26 kwietnia 2017

Kto przemilcza a kto ujawnia zaniżanie subwencji oświatowej?



Pan dr Bogdan Stępień powołał przed laty do życia Instytut Analiz Regionalnych, by oferować zainteresowanym podmiotom gospodarczym, w tym także samorządom terytorialnym, które są podmiotami prowadzącymi placówki oświatowo-wychowawcze (m.in.przedszkola i szkoły), własne ekspertyzy.

Wśród wielu studiów analitycznych zwraca m.in. uwagę na to, że każdy rząd - niezależnie od tego, jaką reprezentuje opcję ideologiczną i która partia jest jego ostoją - jest zobowiązany do opracowania wzoru podziału subwencji oświatowej i zgodnie z nim przydzielania środków finansowych na dany rok. Okazuje się jednak, że albo władze czynią to celowo, albo niekompetentnie, skoro stosowana przez nie metodologia prowadzi do absurdów np. nie uwzględnia nauczycieli szkół niepublicznych podczas naliczania kwoty subwencji oświatowej, ale uwzględniania ich podczas jej podziału.

Można sformułować hipotezę, że owa "metodologia" staje się przedmiotem swoistej gry politycznej, bowiem - jak wynika z ekspertyz B. Stępnia - od kilkunastu lat mamy do czynienia z permanentnym zaniżeniem przez Ministerstwo Edukacji Narodowej subwencji oświatowej na każdy kolejny rok kalendarzowy, przy równoczesnym zwiększaniem zadań i związanych z nimi coraz wyższych kosztów.

Zaglądając na stronę powyższego Instytutu przekonamy się, że fakt bezczelnego zaniżania przez władze PO i PSL subwencji oświatowej był przedmiotem licznych interpelacji posłów opozycji, wówczas przede wszystkim z PIS (Machałek Marzena - Sekretarz Stanu w MEN - posłanka PiS, Mazurek Beata - Rzecznik PiS - posłanka PiS, Moskal Kazimierz - poseł PiS i Osuch Jacek - poseł PiS).

Słusznie zatem dr B. Stępień pyta, czy posłowie PiS - bardzo zatroskani o polską edukację i jej finansowanie w poprzedniej kadencji, staną na wysokości zadania i również tym razem nagłośnią problem, kierując do Ministra Finansów oraz Ministra Edukacji Narodowej interpelacje w trosce o dobro wspólne? Nie można przecież w duchu prawa i sprawiedliwości, prawdy i rzetelności godzić się na to, by minister edukacji twierdziła, że są zabezpieczone w budżecie państwa środki na oświatę, i w tym roku będą nawet wyższe, od ubiegłorocznych, podczas gdy z "twardych" wyliczeń statystycznych rysuje się obraz temu zaprzeczający!

Posłowie minionej koalicji rządzącej przez 8 lat skupili się teraz na inicjatywie referendalnej w sprawie "reformy" ustrojowej szkolnictwa. Nie mają czasu na wyliczanie błędów formacji rządzącej, gdyż do tego trzeba mieć fachowców. Tymczasem PO takowych nie miała, więc trudno, by teraz nagle mogła się "odkuć" za wytykanie jej za okres 2008-2015 ignorancji, bezczelności czy/i manipulacji w resorcie edukacji.

Osoby zajmujące się jednak metodami badań naukowych sięgają po narzędzia analiz, które są odporne na uwikłania ideologiczne, polityczne, interesy partyjne czy propagandowe. Fakty są faktami. Matematyczne dane nie podlegają elastycznemu naginaniu ich do oczekiwań władzy czy czyichś aspiracji, tylko są weryfikowane lub odrzucane zgodnie z prawami obowiązującymi w naukach ścisłych!


Zdaniem dra B. Stępnia - wbrew powszechnym zapewnieniom p. Anny Zalewskiej, obecnie wdrażana reforma ustrojowo-programowa szkolnictwa została nie tylko źle zaplanowana, źle przemyślana, ale i błędnie policzona, gdyż subwencja oświatowa na rok 2017 jest zaniżona o prawie pół miliarda złotych (486 870 tys. zł). Tym samym MEN nie ma koniecznych środków na likwidację gimnazjów, a co dopiero mówić o reformie programowo-metodycznej.

