09 kwietnia 2016

Pedagogika z harcerską pasją i entuzjazmem


Zaproszony przez redakcję jednego z pism harcerskich do debaty na temat własnych doświadczeń życiowych i wychowawczych w harcerstwie i dzięki harcerstwu, odniosłem się do tego okresu w moim życiu, który 25 lat temu przekształcił się z formy czynnej w ukrytą.

Zadałem czytelnikom periodyku pytania: Czy istnieje coś takiego, jak implicytna pasja (także harcerska) na wzór ukrytych, utajonych postaw? Czy można być harcmistrzem nie będąc w czynnej służbie? Czy ktoś przestaje być nauczycielem, lekarzem, prawnikiem wraz z przejściem na emeryturę lub ze zmianą profesji? Czy przestajemy być rodzicami tylko dlatego, że nasze dzieci opuściły już domowe gniazdo i są dorosłe, samodzielne, być może nawet mają już własne rodziny? Czy pasja może być włączana w naszą biografię w związku z podjętą rolą społeczną lub zawodową, czy też może być wyłączana z tych ról? Jaki jest związek osoby z pasją i czy musi ona nakładać się lub wpisywać w naszą biografię jako coś dodatkowego, jakiś wyróżnik czy świadectwo naszej osobliwości?

Podejmując się wglądu w przeszłość, teraźniejszość i de facto przyszłość, miałem poważny problem. Od czego powinienem zacząć? Co uczynić punktem wyjścia do tytułowej introspekcji? Wydaje się, że są tu dwie drogi badań: jedna, historyczno-biograficzna, w wyniku której można zacząć od początków, genezy pojawienia się określonej pasji w moim życiu, i druga, naukowo-komparatystyczna, która polegałaby na wyjściu od definicji pojęcia „pasja” i poszukiwaniu zbieżności lub rozbieżności w własnej biografii, życiu i dokonaniach tego wszystkiego, co nosi jej ślady, duchowe przejawy czy materialne wytwory.

Na użytek relacji przyjąłem tę drugą perspektywę, by miała ona jednak naukowy charakter. Pierwsza bowiem orientacja poznawcza, autobiograficzna mogłaby ulec subiektywnemu wymknięciu się własnych myśli, pamięci zdarzeń czy wytworzenia korzystnej we własnym mniemaniu autoprezentacji. Ta nie była mi potrzebna, bowiem i tak nie mam możliwości i chęci ujawniania wszystkiego, co wpisywało się w losy mojego życia, także tego harcerskiego. Zachowały się przecież kroniki pierwszej drużyny – 124 ŁDH im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego w Łodzi, w której przygotowywałem się do świadomej służby harcerskiej uzyskując prawo do złożenia przyrzeczenia, a tym samym doświadczenia środowiskowej inicjacji.

Mam też kroniki prowadzonego przeze mnie, w strukturze powyższej drużyny, pierwszego w życiu zastępu, a potem już własnych drużyn – 13 ŁDH im. gen. Józefa Bema, 63 ŁDH im. Zygmunta Sierakowskiego, kolejno prowadzonych szczepów harcerskich przy 49 Szkole Podstawowej w Łodzi, a potem Szkole Podstawowej nr 17 i 101 w Łodzi, czy wreszcie Studenckiego Kręgu Instruktorskiego „Impuls” przy Uniwersytecie Łódzkim.

Każda z prowadzonych przeze mnie kronik, także obozowych (z Harcerskich Akcji Letnich Hufca ZHP Łódź-Bałuty „Promieniści”), stanowi odrębne źródło informacji o wydarzeniach, których byłem sprawcą, współsprawcą lub świadkiem. Wymagałyby odrębnych, zdystansowanych analiz i triangulacyjnych badań z uwzględnieniem wielu innych źródeł i podmiotów. Nie sposób bowiem w tym miejscu przeprowadzać introspekcyjną rekonstrukcję treści.

Co mi dało harcerstwo, a co zyskała pedagogika? Zdradzam to w swojej najnowszej książce.


