Po upowszechnieniu projektu zmian w Prawie o szkolnictwie wyższym nie milkną krytyczne wobec niej głosy. Posłowie PIS twierdzą od kilku miesięcy, że ten projekt to jest zmiana w stylu Platformy Obywatelskiej z 2011 (prof. B. Kudryckiej) tylko o wiele gorsza. Projektu Ustawy nie ma jeszcze w Sejmie, ale wojna o jej ostateczną treść zaczyna narastać. Minister Jarosław Gowin jest tak zachwycony stanem planowanych reform i zapisami ustawowymi, że nie zamierza zgodzić się na zmianę chociażby jednego przecinka.
W mediach ujawniają się lobbyści. Jednym z nich jest profesor Andrzej K. Koźmiński, ekonomista, profesor zarządzania, współtwórca Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Jak stwierdza w jednym z wywiadów - ten projekt nie wpłynie na rzeczywistą zmianę statusu o polskiej nauki, z czym absolutnie się zgadzam, gdyż ustawa nie przewiduje większych środków. Przewidywany budżet na najbliższe kilka lat mający osiągnąć 1,8 proc. PKB jest stanowczo za niski. Z takim budżetem nie mamy szans konkurowania ze światem, chyba że w propagandzie.
W całej dyskusji pomija się, a nawet pogardliwie mówi o naukach humanistycznych i społecznych jako tych, od których nie zależą wprost żadne innowacje technologiczne, medyczne czy w naukach przyrodniczych. Rządzący nie chcą znacząco, a więc na poziomie chociażby naukowców z krajów Europy Zachodniej podnieść płac akademikom, gdyż wolą przekierowywać strumień pieniędzy do NCN, gdzie szanse na uzyskanie ich są bliskie zeru, ze względu na antagonistycznie skonstruowane warunki ich pozyskiwania. Tak więc uczeni mają pracować w uczelniach jak prekariat, by godne środki uzyskiwali nieliczni, często zresztą wzajemnie się popierający.
Cóż nam pozostaje? Jak twierdzi prof. A. Koźmiński:
Dobre uczelnie charakteryzują się zasadą „publish or perish”. Albo będziesz publikował w liczących się czasopismach, albo musimy się ciebie pozbyć. Jeżeli nie przynosisz grantów i nie publikujesz dobrych rzeczy, to do widzenia. U nas takiej zasady dotąd nie było i wygląda na to, że nie będzie nadal.
Być może miał na myśli dobre uczelnie niepubliczne, bo przecież doskonale wie, że w uniwersytetach, na politechnikach i w akademiach nie ma prawnej możliwości zastosowania powyższej zasady. Są tam związki zawodowe, socjalistyczne przyzwyczajenia do nieróbstwa, pozoranctwa, relacje pozbawione norm moralnych i etosu naukowego. Oceny pracowników naukowo-dydaktycznych tak są konstruowane, żeby mogło to trwać w nieskończoność.
Prof. A. Koźmiński utyskuje, że: Nie będzie już więc radykalnej koncentracji środków na najlepszych uniwersytetach. Nie bierze pod uwagę tego, że najlepsze uniwersytety, mają wiodące ośrodki czy szkoły badawcze w ramach tylko niektórych dyscyplin, zaś w wielu pozostałych są one poniżej państwowych szkół wyższych, gdyż od ponad 20 lat resort nauki sponsorował masowość kształcenia, a więc koncentracji nauczycieli akademickich na akademickiej dydaktyce, edukowaniu studentów, a nie równoważył tego procesu powinnością prowadzenia nowatorskich badań naukowych, w każdej dziedzinie nauk, także tych humanistycznych i społecznych.
Zdumiewające jest to, że prof. Koźmińskiemu mylą się kierunki kształcenia z dyscyplinami naukowymi, kiedy twierdzi: "Silny rektor mógłby też zlikwidować kierunki, które są słabe, a te środki przeznaczyć na wspomożenie silniejszych." Nie wszystkie kierunki kształcenia są tożsame z dyscyplinami naukowymi. Pytany przez dziennikarza o to: Co to znaczy „słabe kierunki”? - odpowiada: "Takie, które nie lokują się w żadnych krajowych ani międzynarodowych rankingach". O rany, znowu ten kicz rankingowy ma wyznaczać celowość zwiększania środków na jedne kierunki a likwidowania innych?
Co zatem miałby uczynić tzw. "silny rektor"? Przeznaczyć większe środki na te kierunki studiów, które są bardziej oblegane przez kandydatów, a likwidować niszowe? To powinien likwidować np. fizykę czy socjologię, a już na pewno powinien zlikwidować dziedzinę nauk społecznych, bo w tych polska nauka nie jest w ogóle odnotowywana w rankingach światowych. Absurd, nieprawdaż?
Tym bardziej, że A> Koźmiński ma świadomość braku szans w światowym rankingu: Bo po to, by się w nim przyzwoicie plasować, trzeba mieć przynajmniej kilku noblistów. Jak się ich nie ma – a to nie tylko jednostki, ale całe zespoły ludzi, którzy z nimi pracują, odpowiednio publikują itd. – szanse na dobrą pozycję są niewielkie. My możemy próbować zdobyć dobry wynik w rankingach specjalistycznych, na przykład szkół biznesu, uczelni technicznych, sportowych i artystycznych. One też mają swoją hierarchię na świecie i tam można się załapać.
Noblistów nie będzie w naukach społecznych i humanistycznych. To co, zlikwidować je? Czy nadal rzucać pod stół ogryzione przez inne dziedziny kości nędznego budżetu? Postrzeganie tych dziedzin nauk jest wysoce aroganckie nie tylko u tego profesora. Dla niego naukowcy słusznie są (...) dość nisko opłacani, ale jeżeli ktoś ma jeszcze na boku parę innych zajęć, trochę pisze, trochę się udziela tu i tam, to w sumie jako tako funkcjonuje. Tylko w ten sposób nigdy nie napisze wybitnej książki.
Doprawdy, może czas zacząć demaskować rzekomo światowe bestsellery z psychologii, socjologii, filozofii czy teologii, by uwydatnić znacznie wyższą od nich wartość naukową dzieł polskich autorów? Upowszechnianie mitu wybitnych publikacji zagranicznych, za którym kryje się wydanie na ich promocję przez wydawcę co najmniej kilkudziesięciu tysięcyy EURO, jest doprawdy zdumiewające.