17 maja 2017

Doktorant jako zakładnik




Zbojkotowanie przez część środowiska naukowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu zapowiedzianej obrony rozprawy doktorskiej mgr. Tymoteusza Marca pt. „Instytucja plea bargainingu w amerykańskim postępowaniu karnym – między ekonomią a sprawiedliwością”, którą napisał pod kierunkiem prof. Lecha Morawskiego (obecnie sędzia Trybunału Konstytucyjnego), godzi - zdaniem ministra Jarosława Gowina w zasadę apolityczności uczelni. Moim zdaniem, takie postępowanie godzi w dobre obyczaje w nauce.

Na kilka dni przed wyznaczonym terminem obrony doktoratu dziekan Wydziału otrzymał informację, że nie będzie quorum. Nie stawi się bowiem na obronę część członków komisji, by w ten sposób zaprotestować przeciwko wypowiedzi prof. L. Morawskiego w czasie sympozjum w Oksfordzie. Mówił tam, że polska Konstytucja jest niejasna, a sędziowie Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego są skorumpowani.


Zdaniem rzecznika UMK - odwołanie obrony "uzgodniono z doktorantem, a ten przyjął to ze zrozumieniem". A co miał zrobić? Wyjść na ulicę i się podpalić? Obrazić się na profesorów z tego Wydziału i zrezygnować z prawa do obrony pracy? Co to jest - uniwersytet czy piaskownica?

Czegokolwiek by ów promotor nie mówił i jakiejkolwiek nie pełniłby roli zawodowej poza uczelnią, nie wolno nikomu - z powodu np. różnic w ocenie zdarzeń politycznych w kraju i poza jego granicami - pozbawiać prawa doktoranta do obrony dysertacji. Co ma z tym wspólnego ów magister? To, że napisał pracę pod kierunkiem nielubianej czy aktualnie odrzucanej przez to środowisko naukowe osoby, w niczym nie usprawiedliwia takiego postępowania profesorów- członków komisji doktorskiej.

Nie po raz pierwszy spotykam się w środowisku prawniczym z bezczelnym naruszaniem dobrych obyczajów. Na szczęcie Centralna Komisja mogła w znanych mi przypadkach skutecznie zareagować i uratować godność środowiska akademickiego, którego część niweczyła prywatą, uprzedzeniami, pozanaukową aktywnością skierowaną przeciwko "zakładnikom", a więc najsłabszym.

Gdyby członkowie każdej jednostki akademickiej z uprawnieniami do nadawania stopni naukowych "mścili się" w taki sposób na swoich byłych czy obecnych samodzielnych współpracownikach naukowych, to mielibyśmy w uczelniach totalny chaos i niezdolność do przeprowadzania obron prac doktorskich. Niemalże każdy kogoś ceni bardziej lub mniej w środowisku naukowym, ale są też i tacy, którzy kogoś nie lubią czy nawet nienawidzą, ale zasiadają w tej samej radzie naukowej. Rozgrywanie personalnych konfliktów w powyższy sposób, nawet jeśli mają podłoże światopoglądowe, ideologiczne powinno, spotykać się ze zdecydowaną repulsją ze strony władz akademickich.

Z informacji medialnych wynika, że 15 maja br. dziekan Wydziału prof. Zbigniew Witkowski odbył rozmowę z prodziekanami i podjął decyzję o zwołaniu nadzwyczajnego posiedzenia Rady Wydziału celem przeprowadzenia tej obrony. Nie doszło jednak do niej. Ufam, że na tym ta sprawa się nie zakończy. Jaki przykład dali profesorowie UMK młodym uczonym? Kim mają być w przyszłości? Też mścicielami?

....

Jak informuje PAP - Przewodniczącym Centralnej Komisji został prof. Kazimierz Furtak, b.rektor Politechniki Krakowskiej, przewodniczący Komitetu Inżynierii Lądowej i Wodnej PAN, a także Komisji Nauk Technicznych PAU.

Tryb wyboru został zmieniony już po wyborach styczniowych br. Nie po raz pierwszy prawo zmienia się tak, by obowiązywało wstecz.

