki. Była nauczycielką z pasją, córką też nauczycielki matematyki - Danieli Wróbel. Niosła pochodnię nauczycielskiego zaangażowania tak długo, jak to tylko było możliwe. Niestety, nagła choroba odebrała szansę na dalsze spełnianie się w zawodzie, który był niemalże całą treścią Jej życia.

Jej uczniowie uzyskiwali sukcesy w konkursach przedmiotowych w skali wojewódzkiej i włączali się do ogólnokrajowej konkurencji. Zawsze mogli liczyć na jej wsparcie, bo była niejako "pod ręką". Mieszkała przez 21 lat tuż przy szkole, w domu dla nauczycieli. Dyrekcja zawsze mogła liczyć na jej zastępstwo w nagłych sytuacjach. Ona sama, jak tysiące nauczycieli, uczęszczała na kursy, szkolenia, studia podyplomowe nie tylko dlatego, by móc awansować do stopnia nauczyciela dyplomowanego, ale by także z innymi dzielić się swoimi doświadczeniami zawodowymi.

Marzanna była wszędzie tam, gdzie rodziła się jakaś innowacja. Chłonęła wszelkie nowości włączając się do prac zespołów metodycznych i wychowawczych, bo zawsze wierzyła w moc DOBRA, którym obdarzani przez nauczycieli uczniowie odwzajemniali się w różnych sytuacjach. Jak wspominali ją w czasie ostatniego pożegnania tłumnie przybyli uczniowie, członkowie rady pedagogicznej, mieszkańcy Godzianowa, rodzina, przyjaciele i znajomi - kochała ludzi i zwierzęta, bo potrafiła przygarnąć bezpańskiego kota czy nakarmić głodnego psa.

Pięknie i mądrze jest w środowisku szkolnym, w którym można czuć się jak u siebie w domu, znaleźć oparcie w egzystencjalnych problemach oraz być subtelnie zobowiązanym do pracy nad własnym charakterem, by nie poddawać się przeszkodom i nie rezygnować z własnych marzeń czy ambicji. Marzanna Tuleja była dumna ze swojego miejsca pracy, a przy tym niezwykle skromna, urokliwie zobowiązująca i wspierająca każdego, komu tylko choć trochę zależało na dążeniu do znaczącego dla siebie celu.

Młode pokolenia mają to szczęście, że niezależnie od tego, kto kieruje resortem edukacji zawsze mogą liczyć na to, że spotkają na swojej drodze chociaż kilku wspaniałych pedagogów, NAUCZYCIELI, których dar poświęcenia, wysiłku, cierpliwości, pokory i zaangażowanego serca zapadnie głęboko w ich pamięć. Odwzajemnią te wartości i cnoty w swoim życiu, w relacjach z innymi bez względu na to, w jakiej sytuacji przyjdzie im zmagać się z własnym losem.

Pożegnałem w mroźny, ale słoneczny dzień NAUCZYCIELKĘ MATEMATYKI. W kondukcie żałobnym towarzyszył mi - jakże adekwatny do tej sytuacji - wiersz Kamila Zająca:

"(...)
jesteśmy niemi jak łabędzie w tańcu
na wodnych wirażach między przęsłami i spojrzeniami.
rozpiętość skrzydeł niekiedy przypomina

o perspektywie nieba i chlebie po wsze dni."


(K. Zając, Szepty i szyki, Wrocław 2016, s.29)