14 lutego 2016

Ukryta prywatyzacja szkół publicznych


Akurat w pełni zgadzam się z oficjalnym poglądem kierownictwa Związku Nauczycielstwa Polskiego, które od lat protestuje przeciwko ukrytej prywatyzacji szkolnictwa publicznego. Rozpoczął ten proces b. minister edukacji Mirosław Handke,a rozwinęła go twórczo ekipa PO i PSL. Jest on kontynuowany do dziś. Nic dziwnego, skoro w ten sposób dba się o firmy znajomych królika i można uwłaszczyć się na infrastrukturze publicznego szkolnictwa.

Skwapliwie skorzystały z tego inne podmioty, organizacje pozarządowe - fundacje oświatowe różnej maści, które znalazły w tym sposób nie tyle na ratowanie szkół publicznych, bo to powinno być zadaniem solidarnym i synergicznym państwa i samorządów, ale na własny biznes.

Urynkowienie edukacji musiało znaleźć ujście w lobbingu różnych grup interesów właśnie w resorcie edukacji. Dotyczy to także kościołów i ich zakonów, które prowadziły własne szkoły niepubliczne, a dzięki wsparciu resortu znalazły drogę na uwolnienie własnych kosztów i przerzucenie ich w ukrytej postaci właśnie w procesie przejmowania - określnego mianem rzekomego "ratowania" - małych szkół publicznych.

Pojawia się bowiem pytanie, dlaczego nie mogą tego czynić samorządy, tylko przekazują lekką rączką majątek publiczny podmiotom niepublicznym? Otrzymują one przecież dokładnie taką samą subwencję na każdego zrekrutowanego ucznia jak samorządy! Co takiego czynią, że mogą prowadzić liceum czy szkołę podstawową z liczbą poniżej 70 uczniów, a samorządy nie mogą? Czyż nie jest to tylko i wyłącznie kwestią organizacji pracy, a więc zatrudniania nauczycieli w tych szkołach, wsparcia procesów rekrutacyjnych?

Jak załatwia się taką prywatyzację?

Najpierw podmiot prywatny zgłasza się do samorządu, bo wie, że pewne szkoły nie mają od kilku lat wysokiego naboru. Jak rządzi w samorządzie frakcja liberalna z PSL, to widzi w tym świetny interes do zrobienia. Jak kieruje samorządem i oświatą lewica, to przecież musi być dobrym wujkiem i w imię socjalistycznej troski o mniejszość także skorzysta z okazji, by likwidacja szkoły nie przeszła na jej konto.

ZNP jest przeciwne likwidacji szkół. No, ale jak się po cichu dogada z korporacją oświatową (a ostatnio ojciec jednego z zakonów mających już ustawione przez SLD przejęcie szkoły publicznej w małym mieście sam tak powiedział o swoim środowisku, "że są korporacją"), to wyjdzie na to, że jest dobroczyńcą, bo szkołę ratuje. Mamy zatem paradoks. Z jednej strony ZNP i SLD protestują przeciwko przejmowaniu szkół przez NGO czy kościoły, a z drugiej strony, cichaczem tak czyni. Kto to sprawdzi? Nikt, bo czynią to w zgodzie z prawem, które sami sobie ustanowili. Czy przyznają się i ujawnią swoje zyski w trosce o ratowanie rzekomych strat?

Najpierw trzeba załatwić z radnymi, żeby zgodzili się na przyjęcie uchwały o zamiarze likwidacji szkoły. Jak to już przejdzie, a po jednym z takich przypadków pisałem kilka dni temu, a jest ich w kraju wiele, podejmuje się po kolejnych rozmowach z samorządowcami i władzami nadzoru pedagogicznego ciche ustalenie, by i kurator "klepnął" kolejną uchwałę, tym razem o przekazaniu szkoły publicznej do prowadzenia podmiotowi X, Y czy Z na podstawie art. 4 ust.1 oraz art.12 pkt.11 ustawy z dnia 5 czerwca 1998 r. o samorządzie powiatowym w związku z art. 5 ust.5a i 5g ustawy z dnia 7 września 1991 r. o systemie oświaty (tj. Dz.U. z 2015 r. poz. 2156, z 2014 r. poz. 7, z 2015 r. poz. 1045 i poz. 1418, z 2016 r. poz. 64, poz. 35).

