29 grudnia 2015

O międzynarodowych badaniach porównawczych w dziedzinie szkolnictwa wyższego (cz.2)


Nie ma sensu prowadzenie sporu z wynikami badań poznańskiego uczonego prof. Marka Kwieka z perspektywy humboldtowskiego podejścia do nauki, gdyż zostały one przeprowadzone w podejściu rywalizacyjnym, antagonistycznym, odwołującym się do neoliberalnej polityki państw demokratycznych wobec instytucji publicznych. Na komparatystycznej diagnozie zyskują zwolennicy obu podejść do nauki i szkolnictwa wyższego: jedni – bo przekonują się o tym, jak rzekomo fatalny jest stan polskiej nauki oraz drudzy, gdyż uzyskują argumenty na rzecz powodów, dla których polska nauka jest znakomita, tylko niesłusznie kolonizowana przez międzynarodowe korporacje i instytucje światowej finansjery.

Uczony ujawnia swoją diagnozą, w jak dramatycznie złej sytuacji - ze względu na jej niedofinansowanie - znalazła się nauka, nie tylko w Polsce, ale we wszystkich państwach postsocjalistycznych czy Zachodniej Europy. Być może o to właśnie chodzi rządzącym, by rzetelne badania nie odkrywały także prawdy o naszej rzeczywistości, mechanizmach i procesach sprawowania władzy przez partie polityczne, edukacji, służbie zdrowia itd.

Im mocniej przykręca się badaczom kurek finansowy, tym bardziej są oni zmuszeni do działalności sprzyjającej rządzącym, którzy mają klucz do publicznej kasy lub do akceptowania częściowej prywatyzacji tej sfery publicznej edukacji. Ciekawe, czy w naszym resorcie ktoś zapozna się z niniejszą lekturą i wyciągnie z niej wnioski dla koniecznego prognozowania strategii zarządzania szkolnictwem wyższym oraz finansowania nauki w Polsce?

Moim zdaniem (z perspektywy nauk humanistycznych i społecznych) nieco przesadzony jest w książce tego Autora, bo aż nazbyt jednostronny, zachwyt stanem osiągnięć naukowych w krajach Europy Zachodniej. Nie wszystkie bowiem dziedziny nauk można przypisać tej tezie. Stąd często pojawiająca się diagnoza o wartościowym rozhermetyzowaniu polskiej nauki w wyniku wymuszonego i spontanicznego zarazem otwarcia się jej na świat.

W przypadku nauk o edukacji dostrzegam, jak wiele wydaje się akademickiej "makulatury” w innych krajach UE z zakresu mojej dyscypliny, a więc niewiele znaczących tekstów i wyników badań np. Brytyjczyków, Austriaków, Francuzów, Niemców czy Włochów, toteż polscy naukowcy powinni wreszcie zabrać się za ich rzetelną krytykę. Czas najwyższy obalić mit, jaki konstruowany jest przez zwolenników antagonistycznej rywalizacji o rzekomej wyższości nauk zachodniego świata w stosunku do nauki polskiej, który jest podtrzymywany m.in. przez operowanie wskaźnikiem dotyczącym niepublikowania przez Polaków artykułów w zachodnioeuropejskich czasopismach.

Akurat w przypadku kultury, edukacji, wyznań i sztuki są to nauki, w świetle których prezentowane wyniki badań są mało wartościowe, gdyż nie są w stanie znaleźć w warstwie aksjonormatywnej wspólny mianownik. W warstwie instrumentalnej, i owszem, ale ta w powyższym przypadku nie może być oderwana od narodowych korzeni i tradycji. Najlepszym na to dowodem jest chociażby tak banalny przykład z polityki oświatowej minionych rządów III RP, które z jednej strony szczyciły się zbliżaniem osiągnięć szkolnych polskich piętnastolatków w zakresie matematyki do najlepszych w światowej hierarchii (w świetle badań PISA) Finów, ale już pomijano w przypadku reformy związanej z obniżeniem wieku obowiązku szkolnego zupełnym milczeniem lub lekceważąco traktowano fakt, że w Finlandii obowiązek szkolny zaczyna się w 7 roku życia.

