07 września 2015

Złodzieje na III Kongresie Edukacyjnym?



Muszę włączyć się w ratowanie dobrego imienia ministry Joanny Kluzik-Rostkowskiej, skoro zawiedli ją ludzie organizujący III Kongres Edukacyjny w Katowicach. MEN wydał na ten Kongres prawie 2,5 miliona PLN, a Organizatorzy nie mogą doliczyć się sprzętu, który uczestnicy Kongresu powinni oddać. Nie pomogła w zabezpieczeniu przed ZŁEM poseł Urszula Augustyn, a zdaje się, że będzie startować do Sejmu z tego okręgu. Ciekawe, kto pokryje koszty strat i jak są one wielkie?

Oto treść listu, jaki został skierowany do uczestników III Kongresu Edukacyjnego:


Warszawa, 4 września 2015 r.
Szanowny Panie,

Pragniemy serdecznie podziękować za udział w III Kongresie Polskiej Edukacji pt.: „Nasza Edukacja - razem zmieniamy szkołę.” Mamy nadzieję, że była to dla Państwa okazja do wymiany poglądów i inspiracja do dalszej pracy. Państwa aktywny udział w panelach tematycznych oraz debatach zorganizowanych w ramach kongresu z pewnością przyczynią się w przyszłości do znaczącej poprawy jakości kształcenia oraz wzbogacenia oferty dydaktycznej.

Zapraszamy do odwiedzenia strony internetowej kongresu www.kongres.ibe.edu.pl, na której znajdują się zdjęcia, prezentacje, podsumowania poszczególnych paneli oraz filmy z pierwszego i drugiego dnia wydarzenia.

Jeszcze raz serdecznie dziękujemy!

Prośba od organizatora:

W trakcie kongresu korzystali Państwo z radioodbiorników umożliwiających transmisję tłumaczenia prelekcji gości zagranicznych. Będziemy wdzięczni za sprawdzenie, czy radioodbiorniki nie znajdują się nadal w Państwa posiadaniu. W przypadku znalezienia takiego odbiornika, będziemy wdzięczni za niezwłoczny kontakt z biurem kongresu w celu wysyłki urządzenia na koszt organizatora.

Z poważaniem,
Biuro Kongresu
kongres@ibe.edu.pl (mailto:kongres@ibe.edu.pl)
Tel. 22 54 88 127 www.kongres.ibe.edu.pl

Moi Drodzy! Informujcie MEN, jeśli zauważyliście, że ktoś pobrał odbiornik i go nie oddał. Może ktoś go pobrał i zapomniał oddać? Jeszcze leży na dnie torebki lub teczki. Mam świadomość tego, że być może dla kogoś jest to cenna pamiątka po tym wielkim dla polskiej oświaty wydarzeniu, ale nie pomniejszajcie zysków Organizatora, który włożył "tyle trudu", by kampania polityczna osób z MEN startujących w tym okręgu w wyborach do Sejmu miała godne zakończenie.

06 września 2015

Eksperci od wszystkiego





Znają się na szkole, mimo że w niej nie pracowali. Potrafią komentować sytuację nauczycieli, stan ich samopoczucia czy kompetencji, chociaż sami zarabiają wielokrotnie więcej i nie "splamili się" pracą w przedszkolu czy szkole. Podstawą ich kwalifikacji do wypowiadania się na temat szkoły jest albo pamięć własnych lat szkolnych, albo przeżycia z posyłania własnych pociech (dzieci, wnucząt) do szkoły. Oni zawsze lepiej wiedzą, niż nauczyciele czy pedagodzy szkolni, jaka jest prawda o edukacji.

Pamiętam, jak jeden z psychologów społecznych w swojej potocznej diagnozie rzeczywistości szkolnej w okresie rządów Romana Giertycha twierdził w udzielonym dziennikarzowi prasy codziennej wywiadzie, że źródłem problemów polskiej szkoły jest filozofia „róbcie co chcecie”. Perrorował, jak to wahadło za bardzo się wysunęło w kierunku zupełnej wolności młodych ludzi, toteż program ówczesnego ministra "Zero tolerancji dla przemocy w szkole " wpisywał się w ogólnoświatowy trend odchodzenia od filozofii permisywizmu wobec młodych, niedojrzałych ludzi. To się nie sprawdziło - jak mówił - i doprowadziło we wszystkich krajach naszej kultury do dominacji uczniów agresywnych.

Dzisiaj ten sam ekspert doradza minister Joannie Kluzik-Rostkowskiej, bo w końcu, co za różnica komu wciska się dyrdymały. Ważne, by można było zabezpieczyć byt swoim bliskim, a też ignorantom. Poproszony o wypowiedź, operuje banałami, wskazując na rozwiązania, które miałyby uzdrowić szkołę. Zdaniem takiego eksperta nadal do szkoły będą trafiać nieudacznicy, którzy traktują pracę w niej jako przymusową zsyłkę, bo nic innego nie potrafią. Ważne, że on coś potrafi.

