14 czerwca 2016

Odpowiedzialność dyscyplinarna nauczycieli akademickich – doświadczenia i problemy


MNiSW opublikowało raport Zygmunta Hasiewicza na temat odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli akademickich. Jak rozumiem, ta odpowiedzialność wynika z faktu, że naruszyli oni prawo o szkolnictwie wyższym albo o stopniach naukowych i tytułach naukowych. Niestety, nie dowiemy się tego z materiału w formie prezentacji. Uwielbiam materiały mieniące się analizami, których w nich nie ma.

Prezentacja w pdf zapewne była opatrzona jakimś komentarzem jakościowym w trakcie konferencji, bez którego jej wartość jest w istocie niewielka. Autor tego materiału jest profesorem automatyki i robotyki na Politechnice Wrocławskiej, a więc nie jest specjalistą od konstruowania raportów, które w tym przypadku powinny mieć charakter socjopedagogiczny. Może właśnie dlatego analiza zjawisk dotyczy podania danych liczbowych bez dociekania ich znaczeń, uwarunkowań i następstw?

Po co komu taki materiał? Co i dla kogo ma z niego wynikać? Założonym celem tej "diagnozy" było wypracowanie propozycji ewentualnych zmian prawa w zakresie odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli akademickich. Wartość zatem sondażu opinii jest niewielka. Ot, skierowano ankietę do przewodniczących uczelnianych komisji dyscyplinarnych, a oni (albo ktoś w ich imieniu) podali odpowiedzi na zawarte w niej pytania.

Na ponad 400 szkół wyższych uzyskano dane od zaledwie 53 podmiotów, przy czym akurat z tych szkół, w których jest najwięcej patologii (szkół niepublicznych, których jest dwukrotnie więcej, niż państwowych) uzyskano zwrot od zaledwie 8 osób. Prezentacja zawiera takie dane, jak:

Poziom wiedzy prawnej wśród członków komisji dyscyplinarnych: (ciekawe jak został stwierdzony?)
Wysoki 9 - 19%; Przeciętny 22 - 46%; Niski 14 - 29%; Bardzo niski 3 - 6%.

Udział w składach orzekających osoby z przygotowaniem prawniczym: Tak: 40% (19 głosów); Nie: 60% (29 głosów). Mogłoby się wydawać, że o naruszeniu prawa decydowały osoby w większości niekompetentne. Nie, bowiem prawdopodobnie pozbawionych prawników 29 podmiotów korzystało z pomocy prawnej. Pomocy udzielał radca prawny uczelni, kancelaria prawna, prawnicy wchodzący w skład UKD, sędzia Sądu Najwyższego - biegły z zakresu prawa autorskiego, zaś pomoc polegała na: uzgadnianiu procedury, opiniowaniu dokumentów i pism procesowych, wyjaśnianiu kwalifikacji karnej czynu, udzielaniu wyjaśnień w sprawach, w których występują wątpliwości co do szczegółowego stosowania przepisów prawa (karnego, administracyjnego), interpretacji przepisów (Ustawy i Rozporządzenia).

Na najmniej wartościowe pytania, bo banalnego rozstrzygnięcia:

a) Czy przepisy dotyczące odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli akademickich są jasne i zrozumiałe? Tak odpowiedziało 75% (40 głosów), a Nie - 25% (13 głosów).

b) Czy przepisy dotyczące odpowiedzialności dyscyplinarnej nauczycieli akademickich w wystarczający sposób regulują tok postępowania? odpowiedziało Tak - 68% (36 głosów) oraz Nie - 32% (17 głosów).

Koniec. Kropka.

Które przepisy są jasne, a które niezrozumiałe? Tego ankieter nie dowiedział się. Po co jednak miał tego dociekać, skoro zamawiający sondaż zapewne zakładał, że prawo trzeba zmienić. Potrzebne jest tylko jakieś uzasadnienie.

Respondenci zapisali lub zaznaczyli w ankiecie, że pociąganie nauczycieli akademickich do odpowiedzialności dyscyplinarnej rodzi jakieś przeszkody. Odpowiedzialność za coś (nie wiemy, dlaczego nie zostały tu skategoryzowane chociażby czyny wymagające podjęcia decyzji przez komisję dyscyplinarną) ma ponoć takie przyczyny:

nadmierne sformalizowanie i brak elastyczności procedur;

trudności w jednoznacznej ocenie czynu
, przede wszystkim plagiatu;

dziwne decyzje instancji wyższych, odwoławczych;

przewlekłość rozpatrywania odwołań przez Komisję przy Radzie, w dodatku bez udziału rzecznika uczelnianego;

przewlekłość przekazywania odwołań od orzeczeń Komisji przy Radzie do sądu i przewlekłość rozpatrywania spraw przez Sąd Apelacyjny.