08 kwietnia 2016

Alternatywnie o i dla edukacji



Wczoraj rozpoczęła się w "oborze" dawnego Pałacu Kornów w Pawłowicach - jak charakteryzował miejsce obrad dziekan Wydziału Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego - konferencja pod hasłem: "Komu i do czego potrzebna jest szkoła - o edukacji inaczej", której nie zorganizował żaden wydział pedagogiczny czy uczelnia pedagogiczna, ale Wydział Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego wraz z Wrocławskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i Kolegium MISHiS Uniwersytetu Wrocławskiego.

To była niewątpliwie alternatywa organizacyjna, ale także programowa, bowiem w toku dwóch dni uczyć się będą, doskonalić i wymieniać doświadczeniami kadry zarządzające szkołami, nauczyciele i wychowawcy szkół i placówek publicznych oraz niepublicznych, nauczyciele akademiccy, którzy kształcą na kierunkach nauczycielskich, psychologowie, pedagodzy, pracownicy poradni psychologiczno-pedagogicznych, pracownicy Ośrodków Doskonalenia Nauczycieli, doradcy zawodowi oraz studenci kierunków nauczycielskich. Nad całością obrad czuwali prof. UWr Wiesław Fałtynowicz oraz Lilianna Zabierowska z WCDN.

Uczestnicy konferencji, która toczy się pod patronatem Uniwersytetu Przyrodniczego poszukują odpowiedzi na m.in. następujące pytania:

• Jak wiedza na temat motywacji i emocji może wspierać edukację?

• Jak wykorzystywać coaching, mentoring i tutoring w edukacji?

• Jakie korzyści dla ucznia i nauczyciela może mieć stosowanie metody 4ALL?

• Jak współpraca uczelni i ODN może wpływać na jakość edukacji?

• Komu i do czego potrzebny jest nauczyciel?

• Komu i do czego potrzebny jest uczeń?

• Jakie role pełnią dyrektorzy szkól w systemie edukacji?

• Jaką rolę w edukacji może pełnić rozwój osobisty?

Wystarczy zajrzeć do programu obrad, by przekonać się, że jednym z wiodących pytań, było: "Czy w dzisiejszych czasach szkoła w ogóle jest potrzebna?" Przewidziano bowiem także debatę na temat edukacji domowej. Sam nabyłem na miejscu książkę André Sterna pt. "...I nigdy nie chodziłem do szkoły", którego życie, dzieła i wnoszone do kultury wartości potwierdzają, że dla niektórych edukacja domowa jest wielką szansą rozwojową i samorealizacyjną. On sam jest artystą - muzykiem i kompozytorem, lutnikiem, pedagogiem, dziennikarzem i pisarzem, a zarazem bohaterem filmu Erwina Wagenhofera pt. "Alfabet" (pisałem o nim w blogu). Zacytuję "Słowo od Sir Kena Robinsona" do tej właśnie książki:


Dzieci są uczniami z natury, a jednak tak wiele z nich męczy nauka w szkole. Jest tak między innymi dlatego, że nie współbrzmi ona z prawdziwym rytmem ich ciekawości. André Stern jest uosobieniem naturalnych procesów uczenia się i osiągnięć. "... I nigdy nie chodziłem do szkoły" to pełen pasji manifest, nawołujący do zmian w edukacji, których solidny fundament stanowią doświadczenie nauki bez szkoły André oraz cenne spostrzeżenia ze świata sztuki i nauki. André Stern - znany artysta, pedagog i kochający ojciec - pokazuje, jak każde dziecko może wzrastać i rozkwitać, kiedy zrozumiemy zarówno to, w jaki sposób się uczy, jak i co je motywuje oraz kiedy zapewnimy mu najlepsze warunki do rozwoju" (s.9).

Obrady otworzyły wykłady plenarne: mój na temat: Komu i do czego potrzebna jest alternatywna edukacja?, znanego w biznesie oświatowym i psychoterapeutycznym autora książek, poradników, gier intraaktywnych oraz powieści kryminalnych - Macieja Bennewicza na temat: "Coaching i mentoring w edukacji" oraz psycholog i pedagog Agnieszki Jastrzębskiej o "Metodzie 4All".