Rozprawa M. Kwieka stawia nas przed pytaniem: Czy o jakości nauki i oświaty ma stanowić hierarchia naukowych autorytetów świata zachodniego, którym przypisuje się implicite konieczność podporządkowywania polskich autorytetów? Czy nie została naruszona równowaga między stanem rzeczywistych osiągnięć naukowych polskich uczonych a tych z innych krajów UE w wyniku mierzenia obiegu ich publikacji w zagranicznych periodykach, które zostały wpisane na listę przez komercyjną instytucję międzynarodową?

Skąd ta submisyjna postawa wobec humanistyki i nauk społecznych w innych krajach europejskich, skoro polskie dokonania w wielu przypadkach wyprzedzały dziś wychwalane teorie zachodniego świata (zob. ostatnie publikacje Lecha Witkowskiego), a niektóre badania zdecydowanie lepiej służą rozwiązywaniu problemów egzystencjalnych i społecznych w naszym kraju?

Profesor M. Kwiek przyznaje: Rzecz przecież w nauce nie w punktach, a w prestiżu czasopisma, który jest bezpośrednio skorelowany z miejscem w światowej dystrybucji wyników badań naukowych. Każda dziedzina nauki ma swoje najlepsze czasopisma (…). Doskonale wiadomo, że dostęp do nich jest niezwykle trudny, współczynnik sukcesu bardzo niski, a światowy poziom czytelnictwa bardzo wysoki. (s. 41)

Może się komuś wydać zbyt powierzchowny w tej książce podrozdział pt. “Naukowe badania szkolnictwa wyższego”, skoro z jego treści wynika, jakoby w Polsce powstało bardzo niewiele monograficznych rozpraw w tej dziedzinie, a zarazem odpowiadających na bieżące problemy i najbardziej palące kwestie szkolnictwa wyższego. Tymczasem wystarczy sięgnąć do dziesiątek monografii naukowych z socjologii czy pedagogiki szkolnictwa wyższego, by znaleźć w nich studia i analizy z tego właśnie zakresu.

Podejście do badań M. Kwieka jest jednak usprawiedliwione i warto wziąć tę okoliczność pod uwagę, bowiem jego badania i analizy dyskursów naukowych prowadzone są tylko i włącznie z perspektywy nauk o polityce publicznej. Tytuł zatem może być dla wielu socjologów czy pedagogów mylący, podczas gdy tego Autora nie interesuje z powyższej perspektywy kategoria edukacji i jej badań jako procesu inkulturacji i udziału w nim instytucji publicznych, które nie tylko ze względów ekonomicznych (np. kosztochłonności, wydajności, produktywności itp.) wymagają finansowania z budżetu państwa.

Faktem natomiast jest, że międzynarodowych badań o tak dużym zasięgu, jakie prezentuje ten Autor, rzeczywiście nie ma, i to nie tylko w Polsce. On sam swoimi diagnozami potwierdza, że polska nauka wcale nie jest gorsza od zachodniej. Gdyby jednak nie ich komparatystyczny charakter, to sądzę, że mało kto na Zachodzie Europy interesowałby się stanem funkcjonowania szkolnictwa wyższego w Polsce i problemami finansowania u nas badań naukowych, poza - rzecz jasna instytucjami, które są zainteresowane osiąganiem z tego tytułu zysków.

Dygresja 2: W swojej rozprawie M. Kwiek ujawnia – dzięki studiom zagranicznych raportów badawczych i rozpraw naukowych - kulisy polskiej tzw. modernizacji nie tylko szkolnictwa wyższego, ale i innych sektorów usług publicznych, jak np. szkolnictwo powszechne, służba zdrowia czy system emerytalny. Pisze o nich jako o

"(…) dostosowywaniu porozumień instytucjonalnych do struktur gospodarczych i społecznych postindustrializmu: do przechodzenia do (opartej na wysokich kompetencjach) gospodarki usługowej, do wysokich wskaźników tymczasowego lub długotrwałego bezrobocia , do elastycznych rynków pracy, do upowszechniania nietypowego zatrudnienia i zatrudniania kobiet, do niestałości rodziny oraz rosnących żądań indywidualizacji I równości płci. A ciężkie czasy wynikają z luki między malejącymi zasobami finansowymi a rosnącymi (finansowymi) potrzebami, które rodzą procesy modernizacyjne”. (s. 62)

Tym samym tzw. reforma obniżenia wieku obowiązku szkolnego w Polsce została wyznaczona poza granicami naszego kraju (na poziomie ponadnarodowym – s. 57) ze względu na diagnozę OECD wykazującą, że Polska jest najszybciej starzejącym się społeczeństwem w Europie. OECD i Bank Światowy - pisze w innym miejscu M. Kwiek - przez wiele lat były zaangażowane w proces konceptualizacji zmian zachodzących w starzejących się społeczeństwach w kontekście reformowania systemów emerytalnych (…) (s. 55). Były minister Michał Boni powiedział dziennikarzom prawdę, że zmiana wieku obowiązku szkolnego miała przyczynić się do poprawy struktury zatrudnienia na rynku pracy o rok młodszych osób, dzięki czemu miało nastąpić nadrobienie strat w budżecie ZUS.