Z treści opracowania wynika, że komisje dyscyplinarne zajmowały się głównie lub wyłącznie plagiatami.

Oto bowiem na kwestie dotyczące postępowania dowodowego i jego niedostatków, respondenci stwierdzili, że nie ma ich 37 jednostkach (37 głosów), a tam gdzie występują wynikają z:

braku narzędzia do jednoznacznej oceny, czy ma się do czynienia z plagiatem;

braku obowiązku przeprowadzania ekspertyz, w szczególności w zakresie nierzetelności naukowej;

braku możności wyegzekwowania stawiennictwa świadków;

niejasnej kompetencji składów orzekających w zakresie uzupełniania materiału dowodowego i trudności z uzyskiwaniem dowodów spoza uczelni
.

Szczególnie niepokojąco brzmią dane o tym, że w 11 jednostkach miały miejsce sprawy nauczycieli akademickich z podejrzeniem braku lub ograniczonej poczytalności. Problemem był tu brak wymogu opinii psychiatrycznej, gdy zachodzi podejrzenie zaburzeń psychicznych oraz brak możliwości wymuszenia poddania się badaniom psychiatrycznym lub psychologicznym dla oceny poczytalności i zdolności uczestniczenia w rozprawie. Ciekawe, na jakiej podstawie stwierdzono występowanie zaburzeń, skoro nie było specjalistycznych ekspertyz?

Jakie zostały zastosowane kary wobec nieodpowiedzialnych nauczycieli akademickich? Upomnienie, naganę, naganę z pozbawieniem prawa do pełnienia funkcji kierowniczych w uczelniach oraz pozbawienie prawa do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego. Zdaniem zaledwie 9 podmiotów spośród wszystkich ankietowanych katalog kar dyscyplinarnych wymaga zmian bowiem: obecny jest niewystarczający w stosunku do osób, które nie mają uprawnień do piastowania stanowisk kierowniczych na uczelni; powinna istnieć kara zawieszenia w prawach nauczyciela akademickiego, nagany z ograniczeniem praw do pełnienia funkcji akademickich, kara w postaci pracy społecznej, publikacji orzeczenia z usunięciem z dorobku zakwestionowanych publikacji (w przypadku naruszenia praw autorskich); powinien być bardziej elastyczny i wskazane powinny być jaśniejsze kryteria doboru kary; należałoby wycofać karę pozbawienia prawa do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego, a w przypadkach zagrożonych taką karą z urzędu kierować sprawy do sądu.

Respondenci - tym razem nie wiemy, dlaczego nie wszyscy, bo zaledwie 34 na 59 - odnieśli się w większości do sugestii, że powinna mieć miejsce kara upomnienia przez rektora, z pominięciem trybu dyscyplinarnego, jak i do tego by była możliwość odwołania do uczelnianej komisji dyscyplinarnej po udzieleniu kary przez rektora. Zaledwie 20 osób przyznało, że stosowało przepisy Kodeksu postępowania karnego w postępowaniu dyscyplinarnym, zaś 31 stwierdziło, że w postępowaniu dyscyplinarnym nie brali udziału profesjonalni obrońcy, mimo że powinno być to standardem wynikającym z orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego.

Przewodniczący komisji są w większości przeciwni temu, by studenci uczestniczyli w postępowaniach dotyczących nauczycieli akademickich, chyba że sprawa naruszenia porządku dotyczyła relacji studentów z oskarżonym nauczycielem. O tym, czego dotyczą patologie można wywnioskować z opinii na temat tego, czy powinny toczyć się mediacje albo postępowanie przed sądem koleżeńskim przy lżejszych przewinieniach dyscyplinarnych. Z opinii 38 osób wynika, że:
większość spraw to spory, a nie przewinienia; wiele spraw ma jako podłoże konflikty interpersonalne; mediacja i możliwość dobrowolnego poddania się karze powinny być pełnoprawnym elementem postępowań dyscyplinarnych; w sprawach nie mających znamion przestępstwa, komisje dyscyplinarne powinny być zastąpione sądami koleżeńskimi, a przestępstwa (różne formy naruszenia własności intelektualnej lub dóbr osobistych) powinny być rozpatrywane w sądach.