16 maja 2017

Lubię poniedziałki


Wczorajszy poniedziałek był dla mnie niezwykle pracowity. Najpierw prowadziłem z prof. UŁ Aliną Wróbel i wspomagającym nas zespołem adiunktów z UŁ (dr Marcin Rojek ), UKW (dr Katarzyna Marszałek) i UJK (dr Agnieszka Szplit) ostatnie w tym roku akademickim Ogólnopolskie Seminarium Podoktorskie, by ok. godz. 16.00 zdążyć na odbywającą się w innym miejscu Łodzi (na Rogach) Ogólnopolską Konferencję Naukową na temat: "Dziecko i wczesna edukacja. Horyzonty konstruktywistyczne i kognitywistyczną", którą zorganizował Zakład Badan nad Dzieckiem i Dzieciństwem oraz Zakład Współczesnych Strategii Wczesnej Edukacji UŁ.

Seminarium ma już wypracowaną w ciągu ostatnich dwóch lat strukturę, bowiem za każdym razem jeden z uczestników przedstawia koncepcję własnych badań naukowych uzyskując informację zwrotną od co najmniej kilkunastu adiunktów z różnych uczelni w kraju. Jest też zaproszony Gość specjalny, który obdarza nas swoim doświadczeniem z zakresu metodyki prowadzenia badań naukowych w pedagogice czy z zakresu naukoznawstwa, sztuki pisania lub komunikowania wyników własnych badań.

Wczoraj Mistrzem dla naszej społeczności był dr hab. Przemysław P. Grzybowski z UKW w Bydgoszczy, który uświadomił nam, dlaczego tak mało o naszej twórczości naukowej wiedzą inni i co zrobić, by poszerzać sieć odbiorców książek, artykułów czy wygłaszanych w czasie konferencji referatów. Po tych warsztatach niektórym mocno wzrośnie indeks Hirscha, bo Hirsch jak dotychczas nie dowiedział się, że opublikowali już swoje artykuły czy rozprawy zwarte.
W tym roku różne jednostki akademickie w kraju prowadzą debaty akademickie na temat dziecka i dzieciństwa w różnych aspektach, zakresach i perspektywach, toteż ucieszyła mnie możliwość chociaż krótkiego spotkania się z uczonymi z całego kraju prowadzących badania w ramach pedagogiki wczesnej edukacji (pedagogiki wczesnoszkolnej, pedagogiki elementarnej czy pedagogiki wieku dziecięcego). Ze względu na moje wcześniejsze tego dnia Seminarium nie usłyszałem niezwykle interesująco brzmiących już w samym tytule referatów, jak chociażby:

prof. dr hab Doroty Klus - Stańskiej z Uniwersytetu Gdańskiego - "Formatowaniu dziecka i dzieciństwa. Kontrowersje wokół rozwojowo-diagnostycznego paradygmatu pedagogiki", prof. dr. hab. Stanisława Dylaka z UAM w Poznaniu - "Edukacja w kontekście ewolucji i wiedzy o mózgu", prof. UAM dr hab. Renaty Michalak - "Jak podtrzymywać i wzbogacać zdolności uczenia się dzieci? Perspektywa neurokognitywna", prof. dr hab. Ewy Filipiak z UKW w Bydgoszczy - "Kulturowo-Historyczna teoria Lwa S. Wygotskiego. Paradygmat "znaczenia słowa" vs strategie badań rozwoju i uczenia się dzieci" czy referatów adiunktów: dr Ewy Lemańskiej-Lewandowskiej i dr Joanny Szymczak "Tworzenie kulturowej przestrzeni dla myślenia i działalności dziecka - zadania rozwojowe i ich rola w rozwijaniu dziecięcych zdolności naukowego poznania". Program tej konferencji jest bogaty, a kolejno referujących profesorów i doktorów, a nawet doktorantów jest ponad 50, a zatem mogę jedynie odesłać do całego programu, by zainteresowani mogli zobaczyć, nie tylko kto i czym się zajmuje w swoich badaniach naukowych, ale także jakimi problemami żyje współczesna pedagogika wczesnoszkolna.

Zdążyłem wysłuchać dwóch ostatnich wystąpień, z których każde było niezwykle interesujące. Prof. DSW we Wrocławiu Jolanta Zwiernik mówiła o partycypacyjnych badaniach dzieci jako procesie emancypacyjnym. Rzecz dotyczyła badań prowadzonych przez dzieci, zaś omawiana koncepcja została osadzona w teorii Jilla Clarka w paradygmacie badawczym nowej socjologii edukacji. Uznaje się tu dzieci za ekspertów własnego życia, toteż stają się one ekspertami w zakresie wiedzy na tematy tego, jak to jest być dzieckiem.