Poznański badacz odsłania rzeczywistą rolę instytucji oraz organizacji międzynarodowych w degradacji krajowych systemów edukacyjnych i naukowo-badawczych. Stawia nas zatem przed odpowiedzią na pytanie – czy uniwersytety, ale także instytucje niższych (ze względu na wiek uczących się, a nie ich poziom) szczebli kształcenia powinny być elementem kultury, jak wynikało to z rodzimej tradycji? Czy może powinny być placówkami usługowymi, a tym samym usłużnymi wobec rządzących i rynku pracy? Warto wczytać się w to, o czym pisze M. Kwiek na s.66:

Rola państwa narodowego ulega zmianie m.in. z powodu nowych ścieżek w globalnej cyrkulacji kapitału; tym samym zmianie ulega też rola uniwersytetu. Uniwersytet nie musi już chronić i propagować kultury narodowej, nie musi już kształcić studentów na obywateli państwa narodowego, nie musi już zajmować się kultywowaniem życia duchowego narodu, wytwarzaniem i zaszczepianiem świadomości narodowej, dostarczaniem spoiwa społecznego sprawiającego, że obywatele państwa narodowego trzymają się razem we wspólnocie narodowej. Uniwersytet nie musi już tego robić, chociaż oczywiście może, i w wielu krajach, w różnych swoich segmentach – robi to (…) Czyżby nie czyniono tego tylko w Polsce?

Znajduję w tej rozprawie tezy, które budzą zastanowienie, a w części naszego środowiska zapewne uruchomią pewien opór. Jak bowiem zgodzić się z wielokrotnie prezentowanym przez Autora w tej rozprawie przekonaniem o słuszności, a nawet konieczności radykalnego zwrotu uniwersytetów w kierunku przekształcania się w skomercjalizowane i urynkowione systemy (…) sprzedaży usług swoim “klientom” – studentom, gospodarce i państwu. Metafora sprzedaży usług przez szkolnictwo wyższe fundamentalnie zmienia jego misję. Krótko mówiąc, dla wszystkich interesariuszy uczelni musi być oczywiste, dlaczego masowe systemy szkolnictwa wyższego zasługują na dalsze potężne finansowanie publiczne. (s. 76) Jeżeli chcemy innego uniwersytetu, to musimy - jego zdaniem - znaleźć inne, mocniejsze w stosunku do powyższych argumenty.

Powracając do wstępnej recenzji tej rozprawy dodam jedynie, że pod względem edytorskim została ona niestarannie wydana przez wydawałoby się szacowne PWN. Redaktor prowadząca tomu nie poradziła sobie z licznymi powtórzeniami tych samych tez, wątków czy nawet argumentów, jakie pojawiają się w różnych rozdziałach. Nie przypuszczam, by chodziło o wzmocnienie poglądów Autora, gdyż te są bardzo klarownie wyłożone w poszczególnych częściach. Raczej były one pisane w różnych okresach, toteż on sam mógł nie dostrzec powrotu do tożsamych problemów i racji w różnych miejscach całego dzieła (np. s. 58 i 69).

Książkę prof. Marka Kwieka czyta się z dużą satysfakcją intelektualną, bowiem wprowadza czytelnika w trudne do uzyskania dane, ich analizy i interpretacje. Szczególnie cenne są rekonstrukcje uwarunkowań nauki w Europie Zachodniej (także w Polsce) w wyniku zachodzących w niej procesów postindustrialnych, globalizacyjnych, także ze względu na mało dostrzegane przez nas (o-)presje polityczne, ideologiczne i ekonomiczne na rządy III RP, a (...) płynące przede wszystkim z globalnych instytucji finansowych i organizacji międzynarodowych. (s. 72)

W świetle zachodzących w ostatnim roku wydarzeń międzynarodowych na świecie (terroryzm, emigracje, wojny hybrydalne itd.) dalsze reformy szkolnictwa wyższego pod kątem adaptowania narodowych ustrojów szkolnych do strukturalnych rekomendacji powyżej wspomnianych podmiotów - wcale nie muszą wydawać się nieuchronne, skoro poszczególne kraje członkowskie UE wcale nie są do siebie podobne, a zróżnicowanie między nimi staje się coraz bardziej wyraziste.