"Zaniżenie subwencji oświatowej na dany rok budżetowy ma bardzo poważne konsekwencje nie tylko dla obecnych, ale i przyszłych finansów samorządowych, bo w myśl art. 28 ust. 1 ustawy o dochodach jednostek samorządu terytorialnego, zaniżona kwota subwencji na dany rok, staje się podstawą do jej ustalania na rok kolejny. Zatem zaniżenie subwencji oświatowej na rok 2017 będzie mogło mieć swoje konsekwencje w latach następnych".


25 kwietnia 2017

Korzenie, źródła i narracje edukacji

Dajmy sobie spokój z przepychankami z politykami, bo - jak widać - są oni wiedzoodporni, aroganccy, prymitywni w uzależnianiu losów polskich dzieci i młodzieży od własnych gier partyjnych o władzę. Nic dziwnego, ze wykorzystują w tym celu najnowsze techniki manipulacji i propagandy politycznej, bo społeczeństwo - w swej większości - i tak nie ma czasu na weryfikowanie populistycznych argumentów o rzekomo dobrej zmianie i dobrej szkole. To nie ministerstwo o tym decyduje.

Czas powrotu do źródeł, korzeni, by narracje o szkole stały się przedmiotem rzeczywistej refleksji tak w środowisku rządzących, polityków władzy i opozycji czy kadr kształcących przyszłych nauczycieli. Obecni i tak obie poradzą. Gorzej zawsze mają dzieci, uczniowie, gdyż oni nie mają wyboru, są skazani na szkołę w wersji hard- lub softpolitycznej, mniej lub bardziej indoktrynującej. Jest okazja do zwarcia szeregów, do kolejnej rozmowy o edukacji. Stwarza ją najnowsza książeczka prof. Aleksandra Nalaskowskiego z Wydziału Nauk Pedagogicznych UMK w Toruniu. Zanim ktoś podejmie decyzję o tym, by jej w ogóle nie czytać lub jednak czytać z odpowiednim dla siebie uprzedzeniem wobec autora, to lepiej niech da sobie spokój.

Najnowsza książka "Nalaska", jak mówią o tym Profesorze zwolennicy Jego znakomitego znawstwa szkoły powszechnej i uniwersytetu, w odróżnieniu od większości autorów, polityków czy krytyków, którzy pamiętają ją tylko z własnego dzieciństwa i młodości, jest powrotem do wcześniej utrwalanych myśli, idei i refleksji. Autor jest bowiem mistrzem nie tylko naukowej eseistyki, ale także hermeneutą rzeczywistości edukacyjnej, która wymaga wielokrotnego namysłu. Jak sam pisze w "Zaproszeniu do lektury":

Przeglądając własny dorobek i penetrując twardy dysk w komputerze, odnalazłem sporo tekstów nigdzie nieopublikowanych, zaczętych, a nieskończonych, których pisanie zarzuciłem z powodu albo braku pomysłu, albo zniechęcenia czy też szwankującego niekiedy zdrowia. Z obecnej perspektywy niektóre z nich uznałem za całkiem sensowne i postanowiłem nad nimi jeszcze popracować. Jakkolwiek nie nad wszystkimi i nie od razu.

Wracałem do nich, zmieniałem, zostawiałem, wracałem. Każdy z badaczy ma swój warsztat pisarski i własny sposób przelewania myśli na papier. (...) Dużą przygodą było komponowanie tej książki z zachowaniem strategii, aby jeden tekst uzupełniał inny, a niekiedy go wyjaśniał, lub też stał w świadomie ułożonym kontrapunkcie.
(Edukacja. Korzenie-źródła-narracje, Kraków: Impuls 2017, s. 5-6)

Tomik otwiera "Pierwszy wykład", w którym ma miejsce odsłona mentalności i postaw studentów pokolenia NETT (akronim z języka angielskiego: young people not in employment, education or training). Nie tylko swoim studentkom (kobiety bowiem stanowią zdecydowaną większość w środowisku studiujących pedagogikę) "maluje" własnymi metaforami, inteligentnymi analogiami, odwołaniami do wiedzy historycznej, geograficznej, architektonicznej, kulturowej, psychologicznej itd. naukę, by - zanim się w nią zagłębią na poważnie, parametrycznie i kaerkalnie - nie znienawidzili jej istoty i ponadczasowej misji.