13 czerwca 2016

TAK




Wczoraj miała miejsce w Łodzi ostatnia już uroczystość w tym roku szkolnym z okazji przyjęcia przez dziewięciolatki Pierwszej Komunii Świętej. Zdecydowana większość tych ceremonii miała miejsce w maju. Rodzice i członkowie rodzin byli niezmiernie wzruszeni, a dzieci pełne pozytywnych emocji, radości. Do tego aktu inicjacji były przygotowywane niemal przez cały rok szkolny, nie wspominając o dwóch poprzednich latach katechezy, a więc z każdym dniem zbliżały się do tego najważniejszego dla nich przeżycia Eucharystii.

Pięknie pisze o tym w swoim wierszy pt. TAK - ks. Jan Twardowski:


Pierwsza Komunia z białą kokardą
jak w śniegu z ogonem ptak
ufaj jak chłopiec z buzią otwartą
Bogu się mówi - tak.

Nie rycz jak osioł nie drżyj jak żaba
wytrwaj choć nie wiesz jak
choćby się cały Kościół zawalił
Bogu się mówi - tak.

Miłość zerwaną znieś jak gorączkę
z chusteczką do nosa w łzach
święte cierpienie pocałuj w rączkę
Bogu się mówi -tak
.


Kiedy więc słyszę wśród pedagogów opinie krytyczne, rzecz jasna spoza kultury chrześcijańskiej, że dzieci są zbyt małe, nieświadome, pozbawione zdolności do rozstrzygnięcia, czy naprawdę chcą przyjąć Pana Jezusa do swoich serc pod postacią chleba, to zastanawiam się, czy aby czytali znakomite dzieło Sergiusza Hessena pt. "Podstawy pedagogiki"? Może nie wiedzą, czym różni się anomia moralna od heteronomii moralnej i dlaczego ten próg kolejnej inicjacji stanowi niezbędne ogniwo do autonomii moralnej?

Są jednak profesorowie pedagogiki, jak np. Maria Mendel z Uniwersytetu Gdańskiego, o której udziale w świeckiej inicjatywie, mającej na celu zastąpienie pierwszokomunijnej tradycji - inną, świecką tradycją - jest mowa w artykule w dodatku do Gazety Wyborczej - "Duży Format" (9.06.2016). Podobno nowa "tradycja" ma charakter dobrej zmiany, co zawarła redakcja już w tytule publikacji: "Dzieci w walce o nowego Polaka – nowa świecka tradycja".

Wynika z niego, że świeccy potrzebują ideał nowego Polaka. Czy dotychczasowe wzory się zużyły, straciły swoją wiarygodność? Jak sami twierdzą, jest to „(…) święto organizowane nie w opozycji do Kościoła, ale jako wydarzenie otwarte dla wszystkich: łączące ludzi różnych korzeni (a więc nie tylko Słowian), różnego pochodzenia etnicznego i różnych wyznań”. W rzeczy samej, inicjatywa genderowej socjolożki, psycholożki i filozofki z tego Uniwersytetu - Anny Kłonkowskiej - ma charakter równie heteronomiczny, jak Pierwsza Komunia Święta, tyle tylko, że ta ostatnia nie powstała w opozycji do innej tradycji.

Jak mówiła dziennikarce w/w inicjatorka tej "nowej tradycji" (Czy tu można mówić o tradycji?):

- Pomysł wziął się z bardzo prostych przesłanek. Nie jesteśmy katolikami, nasze dzieci nie są ochrzczone i nie będą szły do I Komunii. (…) Nie chciałam, by z tego powodu, że nie idą do I Komunii, czuły się niekomfortowo. To przecież ważne święto nie tylko religijne, ale też społeczne i ludyczne. Uważam jednak, że moment symbolicznego wejścia w starsze dzieciństwo można obchodzić też w sposób świecki.

A zatem i wśród osób świeckich dostrzegana jest potrzeba zaoferowania dzieciom czegoś, co zrównoważy ich poczucie dyskomfortu w związku z tym, że ich rodzice nie wyrażali zgody na udział w lekcjach religii, tym samym i przygotowywania podopiecznych do I Komunii Św. Czego zazdrości się Kościołowi katolickiemu - odświętności, poczucia bycia we wspólnocie, estetyki, etyki? Czy może chodzi o to, by za wszelką cenę kontynuować pomniejszanie roli Kościoła katolickiego w Polsce w procesie wychowywania społeczno-moralnego dzieci i młodzieży, zastępując czy wypierając jego funkcję misyjną świecką obyczajowością? Estetyka zapewne też jest inna w tym "nowym" zwyczaju, skoro miejscem celebracji jest świetlica Krytyki Politycznej. Czy zamiast Biblii dla dzieci, poddani inicjacji otrzymują dzieła Lenina, Marksa, Engelsa czy Sierakowskiego w wersji - rzecz jasna - komiksowej?