Poza tym, nie jestem przekonany, że polskie społeczeństwo jest świadome omawianych w tej pracy czynników wpływu na zachodzące w systemie edukacyjnym zmiany. Gdyby bowiem wiedza na ten temat była powszechna, to kto wie, jakie losy spotkałaby reforma nauki i szkolnictwa wyższego w wydaniu prof. Barbary Kudryckiej. Być może znajdziemy w precyzyjnych wyliczeniach M. Kwieka odpowiedź na pytanie o powody zaistniałej w ostatnim półroczu w naszym kraju radykalnej zmiany społeczno-politycznej. Kto - poza specjalistami - jest w stanie przewidzieć toksyczne skutki uruchomionych przez nią procesów?

Profesor Marek Kwiek pisze, że nie jest to prosta lektura - ale może być modułowa, czyli fragmentami, rozdziałami, wreszcie częściami... Zebrane i analizowane przez kilka lat dane są unbeatable... Absolutnie ma rację. Dane te jednak można jeszcze inaczej korelować i dociekać powodów ich zaistnienia, a wówczas ich oczywistość może być już wątpliwa.

Raz jeszcze polecam tę lekturę. Co ważne, całość książki można przejrzeć na Google Books, a kupić - za co przeprasza tę część z Państwa, której nie jest w stanie książki przesłać z puli autorskiej - na stronie PWN.

28 grudnia 2015

O międzynarodowych badaniach porównawczych w dziedzinie szkolnictwa wyższego (cz.1)


Tuż przed świętami Bożego Narodzenia ukazała się kolejna, znakomita książka profesora zwyczajnego w Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu Marka Kwieka – dyrektora jedynego tego rodzaju w naszym kraju Centrum Studiów nad Polityką Publiczną oraz kierownika Katedry UNESCO Badań Instytucjonalnych i Polityki Szkolnictwa Wyższego. Tytuł tej monografii w pełni potwierdza niezwykle interesującą zawartość merytoryczną komparatystycznej analizy funkcjonowania uniwersytetów w warunkach globalnej konkurencji, a brzmi: UNIWERSYTET W DOBIE PRZEMIAN (Warszawa 2015, ss.543).

Współczesna pedagogika porównawcza zyskuje przede wszystkim wgląd w warsztat światowej klasy badacza, który dzięki własnym kontaktom międzynarodowym, a wypracowywanym i pozyskiwanym dzięki własnej pasji badawczej i uniwersyteckiemu zakorzenieniu w Poznaniu, staje się wyznacznikiem działalności badawczej dla kolejnych uczonych. Książka Profesora powstawała w wyniku wieloletnich, żmudnych, bardzo kosztownych diagnoz a na bieżąco pisana była w języku angielskim (tłumaczył ją na język polski dr Krystian Szadkowski).

Na prowadzenie badań 17 tys. nauczycieli akademickich w Europie Zachodniej nie byłoby stać kierowanej przez Profesora instytucji, ale dla chcącego – a nie pozorującego pracę naukową badacza - nic trudnego, jeśli przyłoży się do napisania odpowiednich wniosków o finansowe wsparcie do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowego Centrum Nauki, Komisji Europejskiej, Fundacji na rzecz Nauki oraz Fundacji Fulbrighta. W tym sensie, można powiedzieć, pieniądze “leżą na ulicy”, tylko trzeba umieć po nie sięgnąć przekonując sponsorów, że zostaną wydatkowane na naukowe poznanie, a nie na prywatną turystykę naukowca czy smakowanie ośmiorniczek w krajach objętych diagnozą.