Nalaskowski jest od dawien dawna wytrawnym obserwatorem codzienności, strażnikiem pamięci historycznej, patriotą z krwi i kości, empatycznym etykiem pedagogicznym, ale i wiarygodnym dekonstruktorem kłamstwa, fikcji, pozorów dającym w ostatnich latach szczególne świadectwo chrześcijańskiej postawy. To nie sprzyja korporacyjnej przychylności, bo kto lubi, kiedy uświadamia mu/jej się nakładanie obcej skóry dla ukrycia własnych braków.

Kiedy jeden z wykładów poświęcił sumieniu i występkowi przekonuje nas, że chciał w ten sposób: (...) pokazać tkwiący w nich (studentach - przyp. BŚ) potężny potencjał, do którego można dotrzeć, tylko dokopując się do korzeni, by potem iść pod prąd, zawsze pod prąd, dotrzeć do źródeł. (s.140)

Toruński pedagog zawsze szedł pod prąd paradygmatów, akademickiego środowiska, pedeutologicznego mainstreamu, mód czy ideologicznie determinowanych obyczajów społecznych, najpierw podskórnie buntując się przeciwko fundamentalizmowi marksistowsko-leninowskiemu, a w nowej rzeczywistości ustrojowej - neoliberalnemu chaosowi m.in. w sferze edukacji. Sam stworzył dzięki ostremu postrzeganiu świata wiele nowych pojęć, które wyrażają to, co dotychczas umykało naszej uwadze, a co trafnie określa mianem pedagogicznego nadrealizmu oraz niewidoczności pogranicza.

W tej rozprawie wprowadza kolejny, zaskakujący bon mot pedagogiczny -"ZMATOWIONE WYCHOWANIE", 'NIEWIDOCZNE POGRANICZA" i "ZATUPANA CODZIENNOŚĆ". Pokazuje, jak to się stało, że niektóre pojęcia zostały odarte z prawdy, stając się swoim zaprzeczeniem. Znacznie wcześniej ks. prof. Janusz Tarnowski tworząc książkę o wychowaniu, rozpoczął analizę jego istoty od odpowiedzi na pytanie, czym wychowanie nie jest. Skoro myślimy słowami, to i wychowanie może być przez nie zabłąkane, zmatowione, kiedy "(...) usilnie próbujemy urządzić edukację w kształcie hybrydy, mieszanki chrześcijaństwa z wolnym rynkiem, sami szarpiąc się pomiędzy porządkiem hierarchicznym i liberalnym agnostycyzmem". (s. 24)

Miejscami, jak sam pisze o swoim podejściu do narracji, bywa ortodoksyjny, upraszczający zjawiska lub prowokacyjny. Tym samym niektóre z zamieszczonych tu esejów mogą być znakomitą okazją do budowania ze studentami pól sporu o sens wychowania, kształcenia, dyskutować z nimi o relacjach socjalizacyjnej władzy i submisji, prawach dziecka (ucznia), prokreacyjnej beztrosce, erotyce, interhomo, międzykulturowości lub kulturowej kolektywizacji, o sztuce, sacrum, zabawach, bibliotece, itp.

W zamykającej tomik "Parerdze" Aleksander Nalaskowski trochę opowiada o sobie, o własnym warsztacie pracy dydaktycznej, o tym, czego oczekiwał kilkadziesiąt lat temu od wykładowców uniwersyteckich, którzy przygotowywali go do asystenckiej roli, o konfrontowaniu się z nowymi subdyscyplinami nauk pedagogicznych, o świecie wartości, uniwersyteckim sacrum i profanum.