Po południu prowadzono równolegle aż osie warsztatów, co niewątpliwie musiało wzbudzać poczucie niedostatku i frustracji u tych, którzy chcieliby być i tu, i tam, a może i jeszcze w innej grupie warsztatowej, ale musieli dokonać wyboru - co jest dla nich samych ważniejsze, jaką wiedzę chcieliby posiąść, uporządkować, przedyskutować oraz jakie umiejętności spróbować opanować czy chociażby przetestować ze względu na własne problemy zawodowe czy osobiste.

Sesje warsztatowe obejmowały następujące oferty:

1. Małgorzata Bednarek

Czy polska szkoła (edukacja) jest już gotowa na kaizen?

2. Maciej Bennewicz

Co nowego może wnieść coaching do edukacji?

3. Mariusz Budzyński

Jaka Szkoła w XXI wieku? Czy możliwa jest szkoła moich marzeń? czyli zaprojektuj sobie szkołę.

4. Dorota Downar-Zapolska, Anna Łuźniak

Czego nie uczymy w szkole – zbudujmy sobie wioskę?

5. Agnieszka Jastrzębska

Dlaczego metapoznanie jest szansą na podniesienie efektywności nauczania?

6. Jarosław Traczyński

Czy nauczyciele naprawdę potrzebują tylu szkoleń? Co mogłoby je zastąpić?
Po moim wykładzie z makropolityki oświatowej, w trakcie którego wyjaśniałem różnice w podejściu do edukacji alternatywnej w państwie totalitarnym i państwie ustrojowo demokratycznym, ale w rzeczywistości autorytarnym, gdzie szkolnictwo jest przedmiotem inżynierii społecznej rządzących, referat miał Maciej Bennewicz. Po mistrzowsku - jak na doświadczonego psychoterapeutę i autora przystało - wprowadził wszystkich w źródła i przesłanki kognitywistyki, zostawiając dla siebie i zgromadzonych nauczycieli czas na warsztaty o coachingu.
Myślenie o wartościowej edukacji ma miejsce właśnie w trakcie takich spotkań, rozmów, ćwiczeń, konsultacji, kiedy uczestniczą w nich autentyczni entuzjaści edukacji, a nie spędzeni w ramach resortowych konsultacji dyrektorzy i nauczyciele, by wypełnić swoją obecnością salę , którą zaszczycił minister czy wiceminister edukacji. Tak szkoły się nie zmienia w XXI wieku. Rządzący nadal nie rozumieją, że czasy centralistycznych manipulacji szkolnictwem są możliwe w innych ustrojach politycznych.

Żadne hasła o "dobrej zmianie", o nawet dobrych intencjach władzy nie doprowadzą do zmian w procesie uczenia się dzieci i młodzieży, chyba że mają one być pożądanymi jedynie ze względów doktrynalnych, ideologicznych. To im współczuję, bo wszyscy tylko tracą czas, a środki publiczne marnotrawione są na pozorowanie tzw. reform. Jak piszą na internetowych forach nauczyciele - nam już wolności nie odbierzecie. Przeczekamy, a po cichu i tak będziemy robić swoje. Jak w PRL, którym rzekomo gardzi obecna władza.

Tezę referatu Agnieszki Jastrzębskiej: "Nauka nigdy nie nastąpi, jeśli uczeń jej nie przyjmie" można odnieść do relacji między centralistycznymi reformatorami a środowiskiem szkolnym. Otóż Zmiana w polskiej edukacji nigdy nie nastąpi, jeśli nie przyjmie jej nauczyciel. Nic nie pomogą tu codzienne kreacje i narracje ministry edukacji we wszystkich możliwych mediach. Symboliczne zaszczycanie swoją obecnością także takich konferencji, by niczego nie chcieć się w ich trakcie nauczyć, tylko wyjść po byciu powitanym, są niczym innym, jak reprodukcją syndromu "homo sovieticus". Inna rzecz, że kierujący MEN nie wiedzą lub nie wierzą, że może i powinno być inaczej. Dlatego dalej będą podtrzymywać pozoranctwo zmian w edukacji, czy tego chcą, czy nie.

07 kwietnia 2016

Czy młodzież czyta poezję?




