Czytałem tę rozprawę z pełnym poczuciem zrozumienia dla Autora, który wcale nie przez grzeczność, ale szczerze wyraża wdzięczność swojej małżonce i córce za to, że swoją miłością i wyrozumiałością dla jego (…) reżimu regularnych, codziennych, długich godzin pracy, licznych wyjazdów zagranicznych oraz pożerającej wspólny czas korespondencji elektronicznej (...) - stały się w pewnej mierze współsprawczyniami dzieła. Jakże ważne jest potwierdzenie fenomenu niewidocznych dla czytelników naukowych zysków, ale też osobistych, bo rodzinnych strat, kiedy poświęca się własnej twórczości maksimum koniecznego dla jej jakości czasu z własnego przecież życia.

♧♧♧♧♧

Dygresja 1: Jakiś cynik mógłby powiedzieć - uzasadniając w ten sposób własne nieróbstwo czy akademickie pasożytnictwo – że za wydaną książkę uczony otrzyma w ocenie parametrycznej tylko 25 pkt. Wielu jest takich faryzeuszy w każdym uniwersytecie, ale to dzięki wyjątkowej pracy niektórych jednostek i oni mogą się pożywić, przetrwać do emerytury chałturząc na boku i pozorując rzekomą przydatność polskiej nauce. Jakże łatwo jest znaleźć sto powodów, dla których nie pracuje się naukowo pełną parą, a jak jeszcze łatwiej jest dewaluować poza plecami czy w wyniku tajnych głosowań tych, którzy poświęcają jej całe swoje życie.

W ten sposób niektórzy bronią się przed społecznym lustrem, by nie musieć przeglądać się w jego ramach. Jakże łatwo jest wyrażać agresję, złość czy zawiść wobec tych, którym się chce. Być może ktoś spojrzy na ten tytuł z politowaniem czy myślą w stylu, “że też jemu się chciało…”, a zapewne niewiele jest to warte, bo gdyby to on badał, to by dopiero była nauka. Tyle tylko, że nie badał, nie poświęcił swojego i rodzinnego czasu ani na konceptualizację badań, ani na studiowanie literatury przedmiotu, ani na tysiące godzin spędzonych w środkach transportu i komunikacji, by móc coś uzgodnić, pozyskać i doprowadzić do końca.

♧♧♧♧♧

Podziwiam profesora M. Kwieka i wyrażam głęboki szacunek dla jego wyjątkowej pracowitości, zaangażowania, oddania nauce, mimo że nie z wszystkimi wynikami analiz czy badań się zgadzam. Można jednak – jak mówił Aleksander Kamiński - różnić się pięknie. Nie trzeba pomniejszać czyjegoś dorobku z racji odmienności podejść badawczych, metodologii badań czy leżących u ich podstaw ideowych przesłanek. Obawiam się, że nadchodzą czasy wykluczania tych, co to nie mieszczą się w skrojonych ramach kolejnej poprawności politycznej. Martwię się, że opublikowane wyniki wieloletnich badań nie będą spełniały czyichś oczekiwań wobec politycznego zwrotu.

Tak bywało z wieloma raportami oświatowymi, wśród których byli usłużni wobec rządzących “tfuuurcy” i niezależni wobec władzy uczeni. Badania Marka Kwieka nie były prowadzone na zamówienie elit politycznych, toteż ich wartość w tym kontekście jest wyjątkowa. Każdy może uczynić z ich treścią to, co chce, ale jedno nie ulega wątpliwości, że otrzymaliśmy diagnozę stanu postaw uniwersyteckich naukowców (university attitudes) Europy Zachodniej wobec globalizacji i związanych z nią przemian w dziedzinie szkolnictwa wyższego.

Profesor Marek Kwiek nie wchodzi w spór z ukrytym i jawnym programem zachodzących procesów transformacji społecznej, gospodarczej, politycznej czy edukacyjnej na naszym kontynencie, tylko przyjmując je jako fakt zastany. Poszukuje jednak odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu i zakresie instytucje szkolnictwa wyższego dostosowują się do otaczającego świata, a nie odwrotnie. Nie docieka, dlaczego nie było czy nie jest na odwrót, aczkolwiek rejestruje czynniki oporu, ucieczki w pozór czy uproszczenia. Ma świadomość tego, że decydenci polityczni w krajach UE skupili się w ostatnich 30 latach przede wszystkim na przeprowadzeniu w uniwersytetach zmian strukturalnych zmuszając ich kadry do adaptacji do zupełnie nowych warunków formalno-administracyjnych kształcenia i finansowania badań.