Jednostka samorządu terytorialnego, będąca organem prowadzącym dla szkoły liczącej nie więcej niż 70 uczniów, na podstawie uchwały organu stanowiącego oraz po uzyskaniu pozytywnej opinii kuratora oświaty, może przekazać w drodze umowy osobie prawnej nie będącej jednostką samorządu terytorialnego (np. zakonowi, fundacji, stowarzyszeniu) lub osobie fizycznej, prowadzenie takiej szkoły. Jednostka samorządu terytorialnego jest zobowiązana również w terminie 6 miesięcy przed przekazaniem szkoły do prowadzenia osobie prawnej (jw.) powiadomić pracowników szkoły oraz zakładową organizację zawodową o terminie przekazania szkoły, jego przyczynach prawnych, ekonomicznych i socjalnych skutkach dla nowych pracowników, a także nowych warunkach pracy i płacy.

Powiadamia o tym przyszły właściciel szkoły, który przyjeżdża na obchód, spotyka się z radą pedagogiczną i informuje ją o tym, że ma ofertę nie do odrzucenia: albo podpiszą nowe warunki pracy i płacy, oczywiście już na warunkach sprywatyzowanych, a więc poza pełną ochroną Karty Nauczyciela i bez jawnej informacji o tym, ile tak naprawdę będą zarabiać, albo nie podpiszą i otrzymają 6 miesięczną odprawę. A dalej niech już sobie sami szukają zajęcia. Nikogo ich los nie obchodzi. Niech cieszą się ich "życzliwi" sąsiedzi.

Uchwałę taką może zakwestionować kurator oświaty, ale.... . Wszystko zależy od tego, komu i na czym zależy. Na pewno nie chodzi tu ani o uczniów, ani o nauczycieli, ani o tradycje, ani o publiczny majątek, który nagle, dla takiego starosty staje się niejako prywatną własnością, którą może przekazać komu chce, nawet za złotówkę. Nie traci przecież z własnej kieszeni, ani nie przekazuje własnego domu czy willi, tylko publiczne dobro.

No to, drodzy nauczyciele, którzy zostaliście rzekomo uratowani, jak wam się teraz wiedzie? Jak wyglądają wasze relacje z nowym pracodawcą? Jak funkcjonuje wasza mała szkoła? Jak to jest możliwe, że mała placówka publiczna kosztuje samorząd ok. 600 tys.rocznie, a jak ją odda komuś, to wystarczy 120 tys.?

13 lutego 2016

Demagogia w wypowiedziach polityków na temat edukacji


Dobrze, że jest taki portal, który rejestruje demagogiczne wypowiedzi naszych polityków, także w zakresie edukacji. Wprawdzie naszej dziedzinie nie poświęca się tu zbyt wiele uwagi, a szkolnictwu wyższemu w ogóle - co mnie bardzo dziwi - to jednak ma to znaczenie w walce z kreowaniem przez gabinety polityczne ministrów fałszywej świadomości Polaków. Szczególnie, że dotyczą one spraw, co do których istoty nie muszą wszyscy mieć właściwej wiedzy i orientacji.

DEMAGOG to inicjatywa międzynarodowa, która jest realizowana w kilku zaledwie państwach postsocjalistycznych - w Czechach, na Słowacji i Węgrzech, a w tym roku po raz pierwszy w Polsce przez Klub Jagielloński. Celem projektu jest kontrola wypowiedzi polityków.

W gruncie rzeczy istotą zarejestrowanych na stronie wypowiedzi rządzących jest wykazanie nieprawdy lub też ewidentnej sprzeczności z ich wcześniejszymi opiniami na określony temat. Tak więc nazwa projektu powinna być rozszerzona i brzmieć: DEMAGOG - HIPOKRYTA. Twórcy tego projektu przyłapują polityków na szeroko rozumianym kłamstwie, na wprowadzaniu w obieg dla korzyści politycznych informacji, które są nieprawdziwe lub niepełne, wyrwane z kontekstu, a niemożliwe zarazem do zweryfikowania przez niespecjalistów.

Być może jest przesadne "czepianie się" słów czy zdań wypowiedzianych przez ministra, gdyż w toku prowadzonego wywiadu radiowego czy telewizyjnego (live)zdarza się im nieintencjonalnie powiedzieć coś nieprzemyślanego, nierozsądnego, sprzecznego z faktami, a słowo poszło już w eter. Dzisiaj niektórzy dziennikarze nie przygotowują się rzetelnie do wywiadów, tylko ich rolą jest łapanie na "haczyk niepamięci lub niewiedzy" polityków, by ich ośmieszyć, zdezawuować ich rzekome kompetencje do rządzenia itp.