Świeccy mają zatem z kim, chociaż nie bardzo mają czym i gdzie, konkurować, rywalizować, a nawet walczyć. Zwyczaj jednoczesnej komunii św. wielu dzieci wprowadzili w XVII wieku Księża Misjonarze, a zatem tradycja jest tu znacznie dłuższa i powszechniejsza, mimo że na ziemie polskie dotarła dopiero w I połowie XIX wieku. W wymiarze indywidualnym sięga ona jednak starożytności, a w sensie wychowawczym średniowiecza, kiedy to dopuszczalne było przystąpienie do komunii św. w wieku, w którym dziecko potrafiło odróżnić, co jest uczciwe, od tego, co uczciwe nie jest, a w kwestii wiary odróżniało zwykły chleb od Chleba Eucharystycznego.

(fot. Miniatura krzyżyka wykonanego w obozie Ravensbrueck przez Zofię Pocitowską jest jednym z wielu motywów i zarazem dowodów przetrwania uwięzionych kobiet, które służyły Niemcom do eksperymentów medycznych)

W okresie PRL tradycje i zwyczaje o charakterze obrzędowym wprowadzał do systemu szkoły wychowującej prof. Heliodor Muszyński. Ich pozostałości mają jeszcze miejsce w niektórych szkołach publicznych, gdzie wychowanie zespołowe wspomagane jest m.in. ślubowaniem pierwszoklasistów, organizacją uroczystych apeli itp. Nikt nie badał tego, jaki jest u sześcio-siedmiolatków poziom rozumienia wydarzenia, do którego nawet nie są specjalnie przygotowywane, a jeśli w ogóle, to najwyżej przez miesiąc, w porównaniu z co najmniej dwu- czy trzyletnią formacją religijną dzieci ośmio-dziewięcioletnich?

Młodzi badacze. Do dzieła. Konstruujcie projekty badawcze, tylko unikajcie w nich samopotwierdzających się hipotez. Wystarczy, że takimi karmili nas autorzy niektórych projektów IBE i ORE. Warto badać wspólnoty społeczne, wyznaniowe i świeckie, aksjologicznie uniwersalistyczne, jak i homogeniczne oraz dociekać istoty procesów wychowawczych, które są w nich inicjowane i prowadzone. Przed pedagogiką jest jeszcze wiele niezbadanych zdarzeń, procesów i instytucji.

11 czerwca 2016

W Łodzi pedagogika i psychologia na najwyższym poziomie - jedynie w Uniwersytecie Łódzkim


Jeszcze kilka lat temu było prawie dziesięć wyższych szkół kształcących na kierunku pedagogika. Każda chciała formować przyszłych pedagogów. Dzisiaj wiodącą rolę odgrywa jedynie Uniwersytet Łódzki, zaś w sektorze niepublicznym ostały się zaledwie trzy, które edukują na tym kierunku jedynie na poziomie magisterskim: Społeczna Akademia Nauk (8 miejsce w rankingu Perspektyw), Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna (21 miejsce) i Wyższa Szkoła Informatyki i Umiejętności z siedzibą w Łodzi (51-60 miejsce). Nie liczą się już na tym rynku pozostałe wyższe szkoły prywatne tracąc swoją pozycję i wiarygodność albo fatalnym zarządzaniem, albo złą ofertą, albo gorszą kadrą, albo łamaniem prawa, albo wszystkim czy większością z tych patologii razem wziętych.

Jak pisze Urszula Mirowska-Łoskot w DGP "nie wszystkie szkoły wyższe wywiązują się z obowiązku aktualizowania danych w ogólnopolskiej bazie o szkolnictwie wyższym POL-on(...)." (2016 nr 108, s. B11) Wielu kanclerzy czy założycieli wyższych szkół prywatnych ukrywa fakt odejścia profesorów czy doktorów, a zdarza się, że nawet na stronach internetowych widnieją nazwiska osób już nieżyjących czy dawno nie mających nic wspólnego ze szkołą. To jest dopiero poziom "kreatywnego" marketingu.