Dzięki rozprawie M. Kwieka możemy dostrzec nie tylko to, że nie jesteśmy osamotnieni w powyższych procesach, ale i że mają one zarówno dobre, jak i złe strony. Humboldtowski model uniwersytetu został na jakiś czas zdetronizowany, ale to wcale nie znaczy, że pewne jego elementy nie zostały zachowane, nie przetrwały, toteż kto wie, czy nie będą one przyczółkiem do powrotu do korzeni lub podtrzymywania oporu przeciwko najsłabszym i najbardziej toksycznym ogniwom oraz procesom bolonizacji szkolnictwa wyższego.

Wcale nie musimy zgodzić się z autorem, że fundamentalne zmiany czy tzw. “rewolucja akademicka” jest dopiero przed nami, gdyż ów proces dopiero co się rozpoczął i że warto dążyć ku nim, skoro wcale nie jesteśmy państwem dobrobytu, mimo oczywistego faktu umasowienia szkolnictwa wyższego. Nie jestem przekonany, że głównym wyznacznikiem i podstawą do finansowania uniwersytetów ze środków publicznych jest wnoszenie przez nie do społeczeństwa i gospodarki jedynie pożądanych przez rządy wartości instrumentalnych, pragmatycznych.

Jeżeli w zaproponowanym przez M. Kwieka uproszczeniu “wydatki publiczne na wszystkie finansowane ze środków publicznych usługi można badać w kontekście gry o sumie zerowej” (s. 25), to trzeba stwierdzić, że nie jest to jedyna możliwa strategia dla tego typu działań. Istnieje jeszcze w świecie gier ekonomicznych czy psychologicznych także "gra o sumie niezerowej”. Nie wolno zatem traktować tej pierwszej strategii jako ważniejszej, lepszej czy skuteczniejszej, skoro ta druga służy generowaniu innowacyjności, twórczości właśnie dzięki zapewnieniu najlepszym naukowcom niezależności finansowej i prawa do ryzyka.

W grze o sumie zerowej zwycięstwo (wygrana) jednych odbywa się kosztem przegranych, a więc bazuje na strukturalnej przemocy wobec środowiska akademickiego redukując jego aktywność do ograniczników, a pomijając nieoznaczoność i brak pewności. Gra o sumie zerowej doskonale nadaje się w warunkach socjotechnicznego sterowania nauką, szkolnictwem wyższym a z ich udziałem także społeczeństwem. W tym podejściu wszyscy są zbytecznym kosztem dla państwa, toteż trzeba ich – zgodnie z teorią zarządzania McGregora – zmuszać do wysiłku, nawet jeśli on nie jest twórczy.

Chyba – jak pisze M. Kwiek – że publiczne dochody z podatków rosną wraz z publicznymi wydatkami, a tort do podziału robi się coraz większy.(…) Tego rodzaju gra o sumie zerowej toczona w obszarze wydatków publicznych była szczególnie wyraźnie widoczna w europejskich postkomunistycznych krajach transformacji ustrojowej, zwłaszcza bezpośrednio po upadku systemu komunistycznego i potem przez lata 90. XX w.”(s. 25)

Niestety, tu Autor nie ma racji, gdyż w traktowaniu przez rządzących publicznego szkolnictwa wyższego nic się nie zmieniło. Nadal mamy do czynienia z deprecjonowaniem nauki, gdyż – co on sam cytuje za Carlo Salerno: "Prowadzenie nieskrępowanych badań naukowych czy wpajanie demokracji są same w sobie szczytnymi zadaniami, niemniej są one działaniami wymagającymi zasobów, które równie dobrze mogłyby być wykorzystywane w celu realizacji innych zamierzeń społecznych” (s. 26).

Tak jest w Polsce od 1993 do chwili obecnej, a więc nie można pisać, że nastąpiła w tym względzie poprawa czy pozytywna zmiana. Nie jesteśmy krajem tak bogatym jak np. Niemcy czy Wielka Brytania, by móc stworzyć polskim naukowcom równe zagranicznym warunki do konkurowania, toteż musimy rywalizować z innymi osiągając "więcej czy lepiej za mniej” np. przez obniżanie kosztów po stronie kadry uniwersyteckiej. To, co jest możliwe w naukach technicznych, rolniczych, przyrodniczych czy medycznych, nie sprawdza się w naukach społecznych i humanistycznych, które nie mogą rozwijać się po to, by przede wszystkim generować czyjeś zyski, wzrost produkcji, przedsiębiorczości itp.