Ograniczony czas wypowiedzi sprawił, ze referująca nie mogła nam bliżej scharakteryzować za Mary Kellet 12 sesji treningowych, w wyniku których dzieci nabywają kompetencje badawcze, ale wiemy przynajmniej, gdzie tego szukać. Zapewne wielu z nas chciałoby uczestniczyć w konferencji podsumowującej badania dzieci, które same formułowały problem i rozwiązywały go zgodnie z opanowaną procedurą. Jeden z nich został następująco sformułowany: "Co myślą 9-11 latki o pracy swoich rodziców?" Dzieci mówiły o korzyściach z prowadzenia tego typu aktywności, jak dziesięciolatka: "Ważne jest, żeby widzieć rzeczy oczami dzieci. Dzieci widzą rzeczy inaczej niż dorośli. Myślę, że gdyby badania prowadziła osoba dorosła, nie uzyskałaby ona tych samych odpowiedzi. Ona nie zadawałaby takich samych pytań".


Musimy zatem zmienić w psychologii rozwojowej wyróżniane przez naukowców dziedziny aktywności i dodać do zabawy i uczenia się jeszcze prowadzenie badań naukowych. w końcu od kilkunastu lat cieszą się ogromną popularnością Uniwersytety Dziecięce, a eksperymentatoria trafiły już nawet do hipermarketów. Trudno zatem się dziwić, że pedagodzy nie tylko odkrywają wśród dzieci kompetentnych "uczonych", badaczy, ale także uczą się od nich ich własnego świata. Jednak - jak stwierdziła referująca - dzieciństwo dzieciństwu nie jest równe, toteż nie można kryteriami przefiltrowanego przez pamięć własnego dzieciństwa mierzyć to jakim ono jest dla dzieci "tu i teraz".

15 maja 2017

O rzekomo złych skutkach nauczycielskich migracji w wyniku reformy szkolnej


Kilka dni temu zadzwoniła do mnie "dziennikarka" łódzkiego dodatku "Gazety Wyborczej" - pani Agata Kupracz z prośbą o udzielenie jej komentarza do sytuacji, jaka ma miejsce w naszym mieście, a być może i w innych, skoro jej nieco skrócony tekst został przedrukowany tego samego dnia do wydania ogólnopolskiego. W wersji łódzkiej jej artykuł nosi tytuł:" Skutki szkolnej reformy: co roku inny wychowawca", zaś w wersji krajowej "Sieroty po reformie Anny Zalewskiej" . W tym ostatnim przypadku dokleiła się do tekstu red. Justyna Suchecka, która wprowadziła ogólnikowy komentarz dyrektorki jednego z poznańskich gimnazjów (nie wiadomo, którego) oraz Włodzimierza Paszyńskiego, wiceprezydenta Warszawy. Jest mu "przykro, że nauczyciele muszą tak wędrować, to się zawsze odbywa ze szkodą dla dzieci"). Oba teksty ukazały się w dn.11 maja 2017 r.

Prosząc o komentarz do nauczycielskich migracji z gimnazjów do szkół podstawowych i liceów lub techników A. Kupracz wyraziła trafny niepokój o to, czy aby nie ma tu miejsca pedagogiczna klęska, porażka, którą wymusiła "swoją reformą" Anna Zalewska? Z niektórych łódzkich gimnazjów odejdzie z końcem tego roku szkolnego nawet połowa kadry, nauczyciele różnych przedmiotów, wychowawcy klas, przed którymi są jeszcze dwa lata edukacji. Oto z Gimnazjum nr 43 im. Karla Dedeciusa odchodzi aż 30 pedagogów, w renomowanym Gimnazjum nr 1 dwie klasy trzecie pozostawi dwóch nauczycieli.

Być może jest to wierzchołek przysłowiowej góry lodowej i po wakacjach gimnazjaliści nie będą mieli zajęć ze wszystkimi swoimi nauczycielami, gdyż zdążą oni znaleźć sobie bezpieczniejsze miejsce pracy. Kto wie, może nawet lepsze, lepiej płatne poza szkolnictwem. W takim momencie zaczynają pojawiać się mechanizmy wolnego rynku. Nauczyciel może pracować w szkole, jeżeli (względnie) odpowiada mu to miejsce pracy, ale nie musi. Może nie akceptować wprowadzanych zmian ustrojowych, programowych, albo szukać dla siebie miejsca właśnie dzięki nim w innym typie szkoły.