Jest też w tej książce mowa o pedagogice w cztery strony, którą tworzyliśmy w pierwszej połowie lat 90. XX w., w różnych ośrodkach uniwersyteckich - jako pokolenie idących pod prąd: On, Zbyszko Melosik i Tomasz Szkudlarek. "Rozeszliśmy się ze swoją nauką, szkołami w cztery strony, ale wiemy, dokąd możemy wrócić - do wspólnych korzeni, gdzie ogrzewa nas ponadnaukowa i pozamerytoryczna prawdziwa przyjaźń. (s. 128)

Uzbrajam się zatem w cierpliwość ufając, że za jakiś czas znowu będę miał okazję do podzielenia się z czytelnikami refleksją na temat kolejnej książki Aleksandra Nalaskowskiego. Warto czekać, bo żadna z dotychczasowych nie skutkowała rozczarowaniem. Odnotuję zatem na koniec fragment z recenzji profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, dr hab. Anny Murawskiej, która niezwykle trafnie podsumowała wartość tego pozornie małego dzieła:

Książka jest niewielkiej objętości. Niech jednak ta fizyczność, w połączeniu z lekkim językiem, który ma już chyba status znaku firmowego autora, nie zmyli czytelnika. Lekki język zwodzi i uwodzi, ale to trudna książka, w której każde słowo jest ciężkie i nie ma słów niepotrzebnych. Wydają się dobrane z największym namysłem i precyzją, bez cienia przypadkowości, aby znaczyły to, co – wedle intencji piszącego – znaczyć powinny.


24 kwietnia 2017

Branżowe doktoraty oraz naruszenie zasady lex retro non agit


Sejm przyjął uchwałę o zmianie ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki oraz niektórych innych ustaw. Ustawa wchodzi w życie. Wcześniej, bo w dniu 7 kwietnia 2017 r. dyskutowała nad proponowanymi w niej zmianami Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży.

Pierwsza - z wyróżnionych w tytule postu - kwestia dotyczy doktoratów branżowych jako nowej kategorii rozpraw doktorskich dla osób niezwiązanych bezpośrednio z uczelniami, ale kreatywnych, innowacyjnych, potrafiących wykorzystać metody badań naukowych do opracowania nowych rozwiązań konstrukcyjnych, technologicznych, które będą mogły znaleźć zastosowanie w sferze gospodarczej lub społecznej. Tym samym adresatem nowelizacji nie są tylko przedstawiciele dziedzin związanych z gospodarką, techniką, przedsiębiorczością, ale także ze sferą społeczną, a zatem także psycholodzy czy pedagodzy.

Nie jest to jednak nowa ścieżka kariery akademickiej, gdyż Sejm nie uwzględnił habilitacji branżowych. Możliwość uzyskania stopnia doktora na podstawie osiągnięć w pracach wdrożeniowych lub prac rozwojowych w otoczeniu społeczno-gospodarczym jest stymulacją procesów innowacyjnych oraz po części zachętą dla młodych naukowców do rozwijania własnej kariery w oparciu o działalność wdrożeniową. Jak podało Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego w uzasadnieniu projektu Ustawy:

"Zwiększenie zainteresowania pracami wdrożeniowymi powinno przełożyć się na intensyfikację współpracy jednostek naukowych z podmiotami funkcjonującymi w ich otoczeniu społeczno-gospodarczym, co z kolei przyczyni się do wzrostu innowacyjności polskiej gospodarki i poprawy jakości życia społeczeństwa."

Obowiązuje zatem zapis w art. 13 ust. 1:

1. Rozprawa doktorska, przygotowywana pod opieką promotora albo pod opieką promotora i promotora pomocniczego, powinna stanowić:

1) oryginalne rozwiązanie problemu naukowego lub

2) oryginalne rozwiązanie w zakresie zastosowania wyników własnych badań naukowych w sferze gospodarczej lub społecznej albo

3) oryginalne dokonanie artystyczne

– oraz wykazywać ogólną wiedzę teoretyczną kandydata w danej dyscyplinie naukowej lub artystycznej oraz umiejętność samodzielnego prowadzenia pracy naukowej lub artystycznej
.”