Wreszcie do gry politycznej demagogii wkraczają uniwersyteccy wykładowcy, którzy nie mają żadnych kompetencji i kwalifikacji w zakresie edukacji przedszkolnej i wczesnoszkolnej, ale za to z przyjemnością wypowiadają się na temat objęcia sześciolatków przymusem szkolnym. Oto dr nauk matematycznych z Uniwersytetu Łódzkiego Katarzyna Lubnauer opublikowała w "Rzeczpospolitej" (3.09.2015, s. A13) tekst, któremu zapewne redakcja nadała chwytliwy tytuł "Cynicznie wykorzystane lęki". Autorka powtarza te same bzdury, co premier rządu i ministra edukacji na temat rzekomego zadowolenia 87% rodziców, których dzieci uczą się już w szkole, twierdząc, że "to powinno zamykać rozmowę w tej sprawie".

Skrajnie cyniczne jest jej zdaniem "wykorzystywanie lęków rodziców do kampanii politycznej. Szczególnie jeśli efektem może być zaszkodzenie samym dzieciom". Moim zaś zdaniem, skrajnie cyniczne jest zabieranie głosu w sprawie, o której nie ma się zielonego pojęcia, natomiast zamierza się debatę na ten temat wykorzystać do autopromocji własnej aktywności... politycznej. Pani Katarzyna Lubnauer jest kandydatką do Sejmu z NowoczesnejPL (numer jeden na łódzkiej liście), a przed laty była członkiem Unii Wolności. O programie banałów na temat edukacji tej formacji pisałem w minionym miesiącu.

Bardzo szybko zareagowała na jej pseudonaukową opinię na temat reformy edukacji lokalna prasa, w której ukazał się artykuł Macieja Kałacha o tym, jak to pani doktor nauk matematycznych zaproponowała zaliczenie praktyki swoim studentom dziennikarstwa w zamian za wsparcie w prowadzonej przez nią kampanii politycznej pod szyldem Ryszarda Petru. Dziekan Wydziału Filologicznego prof. Piotr Stelmaszczyk stwierdził, że tego typu praktyki są niedopuszczalne. (M. Kałach, Zaliczenie praktyk za wsparcie kandydatki Petru? Polska. Dziennik Łódzki 5-6.09.2015, s. 05) W pełni się z nim zgadzam.

Czekam z niecierpliwością na wypowiedzi kolejnych mentorów na temat edukacji, stanu i skutków dotychczasowych reform oświatowych w III RP.

04 września 2015

Nareszcie można w Łodzi dostać się na bezpłatne studia na wielu kierunkach



Niż demograficzny okazał się zbawienny dla polskiej młodzieży, szczególnie z rodzin o niskich dochodach, a która ma aspiracje do studiowania na wybranym kierunku. Nie sądzę jednak, by tylko demograficzny czynnik sprawił, że nareszcie można podjąć stacjonarne studia w uniwersytecie, na politechnice, w publicznej lub niepublicznej akademii.

Nastały czasy, kiedy pracodawcy zaczynają interesować się nie tylko samym faktem posiadanego dyplomu, gdyż jego wartość po wielu wyższych szkołach prywatnych jest niezwykle niska, ale nabytymi umiejętnościami i przedzawodowymi doświadczeniami osób ubiegających się o pracę. Co z tego, że jakaś "wsp" informuje o podpisanym porozumieniu z amerykańską czy chińską szkołą wyższą, skoro do niej nikt ze studiujących nie trafi, poza właścicielem takiej szkoły prywatnej, kanclerzem lub lojalnymi wobec nich władzami akademickimi. To już nie działa.

Taki kit można było wklejać na strony internetowe przed laty, ale dzisiaj widać coraz wyraźniej, że poza tą informacją studiujący za własne pieniądze młodzi ludzie nie mają z tego tytułu żadnych korzyści. Chyba, że sami sobie za nie zapłacą. Jeśli tak, to już lepiej im bez takiej łaski wyjechać do USA, Wielkiej Brytanii czy Pekinu i zapłacić tam za studia, bo przynajmniej otrzyma się dyplom zagranicznej uczelni.

Z łódzkiego środowiska akademickiego, w przypadku pedagogiki, mamy wolne miejsca - jak podała lokalna Gazeta Wyborcza (z dn. 11.08.2015 r.) - na Wydziale Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego oraz w dwóch uczelniach prywatnych - AHE i ANS w Łodzi. W wykazie nie znalazły się inne szkoły prywatne. Z kilkunastu tzw. "wsp", które jeszcze kilka lat temu oferowały kształcenie na tym kierunku, niewiele pozostało na rynku. Szeptany marketing sprawia, że zainteresowani nawet "wykupieniem" sobie "gwarancji" na dyplom ukończenia w nich studiów, mają już inną świadomość. Zaczynają rozumieć, że wprawdzie wybrana tzw. "wsp" jest tania, ale drogo będzie ich kosztować jej bliski upadek, gdyż będą musieli znaleźć sobie miejsce w innej szkole prywatnej.