Najwyższy poziom i status posiada - nie do pokonania - Wydział Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie edukowani są nie tylko przyszli i już pracujący pedagodzy, ale także psycholodzy. Zmiany są tu dynamiczne, kolejni młodzi uczeni uzyskują stopnie naukowe doktora, habilitacje, a wkrótce pojawią się też - mam nadzieję - nowi profesorowie tytularni. W minionym miesiącu Wydział otrzymał pozytywną ocenę akredytacji instytucjonalnej Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która po 7 miesiącach analiz niezwykle bogatych zasobów źródłowych przesłała stosowny raport.


Od 25 lat można ubiegać się na UŁ nie tylko o wykształcenie na poziomie I i II stopnia, ale także o promocję doktorską. Ba, z końcem maja 2016 r łódzka psychologia uzyskała na tym Wydziale prawo do nadawania stopnia naukowego z PSYCHOLOGII. To zasługa kadr kierowniczych Instytutu Psychologii i intensywnie rozwijającego się zespołu młodych naukowców. Takimi uprawnieniami nie dysponuje żadna łódzka uczelnia niepubliczna, a zapowiadają się tu dalsze zmiany jakościowe.

Zbliża się okres rekrutacji na studia. Najlepsi kandydaci będą w pierwszej kolejności ubiegać się w ośrodkach wielkomiejskich o indeks uniwersytetu, politechniki, akademii czy państwowej szkoły artystycznej. Ci, którzy pomimo niżu demograficznego nie dostaną się do wymarzonej uczelni publicznej, zaczną szukać dla siebie miejsca w wyższych szkołach prywatnych (tzw. "wsp"). Powinni jednak inwestować w swój rozwój i szanse na uzyskanie jak najlepszych warunków startowych na rynku pracy sprawdzając najpierw, co tak naprawdę oferuje im wyższa szkoła prywatna ("wsp").

Jeśli jedynym atutem takich szkół jest brak opłaty rekrutacyjnej czy jakiś gadżet lub dumpingowe czesne, to kandydaci na studia zaczynają się już zastanawiać, czy aby nie otrzymają w zamian wyrobu naukopodobnego. Wielu właścicielom takich "wsp" zależy na tym, by naiwni młodzi ludzie spłacali ich zobowiązania kredytowe, nieudane inwestycje, ułatwiali "pranie brudnych pieniędzy", wspierali pozaakademickie interesy czy czyjeś przerysowane ambicje itp.

O kuszeniu ZEREM przez wyższe szkoły prywatne pisałem 27 lipca 2013 r. Nic się od tego czasu nie zmieniło. Może ZERO jest dzisiaj bardziej wyraziste. Warto zobaczyć, w których szkołach nastąpiła z udziałem pseudoakademickich pasożytów degradacja pedagogiki, by nie sponsorować uciech właściciela z nadzieją na uzyskanie dyplomu. Będzie tanio. To nie ulega wątpliwości. Podobnie jak i oferty pracy po takich "studiach" będą do tego adekwatne.

Rzecz jasna, rankingi tej lub innej organizacji czy redakcji nie są gwarancją czegokolwiek, gdyż powstają na podstawie wypełnionych ankiet przez zainteresowane jak najlepszym wizerunkiem władze uczelni. Papier przyjmie wszystko, natomiast rzeczywistość może skutkować wielkim rozczarowaniem. Dlatego ważną rolę na akademickim rynku odgrywa tzw. "szeptany marketing", czyli przekazywane przez studiujących czy absolwentów opinie o tym, jaka jest prawda czasu i miejsca, procesu i oferty, kadr i administracji.

Skoro można kupić wirtualnych hejterów, to niektórzy kanclerze nie szczędzą grosza na zatrudnianie tak ich - do walki z konkurencją, ukrywaniem własnych niedoborów, jak i afirmatorów ich kiepskiego biznesu - rzekomo wyjątkowego, wybitnego, wspaniałego itp. Coraz trudniej jest oddzielić ziarno od plew w sektorze ofert wyższych szkół prywatnych. Młodzież coraz śmielej wyjeżdża na zagraniczne uczelnie, gdyż uzyskuje potwierdzenie wystarczającej wiedzy i umiejętności oraz wsparcie ze strony rodziców. Członkostwo Polski w UE stwarza od lat znakomitą okazję do studiowania w uczelniach zagranicznych.