Wraz z tą kategorią doktoratów poszerzono ustawowy zapis o roli promotora pomocniczego. W art. 20 po ust. 7 dodano ust. 7a w brzmieniu:

„7a. Promotorem pomocniczym w przewodzie doktorskim doktoranta, którego kształcenie na studiach doktoranckich odbywa się we współpracy z otoczeniem społeczno-gospodarczym, może być osoba niespełniająca wymogów, o których mowa w ust. 7, jeżeli posiada:

1) co najmniej pięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu działalności badawczo-rozwojowej lub

2) znaczące osiągnięcia w zakresie opracowania i wdrożenia w sferze gospodarczej lub społecznej oryginalnego rozwiązania projektowego, konstrukcyjnego, technologicznego lub artystycznego, o ponadlokalnym zakresie oraz trwałym i uniwersalnym charakterze.”


Druga kwestia, dotyczy naruszenia przez polityków i posłów większości parlamentarnej w Sejmie VIII kadencji zasady lex retro non agit

Pisałem o tej kwestii wcześniej, a dotyczy ona naruszenia przez ustawodawcę zasady, że prawo nie działa wstecz. Centralna Komisja Do Spraw Stopni i Tytułów wyłoniła w dn. 10 stycznia 2017 r. - zgodnie z obowiązującą Ustawą - dwóch kandydatów na przewodniczącego tego organu. Tymczasem rządzący postanowili dokonać zmiany post factum, czyli po już przeprowadzonych wyborach, zmieniając w ub. tygodniu Ustawę także w tym zakresie.

Chodzi o to, żeby Przewodniczący Centralnej Komisji nie był wskazywany  przez jej członków, tak jak miało to miejsce 10.01.2017 r., ale by jego wyboru dokonywała premier spośród wszystkich członków CK.

W czasie posiedzenia Komisji zmianę tę forsował za zgodą Ministra J. Gowina Podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego Piotr Dardziński. Większość koalicyjna odrzuciła wniosek opozycji, by nie wprowadzać tej zmiany.

Jak zapisano w uzasadnieniu jej wprowadzenia:

"W ustawie z dnia 14 marca 2003 r. o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki proponuje się również zmianę brzmienia art. 33 ust. 3 polegającą na rezygnacji z konieczności wskazywania przez Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów kandydatów do pełnienia funkcji jej przewodniczącego i przyznaniu Prezesowi Rady Ministrów wyłącznej prerogatywy do jego powoływania.

Centralna Komisja, zgodnie z art. 33 ust. 1 ustawy, działa przy Prezesie Rady Ministrów, a zatem nie znajduje uzasadnienia ograniczenie jego uprawnienia w zakresie powoływania przewodniczącego, polegające na możliwości jego wyboru jedynie spośród dwóch wskazanych kandydatów.

Jednocześnie z uwagi na fakt, że bieżąca kadencja Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów rozpoczęła się z dniem 1 stycznia 2017 r., zaproponowano przepis przejściowy celem uregulowania sytuacji, w której – na podstawie przepisów dotychczasowych, przedstawione zostałyby Prezesowi Rady Ministrów kandydatury na przewodniczącego, a także przepis zobowiązujący Prezesa Rady Ministrów do powołania przewodniczącego zgodnie z art. 33 ust. 1 w brzmieniu przewidzianym w niniejszym projekcie."


Tym samym zmiana otrzymała następujące brzmienie:

Art. 5. 1. Kandydatury na przewodniczącego Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów przedstawione Prezesowi Rady Ministrów na podstawie art. 33 ust. 3 ustawy zmienianej w art. 1, w brzmieniu dotychczasowym, nie podlegają rozpatrzeniu.

2. Prezes Rady Ministrów powoła przewodniczącego Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów na podstawie art. 33 ust. 3 ustawy zmienianej w art. 1, w brzmieniu nadanym niniejszą ustawą, w terminie 30 dni od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy.


Wkrótce zatem dowiemy się, o kogo - jako jedynie słusznego Przewodniczącego CK - toczył się ukryty spór w łonie władzy.