Znacznie łatwiej jest politykowi udzielać wywiadu prasowego, bo w tym przypadku musi on być autoryzowany. Może zatem wielokrotnie przeczytać jego treść i potwierdzić lub zmienić jakieś jej fragment. Jeśli tego nie uczyni, to zgodnie z bezlitosnymi regułami gry politycznej stanie się bohaterem wirtualnych memów. Sam jednak - w takim przypadku - będzie sobie winien.

Wśród kilkudziesięciu demagogicznych wypowiedzi niewiele jest na temat edukacji. Co dziwne, opublikowano tu jedynie te, na których "przyłapano" minister Annę Zalewską. Tymczasem w poprzednim okresie znajdziemy z łatwością setki demagogicznych stwierdzeń byłych ministrzyc edukacji - K. Łybackiej, K. Hall, K. Szumilas czy J. Kluzik-Rostkowskiej. Niemalże codzienną praktyką rzeczników prasowych MEN jest demagogia, więc aż dziw bierze, że nikt się jej nie przygląda.

Oczywiście, autorzy strony "demagogia.org.pl" dwoiście dokumentują demagogię w wypowiedzi ministry edukacji. Najpierw więc podają jej treść, miejsce i datę, aby następnie przedstawić empiryczny dowód nieprawdy.

Przykład:

Anna Zalewska wypowiedziała się o reformie szkolnictwa z roku 1999 w dn. 24.11.2015 jako gość Moniki Olejnik na antenie Radia ZET. Stwierdziła, że w wypadku gimnazjów, (...) od lat 90. budujemy ten system, w dodatku uwaga bez konsultacji społecznych prowadzonych przez ministra. Oczywiście, teza była fałszywa, gdyż Mirosław Handke konsultował wszystkie zmiany ustrojowe w czasie swoich rządów. Na dowód zamieszczono skan tzw. "Pomarańczowej książeczki", która zawierała koncepcję wstępną Reformy Systemu Edukacji.

Czytamy: „Przedstawiamy do konsultacji założenia reformy systemu edukacji. Oczekujemy, iż w najbliższych tygodniach dojdzie do wielu publicznych debat na temat przedłożonych propozycji. Chcemy, aby ów szeroki dialog był podstawą spójnego, przejrzystego, akceptowalnego modelu polskiej edukacji…”

Red. Monika Olejnik przypomniała min. Annie Zalewskiej, że to Prawo i Sprawiedliwość miało 10 lat temu w swoim programie wyborczym rozpoczynanie szkoły podstawowej od szóstego roku życia.

Również za demagogiczne uznano stwierdzenie min. A. Zalewskiej jakoby to Finlandia miała najlepsze wyniki edukacyjne we wszystkich możliwych badaniach.

Politycy - pilnujcie się, bo mimo walki różnych partii politycznych (od prawicowych po lewicowe) ze społeczeństwem obywatelskim, ono ma się całkiem dobrze rozwijając się powoli, ale skutecznie. Polacy nie chcą powrotu do PRL, do demokracji autorytarnej na wzór sowiecki czy białoruski. Dotyczy to także polityki oświatowej.

11 lutego 2016

Równanie w dół?


Po co ktoś obejmuje stanowisko ministra edukacji czy nauki i szkolnictwa wyższego, skoro nie miał i nie ma osobistej wizji w dziedzinie życia społeczeństwa i państwa, o której losach częściowo będzie decydować? Zadaję sobie to pytanie, bo po raz kolejny w dziejach III RP mamy do czynienia z ministrami, którzy przyszli do resortu z politycznym zadaniem zmiany czegoś, co jest im częściowo obce, niezrozumiałe lub trudne do opanowania. Jak zwykle, edukacja jest ubogą krewną, która będzie na łasce władzy mającej ważniejsze od niej priorytety.

Ktoś obejmuje urząd nie zdając sobie sprawy z tego, że w tych akurat dziedzinach niewiele może zmienić, jeśli nie jest w nich ekspertem, autorytetem, intelektualistą, którego warto przynajmniej posłuchać, by zrozumieć intencje, jakimi zamierza kierować się w ramach swojej misji. Zdumiewające jest to, że kolejni ministrowie nie wyciągają żadnych wniosków z błędów swoich poprzedników, z ich niekompetencji, braku odwagi, rzetelności i zaangażowania na rzecz dobra wspólnego, tylko powtarzają ten sam schemat, wchodzą w te same buty ignorancji i budowania wokół siebie "twierdzy jedynie słusznej racji" na zasadzie inwersji.