Ba, szkolnictwo wyższe musi w warunkach globalnej konkurencji między nierównymi sobie państwami i poziomem ich bogactwa podlegać nie tylko krajowemu, ale i zagranicznemu nadzorowi, a nawet ustawodawstwu, by móc zabiegać o środki europejskie czy też generować własne przychody. Te ostatnie są możliwe jedynie w modelu służalstwa (poprawności politycznej) wobec władz państwowych, które działając od lat w paradygmacie światopoglądowej wojny wewnątrzkrajowej wcale nie są zainteresowane godziwym finansowaniem badań w duchu naukowej misji czy kultury.

To, co jest nieopłacalne dla rządzącej partii, rynku, gospodarki, usług musi czekać na jałmużnę, która i tak nie wystarcza nawet na zwykłą reprodukcję wartościowych szkół naukowych w polskich uniwersytetach czy akademiach. Marek Kwiek odsłania czekające nas procesy, które ulegają z każdym rokiem wyraźnemu nasilaniu się:

Wraz z transformacjami innych instytucji sektora publicznego uniwersytety w Europie, tradycyjnie finansowane publicznie i tradycyjnie specjalizujące się zarówno w kształceniu, jak I badaniach naukowych (co jest ewenementem w skali światowej – ale to w Europie , a nie gdzie indziej pojawiły się najważniejsze idee uniwersytetu, w tym idea uniwersytetu humboldtowskiego), mogą niebawem znaleźć się pod silną presją, która skonfrontuje ich misję z koniecznością permanentnego borykania się z finansową oszczędnością we wszystkich sektorach usług publicznych” (s. 31)

Autor recenzowanej książki ostrzega zarazem, że im bardziej jest pauperyzowana kadra naukowa, tym silniej powiększa się luka międzypokoleniowa, zmniejsza się zainteresowanie wśród najbardziej uzdolnionych absolwentów szkół wyższych pracą na uczelni. Stosowanie kategorii finansowych do funkcjonowania uczelni budzi zrozumiały opór w całej Europie. Szkolnictwo wyższe to wielomiliardowe inwestycje na infrastrukturę, kadrę akademicką i badania naukowe oraz niemal 20 mln. studentów, to również nieznane wcześniej oczekiwania społeczne i gospodarcze”. (s. 35)

Ogromną przepaść międzypokoleniową zdiagnozował M. Kwiek w polskim szkolnictwie wyższym jako następstwo m.in. "akademickiego feudalizmu” i panującego wśród starszego pokolenia przeświadczenia, że do sprostania uniwersyteckiej konkurencji zobowiązani są tylko młodzi pracownicy, zresztą równie jak oni źle opłacani. W polskim przypadku wygląda na to, że to gorzej radzący sobie naukowcy ustanawiają standardy dla tych (przynajmniej potencjalnie) odnoszących naukowe sukcesy. (…) gorsze od początku lat 90. wypiera lepsze, niższe standardy wypierają wyższe, podobnie jak niższe wymagania naukowe wypierają wymagania wyższe w praktyce aktualnych procedur awansowych.(s. 36)

Graniczną linią jakości badań naukowych staje się dla M. Kwieka napięcie między tym, co ma charakter międzynarodowy, a tym, co ma wymiar jedynie lokalny. Tego typu generalizacja jest spójna z przyjętą dla badań przesłanką o wyższości ich umiędzynarodowienia nad lokalnością. Nie znajduje jednak już uzasadnienia w podejściu nieantagonistycznym, a więc w modelu gry o sumie niezerowej. Tej jednak żadne rządy nie zapewniły naukowcom w okresie III RP.

cdn.

27 grudnia 2015

Minister Gowin jednak podpisał nowy wykaz punktowanych czasopism


Na gwiazdkę - bo 23 grudnia 2015 r. - środowisko akademickie otrzymało częściowo znowelizowane wykazy punktowanych czasopism naukowych na rok 2015. Jak pisałem kilka miesięcy temu, zmianę punktacji zawdzięczamy włączeniu do dotychczasowej procedury dodatkowo jakościowej analizy i oceny czasopism. Nareszcie uwzględniono nie tylko te dane, które zostały zawarte przez wydawców w formularzach stworzonej na zlecenie resortu bazy czasopism (Index Copernicus), ale także uwzględniono ocenę 500 ekspertów z Polskiej Akademii Nauk. Otrzymali oni wykaz zarejestrowanych w bazie periodyków i przez miesiąc mieli za zadanie zapoznać się z ich treścią, by dokonać ich oceny zw względu na ich rzeczywiste znaczenie w nauce.