Znakomity specjalista z elitarnego gimnazjum, który kształcił w ciągu kilkunastu lat uzdolnioną młodzież, bo przecież tylko taka miała szanse dostać się do tej szkoły, znajdzie miejsce pracy w renomowanym liceum, a może i w szkolnictwie wyższym - na uniwersytecie, w politechnice czy szkole artystycznej. Dlaczego nie? Minister J. Gowin otworzył wrota właśnie takim edukatorom, by mogli generować teraz eksperymenty, włączać się do innowacyjnej przedsiębiorczości, gospodarki a nawet firm zorientowanych na tzw. rynek dziecięco-młodzieżowych zainteresowań uzdolnień.

Dziennikarka wiedziała, że nie jestem afirmatorem tej pseudoreformy, toteż spodziewała się, że wzmocnię swoim komentarzem przyjętą przez zamawiającego u niej tekst tezę, która stanie się jeszcze jednym kamyczkiem do rzucenia nim w minister edukacji. Łódzkie środowisko oświatowe staje na rzęsach, by totalną krytyką polityki resortu edukacji wzmocnić pozycję obecnego wiceprezydenta z SLD i lokalnej Platformy Obywatelskiej, która trzyma władzę i sztamę z lewicową formacją w Łodzi.

Tyle tylko, że lewacka grupa podgryza obecną prezydent radykalnie osłabiając jej szanse na reelekcję w przyszłorocznych wyborach. Edukacja jest tu znakomitym polem do działania. Nawet jakaś działaczka SLD-owska po naukach o polityce, która nie ma zielonego pojęcia o szkolnictwie zawodowym, zaczęła pokazywać się na lokalnych konferencjach, by podzielić się kilkoma sloganami i wyjść, bo przecież nie ma czasu i nie jest to w istocie w kręgu jej zainteresowań. Interesów i owszem.

Powracam jednak do kwestii nauczycielskich migracji. Powiedziałem "dziennikarce" z GW, a co zapewne nie pasowało do politycznego zamówienia, że nie ma w tym nic złego. Nauczyciel nie jest niewolnikiem swojej profesji czy miejsca pracy. Ma prawo je zmieniać w dowolnym czasie, byle tylko przygotował do tego swoich wychowanków - powiedział im o powodach zmiany. W edukacji kluczową rolę odgrywa PRAWDA, UCZCIWOŚĆ, a nie ucieczka chyłkiem, którą przypisuje się tym pedagogom.

Nie przypuszczam, by uczniowie tych gimnazjów i ich rodzice nie wiedzieli, czym kierują się nauczyciele, którzy muszą już teraz zatroszczyć się o możliwość swojej samorealizacji zawodowej. To nie oni zdradzili młodzież, tylko MEN uruchomiło przemoc strukturalną, której skutki odczują wszystkie podmioty, czy im się to podoba, czy nie. Wszystko toczy się przy otwartej kurtynie. Tu nikt nie działa zza węgła. Uczniowie doskonale zrozumieją, że nauczyciel matematyki czy geografii chce realizować się w instytucji, która mu to zapewni. Ta już tego nie gwarantuje, więc o co mieć do niego pretensje?

Zwróciłem także uwagę na to, a wyraźnie zaskoczyło to "dziennikarkę", że nie wolno stygmatyzować tych nauczycieli, którzy przyjdą nawet na rok czy dwa lata do gimnazjów na zwolnione miejsca. Nie można zakładać, że będą to osoby nieodpowiedzialne, niekompetentne czy pozbawione poczucia wartości własnej pracy pedagogicznej w szkole. To jest oburzające, że usiłuje się uprzedzać do nich młodzież, chociaż jeszcze w tych gimnazjach nie podjęli swojej pracy tylko dlatego, że ośmielają się zatrudnić na miejsce "emigrantów". To jest nieuczciwe i właśnie niepedagogiczne. Takiego komentarza pani A. Kupracz postanowiła nie zamieścić, bo nie pasował do jej politycznej nagonki.

Mam nadzieję, że już więcej nie będzie prosić o jakikolwiek komentarz. Może zastanowić się, czy nie staje się przez manipulacje sierotą we własnym środowisku.