Jak stwierdziła min. A. Zalewska: Tak szerokiej debaty jeszcze w Polsce nie było. Zanim przystąpimy do zmian systemu edukacji, chcemy wspólnie z obywatelami je przedyskutować i zaplanować . Czyżby nie wiedziała, że takie same debaty miały miejsce w ostatnich 17 latach? Jeździła po kraju b. premier Ewa Kopacz, ale podróżował też po nim Edward Gierek. Odwiedzała każde województwo ministra K. Hall, K. Szumilas i J. Kluzik-Rostkowska, więc i teraz ministra edukacji Anna Zielińska podróżuje zgodnie z przyjętą przez siebie "mapą drogową".

Ciekawe, po co była kampania wyborcza i odwiedzanie kolejnych województw przez kandydatów do Sejmu tej kadencji? To z niczym przyszli do Sejmu, by dopiero dowiedzieć się od innych, co czynić warto lub nie warto, co można czy nie należy? Dopiero teraz będą wsłuchiwać się w głos nauczycielskiego środowiska czy może badają jego nastroje lub oczekiwania? Po co?

A może głównym tego powodem jest konieczność wydania resztek milionów z funduszy unijnych na tzw. zmianę systemową? Tamta nie wyszła, więc co za różnica, czy ta się powiedzie, skoro kasę trzeba wydać na nonsensowne spotkania, biesiady, narady z odpowiednio dobraną i wyselekcjonowaną politycznie publicznością. – Chcemy, aby o reformie edukacji dyskutowała cała Polska – powiedziała Anna Zalewska na konferencji prasowej. Tyle tylko, że ta cała Polska sprowadza się do 1840 ekspertów w 16 grupach tematycznych, którzy będą uczestniczyć w 16 debatach wojewódzkich z udziałem rodziców, uczniów i samorządowców.

Sądziłem, że jak prawica idzie do władzy, to ma u podstaw swoich planów intelektualną moc założeń, co do których będzie szukać jedynie sposobów na ich przekazanie, wytłumaczenie społeczeństwu, by mogło je w większości przyjąć z poczuciem bezpieczeństwa i zaufania do władzy. Tymczasem po raz kolejny mamy intelektualną pustkę, niemoc, niewiedzę, niepewność, a zarazem determinację, by chociaż na złość mamie odmrozić sobie ucho. Być może w innych dziedzinach jest lepiej, a w każdym razie inaczej. W edukacji wszystko jest po staremu.

Równamy w dół. Zapewne coś zostanie wyniesione ku górze. Nie ulega już wątpliwości, że będzie to większa troska o kształcenie humanistyczno-społeczne, a więc o klasyczną indoktrynację. Już dochodzą z MEN sygnały, że zostaną spełnione postulaty wprowadzenia matury z religii. Zastanawiam się, czego jeszcze nie chciała koalicja PO i PSL, a co teraz ma stać się faktem? Po co te niby konsultacje? Gdzież się podziała lista ponad tysiąca absurdów oświatowych, którymi podzielili się z poprzednią ministrą i jej zastępcami koleżanki i koledzy dyrektorzy z OSKKO?

Co z odpowiedzialnością za zmarnotrawione miliony złotych na pseudoprojekty i czy aby nie zostaną ponownie wpompowane publiczne środki i unijne dotacje na kolejne kicze dydaktyczne i politycznie poprawne diagnozy? Ministra edukacji podróżuje po kraju, a przecież miał być raport otwarcia. Mieliśmy dowiedzieć się, co dobrego, a co zbytecznego wydarzyło się w ciągu ostatnich lat w zarządzaniu polską oświatą. Z MEN zwolniono kilka osób, wymieniono kadrę kierowniczą, rozdano resortowe medale, premie i odprawy.

Wszystko wróciło do minionej normy. Kolejni rodzice zastępczy dla oportunistycznych urzędników będą mieli problem, bo niczego nie zmienią, a błędy poprzedników przejdą na ich konto. Te bowiem doskonale sami utrwalają chociaż z udziałem już częściowo innych osób i wystawców umów.