Niestety, wciąż funkcjonujemy w środowisku, którego część wydawców nie przestrzega norm społeczno-etycznych wprowadzając do formularzy rejestracyjnych czy aktualizujących dane, które rozmijają się z prawdą. Do czasopism pedagogicznych wydawcy zgłosili aż 180 tytułów. Część z nich liczyła na to, że można "wcisnąć każdy kit", byle tylko otrzymać pożądaną przez nich liczbę punktów. To zdumiewające, że wszystko, co niektórym redaktorom periodyków skojarzyło się z edukacją, zostało przez nich zgłoszone jako czasopismo pedagogiczne.

To oczywiste, że chcieli w ten sposób uniknąć merytorycznej konkurencji z pismami z nauk technicznych, przyrodniczych czy nawet medycznych. Są w tych wykazach pisma, których redakcje istnieją zaledwie od kilku lat, ale bez uzyskania praw własności do czasopism z okresu międzywojennego, przechwyciły tytuł, by formalnie móc napisać o tym, od jak dawna wychodzi ich pismo i jak służy historii czy tradycji. Nie raczyli jednak już poinformować, że nazwiska autorów artykułów mają częściowo prawdziwe afiliacje (ukrywa się bowiem drugie zatrudnienie w szkole wydającej pismo, by wykazać rzekomo obcych, a więc spoza niej autorów).

Są też czasopisma, wśród których mamy do czynienia z naukopodobną mieszanką, bowiem w tytule periodyku znajduje się termin związany z edukacją (szkołą, przedmiotem kształcenia, środowiskiem socjalizacji itp.), ale z pedagogiki znajdziemy w nim jeden lub dwa artykuły, najczęściej o bardzo niskim poziomie. Podobnie jest z rzekomo zewnętrznymi wobec wydawnictwa recenzentami.

Tak więc w nowej kadencji komitetów naukowych komisje ds. oceny czasopism naukowych powinny przygotować dla ministerialnego zespołu oceniającego dane o czasopismach, które należałoby skreślić z tych wykazów, a ich redaktorzy - jeśli są powiązani ze szkolnictwem wyższym - powinni zostać skierowani do Komisji Etyki za poświadczanie nieprawdy.

Niestety, ale poziom demoralizacji nie jest tylko polską specjalnością w tym przypadku, ale występuje we wszystkich krajach, w których ocena parametryczna czasopism, jednostek naukowych itp. ma decydować o określonych przywilejach. Czy to Niemcy, Austria, USA czy Słowacja w każdym z tych państw narzeka się na powstawanie tzw. "spółdzielni" (kto, komu i za co będzie publikował artykuły nawet nie spełniające naukowych kryteriów) lub fikcyjnych wydawnictw.


Tymczasem Komunikat resortu brzmi:

Czasopisma po raz kolejny podzielone zostały na trzy części. W części A znalazło się 11 tys. 114 czasopism naukowych, które posiadają współczynnik wpływu Impact Factor (IF) i wpisane zostały do bazy Journal Citation Reports. Aż 50 punktów można otrzymać za opublikowanie artykułu w wybranych pismach.

Część B to wykaz czasopism, które nie posiadają współczynnika IF. Lista zawiera 2 tys.212 tytułów. Najwyższa liczba punktów za publikację w periodyku z listy wynosi 15 p.

Ostatnią częścią tegorocznej listy czasopism jest lista C stworzona dla badań humanistycznych. Zawiera ona 4 tys.111 czasopism naukowych, które zostały uwzględnione w bazie European Reference Index for the Humanities (ERIH). Za ukazanie się artykułu w jednym z nich jego autor może otrzymać 25 p.


Nie pozostaje nic innego, jak zachęcić naukowców do czytania i publikowania artykułów w czasopismach zarówno punktowanych, jak i spoza w/w wykazów MNiSW. O upowszechnianie dokonań naukowych chodzi, a nie o to, gdzie są one opublikowane. Komu zależy na dotarciu do poszukiwanych treści czy danych i tak je znajdzie, jeśli dysponuje odpowiednim przygotowaniem metodologicznym.