Przemieszczając się samochodem po kraju natrafiłem w jednej ze stacji radiowych na kończącą się już audycję o tym, dlaczego młodzież nie czyta poezji. To pytanie wydało mi się nonsensowne, bo nie dość, że sugerowało banalną odpowiedź, to zakładało, że dociekający wie, jaki jest stan rzeczy. Dodatkowo taka sonda utrwala stereotyp o rzekomo złej młodzieży. Wyglądało na to, że dzisiejsza młodzież jest inna, czyli na pewno gorsza od tej z poprzednich pokoleń.

Temat był dla mnie bardzo interesujący, tym bardziej że wyemitowane w eter rozmowy z uczniami szkół ponadgimnazjalnych i studentami nie napawały optymizmem. Być może na początku audycji redaktor miał lepsze przykłady, których nie dane mi było usłyszeć. Lubimy narzekać na młode pokolenie, więc być może i ta audycja została przygotowana zgodnie ze znaną nam w diagnostyce społecznej samosprawdzającą się hipotezą. Skoro redaktor ma osobiste przekonanie, że współczesna młodzież nie czyta poezji, to nic trudnego, jak wyjść na ulicę, udać się w czasie dużej przerwy między zajęciami na szkolny czy uniwersytecki korytarz, by nagrać wypowiedzi uczniów/studentów zgodnie z własnymi oczekiwaniami.

Rzeczywiście, wypowiedziom młodych towarzyszył śmiech, banalne wypowiedzi, gdyż na pytanie: Czy czytacie poezję? - odpowiadali w stylu: "ha,ha, ha , nooo, gdzieee tam", "A po co?" , "Jak musimy...". Studenci natomiast tłumaczyli nieobecność poezji w ich lekturach tym, że zniechęcili ich do poezji nauczyciele języka polskiego w liceum, którzy kazali im odpowiadać na pytanie: "Co autor wiersza miał na myśli?"

Wpisując w wyszukiwarkę tytułowe dla dzisiejszego wpisu pytanie, znalazłem inne: "Dlaczego młodzież nie lubi poezji?" , które ponoć zadają sobie nie tylko poloniści, ale także rodzice większości dzieci wieku szkolnego, którzy oczekują od swoich pociech zainteresowania twórczością literacką.

Ten sam autor wpisu wcześniej zadał nieco inne pytanie: "Czy warto czytać poezję?" odpowiadając na nie tak samo, jak na poprzednie. To tylko świadczy o tym, że sam nie czyta wierszy i nie ma pojęcia o tym, jaka jest współczesna młodzież.

Na innej stronie czytam: Dlaczego współczesna młodzież nie czyta i nie lubi poezji? i nie wierzę, że można było dać do niego komentarz: To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać. Trzeba być analfabetą społecznym, by tak sformułować pytanie. To takie sondażowe "wash and go", czyli dwa w jednym. Na szczęście, znalazł się tylko jeden wielbiciel tej kwestii, którego wpis wyjaśnił wartość całej wypowiedzi (cytuję bez korekty):

UnLove475 odpowiedział(a) 2011-05-17 18:05:02: Nie wiem, jak reszta szanownych towarzyszy, ja jednak preferuję ksiązki i poezję. Owszem, komputery i internet - bez tego mało osób w ogóle się obejdzie, ale ja osobiście również bez książek nie wytrzymam dłużej niż tydzień xD. Przypuszczam, iż nie czyta się już tyle co kiedyś dlatego, że młodzież ma zapewnione inne formy rozrywki. Niektórzy uważają osoby lubiące czytać za dziwaków, a nasze poczciwe mole książkowe, nie chcąc odstawać od toważystwa, decydują się na odpuszczenie sobie tejże przyjemności. Mam nadzieję, że mniej więcej o takie wyjaśnienie ci chodziło Pozdrawiam szanowną koleżankę z placu bitwy o książkę UnLove475

Wydane przez nauczycieli opracowania lektur i wierszy niewątpliwie wzbogaciły autorów tego dydaktycznego kiczu, ale za to skutecznie zniechęciły do czytania tych, za których edukację odpowiadają także profesjonalnie. Trudno tu pisać o misji.