Lepiej jest w takiej sytuacji wyjechać do innego miasteczka, gdzie mała szkoła państwowa czy prywatna ma jeszcze ofertę edukacji pedagogicznej, zawodowej, na poziomie studiów I i II stopnia. Korzysta bowiem z kadr lokalnych, doświadczonych nauczycieli, psychologów-terapeutów czy przedsiębiorców. W wielkim mieście, w aglomeracji miejskiej korzystniej jest studiować na uniwersytecie czy w akademii, bo te dysponują - z racji prowadzonych badań naukowych świetnie wykształconymi kadrami, często profesorami i doktorami o najwyższych standardach akademickich. Chyba, że działa uczelnia prywatna, która w ciągu ostatniej dekady uzyskała uprawnienia do nadawania stopni naukowych, a więc poważnie traktuje nie tylko studentów, ale także ich nauczycieli akademickich.

Tymczasem na stronie jednej z wyższych szkół prywatnych w Łodzi czytamy, że jednak rekrutują na pedagogikę, ale nie informują o tym, jaka kadra akademicka będzie w niej prowadzić kształcenie na danym kierunku. Czy w ogóle jest taka kadra? Właściciel szkoły nie ma już do pomocy manipulatorów danymi, gdyż jeden z byłych wykładowców woli pisać kiepskie teksty na własne konto, pasożytując na czyjejś pracy. Opublikowane na stronach niektórych szkół materiały marketingowe odsłaniają przeszłość świecąc pustkami dokonań z teraźniejszości. Jeden z rektorów nawet utyskuje, że musiał nim zostać, chociaż o tym nie marzył.

To rzeczywiście staje się w sektorze prywatnym stanowiskiem ryzyka, a już łódzkie wyższe szkoły prywatne słyną z tego, że albo zmienia się u nich rektora jak przysłowiowe rękawiczki, albo prowadzi poza siedzibą nielegalną działalność edukacyjną, albo miał w nich miejsce skandal z plagiatem pracy doktorskiej b. rektora czy pracami dyplomowymi studentów.

Warto jednak studiować, nawet wówczas, jeśli po jakimś czasie wybrany kierunek nie spełnia czyichś oczekiwań. Uniwersytety, politechniki czy akademie dysponują programami elastycznego przechodzenia na inny kierunek studiów czy - w ramach MISH, ERASMUSA itp. - nabywania doświadczeń edukacyjnych w krajowych uczelniach lub poza granicami. Dla niuch partnerskie uczelnie nie są tylko i wyłącznie marketingowym gadżetem na stronie internetowej, za którym nie kryje się już nic więcej poza prywatną wycieczką władz na rekreację.

Z początkiem września, kończący z pewnym poślizgiem kształcenie licencjackie studenci przygotowują się do egzaminów dyplomowych. Zwracam zatem uwagę na pierwszy wygrany w dwóch instancjach pozew zbiorowy studentów prywatnej Wyższej Szkoły Handlu w Piotrkowie Trybunalskim. Stwarza to absolwentom innych wyższych szkół prywatnych w Warszawie czy Łodzi możliwość wystąpienia na drodze sądowej z podobnym roszczeniem.

Rzecz dotyczy pobieranych kilka lat temu od studentów opłat, które nie były związane z procesem kształcenia np. za egzaminy magisterskie czy licencjackie, za archiwizację ich prac dyplomowych czy tzw. opłatę wpisową na kierunek, którego z jakichś powodów nie otwarto. W Łodzi takie opłaty pobierała jedna z wyższych szkół prywatnych, o czym pisała codzienna prasa. Ówczesne władze tej "wsp" odstąpiły od dalszego pobierania opłat za egzamin dyplomowy dopiero pod presją medialnej informacji.

Nieodpowiedzialnie prowadzone przez niektórych właścicieli wyższe szkoły prywatne mają w moim regionie problem z budżetem, gdyż do rejonowych sądów pracy wpływają pozwy od b. nauczycieli akademickich, wykładowców tych szkół o zwrot należnego im wynagrodzenia. Wielu wykładowcom nie płacono w okresie wakacji, nie płacono składek ZUS-owskich itp. Właściciele i kanclerze i przećwiczyli różne modele oszukiwania nie tylko swoich klientów.

Mam zatem nadzieję, że nadchodzą wreszcie czasy odsłaniania fikcji i pozoru w szkolnictwie wyższym. Tym będą przyglądać się z jeszcze większą uwagą studenci także uczelni publicznych, którzy podejmą w nich studia niestacjonarne. Procesy nadchodzących zmian czynić nas będą podatnymi na zranienie albo uszczęśliwienie. Jeśli ktoś nie godzi się na zmiany jakościowe, na wyższe standardy etyczne, to powinien jak najszybciej zatroszczyć się o siebie, póki nie uczynią tego za niego tzw. klienci.